środa, 28 sierpnia 2013

Rozdział Ósmy



Autorka: Wiem, zawiodłyście się na mnie, bo dodałam wcześniej i TA cała akcja… ech. Chociaż nie. AKCJA MI SIĘ PODOBA! HAHAH XD
Dziękuję za cudowne komentarze pod poprzednim rozdziałem. Mam nadzieje, że zawsze będziecie tak komentować. Teraz za pewne pod tym rozdziałem nie zobaczę ani jednego kom, wiec… ugh.
Wiecie co? Uzależniłam się od We Own The Night – The Wanted. Jakoś tak… Kocham ich <3 A Nathan jest taki uighifudgiufhiufiuegiyegyisdgfdhfdh i Tom też ;__;
Dobra, miłej lekturki.
 Lots of love, xoxo

PS. EJ. Liczniki szaleją. Wejść na bloga jest od cholery, a tak mało komentarzy. MARTWIĘ SIĘ!


Londyn, 2013
Podróż samochodem w towarzystwie Louis’a była dla Mer dłużącą się w nieskończoność katorgą. Oboje milczeli, a tę ciszę jedynie zagłuszały piosenki lecące z radia. Pogoda, jakby wyczuwając napiętą atmosferę w pojeździe, dopasowywała się do nich. Wiatr wiał ze wzmożoną siłą, a krople deszczu ciężko uderzały w szyby Mini Cooper’a dziewczyny, co także nie ułatwiało jazdy. Od dziesięciu minut stali w ciągnącym się w nieskończoność korku. Mer klęła w duchu za to, że nie podłączyła swojej komórki do ładowania w hotelu, gdyż nie miała z tamtego miejsca możliwości powiadomienia Danielle o tym, iż się spóźni.
Margaret oparła głowę o zagłówek w siedzeniu i przymknęła oczy, mając nadzieję, że ten sznur samochodów przed nią był tylko jej głupim przewidzeniem, a gdy otworzy oczy – ujrzy pustą drogę. Jednak, kiedy uniosła swoje powieki ku górze czerwone audi nadal przed nią stało i ani drgnęło. Westchnęła cicho, a obecność Louis’a wcale jej nie pocieszała. Gdy wsiedli do jej auta, dotarło do niej to, że to będzie najbardziej niezręczna podróż, jaką odbyła w życiu.
Tomlinson natomiast siedział w swoim fotelu, z głową podpartą na ręce, która opierała się o drzwi pojazdu. Prawą rękę trzymał na swoim kolanie, stukając w nie palcami, w rytm piosenki, jaka leciała w radio. Był pogrążony w swoim własnym świecie, więc dopiero po kilku minutach zdał sobie sprawę z tego, iż samochód stał w miejscu. Zerknął na Mer, która w tamtym momencie także przyglądała się jemu. Kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały, dziewczyna odwróciła wzrok i utkwiła go w wycieraczkach, które zmywały krople deszczu z przedniej szyby pojazdu.
- Masz może skorzystać z telefonu? – Mer w końcu przekonała siebie, że zapytanie się go o tak błahą rzecz było najgorszym z możliwych pomysłów.
Louis wyjął z kieszeni swoich spodni białego iPhone’a i podał go brunetce, obserwując jej ruchy. Dziewczyna, ze skupieniem wymalowanym na twarzy, odblokowała klawiaturę, a jej oczom ukazały się cztery dziewczynki, w uścisku wesołego szatyna. Wszystkie łączyło ten sam kolor oczu, co u Lou. Margaret domyśliła się, iż musiały to być jego siostry. W końcu kilka razy rozmawiała z Lottie, ponieważ jej brat dość często z nią bawił się na podwórku. Zastanawiało ją tylko to, dlaczego nie pamiętała, by kiedykolwiek widziała Louis’a w jego rodzinnym domu.
- Coś nie tak? – zapytał niepewnie szatyn, wyrywając w ten sposób Mer z zamyślenia  i podziwiania rodzeństwa na tapecie w telefonie.
- Um, masz numer do Danielle? – próbowała unikać kontaktu wzrokowego z chłopakiem, jednak nie wychodziło jej to najlepiej, gdyż miała bardzo ograniczoną przestrzeń, w którą mogła się patrzyć.
Tommo wyprostował się na swoim fotelu i wziął od dziewczyny komórkę, wyszukując numer do żony Liam’a. Kiedy znalazł kontakt, podał z powrotem urządzenie Mer. Brunetka szepnęła ciche ‘dziękuję’ i przyłożyła telefon do ucha.
- Danielle? Tutaj Mer Padolsky – powiedziała do telefonu, a słysząc powitanie Peazer, kontynuowała – Przepraszam cię za spóźnienie, ale nie zdążę na czas odebrać Louise.
- Stało się coś? – zaniepokoiła się dziewczyna po drugiej stronie.
- Nie, nie. – zapewniła ją brunetka, zerkając na Louis’a, który obserwował ją podczas rozmowy – Po prostu utknęłam w korku, dziesięć minut od szkoły.
- Jak widzę, utknęłaś w nim z Louisem. – Mer usłyszała chichot po drugiej stronie – Okej, zabiorę Lu do mojego domu, a ty wpadniesz po nią, jak wydostaniecie się z korka.
- Będę twoją dłużniczką. Dziękuję. – powiedziała z uśmiechem na ustach Margaret – Przyjadę po nią najszybciej jak to możliwe.
Po tych słowach, dziewczyny się pożegnały, a Mer zakończyła połączenie. Przyjrzała się ponownie tapecie, jaka zdobiła komórkę szatyna, w końcu mu ją oddając.
- Dzięki. – szepnęła, z delikatnym uśmiechem na ustach. Lou odwzajemnił jej gest. Mer była pewna, że ta cisza, zagłuszana jedynie Still Into You zespołu Paramore nie była zbyt przyjemna. – Przepraszam cię za to, że nie powiedziałam ci prawdy o Louise.
Szatyn uniósł brwi ku górze.
- Za pewne uważasz mnie za niewiadomo, jaką szmatę, bo przespałam się z Harrym – na te słowa, Tomlinson się nieznacznie skrzywił – ale wierz mi, to było prawie osiem lat temu i nie chcę do tego wracać. To była jedna, głupia noc, która nic dla mnie nie znaczyła. Podobnie jak dla niego.
- Nie myślę o tobie w ten sposób, Mer. – szepnął Louis – Po prostu byłem trochę zaskoczony tym wszystkim…
W samochodzie ponownie zapanowała cisza, która tym razem nie była już tak bardzo irytująca jak te poprzednie minuty w milczeniu.
- Trochę mnie to zabolało, ale… kiedy uciekłaś z tamtej restauracji, nie mogłem przestać o tobie myśleć.
Mer przekręciła głowę w jego stronę, a jej policzki oblały się ledwo widocznym rumieńcem.
- To tak jak ja. – szepnęła dziewczyna, mając jednak nadzieję, że chłopak tego nie usłyszał. Jednak on doskonale wiedział, co powiedziała brunetka, a na jego usta wstąpił promienny uśmiech.
- Harry wie, że ma córkę?
 - Em, tak. Wczoraj z nim rozmawiałam i powiedziałam mu to. To znaczy, sam się domyślił, ale Louise nie wie, że Harry jest jej ojcem, więc…
- Możesz być pewna, że nikomu o tym nie powiem. – zapewnił ją chłopak, a Mer posłała mu pełne wdzięczności spojrzenie.
W tym samym momencie, sznur samochodów ruszył do przodu, więc brunetka odpaliła swoje auto i ruszyła.
Po czterdziestu minutach jazdy, w końcu dojechała pod dom Liama i Danielle Payne. Zaparkowała przy krawężniku i odpięła pas bezpieczeństwa. Louis tylko powiadomił dziewczynę, że zostanie w pojeździe, więc Mer wyszła z Mini Cooper’a i podeszła do dużych drzwi od domu małżeństwa. Zadzwoniła dzwonkiem, a po chwili stanęła w nich Danielle w purpurowym sweterku oraz białych spodniach. Jej zazwyczaj zakręcone włosy, były wyprostowane, dzięki czemu można było zauważyć, iż u dołu są złotawe; ombree.
- Wejdź, Mer. Napijesz się kawy, herbaty? – brunetka weszła do domu Payne’ów i rozejrzała się po przejrzyście czystym przedpokoju, po czym przecz szła do salonu, gdzie od razu ujrzała Louise, siedzącą na kanapie i oglądającą telewizję.
- Nie, dziękuję. Louis czeka w samochodzie i, em, wpadłam tylko po małą i spadam. – odparła do Danielle, która przyjrzała jej się uważniej.
Kiedy mała Padolsky usłyszała głos swojej mamy, od razu wstała z sofy i rzuciła się w jej objęcia. Margaret przykucnęła przy dziewczynce i pocałowała ją w policzek.
- Byłaś grzeczna?
- Mamoooo – przeciągnęła córka Mer, wywracając oczami – Danielle jest bardzo opiekuńcza. Liam tak samo.
- Och. W takim razie idź pożegnaj się z Liam’em i wracamy do domu.
Lu pobiegła do kuchni, gdzie ciemny blondyn pracował na swoim laptopie. Na widok dziewczynki, od razu odszedł od urządzenia i wziął ją na swoje kolana, co było trochę dla niego wyczerpujące, gdyż noga w gipsie w wielu rzeczach mu przeszkadzała.
- Dziękuję ci z całego serca, Danielle. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybyś nie wzięła jej do siebie. – uśmiechnęła się do Peazer brunetka.
- Daj spokój. – machnęła na nią ręką Dani – Louise to złote dziecko, a i w końcu muszę zacząć być bardziej odpowiedzialna. W końcu kiedyś i ja będę miała potomstwo.
- Nie żartuj sobie. Ty, nieodpowiedzialna? Przecież.. zaraz, co takiego? – Mer natychmiast spoważniała. Mimo tego, że nie znała zbyt długo i za dobrze Danielle, mogła powiedzieć, iż obie bardzo się polubiły – Jesteś w ciąży?
Danielle skinęła jej głową.
- Gratuluję wam! – rzuciła jej się na szyję – To takie piękne.
- Liam powiedział dokładnie to samo. – zachichotała Dani, a Mer ponownie ją przytuliła.
- Cieszę się waszym szczęściem.


Tym razem droga samochodem nie była tak krępująca jak poprzednim razem.  Tommo wraz z Louise pogrążyli się w rozmowie na temat zbliżającego się meczu, z którym miał grać klub szatyna. Lu była bardzo podekscytowana tym, że zna sławnego Louis’a Tomlinson’a, a ten z kolei próbował powstrzymywać się od ciągłego patrzenia się na Margaret.
Po dwudziestu minutach podróży, Mer zaparkowała pod swoim mieszkaniem. Z nieba przestało padać, ale za to ciemne chmury nie odpuściły sobie przebywania na nim. Było już po osiemnastej, a Mer całkowicie wyleciało z głowy, że powinna jeszcze odwieść Lou pod hotel. Poprosiła Louise, by poszła już do domu, uprzednio wręczając jej klucze, a sama przeniosła swoje szare tęczówki na Louis’a.
- Wejdziesz? – zapytała się go niepewnie. Kąciki ust Lou uniosły się ku górze. – Chyba, że naprawdę musisz być już w hotelu, więc cię odwiozę..
- Z chęcią wejdę. W końcu spędziłem prawie całe popołudnie w twoim samochodzie.
- Hej, nie moja wina, że w mieście były korki. – zaśmiała się brunetka, a piłkarz pokręcił głową na boki – Co?
- Lubię to, w jaki sposób się śmiejesz. – powiedział cicho szatyn, a policzki Margaret oblały się rumieńcem.
- Chodźmy już na górę. – szepnęła Padolsky, otwierając drzwi, aby wyjść z pojazdu.
Dziesięć minut później, cała trójka siedziała w kuchni, przy stoliku pochłonięta w rozmowie na temat minionego dnia. Przede wszystkim, Mer z Lou słuchali opowiadań Louise, jak spędziła swój dzień w szkole, posyłając sobie nawzajem ciepłe uśmiechy. Margaret, w międzyczasie przygotowywała sos pomidorowy, który miała zamiar podać z gotującym się makaronem spaghetti.
Gdy danie było już gotowe, postawiła trzy talerze na stole z pachnącym posiłkiem. Louise od razu wzięła się za konsumowanie kolacji, a w tym czasie Mer zajęła miejsce między córką, a Louis’em. Chłopak zakochał się w daniu, jakie przygotowała brunetka, obsypując ją tysiącami komplementów, które także skomentowała Lulu. Mała Padolsky przypomniała swojej mamie o spalonych sprzed kilku dni zapiekankach oraz za słonych zupach.
- Och, Lu. Nie każdy jest we wszystkim dobry. – powiedział wesoło szatyn – Może twoja mama nie umie przyprawiać niektórych posiłków, ale spaghetti robi wyśmienite.
Louise nieco się zdziwiła, kiedy piłkarz powiedział ‘twoja mama’, jednak napotykając wesołe spojrzenie rodzicielki od razu się rozpromieniła.
- Musiałbyś zjeść, by uwierzyć. – zachichotała dziewczynka, kończąc swój posiłek i popijając go wodą.
- Ej, ja was słucham! – Mer spojrzała wymownie na swoich towarzyszy – Louise, idź się umyć. Ja pozmywam naczynia.
- Ale mamoooo – jęknęła Lu – Louis mi obiecał, że obejrzymy jeszcze jakiś film.
Margaret tym razem spojrzała na szatyna, który wzruszył tylko bezwładnie ramionami.
- Jest już późno. Obejrzycie film kiedy indziej. – powiedziała spokojnie, a Lulu zsunęła się z krzesła i powędrowała do łazienki. – Już mi dziecko buntujesz?
Tomlinson nachylił się nad stolikiem z wesołym uśmiechem na ustach.
- Skąd! – odparł – Zajmowałem się młodszymi siostrami i jakoś nie widać po nich oznak buntu.
Margaret przyjrzała mu się uważniej i dopiero wtedy spostrzegła, iż był ubrany w kremowy sweter oraz czarne, dopasowane spodnie. Jego włosy były wzburzone, a oczy błyszczały.
Brunetka upiła łyk wina, które nalała na samym początku sobie i Louis’owi do kieliszków.
- Tęsknisz za nimi?
- Za kim? – chłopak nie od razu zrozumiał pytanie dziewczyny.
- Za Lottie, Fizzy, bliźniaczkami… - szepnęła Mer.
Tomlinson zmarszczył czoło, zastanawiając się, skąd recepcjonistka mogła wiedzieć o imionach jego sióstr, ale wpadło mu do głowy, że przecież był piłkarzem, a siostry dość często na portalach społecznościowych go wspierały.
- Każdego dnia. – głos Louis’a był przepełniony smutkiem – sezon kończy się za miesiąc, więc wtedy będę mógł wrócić do Doncaster.
Ciche ‘och’ wyrwało się z ust brunetki.
- Wiesz, że mój brat się przyjaźnił z Lottie? – zapytała się, a chłopak uniósł brwi ku górze – Robert Padolsky. Mój młodszy brat. W Doncaster mieszkaliśmy obok was.
- Nigdy cię nie widziałem.. – zamyślił się chłopak.
- Zaraz po skończeniu liceum wyjechałam do Londynu. To znaczy.. byłam zmuszona, bo moja matka niezbyt wesoło przyjęła wiadomość, że miałam urodzić dziecko.
- Przykro mi. – szepnął szatyn.
- W porządku. – Mer posłała mu delikatny uśmiech, po czym wstała z krzesła, zabierając brudne talerze ze stołu i podchodząc do zlewu, aby je umyć. Czuła na sobie wzrok szatyna, jednak starała się nie przejmować tym, iż była obserwowana.
Kiedy skończyła, wytarła dłonie w ścierkę i odwróciła się od zlewu, jednak Louis zaszedł jej drogę. Otóż, Tommo stał przed nią z poważną miną. Margaret mogła przyjrzeć się dokładnie jego twarzy, która z bliska była równie idealna, co z daleka. Jedyne, co uległo zmianie sprzed ich ostatniego spotkania, w restauracji, chłopak miał delikatny zarost, który dodawał mu tylko uroku. Pojedyncze pasmo spadło Mer na twarz, a Louis w wolnym tempie ujął je w swoje palce i założył dziewczynie za ucho. Taki drobny gest, a uczucie, jakie kłębiło się w podbrzuszu Padolsky odebrało to jako głębokie doznanie.  Następne, co Mer zdołała uchwycić to błyszczące tęczówki swojego towarzysza, które znajdowały się coraz bliżej jej twarzy. Margaret stanęła na palcach i zamknęła przestrzeń, jaka między jej ustami, a wargami chłopaka się pojawiła. Jedna dłoń piłkarza spoczęła na biodrze brunetki, a drugą złapał za jej podbródek, by po chwili jego język wślizgnął się do ust Mer. Chłopak tak napierał na dziewczynę, że ta czuła na swoich pośladkach kant zlewu, jednak w tamtej chwili było to nieistotne. Margaret czuła się jakby czas stanął w miejscu, a dookoła nich unosił się magiczny pyłek, który sprawiłby, iż para uniosłaby się do samego sufitu, połączona w czułym pocałunku, tak jak w filmach dla dzieci. Zdała sobie sprawę, że Tomlinson powoli kończy ich pieszczotę, zagryzając delikatnie jej dolną wargę. Mer otworzyła oczy w tym samym momencie, co piłkarz i oboje spłonęli rumieńcem, kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały.
Margaret Padolsky nigdy nie czuła się tak niesamowicie podczas pocałunku.
- Em, pójdę wziąć prysznic. Jeśli chcesz, to zajrzyj to Lu, czy coś. – Mer zaczęła się jąkać, a Lou skinął jej głową.
Brunetka wyszła z kuchni i poszła do swojej sypialni, aby zabrać z niej pidżamę oraz czystą bieliznę. Następnie skierowała się do łazienki i zakluczyła drzwi. Rozebrała się weszła pod prysznic, rozkoszując się ciepłą wodą, która w kojący sposób pieściła jej ciało.
Przez cały czas myślała tylko o tym jak miękkie są usta Lou i jak cudownie się wtedy czuła, kiedy się całowali. Z całą pewnością chciałaby to powtórzyć. To był jej pierwszy pocałunek z Louis’em Tomlinson’em. Ba, to był jej pierwszy pocałunek od lat!
Kiedy skończyła spłukiwać pianę ze swojego ciała, wytarła się ręcznikiem i przebrała w krótkie, czarne spodenki oraz fioletową koszulkę z długim rękawem, która już od wielu miesięcy służyła jej tylko do spania. Swoje mokre włosy rozczesała i wysuszyła suszarką. Umyła zęby i przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze. Jak na dziewczynę z siedmioletnim dzieckiem i pracą recepcjonistki – wyglądała bardzo młodo i nawet dobrze.
Westchnęła cicho i wyszła z łazienki, kierując się do swojej sypialni, jednak po drodze zahaczyła jeszcze o pokój swojej córki, ciekawa tego, co właśnie robiła. Stanęła przy ścianie i przysłuchiwała się rozmowie Louise z Lou.  Przeszło jej przez myśl, że ta zbieżność imion była dla niej niezłym kłopotem!
- Nie mogę uwierzyć w to, że mój ulubiony piłkarz siedzi w moim pokoju i czyta mi bajkę na dobranoc. – Lu zachichotała w maskotkę, którą dostała od Tommo.
Tomlinson uśmiechnął się do dziewczynki, widząc dołeczek w jej policzku.
- Ej, bajka o „Lwie i owcy” wcale nie jest taka zła! – Oburzył się na żarty chłopak.
- Och, taak. – zaśmiała się brunetka – Zwłaszcza moment, kiedy Lew uświadamia sobie, że nie może żyć bez owcy, po tym jak ją zjada. Bardzo pouczająca książka.
- I zdradziłaś mi jej zakończenie. Niedobra dziewczynka! – zaczął ją łaskotać, jednak po chwili przestał i uśmiechnął się do niej ciepło – Śpij dobrze, szkrabie.
- Dobranoc, Lou.
Serce Mer podskoczyło do gardła, kiedy uświadomiła sobie, że Louis wychodzi z pokoju jej dziecka. W ułamku sekundy znalazła się w kuchni, gdzie szybko chwyciła szklankę z wodą i udała, iż ją pije. Bardzo wzruszyła się, gdy usłyszała rozmowę jej córki z piłkarzem. Nie mogła sobie wyobrazić lepszego widoku.
- Mer? – usłyszała pytanie szatyna.
- W kuchni! – odparła nie za głośno, aby nie obudzić dziecka. Chłopak oparł się o framugę i wpatrywał się w dziewczynę – Zasnęła?
- Myślę, że tak. – posłał jej uśmiech – Em, ja już będę się zbierał. Późno jest.
Zegar wskazywał godzinę dziesiątą trzydzieści.
- Louis?
Chłopak uniósł brwi i ich spojrzenia się skrzyżowały.
- Zostań, proszę.

niedziela, 25 sierpnia 2013

Rozdział Siódmy



Autorka:  najdłuższy rozdział, jaki napisałam dotychczas na tego bloga! Nie powiem, ze mi się podoba, bo wcale mi się nie podoba. Końcówka z Liam’em to już w ogóle. Przepraszam! Obiecuję, że następny powinien przypaść wam do gustu bardziej niż ten. I OJ PRZYPADNIE!
Wiem, że napiszecie, iż wcale rozdział nie jest nudny i w ogóle, ale ja oceniają swoje możliwości – mówię, że mogłam lepiej opisać ten wątek z randką Lou i Mer.
Tyle ode mnie – miłego czytania!
ACH, JESZCZE JEDNO.
Dajcie mi znać, czy ktoś by czytał (dalej) moje opowiadanie z Danielle i Liam’em. Rozważam to, aby je kontynuować. KLIK TU


Londyn, 2013
Mer wróciła z randki. Tak, mogła powiedzieć prosto, iż właśnie tak nazywało się spotkanie z Louis’em Tomlinson’em. Chociaż wiedziała, że po tym, co mu powiedziała – chłopak za pewne nie będzie chciał mieć z nią nic wspólnego.
Nim para usiadła przy stoliku, w szykownej restauracji, Louis pomógł dziewczynie zdjąć jej płaszcz i powiesił go na wieszaku, w rogu pomieszczenia. Lokal był w odcieniach pomarańczy, brązu i nutki czerwieni, która tylko delikatnie podkreślała charakter tamtego miejsca.
Margaret planowała powiedzieć Lou, że Louise to tak naprawdę jej córka. Bała się tego, ale chciała być z nim szczera.
- Cieszę się, że mogę spędzić z tobą czas, Mer. – chłopak uśmiechnął się do brunetki, a ta odwzajemniła jego gest.
- Ja także.
(…) Po tym, jak kelner przyniósł im ich zamówienia, żołądek brunetki podskoczył jej do gardła. Nie tak wyobrażała sobie ten wieczór, jednak nie potrafiła dłużej okłamywać piłkarza.
- Chciałabym ci coś powiedzieć. – Szepnęła, gdy skończyli jeść posiłek.
Louis wpatrywał się w nią swoimi turkusowymi tęczówkami, wyczekując.
- Ja… - dziewczyna się jąkała, jednak nabrała powietrza do ust i powiedziała na jednym wdechu – Louise jest moją córką, nie siostrą. Przepraszam, że cię okłamałam, nie chciałam, abyś mnie od razu skreślił.
Wyznanie Margaret nieco zaskoczyła chłopaka. Domyślał się, iż dziewczyna coś ukrywa, jednak nie był do końca przygotowany na taki obrót sprawy. Zależało mu na niej, ale bał się.
- Powiesz coś? – wymamrotała brunetka, unosząc swój niepewny wzrok na swojego towarzysza.
- Kto jest jej ojcem? – Louis doskonale wiedział, kto nim był. W końcu podobieństwo było kolosalne.
- Ha-Harry Styles. – wymamrotała cicho dziewczyna.
Chłopak był oniemiały. Nie wiedział, co powinien zrobić. Nie chciał tracić Mer, jednak zaistniała sytuacja nie należała do łatwych.
Mer napotkała puste tęczówki Tomlinson’a. Spodziewałaby się wszystkiego, ale nie takiej reakcji. Nie wiedział, co o tym myśleć. Wolała, by na nią nakrzyczał, powiedział, co myśli, a nie coś takiego.
- Przepraszam.. ja.. powinnam już pójść.
Padolsky wstała z krzesła i podeszła po swój płaszcz. W drodze do wyjścia z lokalu, zakładała go na siebie. Słyszała za sobą wołania chłopaka, jednak nic sobie z tego nie zrobiła. Wyjęła komórkę z kieszeni swojego płaszcza i zadzwoniła po taksówkę. Chłodny wiatr, wiejący jej twarz sprawił, że łzy zebrały jej się w oczach. Nie chciała płakać, jednak przez chłód i sytuację sprzed kilku chwil nie potrafiła zapanować na swoimi emocjami. Może to był głupi powód do płaczu, jednak dla niej – znajomość z Lou była ważna.
Mer natychmiast napisała do Harry’ego, aby przywiózł Louise do domu. Następnie poszła pod prysznic i zmyła z siebie wspomnienia z poprzedniego spotkania. Włosy spięła w nagannego koka, zmyła makijaż, przebrała się w oliwkową, za dużą bluzę, czarne getry oraz szare, grube skarpety na nogi. Mogła oficjalnie ogłosić światu, iż popada w swoją własną depresję.
W przedpokoju usłyszała hałas, więc podniosła się z kanapy i oparła o ścianę, wpatrując się jak Harry pomaga swojej córce się rozebrać z wierzchniego ubrania.
- Jak było, kochanie? – Zapytała się Louise, która tylko przeciągle ziewnęła – Idź wziąć prysznic.
Dziewczynka szybko pobiegła do swojego pokoju, po czym przeszła do łazienki.
Mer wpatrywała się chwilę bruneta.
- Dziękuję, że pozwoliłaś mi spędzić z nią trochę czasu. To wiele dla mnie znaczy.
- Nie ma sprawy. – wymusiła uśmiech na ustach, a kiedy Styles zaczął kierować się do drzwi, by wyjść, odezwała się w niej część, której przedtem nie okazywała – Harry, może chciałbyś napić się herbaty, czy czegoś?
Brunet był równie zdziwiony pytaniem dziewczyny, co ona sama.
- Jest już późno. – zauważył chłopak. Mer spojrzała na zegar wiszący na telewizorem. Było dopiero po ósmej.
- Proszę. – szepnęła Padolsky, a loczek skinął jej głową, że się zgadza. Zaczął ściągać z siebie kurtkę oraz beanie, łącznie z butami, po czym poszedł za Margaret do kuchni. Dziewczyna zaparzyła dwa kubki herbaty i podała jeden Styles’owi. Usiedli przy stole. – Pytaj, o co tylko chcesz, Harry.
- Co? – chłopak uniósł swoje brwi ku górze, nie wiedząc zbytnio, o czym mówi brunetka.
- Odpowiem na każde twoje pytanie.
Harry objął dłońmi kubek z herbatą i utkwił swój wzrok w brunetce. Chciał o tyle rzeczy się jej zapytać, jednak nie wiedział od czego powinien zacząć. Postawił na pytanie niewiążące się zbytnio z ich przeszłością.
- Jak było na randce? – widząc dziwne spojrzenie dziewczyny, dodał – Powiedziałaś, że mogę zapytać cię o wszystko.
- Myślałam, że chcesz znać odpowiedzi na inne pytania. – uniosła brwi ku górze.
- Lou to mój przyjaciel, Mer, a ty jesteś… starą znajomą. Interesują mnie takie rzeczy. – odpowiedział spokojnie – Więc?
Dziewczyna zagryzła nerwowo wargę, po czym przeniosła swoje szare tęczówki na Harry’ego. Od niego emanował spokój i opanowanie. Jakby chłopak, którego (ledwo) co znała siedem lat temu całkowicie się zmienił.
- Było fantastycznie, dopóki nie powiedziałam mu prawdy. O Louise. – wbiła swoje spojrzenie w kubek z trunkiem. – Nic nie powiedział. Po prostu patrzył na mnie jak na ostatnią idiotkę.
- Daj mu trochę czasu. Zrozumie. – zapewnił ją loczek.
- A ty jakbyś się czuł, gdyby dziewczyna wyznała ci, że ma dziecko z twoim kumplem, co? – w chwili, gdy Mer zapytała się go o to, przeszył ją zimny dreszcz.
- Byłbym nieźle wkurwiony. – odpowiedział bez ogródek chłopak – Ale Louis jest inny niż ja. On musi zawsze wszystko przemyśleć i najczęściej podejmuje słuszne decyzje. Ja jestem zbyt narwany na takie myślenie, więc najprawdopodobniej przywaliłbym swojemu przyjacielowi w mordę, aby zrozumiał to, że traci kogoś ważnego.
Mimowolnie, kąciki ust Margaret powędrowały ku górze. Nigdy by nie przypuszczała, że taka rozmowa mogłaby mieć miejsce. Do niedawna marzyła o tym, żeby Harry zniknął i nigdy już się nie ukazywał jej na oczy, jednak musiało być inaczej. Mer musiała zaakceptować fakt, iż ojciec jej dziecka był z nią w jednym pomieszczeniu i pocieszał ją. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że nie miała osoby, z którą mogłaby swobodnie porozmawiać o wszystkim i o niczym. Harry po prostu był.
- Mamo, nie mogę zasnąć. – w progu pojawiła się Louise z miśkiem od Louis’a pod pachą. Była ubrana w niebieską pidżamę, a jej długie falowane włosy opadały swobodnie na ramiona.
- Ooo, chodź tutaj do mnie. – Margaret pozwoliła córeczce usiąść jej na kolanach i wtulić się w jej szyję. Lu bardzo często to robiła, kiedy miała koszmary. Brunetka zaczęła głaskać dziewczynkę po plecach, nucąc przy tym jakąś melodię.
Harry obserwował jak ta mała istotka powoli odpływa w krainę snów przy melodii, jaką nuciła Mer. Był pełen podziwu tego, że Margaret wychowywała ich dziecko sama i bardzo dobrze sobie z tym radziła, a za pewne musiała mieć wiele problemów. W końcu nie łatwo jest zajmować się dzieckiem i pracować. Za pewne dziewczyna nie miała życia towarzyskiego.
Po kilku minutach, kiedy dziewczynka już zasnęła w ramionach Mer, Padolsky posłała Harry’emu delikatny uśmiech.
- Mógłbyś? – szepnęła w jego stronę, wskazując na Lu. Chłopak natychmiast wstał z krzesła i przejął od brunetki dziecko. Margaret pokazała mu, gdzie jest pokój dziewczynki, a Harry położył ją jak najczulej potrafił do łóżka, po czym przykrył kołdrą i zgasił światło, wychodząc. Wrócił do kuchni, gdzie Mer zdążyła już pozmywać po ich herbacie. – Dziękuję. – odparła, kiedy poczuła, iż chłopak stoi w drzwiach od pomieszczenia – To naprawdę miłe z twojej strony, że chciałeś się nią dzisiaj zająć.
- Chciałbym zrobić to ponownie, Mer.
Dziewczyna zmarszczyła brwi, odwracając się do chłopaka przodem.
- Ona nie wie, że jesteś jej ojcem, Harry. Nie wiem, czy potrafiłaby dobrze przyjąć tę informację.
- Wiem, dlatego chciałbym ją lepiej poznać. – Styles oparł się o blat i spoglądał w szare tęczówki dziewczyny – Chciałbym jakoś nadrobić te siedem lat.
Dziewczyna westchnęła ciężko. Nie wiedziała, co ma powiedzieć na wyznanie chłopaka. Pomyślała o Louisie i o tym, w jaki sposób szatyn zareagował na jej wiadomość o tym, że ma dziecko.
- Moja mama nie była zadowolona z tego, że zaszłam w ciążę. – szepnęła, spuszczając głowę w dół – Wyrzuciła mnie z domu zaraz po zakończeniu semestru. Wyrzekła się mnie i nadal nie mam z nią dobrych kontaktów. To, że nie chciała znać mnie, to zrozumiem, ale nie pojmuję, dlaczego nie chciała poznać Lu.
Harry przyglądał się jej badawczo, słuchając. W końcu się przed nim otworzyła.
- Nie wiem, czy Louise potrzebuje ojca, Harry.
- Daj mi szansę, proszę. – głos Styles’a był błagalny.
- Nie chcę, byś komukolwiek mówił, że jesteś jej ojcem, dobrze? – Mer poddała się, wiedząc, że nie wygra z chłopakiem. Wolała zaryzykować i spróbować zmienić trochę swoje życie.
Harry skinął jej głową, po czym podszedł do dziewczyny i przytulił ją do siebie. Margaret czuła się dziwnie, jednak odwzajemniła uścisk chłopaka. Brakowało jej bliskości drugiego człowieka. Styles, może i był ostatnią osobą, z jaką chciałaby się zaprzyjaźnić, jednak powoli stawał się być jej przyjacielem.

Dwa dni później, nastał poniedziałek. Margaret zawiozła swoją córkę do podstawówki, witając się przy tym z Danielle, która chodziła w skowronkach. Louise pobiegła od razu do Ethan’a, a potem dwójka zniknęła za roku w klasie pani Payne.
- Co słychać u Liam’a? – zapytała się Mer, bawiąc się guzikami od swojego płaszcza.
- Nie może usiedzieć na jednym miejscu, więc za pewne dzisiaj pojawi się w hotelu. – westchnęła dziewczyna.
- Och, to będzie ciekawy dzień.
- Nie wątpię. – zachichotała Peazer – Louise w końcu ma kolegę.
- To znaczy? – zainteresowała się Margaret.
- Odkąd rozpłakała się przed całą klasą, każdy omijał ją z daleka i się z niej wyśmiewał. Pewnego razu, Ethan stanął w jej obronie i tak się chyba zaprzyjaźnili. W każdym razie, dzieciaki już przestały wytykać ją palcami.
Mer zmarszczyła brwi.
- Dlaczego mi tego nie powiedziałaś? – zapytała się brunetki o lokowatych włosach.
- Przepraszam cię za to, ale Lu uparła się, żebym tego nie robiła. Myślałam, że sama ci powie.. wybacz mi.
 Brunetka uśmiechnęła się do nauczycielki.
- W porządku. Cieszę się jednak, że już jest dobrze.
Zadzwonił dzwonek, więc Mer pożegnała się z Danielle i wyszła ze szkoły, kierując się do swojego Mini Cooper’a. Pod hotel zajechała dziesięć minut później. Weszła do holu i przywitała się z Hannah, która już stała za recepcją. W szatni zdjęła swój płaszcz, zostając tylko w ołówkowej spódnicy oraz białej, eleganckiej bluzeczce. Swoje botki przebrała na średniej wysokości szpilki, a włosy zgarnęła na prawie ramię.
- Jak tam weekend, Mer? – uśmiechnęła się do niej wesoło Walker.
- Miło, a twój?
- Och, byłam na urodzinach kuzynki w Wolverhampton. Poznałam rodzinę, której do dzisiaj na oczy nie widziałam. Porażka!
Margaret uśmiechnęła się ciepło do swojej towarzyszki. Mimo tego, iż się nie przyjaźniły, były dobrymi koleżankami z pracy, które pomagały sobie w trudnych chwilach. Najczęściej to Mer pocieszała Hannah po jej którymś-z-kolei zerwaniu z chłopakiem.
- Harry już w pracy? – zainteresowała się brunetka.
- Ach, jasne, że tak. Przyszedł punktualnie i wszystko mu wytłumaczyłam. Muszę przyznać, że sympatyczny z niego chłopak. – wzruszyła wesoło ramionami dziewczyna.
Padolsky nie odpowiedziała na słowa Walker, gdyż właśnie przed nią stanął szatyn o cudownie niebieskich tęczówkach. Gdy chłopak napotkał spojrzenie Mer, kąciki jego ust powoli, aczkolwiek prawie niewidocznie, uniosły się ku górze.
- Dzień dobry, Margaret.
- Hej. – spróbowała odwzajemnić uśmiech, jednak nie za bardzo jej to wyszło.
Była zbyt zagubiona, aby myśleć normalnie. Nadal pamiętała o tym, w jaki sposób Louis zareagował na jej sekret. Teraz, wydawać by się mogło, że zapomniał o ich sobotnim spotkaniu.
Piłkarz podał dziewczynie klucz od swojego penthouse’a, tym samym pozwalając sobie na dotyk dłoni brunetki. Kiedy ich ręce się zetknęły, Mer poczuła na swoich plecach przyjemny dreszcz tym wywołany. Tęskniła za Lou, choć tak w rzeczywistości go nie znała.
- Chciałbym z tobą porozmawiać. Masz czas po pracy? – zapytał się niepewnie Lou.
Perspektywa spotkania się z Tomlinson’em była dla Margaret niczym wiadro zimnej wody. Bardzo tego chciała, ale obawiała się, że znowu może ją zranić. Znowu?
- Kończę o drugiej trzydzieści – odpowiedziała brunetka – ale muszę jeszcze pojechać do szkoły po Louise.
- Okej, więc pojedziemy po nią razem. – chłopak uśmiechnął się ciepło, po czym odwrócił w stronę wysokiego mężczyzny, który go wołał – Przepraszam, muszę już iść. Do zobaczenia.
- Cześć. – uśmiechnęła się do siebie Mer, kiedy Lou jeszcze jej pomachał przed wyjściem na zewnątrz.
- Co cię łączy z Tomlinsonem, co? – Hannah była co najmniej zaskoczona tym, co właśnie widziała.
Margaret wzruszyła ramionami, powracając do swoich myśli.
- Byłaś z nim na randce? – blondynka nie dawała za wygraną.
Ku szczęściu brunetki, przed recepcją stanął wysoki chłopak z lokami na głowie. Ubrany był w ciuchy, jakie zazwyczaj nosili ludzie zajmujący się przenoszeniem bagażu gości do pokojów.
- Cześć, Mer. Siema Hannah. – brunet posłał dziewczynom ciepły uśmiech, jednak bardziej od Walker, był zainteresowany Padolsky – Widziałem, że rozmawiałaś z Lou. Wszystko dobrze? – szepnął.
Blondynka właśnie rozmawiała przez telefon, więc Mer odetchnęła z ulgą, mając nadzieję, iż dziewczyna nie będzie podsłuchiwała jej rozmowy z Harry’m. Lubiła Hannah, jednak Walker nie była osobą, której powinno powierzać się jakiekolwiek sekrety.
- Umówiłam się z nim na później.
Brunet uśmiechnął się pod nosem.
- Naprawdę chciałbym, abyście się pogodzili. Wyglądacie razem uroczo. – poruszał zabawnie brwiami.
- Harry Styles’ie, nie płacę ci za rozmowy z Margaret, tylko za noszenie bagaży do pokojów naszych gości – dobiegł do nich głos Liama, jednak samego mężczyzny nie zauważyli. Dopiero, kiedy usłyszeli huk, dochodzący z ich prawej strony, dotarło do nich, iż ich szef właśnie poślizgnął się i leżał na podłodze. Harry podbiegł do ciemnego blondyna i pomógł mu wstać, powstrzymując się od uśmiechu, który czaił się w kącikach jego ust – Dzięki. Ja naprawdę nie żartowałem. Wracaj do pracy.
Styles podprowadził Payne’a pod ladę, gdzie stały recepcjonistki i opuścił ich, kierując się do jednych z gości hotelu.
- Mógłbyś mu trochę darować, Liam. Jest nowy. – zauważyła cicho Mer, zerkając na swojego szefa. Był ubrany w czarne dresy, białą koszulkę z nadrukiem oraz ciemną bluzę. Ledwo powstrzymała chichot.
Payne, widząc reakcję dziewczyny na jego ubranie, wywrócił oczami.
- Jak poradzi sobie z bagażami pani Madison, to całkowicie mu odpuszczę. – mruknął chłopak, a Margaret zdziwiona jego wrednym, dość rzadkim do poznania podejściem do pracowników.
- Przecież ona przywozi ze sobą z pół jej domu! – zauważyła Walker, dołączając się do obserwacji Harry’ego. – Z tyloma bagażami to nawet sobie Cole nie poradził, a trzeba zauważyć, że chłopak był cholernie silny.
- Pani Madison jest bardzo niecierpliwa, więc siła to najmniejszy z jego problemów. – zaśmiał się Payne.
Margaret obserwowała poczynania Harry’ego i wyrazu twarzy pani Madison, która była starszą kobietą, wdową. Pochowała może z sześciu mężów, samej zbijając na tym niemały majątek. Do tego nie należała do najsympatyczniejszych kobiet, jakie można było spotkać w G.P. Hotel. Nigdy, do nikogo się nie uśmiechnęła, ani nawet nie powiedziała jakiegoś miłego słowa. Była po prostu zapyziałą jędzą bez przyjaciół – jak miała w zwyczaju mówić na nią Hannah.
Harry niósł dwie, ogromne walizki w kwiaty, ledwo utrzymując się na nogach, w stronę windy. Mer przewróciła oczami.
- Czy on wie, że może użyć do tego wózka? – szepnęła do siebie, na co Payne posłał jej wesołe spojrzenie – Hannah, powiedziałaś mu o tym, że może to zrobić, prawda?
Blondynka spojrzała niepewnie na Liam’a.
- Liam powiedział, żebym tego nie robiła, więc..
Mer posłała swojemu szefowi wściekłe spojrzenie, pod którym mężczyzna tylko się zaśmiał. Następnie przeniosła wzrok na Harry’ego, który wracał już po kolejne bagaże. Chłopak patrzył także na brunetkę, więc, dzięki swojemu braku orientacji, wpadł na panią Madison, przewracając się na nią, dzięki czemu kobieta zaczęła strasznie krzyczeć. Liam już chciał zareagować, jednak Hannah powiedziała mu, żeby jeszcze chwilę poczekał. Styles pomógł wstać starszej pani i zaczął z nią rozmawiać. Ku zdziwieniu całej trójki, pani Madison uśmiechnęła się do niego i zniknęła w windzie. Harry odwrócił się jeszcze do nich i posłał wesoły uśmiech, po czym wziął wózek na bagaże, który schowany był za rogiem i zaczął pakować na niego torby irytującej kobiety.
- Czy ja właśnie byłem świadkiem tego, iż najbardziej ponura kobieta na świecie, uśmiechnęła się do naszego bagażowego? – zapytał niepewnie Liam, zerkając na dziewczyny, jednocześnie pokazując palcem w miejsce, gdzie zniknął Styles.
Hannah zachichotała, odbierając telefon, a Mer nadal stała osłupiała w miejscu.
- Czy teraz, pan Payne będzie traktował nowego pracownika normalnie? – zapytała się sarkastycznie Margaret.
- Hej, ja go tylko testowałem! – bronił się ciemny blondyn – Gdybym miał być okrutny dla moich pracowników, to Danielle dawno już by mnie z domu wyrzuciła.
- Oj, ja myślę, że to właśnie by zrobiła. – uśmiechnęła się brunetka – Właściwie, to dlaczego przyszedłeś do pracy? Przecież ty ledwo chodzisz.
Liam wywrócił oczami.
- Chciałem zobaczyć jak Harry poradzi sobie w pierwszym dniu. I tak musze jechać jeszcze do szpitala na badania, więc wpadłem po drodze.
- Radzimy sobie bez ciebie, Liam. – odpowiedziała wesoło Padolsky i odwróciła wzrok od swojego szefa, przenosząc go na mężczyznę stojącego przed nią. Podała mu klucz i wskazała na windę, aby pomóc mu z dotarciem do swojego pokoju.

Nadeszła godzina druga trzydzieści, a myśli Mer chodziły tylko wokół jednej osoby. Bała się tego spotkania bardziej niż w momencie, gdy wyjawiała chłopakowi swój sekret. Przebrała się w szatni w botki, narzuciła na ramiona płaszcza, a wokół szyi zawiązała szalik. Chwyciła swoją torebkę w dłonie i zaczęła grzebać w niej, aby znaleźć klucze od swojego samochodu, idąc w stronę wyjścia z hotelu. Była tak pochłonięta poszukiwaniem zaginionego przedmiotu, że nawet nie zauważyła, iż szatyn odwracający się właśnie w jej stronę stał jej na drodze, więc momentalnie wpadła w jego ramiona. Oszołomiona ty nagłym gestem, uniosła swoje oczy w górę i ujrzała szaro-niebieskie tęczówki, w którym tańczyły wesołe iskierki. Chłopak położył na biodrach dziewczyny ręce i delikatnie się uśmiechnął.
- Um, wybacz. – szepnęła speszona brunetka, odchodząc krok do tyłu. Louis przejechał palcami po swoich włosach.
- W porządku, Mer. – rzekł – Możemy iść?
Dziewczyna skinęła mu głową i oboje opuścili G. P. Hotel.

Obserwatorzy