wtorek, 19 sierpnia 2014

Rozdział Czterdziesty Ósmy

To dla twojego dobra. I dla dobra twoich dzieci.
Margaret nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Serce biło jej cholernie szybko, a w głowie delikatnie huczało, nie pozwalając dopuścić dźwięków z zewnątrz. Jakby organizm reagował obronnie na każdy gest, ruch jej matki, która siedziała na przeciwko niej, unikając jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego ze swoją córką. Dziewczyna zajęła miejsce na podwójnym łóżku, splatając razem swoje dłonie i wzdychając za każdym razem, gdy na korytarzu usłyszała kroki. Robert przyprowadził ją do pokoju ich matki, by porozmawiały, jednak jedyną rzeczą, jakie obie robiły od ośmiu minut było wpatrywanie się w przestrzeń, całkowicie milcząc. Brat Padolsky ją wystawił; tylko takie było dobre wyjaśnienie dla jego długiego zniknięcia. 
Kiedy weszli do pokoju hotelowego, nie minęła minuta, a brunet odebrał telefon, który był ważny, więc nie mógł pozwolić sobie na zignorowanie go. Teoretycznie, rozmowa mogła trwać tak długo, jednak Mer nie sądziła, iż tak było; Rob mógł być w tym momencie przy recepcji, rozmawiając z Hanną albo mógł jeść w restauracji, nie zwracając uwagi na to, co mogło się dziać w tym pomieszczeniu. Praktycznie, gdyby któraś z kobiet porwałaby się na zabójstwo drugiej - nie dowiedziałby się o tym wcześniej niż za dwadzieścia minut, za które, tak szacowała brunetka, mógł przyjść, usprawiedliwiając się irytującym, nieogarniętym pracownikiem, niezdolnym do odnalezienia potrzebnych dokumentów. A przecież obiecał.
Recepcjonistka nie wiedziała jak czuje się jej matka, mogła tylko zgadywać. Czy była zła? A może nienawiść do własnego dziecka całkowicie przysłoniła jej uczucia? Obmyślała plan pozbycia się swojej córki? Lub po prostu chciała tak samo nawrzeszczeć na Roberta jak Margaret. 
Młodsza dziewczyna nie zamierzała rozpoczynać rozmowy. Nie miała swojej matce nic do powiedzenia. Niczym nie zawiniła, przynajmniej w jej mniemaniu.
- Będziesz tutaj tak siedzieć? - z zamyślenia wyrwał ją surowy głos Anne. Kobieta założyła nogę na nogę i przeniosła spojrzenie na brunetkę - Bo nie mam całego dnia na te dziecinne gierki.
Mer w tamtym momencie poczuła się jakby to ona była tutaj dojrzalszą osobą.
- Ja także. - mruknęła, starając się zdobyć w sobie odwagę na wypowiedzenie kolejnych słów - Robert chciał, żebyśmy porozmawiały, więc... rozmawiajmy.
Kobieta prychnęła.
- Naprawdę?
Nie, tak sobie siedzę tutaj z własnej, nieprzymuszonej woli, pomyślała brunetka, wzruszając ramionami i starając się zignorować przenikliwe spojrzenie swojej rodzicielki.
Przez następne trzydzieści sekund obie milczały. Recepcjonistka zdobyła się na to, by podnieść wzrok ze swoich kolan i umieścić go w Annie; lekarka wcale się nie zmieniła; ciemne, brązowe włosy upięte były w idealnego koka, oczy podkreślone tuszem oraz cieniem do powiek, usta muśnięte szminką o kolorze jasnego różu, podobnie jak policzki. Prosto obcięta grzywka przysłaniała jej czoło, a brązowe tęczówki sunęły po każdym przedmiocie w pomieszczeniu, doskonale omijając Mer.
Brunetka westchnęła, sprawiając, iż wzrok jej matki padł na nią.
- Nadal z nim jesteś? - zapytała wypranym z emocji głosem pani doktor, a Margaret zmarszczyła brwi - Z synem Jay?
- Tak - odpowiedziała - Dlaczego cię to interesuje?
- A dlaczego nie? Jesteś moją córką.
Tym razem to Mer prychnęła, odwracając wzrok od matki na sekundę. Następnie ponownie na nią spojrzała, a jej oczy ciskały w nią błyskawicami. Choć miała ochotę ją wyśmiać.
- Jesteś pewna? Bo ostatnio mi mówiłaś, że nie masz córki, żebym wynosiła się z twojego domu, żebym zapomniała o tobie i Robie, żebym całkowicie odeszła i-
- To było osiem lat temu. - mruknęła od niechcenia, wchodząc w słowo swojej córce.
- I te osiem lat wystarczyło, bym zrozumiała, że nie mam żadnych, absolutnie żadnych powodów ku temu, by czuć się winna całej tej sytuacji! - Padolsky nieświadomie uniosła głos na końcu.
- Nie podnoś głosu, bo-
- Bo co mi zrobisz? - przerwała jej Mer - Wydziedziczysz mnie? Spoliczkujesz?
- Nie żartuj sobie. - wywróciła oczami - Nie podniosłabym na ciebie ręki. - po tych słowach, Margaret wybuchła śmiechem; dość gorzkim.
- Jasne, a kiedy ci powiedziałam, że jestem w ciąży, twoja dłoń sama poleciała do mojego policzka.
Padolsky czuła się okropnie, wspominając chwile, które tak bardzo chciała zapomnieć. Nie było możliwości o tym, by całkowicie odciąć się od tego, co wydarzyło się w Doncaster; to nie było tak, iż nie próbowała.
Widząc wyraz twarzy swojej matki, recepcjonistka zwątpiła całkowicie w to, że pomysł jej brata mógłby się kiedykolwiek powieść.
- Boże, ty nawet tego nie żałujesz. - szepnęła, czując jak łzy cisną się jej do oczu - Nie żałujesz, że uderzyłaś swoją własną córkę, praktycznie za nic!
- Złamałaś zasadę czystości. - weszła jej w słowo lekarka.
- Gówno nie zasadę! - krzyknęła Margaret, nie myśląc nad tym, co robi - Miałaś w dupie to, czy poradzę sobie, czy nie. Miałaś gdzieś to, czy Louise przeżyje! Wiesz, że równie dobrze mogłam trafić pod most i błagać o jakieś pieniądze? Wiesz, że gdyby nie dobre serce właściciela tego hotelu, najprawdopodobniej już by mnie tutaj nie było?!
Brunetka nie kontrolowała swoich łez; pozwoliła im spływać po jej gorących policzkach. Nawet nie zauważyła, kiedy wstała, dzięki czemu jej matka mogła się jej przyglądać w całej okazałości.
- Nigdy nie myślałaś nad tym, czego potrzebuję, czego Rob potrzebuje, jakie ma marzenia; nic, kompletnie. - zaczęła ciszej - Dla ciebie najważniejsze były pieprzone zasady... One.. Były ważniejsze od nas.
Przez kilka sekund, w pomieszczeniu o kremowych ścianach panowała cisza, zagłuszana tylko ciężkim oddechem młodszej Padolsky. Mer zdawała sobie sprawę z tego, iż nie powinna się denerwować; nie powinna czuć tego, co czuje, jednak... Nie potrafiła się kontrolować. Jakby wszystko to, co powiedziała, zbierało się w niej od lat, jakby czekała tylko na moment, w którym wykrzyczy swojej matce to, co myśli.
Anne westchnęła, wstając i podchodząc do komody, stojącej pod poziomym lustrem. Oparła na niej swoje dłonie i opuściła głowę w dół.
- Wiedziałaś o tym, że Robert chciał trenować piłkę nożną? - głos Mer był cichy i ochrypły - Wiedziałaś o jego marzeniu bycia piłkarzem, bycia docenianym, kochanym przez tysiące? 
Kobieta pokręciła przecząco głową, co z trudem zauważyła brunetka. Jej mama wyprostowała się i odwróciła do swojego dziecka.
- Oczywiście, skąd miałaś o tym wiedzieć, skoro nie słuchałaś. Ba, wątpię nawet w to, by ci o tym powiedział, za pewne się bał twojej reakcji na coś tak głupiego. Przecież miał być kimś, kto nie musiałby zapierdzielać w życiu, kimś, kto mógłby zapewnić sobie przyszłość i-i...
- Przyszłaś tutaj, aby mi powiedzieć, że jestem złą matką!? - wybuchła Padolsky - Popatrz na siebie! Wychowujesz córkę bez ojca i widzę, że ten piłkarzyna zrobił ci dziecko, znowu będziesz robić z siebie ofiarę, bo matka się ciebie wyrzekła! Dorośnij, nikogo nie obchodzą twoje problemy, a Tomlinson zostawi cię przy najlepszej okazji. Znowu będziesz sama, tyle że tym razem z dwójką dzieciaków.
Margaret poczuła jak serce ją zaczyna kłuć. Nie spodziewała się, po raz kolejny, usłyszeć od swojej rodzicielki takich słów. Jakby na to nie spojrzeć, gdzieś głęboko miała nadzieję, iż Anne jej to zapomni i jakoś spróbują to naprawić. 
Wyszło całkowicie odwrotnie.
Recepcjonistka zaczęła kręcić przecząco głową, próbując odrzucić słowa, jakie wypowiedziała jej matka. Chciała jak najszybciej stąd wyjść i już nigdy nie wracać; skoro Anne Padolsky nie chce odzyskać swojej jedynej córki - to proszę bardzo.
- Mam nadzieję, że żadne z moich dzieci nie będzie chciało poznać swojej babci. - szepnęła w przypływie gniewu i odwagi - Będą tyle szczęśliwsze.
Po tych słowach, opuściła pokój hotelowy zarezerwowany dla jej matki. Nacisnęła przycisk przywołujący windę i jęknęła, kiedy musiała spuścić głowę, by nie przestraszyć starszej pani, która właśnie wchodziła na korytarz. Mer weszła do prostokątnej maszyny i nacisnęła przycisk, dzięki któremu winda ruszyła na parter. 
Brunetka oparła się o jedną ze ścian i schowała głowę w dłoniach. Miała powód, dla którego nie spotykała się ze swoją matką; właśnie jeden z jej największych koszmarów się sprawdził. Dzięki jej bratu, wszystko to, co próbowała odbudować przez ostatnie lata poszło się jebać. Skąd u niej tyle nienawiści? Uczyła się od najlepszych.
Gdy drzwi windy się otworzyły, odsunęła dłonie od twarzy, a  jej oczom ukazało się dwóch zmartwionych chłopaków. Jeden z nich, natychmiast wziął ją w swoje objęcia, podczas kiedy drugi stał w drzwiach przyglądając się jej z głupią miną.
Do jej nozdrzy dotarł delikatny zapach wody kolońskiej, którą dopasowała do Liam'a Payne'a; tylko on używał tej pachnącej cytrusami, bryzą morską i piżmem. Mimowolnie wtuliła twarz w zagłębienie jego szyi, nie zastanawiając się nad tym, dlaczego to właśnie jej szef, a nie brat ją przytulił. W tamtej chwili - miała to gdzieś, chciała zniknąć, uciec, zaszyć się w jakimś małym pokoiku separując się od reszty okrutnego świata. To chyba ukazywało to jak bardzo była krucha i wrażliwa. Choć powiedziała sobie, że będzie silna, Anne Padolsky zniszczyła jej postanowienie w piętnaście minut.
Szlochając w czarną koszulę Payne'a, Margaret poczuła jak ktoś wchodzi do windy i masuje ją po plecach. Wiedziała, iż był to Robert, jednak nijak na to zareagowała; wolała towarzystwo Liam'a.
- Zabierz mnie stąd, proszę. - szepnęła w koszulę swojego przełożonego tak, że tylko on mógł to usłyszeć, a sekundę później oboje wyszli z windy. Brunetka zdołała zauważyć smutny wyraz twarzy jej brata, po czym drzwi windy się zamknęły.
Poczuła jak jej przyjaciel obejmuje ją w talii i prowadzi wzdłuż korytarza; nie była pewna, gdzie dokładnie, ponieważ jej oczy znowu zaszły łzami. Nie wiedziała, dlaczego tym razem płakała, być może dlatego, że po prostu nie potrafiła przestać. Nie potrafiła przestać myśleć o swojej matce, o tym, co jej powiedziała i o tym, w jaki sposób ją potraktowała.
Minutę później siedziała na skórzanej sofie, a po zapachu pomieszczenia, uznała, iż znajduje się w gabinecie Liam'a. Chłopak wręczył jej chusteczki i podszedł do swojego biurka, chwytając słuchawkę od telefonu stacjonarnego. Jego słowa były ciche albo to Mer ogłuchła; w każdym razie, nie słyszała, co mówił. Następne, co zdołała zarejestrować to ciemny blondyn zajmujący miejsce obok niej i to jak objął ją jedną ręką pocierając jej plecy.
- Zadzwoniłem do Louis'a. Powiedział, że za kwadrans przyjedzie po ciebie. - powiadomił ją.
- N-nie musiałeś. - szepnęła - O-on ma teraz trening i... I nie powinien.. go opuszczać i..
- Mer, przyjedzie po ciebie. - powtórzył miękko, przyglądając się swojej przyjaciółce. - Twój brat chciał dobrze, wiesz o tym, prawda?
Padolsky pokręciła przecząco głową, nie myśląc, co robi.
- Tak - odparła pewniejszym głosem niż sekundy temu, dopiero wtedy sobie uświadamiając, iż zrobiła dwa sprzeczne ruchy - tylko zapomniał, że nasza matka nie miała chęci do... spotkania się ze mną.
Liam skinął jej powoli głową, dochodząc do wniosku, iż należy odpuścić ten temat.
- Przez najbliższy tydzień masz wolne. - powiedział - Nie chcę, byś się przemęczała.
Margaret jęknęła, wycierając łzy.
- Dlaczego każdy chce mnie na siłę uszczęśliwić?
- Ponieważ sama nie widzisz tego, co najbardziej potrzebujesz. - odpowiedział jej z delikatnym uśmiechem ciemny blondyn - Najchętniej kazałbym ci siedzieć w domu przez najbliższe dwa lata, ale raczej byś mnie nie posłuchała, co dopiero Louis'a albo... Eh, nie ważne. Po prostu proszę cię, dla własnego dobra, odpocznij.
Brunetka zacisnęła usta w wąską linię, a następnie pokiwała powoli głową. Mimo, iż spędziła przyjemny tydzień w Australii, wracając do Anglii, musiała przyznać przed samą sobą, że tutaj rzeczy były trudniejsze.
Przez najbliższe dziesięć minut, para zdążyła porozmawiać o wszystkim, byle nie o tym, co się wydarzyło w jednym z pokojów hotelu. Dopiero w momencie, gdy do gabinetu Payne'a ktoś zapukał, Mer wróciła do rzeczywistości, całkowicie zapominając o dobrych kilku minutach w towarzystwie Liam'a. 
Nie minęło kilka sekund, a w gabinecie ciemnego blondyna pojawił się zdyszany piłkarz ubrany, standardowo, w jeansową kurtkę oraz czarne rurki. Włosy miał niechlujnie ułożone, a policzki czerwone, najprawdopodobniej od pośpiechu. Jego wzrok skanował pomieszczenie w poszukiwaniu Margaret, a gdy ich spojrzenia się spotkały, odetchnął i podszedł do niej. Brunetka wstała i rzuciła się na szyję swojemu chłopakowi, który przyciągnął ją do siebie w ciasnym uścisku. Payne wyszedł z pokoju pod pretekstem przyniesienia rzeczy Padolsky, więc para była sama.
- Już dobrze, cii - szeptał jej do ucha Louis jakby bał się, iż dziewczyna znowu się rozpłacze.
- Przykro mi, że musiałeś zerwać się z treningu - mruknęła w jego koszulkę - Nie chciałam, ale Liam się uparł i-
- Okay, spokojnie, nic się nie stało. - usta szatyna były zaraz przy uchu brunetki - I tak nie robiliśmy nic... Ciekawego. - wzruszył delikatnie ramionami.
Margaret odsunęła się od niego, by móc spojrzeć mu w oczy i odnaleźć w nich choć odrobinę smutku, jednak tak się nie stało; stał tam, na przeciwko niej z ustami uniesionymi ku górze, próbując zrozumieć, dlaczego jego dziewczyna zalała się łzami w pracy.
- Zabiorę cię na lunch i opowiesz mi o tym, co wymyślił twój brat, dobra? - zapytał.
Pokiwała głową, zgadzając się na jego propozycję, a chwilę później oboje byli w drodze do recepcji, skąd wzięli rzeczy Mer i pożegnali się z Hannah oraz Liamem.
Zgodnie stwierdzili, iż pojadą do Pepper Mint.



Autorka: nie oszukujmy się, planuję jeszcze z 3 albo 4 rozdziały jak nie mniej i koniec. Jednak chciałabym się dowiedzieć, czy ktoś byłby zainteresowany, jeśli zaczęłabym pisać nowe opowiadania. Prawdopodobnie także z Louis'em w roli głównej, ale całkowicie inne; bez takich, um, rodzinnych problemów.. coś jak bardziej no nie wiem, nie powiem, że główny bohater będzie bad boyem, ale na pewno nie będzie takiego czegoś jak tutaj... 
Także napiszcie w komentarzu, czy czytałybyście coś nowego, bo jeśli nie, to nawet nie będę zaczynała, gdyż w tym roku matura bla bla bla
Pozdrawiam i całuję oraz przepraszam za krótki rozdział, poprawię się, może xd

piątek, 15 sierpnia 2014

Rozdział Czterdziesty Siódmy

Londyn, 2014 
pięć tygodni później...

Pewnych wydarzeń z życia nie da się ot tak wymazać niczym niepotrzebnej kreski ołówka. Obrazy zawsze pozostaną w naszych głowach, twarze ludzi, którzy nas skrzywdzili zawsze będą pojawiać się nam przed oczami w najmniej oczekiwanym momencie. Trzeba się z tym pogodzić i żyć dalej.
Po całym tygodniu spędzonym w Australii, Louis wraz z Mer wrócili do Londynu całkowicie wypoczęci i szczęśliwi. Choć byli odcięci od swoich przyjaciół przez cały ten czas (z wyjątkiem mamy piłkarza; Padolsky musiała mieć stały kontakt ze swoim dzieckiem), wychodząc z terminalu na angielskim lotnisku Heathrow od razu zatęsknili za słonecznym Sydney. Mimo tego, cieszyli się z powrotu ze swoich wakacji.
Jay z Fizzy zostały kolejne dwa dni w Londynie, a później zostały pożegnane przez parę i Louise, która pokochała już panie Tomlinson. Nie obyło się również bez zaproszenia przez starszą kobietę obu Padolskich do Doncaster, co Margaret przyjęła z uśmiechem, choć w głębi serca zamierzała omijać swoje rodzinne miasto szerokim łukiem.
Tydzień później, do mieszkania Mer zapukał jej brat, a u jego boku stała Blair, całkowicie odmieniona, można byłoby rzec; zamiast mocnego nacisku szminki na jej usta, postanowiła podkreślić oczy, a i włosy miała krótsze niż zazwyczaj, choć nadal były w tym pięknym odcieniu brązu, podobnie jak jej oczy. Brunetka wpuściła policjantów do środka i zaproponowała, by zostali, na co się jednogłośnie zgodzili; po prostu chcieli odczekać śnieżycę, która rozwiała się nad miastem.
Robert powiadomił swoją siostrę, iż wraz z Louis'em muszą się wstawić na rozprawie przeciwko Troy'owi Bennettowi, mającej miejsce dwa dni później.
Oczywiście podobne powiadomienia uzyskał Harry, Elanor oraz Niall. Z tego, co zdołała wyciągnąć ze swojego brata Mer, dowiedziała się, iż Zayn także był świadkiem w sprawie; chodziło w większości o nachodzenie Louise w szkole, a chłopak jakby na to nie spojrzeć, wiedział co nieco o Ashtonie, który "zaprzyjaźnił" się z siedmiolatką.
Cztery dni później, wszyscy na swój własny sposób świętowali zamknięcie niebezpiecznego dilera narkotyków w więzieniu na kolejne 20 lat; może tylko tyle, ale zawsze zostawał sądowy zakaz zbliżania się do ludzi dotkniętych ostatnimi wydarzeniami. Bardzo duże znaczenie miały zeznania Calder, ponieważ to właśnie ona została najbardziej poszkodowana. I choć straszenie, nachodzenie i brutalne pobicie, nie wspominając już o dilerce i poprzednie wyjście z paki w zawisach, wystarczyło, to sędzia musiał przyznać, że do listy jego uczynków dochodziło jeszcze zastraszanie Ashton'a i nakazanie mu zabicia chłopaka, z którym tamtego dnia była umówiona Eleanor. Sam podwładny Bennetta dostał osiem lat w zawieszeniu na sześć, ponieważ jego prawnik potrafił odpowiednio go 'wystylizować' na ofiarę zastraszania.
Troy musiał także wypłacić Tomlinsonowi i Calder odszkodowanie za straty moralne i uszczerbek na zdrowiu.
Na kolejnej rozprawie, gdzie na ławie oskarżonych siedział Danny Morgell, jeden z piłkarzy London Club, inny sędzia oczyścił Louis'a z zarzutów i zażądał od człowieka, który wrobił go w posiadanie i handel narkotyków, by ten wypłacił mu też odszkodowanie, a sam poszedł na dwa lata do więzienia, w zawieszeniu. Tomlinson jednak nie przyjął pieniędzy od swojego kolegi z klubu, ponieważ, jakby na to nie spojrzeć, niegdyś dobrze się ze sobą dogadywali i nie mógł pozwolić na to, żeby Danny poszedł na dno, gdyż był naprawdę dobrym obrońcom w ich klubie. Dlatego też powiedział, głośno, przed sędzią, iż pieniądze, które mu się powinny należeć przeznacza na Ośrodek Terapii Uzależnień "Przebudzenie", gdzie także powinien znaleźć się jego kolega.
Trzeba było przyznać, iż Eleanor nie było łatwo mówić o tym, co się wydarzyło; po raz kolejny. Jednak była jedna osoba, która pomogła jej przez to przejść: Niall Horan. Chłopak, który zawrócił brunetce w głowie sprawił, iż udawało się im iść dalej i nie przypominać sobie tej strasznej sytuacji. Czasami jednak bywały takie nocne, gdzie Calder budziła się z krzykiem, a pierwszą rzeczą, jaką robił Irlandczyk, to objęcie jej i przyciągnięcie do swojej piersi, szepcząc jej do ucha, że to był tylko zły sen. Zazwyczaj jej to pomagało i tak bardzo jak to dziwnie zabrzmi, nie chciała nigdy wyswobadzać się z mocnego uścisku swojego chłopaka. Nie wspomniałam? Zeszli się oficjalnie, półtora tygodnia po przyjeździe Louisa i Mer do kraju.
Kolejne dwa tygodnie minęły szybko, jednak bardzo intensywnie.
Perrie z Zaynem wybrali termin swojego ślubu; 27 kwietnia, a Margaret była pierwszą druhną swojej przyjaciółki, podobnie jak siostra Malik'a oraz Eleanor. Przy boku nauczyciela będzie stał Louis, Jonnie, starszy brat Perrie i jeden z jego kuzynów.
Do uroczystości zostało trzy tygodnie, a Perrie wraz z Danielle szalały. Perrie, ponieważ się stresowała, a Danielle, bo bała się, iż narzeczona jej kolegi z pracy spanikuje i ucieknie sprzed ołtarza, co naprawdę zaczynało być na niektórych z ich przyjaciół zabawne.
Tego dnia, przed pracą, Margaret poszła do ginekologa, gdzie towarzyszył jej Louis. Bardzo chciał usłyszeć bicie serduszka swojego dziecka i być przy Padolsky, kiedy doktor poinformuje ich o płci i stanie zdrowia malucha.
Lekarz stwierdził, iż chłopiec jest okazem zdrowia i rozwija się prawidłowo. Przekazał wskazówki dotyczące utrzymania odpowiedniej diety przez Mer oraz umówił na kolejną wizytę za miesiąc.
Przez całą drogę do Grand Payne Hotel, Louis nie potrafił usiedzieć spokojnie w siedzeniu, a warto zauważyć, że to on prowadził swojego czarnego seat'a. Padolsky co chwilę chichotała z jego reakcji na to, iż będą mieli syna, a widząc szczerą radość w oczach swojego ukochanego, musiała przyznać, że naprawdę doceniała jego obecność. Boże, Mer tak bardzo się cieszyła, że w jej życiu pojawił się ktoś taki jak Tomlinson; ktoś, kto potrafi ją wyciągnąć z dołka, kto wywołuje u niej uśmiech, kto potrafi zająć się Louise, komu nie przeszkadzało to, że ojcem Lu był jego najlepszy przyjaciel i- Margaret nie potrafiła sobie wyobrazić życia bez tego uroczego karmelowo-włosego piłkarza o niebiańskim uśmiechu i pięknym odcieniu błękitu, jaki przybierały jego oczy.
Gdy samochód stanął pod hotelem, brunetka pochyliła się na swoim siedzeniu i pocałowała Louisa w policzek.
- Przyjedziesz po mnie o drugiej? - zapytała cicho dziewczyna.
Usłyszała westchnięcie swojego chłopaka, które mogło świadczyć tylko o jednym; ich rozmowa z poprzedniego wieczoru wcale się nie skończyła.
- Nie powinnaś pracować w takim stanie. - powiedział z pewnym wahaniem, jednak Mer wywróciła oczami na jego wypowiedź.
- Louis, po pierwsze, ciąża to nie choroba. - powtórzyła swój argument już chyba po raz czwarty - Po drugie, Liam rozumie moją sytuację i daje mi luźne godziny pracy.
- A po trzecie? - uniósł zrezygnowany brew ku górze.
- Po trzecie, nie chcę się z tobą kłócić. - uśmiechnęła się delikatnie - Proszę, zaufaj mi. Muszę zarabiać. - widząc, iż już otwierał usta, by coś powiedzieć, dodała - I nie, nie odejdę z pracy tylko dlatego, że mam chłopaka, który zarabia miesięcznie tyle, co ja rocznie.
- Wcale tak nie jest. - mruknął szatyn, odrobinkę urażony słowami swojej towarzyszki, a widząc jej proszące spojrzenie, ponownie westchnął - Po prostu nie chcę, byś się przemęczała, okay?
- Okay, rozumiem to, ale proszę, nie każ mi rezygnować z czegoś, na czym mi zależy.
Przez kilka sekund chłopak milczał, jednak zgodził się z recepcjonistką.
- Ale trzy miesiące przed porodem, weźmiesz urlop, dobrze? - kontynuował.
- Dobra. - uśmiechnęła się lekko, a gdy jej dłoń dotknęła klamki, zatrzymała się jeszcze na chwilę, by spojrzeć na chłopaka - Jesteś pewny, że zdążysz odebrać Louise?
Szatyn pochylił się i pocałował Margaret w usta. Ich pocałunek był krótki, jednak zdołał wywołać delikatne dreszcze, przeszywające się po kręgosłupie brunetki.
- Trening kończę godzinę przed końcem lekcji Louise, zdążę. A jak utknę w korkach, to zadzwonię do Zayn'a, by poczekał chwilę z Lu. Spokojnie, kochanie.
Padolsky skinęła powoli głową, przekonana tym, co powiedział jej ukochany.
- W takim razie do zobaczenia o drugiej? - upewniła się.
Louis uśmiechnął się wesoło, a uśmiech dosięgnął jego oczu.
- Już za wami tęsknię.
- My za tobą też. - zachichotała krótko brunetka - Kocham cię, pa.
Jak zamykała drzwi, usłyszała jeszcze jego pożegnanie, a następnie dźwięk odjeżdżającego auta. Odwróciła się na pięcie i stanęła przodem do wejścia hotelu. Przed wielkimi, eleganckimi drzwiami stało kilku starszych panów, którzy musieli zatrzymać się w GPH na czas wykładów o biznesie, organizowanych w jednej z auli placówki. Raz na trzy miesiące, Liam pozwalał na takie naukowe eventy. A przyglądając się mężczyznom w garniturach, z bardzo ulizanymi włosami i żółtymi zębami, Mer stwierdziła, iż te wykłady musiały należeć chyba do najnudniejszych w całej jej karierze, jakie widziała.
Mijając obcych jej ludzi, kilku z nich skinęło lekko głową w jej stronę, na co ta delikatnie się uśmiechnęła. To nie tak, że chciała być niegrzeczna.
Weszła do ciepłego holu, gdzie zastała za recepcją hotelową Hannę. Dziewczyna była w wyjątkowo dobrym humorze. W sumie, to odkąd dowiedziała się o ciąży Margaret, ciężko było ją zastać w beznadziejnym humorze, a świadomość, iż ojcem jej dziecka był sam Louis Tomlinson, dopełniał wszystko.
- Cześć, Mer! - blondynka uśmiechnęła się promiennie do brunetki.
- Hej - przeszła ladę i uścisnęła swoją koleżankę z pracy. Ostatnio ich relacje się poprawiły. - Nie miałaś być dzisiaj na drugiej zmianie?
- Um, nie. Calum poprosił mnie, bym się zamieniła. Wiesz, ma jakieś problemy z siostrą. Masakra jak to określił.
- No, wspominał coś tam, że Emma chce sobie tatuaż zrobić, czy coś. Ile ona ma lat? 15? - Padolsky zdjęła płaszcz i oparła się o ścianę, wpatrując się w Walker.
- 14. - odpowiedziała, wzdychając - Boże, współczuję mu. Nie dość, że laska go zostawiła, to jeszcze użerać się musi z tą gówniarą.
Margaret dawno nie słyszała od Hanny tak szczerych słów.
- Hannah, to było chamskie.
- Ale on tego nie słyszał. - Mer wywróciła oczami na jej wypowiedź, a następnie zostawiła blondynkę samą, kierując się do szatni, gdzie odwiesiła swój płaszcz i poprawiła białą koszulkę. Następnie, z uśmiechem na ustach, stanęła przy recepcji, przyglądając się jak jej towarzyszka wręcza klucz wysokiej blondynie. Jak kobieta zniknęła w windzie, Walker odwróciła się do Padolsky. - Właśnie! Jak było u lekarza? Znasz już płeć?
Margaret pokiwała jej twierdząco głową.
- Więc? - domagała sie odpowiedzi.
- Będziemy mieć synka.
- O jeju. - ucieszyła się Hannah - Tak bardzo ci gratuluję, słonko. - przytuliła się do brunetki - Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. Może nie jako opiekunka do dzieci, ale zawsze pomogę ci w wyborze odpowiednich ciuchów.
- Dziękuję. - zaśmiała się wesoło brunetka - Właściwie to-
- Dzień dobry. - przerwała jej średniego wzroku starsza kobieta.
Uśmiech zniknął Mer z twarzy, kiedy rozpoznała w niej swoją matkę. Serce spadło jej do żołądka, a oddech przyspieszył.
- Mama? - poruszyła ustami, ledwo wypowiadając to jedno słowo.
Anna Padolsky wyprostowała się i wykrzywiła usta w sztucznym uśmiechu.
- Witaj, Margaret. - następnie zwróciła się do drugiej recepcjonistki - Miałam zarezerwowany pokój na nazwisko Padolsky.
Hannah zaczęła szukać czegoś w komputerze jak Mer nadal wpatrywała się w swoją rodzicielkę.
- C-co tutaj robisz? - z trudem przełknęła łzy. Chciała być silna. W końcu, matka dała jej jasno do zrozumienia, iż nie ma córki.
- Odwiedzam syna. - odpowiedziała prosto kobieta.
Na szczęście, dla Mer, głos zabrała Hannah.
- Proszę, oto pani klucz. Pokój numer 372. - uśmiechnęła się równie sztucznie, co Anna, blondynka, wręczając klucz Padolsky - Poprosić kogoś o zaniesie bagażu?
- Nie, dziękuję.... - zerknęła na plakietkę, mieszczącą się na piersi dziewczyny - Hanno. Prosiłabym tylko o to, by za kwadrans przysłano mi posiłek, proszę wybrać coś dobrego.
W momencie, kiedy kobieta zaczynała kierować się do wind, ciągnąc za sobą szarą walizkę, Margaret opadła na jedno z krzeseł stojących pod ścianą i zamknęła oczy, próbując unormować oddech.
Walker zauważyła pogorszenie się jej humoru, kto by tego nie zauważył, więc podeszła do niej i złapała za ramiona.
- Mer, wszystko w porządku? - zmartwiony głos koleżanki dotarł do uszu Brytyjki.
Brunetka pokręciła przecząco głową, czując jak robi się jej słabo.
- Chcesz wody?
Tym razem pokiwała twierdząco.
- Okay, nie ruszaj się stąd. - poleciła jej blondynka, po czym podniosła słuchawkę od telefonu i nacisnęła czwórkę, by połączyć się z szefem. - Liam, przynieś szklankę wody do recepcji. Mer gorzej się poczuła.
Nie czekała na odpowiedź chłopaka, rozłączyła się i wróciła do przyjaciółki.
- Mer, spójrz na mnie, proszę. - jak Padolsky wykonała jej prośbę, ta lekko odetchnęła, widząc, iż twarz jej koleżanki nie była taka blada jak przed kilkunastoma sekundami. - Liam zaraz przyniesie ci wodę. Lepiej się czujesz?
- T-Tak. - mruknęła cicho dziewczyna - Podasz mi moją torebkę?
- Jasne. - odpowiedziała szybko Hannah i zniknęła w szatni.
W tym samym czasie, przy recepcji pojawił się Payne z plastikowym kubeczkiem zapełnionym do połowy wodą. Wręczył ją Margaret, a ta upiła kilka łyków. Sama nie wiedziała, dlaczego Walker zadzwoniła akurat do jej szefa, kiedy mogła po prostu zadzwonić na kuchnię albo wyjść na korytarz, gdzie stał automat.
- Dzięki, Liam. - westchnęła brunetka w tej samej chwili, gdy Hannah wróciła z jej brązową torebką. Położyła ją jej na kolanach i stanęła obok Payne'a.
- Co się stało? - zainteresował się zmartwionym głosem ciemny blondyn.
Jak Mer grzebała w torebce, szukając swojego telefonu, Walker wytłumaczyła szefowi, co się wydarzyło. Chłopak jęknął cicho i oparł dłonie o ladę.
- Powinnaś wrócić do domu. - zwrócił się do brunetki.
- Nie teraz. - odparła rzeczowo, klikając coś na swoim telefonie, a potem przykładając go sobie do ucha.
- Co? Do kogo ty dzwonisz? - zapytał Payne.
- Dlaczego, do jasnej cholery, nasza matka przyjechała do hotelu, w którym pracuję, co? - zignorowała pytania Liam'a i zwróciła się do osoby, z którą się połączyła, zdobywając się na silny ton. - Czemu mi nie powiedziałeś, że do ciebie przyjeżdża?
Robert westchnął.
- Też dowiedziałem się wczoraj wieczorem. - powiedział, opanowując gniew - Nie miałem jak zadzwonić.
- To cię nie usprawiedliwia! - teraz to nawet kilku eleganckich panów zwróciło swoją uwagę na brunetkę siedzącą za ladą. - Miała tyle hotelów do wyboru, równie dobrze mogła zatrzymać się u ciebie, ale nie! Musiała przyjść akurat, akurat tutaj.
- Nie wiń mnie za to, Mer. Nie mówiłem jej, w którym hotelu pracujesz.
- Jesteś tego pewien? Bo wcale nie była zaskoczona, kiedy mnie zobaczyła! - jęknęła, czując jak oczy zaczynają ją piec.
- Mer, uspokój się. Nie powinnaś się denerwować, tak?
Padolsky skinęła sama do siebie, biorąc kilka głębokich oddechów. Napotkała zaniepokojone spojrzenie Walker i zmarszczone brwi Liam'a.
- Rob, jesteś moim bratem. - zaczęła cicho - Powinieneś był mi napisać, że ona tu będzie. Zwłaszcza wtedy, gdy nienawidzi mnie z całego serca i wcale nie boli jej to, by mi to okazywać.
- A wy obie nie potraficie się pogodzić, prawda? - zapytał zrezygnowany.
- Doskonale wiesz, że to nie ja wyrzekłam się własnej córki, tylko ona. - szepnęła Margaret tak, by kilkoro ludzi przechodzących obok lady, jej nie usłyszało.
Przez dosłownie pięć sekund chłopak milczał.
- Okay, przyjadę do was i porozmawiamy. Wszyscy. W trójkę.
- Robe-
- Bez dyskusji. Musicie dojść do porozumienia. - odpowiedział dobitnie - Nie wymiguj się, bo prędzej czy później ta rozmowa miałaby miejsce.
- Ale nie teraz, proszę. - prawie zaszlochała - Nie jestem gotowa, a Louis-
- Louis nie ma tutaj nic do rzeczy. - wszedł jej w słowo - Będę tam i jeśli coś będzie się działo, coś, co cię zdenerwuje, na pewno wejdę do akcji. Nie martw się, Mer. - zapewnił ją - To dla twojego dobra. I dla dobra twoich dzieci.
Margaret zacisnęła usta w wąską linie, zamykając oczy. Westchnęła i się zgodziła, po czym rozłączyła, trzymając mocno w dłoni telefon.
Bała się jak cholera.



Autorka: jak bardzo was zanudziłam? Ugh, inaczej trochę wyobrażałam sobie ten rozdział, ale jest tak jak jest.
Szkoda, że na bloggerze, pod poprzednim rozdziałem był tylko jeden komentarz (
nie mówię tutaj o osobach, które komentują na wattpadzie, dziękuję wam). To potwierdza mnie w przekonaniu, iż powinnam jak najszybciej zakończyć to opowiadanie. Mam nawet pomysł jak i kiedy. I ile rozdziałów nam zostało.
Także miłego weekendu.

środa, 13 sierpnia 2014

Rozdział Czterdziesty Szósty

Sydney, 2014
Lot z Londynu do Sydney trwał około 22 godzin. Trzeba było przyznać, iż w stanie Margaret tak długi i wyczerpujący lot powinien być zabroniony, jednak ginekolog, z którym spotkała się w dzień, kiedy umówił ją z nim Louis, powiedział, że wszystko jest w porządku, byle tylko na siebie uważała i nie jadła ryb, ani innych podobnych rzeczy.
Musiała przyznać, że naprawdę nie spodziewała się po swoim chłopaku takiej opiekuńczości i troski; nikt nigdy jej tyle nie okazywał czułości, co piłkarz. Bolał ją tylko fakt, iż była zmuszona się poddać i pozwolić chłopakowi na pokrycie kosztów ich podróży. Rozumiała, że chciał jej coś pokazać, jednak nie mogła pozwolić mu na finansowanie każdej zachcianki, wyjazdu; nie była z nim dla pieniędzy, a jeszcze dochodziło to, że Tomlinson był chwilowo wyłączony z treningów. Już nie wspominając o zapewnieniach Jay; gdy dowiedziała się, iż będzie babcią, na samym początku była w szoku i nie chciała dopuścić do siebie tej myśli. Jednak z każdą kolejną minutą, przyglądając się Mer i swojemu synowi, stwierdziła, że nie ma nic piękniejszego od posiadania dziecka, słońce. Nie ma też słów, którymi mogłabym wyrazić swoją radość. Boże, będę babcią! I to w tak młodym wieku!, a Padolsky słysząc jej wypowiedź, uśmiechnęła się promiennie, przytulając kobietę do siebie i powstrzymując łzy, które zaczęły się jej formować w kącikach oczu.
Podobną reakcję uzyskali od Fizzy; dziewiętnastolatka nie mogła uwierzyć własnym uszom. Nie potrafiła wykrztusić z siebie ani jednego słowa; podeszła do swojego brata i go uścisnęła, podobnie zrobiła z Margaret, szepcząc jej, iż nie wyobrażała sobie czegoś tak niezwykłego. Z całą pewnością była szczęśliwa, ponieważ na zakupach, na które poszły razem z Gemmą i Jay, siostra Louisa nie szczędziła sobie zakupu dziecięcych ciuszków, co zmusiło Mer do tłumaczeń względem Styles. I tak oto większość jej znajomych już wiedziała, iż spodziewała się dziecka.
Teraz Padolsky siedziała w wielkim hotelowym pokoju z otwartą walizką na przeciwko siebie, zastanawiając się, co takiego ubrać. Był piękny, słoneczny dzień, praktycznie środek lata w Sydney, więc brunetka miała dylemat. W zasadzie, to nie miała potrzeby ukrywania swojego brzucha ciążowego pod dużymi sukienkami, ponieważ nie był on jeszcze aż tak bardzo widoczny.
Para przyleciała wczorajszego wieczoru do Crowne Plaza Hotel Coogee Beach, gdzie bardzo miło ich powitano. Mer natychmiast napisała esemesa do Fizzy, która wręcz ją ubłagała, aby dała jak najszybciej znać o tym, iż dotarli bezpiecznie na miejsce. A ponieważ Brytyjka nie była w stanie wykonać normalniej rozmowy telefonicznej, postanowiła napisać krótką, jednak treściwą wiadomość.
Następnego dnia, planowali, by przejść się po okolicy i poznać nowe miejsce.
Gdy wskazówka zegara wybiła dwunastą cztery, z łazienki wyszedł Louis ubrany tylko w granatowe spodenki do pływania, a jego włosy poruszały się z każdym jego krokiem. Chłopak podszedł do swojej dziewczyny, zajmując miejsce obok niej i przyglądając się przez kilka sekund w jej ubrania.
- Nie mów mi, że przez cały ten czas, kiedy byłem w łazience, ty nadal nie wybrałaś, co założysz. - Mer nie patrząc się na niego, mogła stwierdzić, iż się uśmiechał.
- To wcale nie jest takie łatwe, na jakie wygląda. - mruknęła brunetka, biorąc do ręki błękitny top i wpatrując się w niego głupio.
Piłkarz wywrócił oczami, uśmiechając się.
- Owszem jest.
Margaret odrzuciła top i przeniosła swoje zmęczone spojrzenie na Tomlinson'a. Widząc go bez koszulki, jęknęła; uwielbiała się mu przyglądać jak był prawie, że topless. Wtedy była w stanie podziwiać jego liczne tatuaże, które zazwyczaj ukrywa pod koszulką. I ten wyrzeźbiony, idealny tors...
Przyłapała się na tym, iż zagryza dolną wargę, więc natychmiast pokręciła głową i westchnęła cicho.
- Łatwo ci mówić, bo łapiesz pierwszą lepszą koszulkę, spodnie i wychodzisz. A ja muszę dopasować do siebie wszystko, a na dodatek makijaż-
- Równie pięknie wyglądasz bez niego. - uśmiechnął się ciepło chłopak - I ubrania też nie są ci potrzebne, by wyglądać bosko.
- Louis! - jęknęła dziewczyna, uderzając go w ramię, co wywołało tylko u niego śmiech - Naprawdę mi nie pomagasz.
 Chłopak westchnął, po czym pochylił się nad walizką i wyciągnął z niej przypadkową, białą, luźną sukienkę, a następnie wręczył ją recepcjonistce.
- Co... Ty..
- Właśnie wybrałem ci sukienkę, w którą wpatrywałaś się przez ostatnie dziesięć minut. Nie ma za co, kochanie. - puścił jej oczko, a następnie położył się na łóżku, czekając aż jego dziewczyna się przebierze i w końcu będą mogli pójść na plażę.
- Dziękuję. - szepnęła brunetka, a następnie zdjęła z siebie czarną koszulkę, w której spała oraz spodenki. Wcześniej założyła na siebie brązowy kostium kąpielowy, więc nie czuła się niekomfortowo przebierając się w towarzystwie swojego chłopaka. W sumie, to on i tak wiele razy już widział ją nagą.
Kilkanaście sekund później, stanęła przed lustrem, uśmiechając się do siebie.
- Wyglądasz cudownie. - ni stąd, ni zowąd, za nią pojawił się szatyn. Objął ją w talii i przytulił do siebie, kładąc brodę o jej ramię.
- Dzięki. - powtórzyła brunetka, czując jak zaczyna się rumienić.
- Gotowa na zwiedzanie? - zmienił temat.
- Jak nigdy wcześniej. - uśmiechnęła się do niego, a następnie odsunęła się od niego i złapała za lustrzankę, którą przywiózł chłopak. - Chodź! - pociągnęła go za rękę jak brał jeszcze z szafki swoje okulary przeciwsłoneczne i czarny tank top, który udało mu się założyć w drodze ku wyjściu z hotelu. Mieli szczęście, iż śniadanie zamówili do pokoju kilka godzin wcześniej.
Kiedy wyszli na świeże powietrze, słońce od razu chwyciło ich w swoje objęcia, muskając swoimi niesamowicie gorącymi promieniami. Trzeba było przyznać jedno; Australia to raj, pod względem choćby samej pogody. Nie to, co wiecznie zachmurzony Londyn, gdzie okazjonalnie można było nacieszyć się ciepłym powietrzem. Tutaj żyło się inaczej.
Mer powiesiła sobie aparat na szyi, a następnie chwyciła dłoń Louis'a i splotła ich palce razem. Chłopak założył na swój nos okulary i uśmiechnął się na gest brunetki. Pociągnął ją w prawo na drogę, która prowadziła na plażę. Nie chciał na razie zwiedzać miasta, gdyż było za gorąco. Przecież tutaj było lato, podczas, gdy nad Anglią panowały śnieżne, zimowe chmury. Postanowił zostawić to na później, w końcu Sydney nocą wygląda jeszcze piękniej niż w dzień, prawda?
W pewnym momencie, wokół pary zgromadził się dość spory tłum, który wydawać by się mogło, nie miał końca. Margaret uniosła brwi w zdumieniu, a Louis jęknął cicho, uświadamiając sobie, iż jego wakacje wcale nie będą tak piękne jak mógłby sobie to wyobrazić. Fani, kibice, jakkolwiek by ich nie nazwać, musieli dowiedzieć się o tym, że jest w Australii ze swoją dziewczyną, ponieważ pytania także kierowali do niej. I jak widać, mimo hałasu, jaki panował, Mer czuła się dobrze w towarzystwie jego wielbicieli, a raczej, w większości, wielbicielek. Podczas, gdy on rozdawał autografy, starając się jak najszybciej uwinąć od obcych mu ludzi, Padolsky świetnie się bawiła, rozmawiając z kilkoma dziewczynami, a nawet robiąc sobie z nimi zdjęcia. Piłkarz uśmiechnął się do siebie, podpisując koszulkę ze swoim nazwiskiem na widok brunetki aż tak wyluzowanej i pewnej siebie. Musiał przyznać, iż Mer prezentowałaby się doskonale w świetle reflektorów. Posiada urok i osobowość. No i była piękna.
Przez sekundę jego głowę zaprzątnęła jedna, mała myśl; dlaczego nie wzięli ze sobą ochroniarza?!
- Louis, planujesz przyszłość z tą dziewczyną? - usłyszał pytanie od pewnej obcej Australijki i natychmiast odwrócił głowę w jej stronę, z zaciekawieniem, unosząc brew ku górze. Kiedy blondynka zauważyła, że chłopak słucha, ponownie się odezwała - Ostatnio bardzo często widać cię w jej towarzystwie. Niby potwierdziłeś swój związek, jednak jestem ciekawa, czy naprawdę czujesz coś do niej, bo kilka miesięcy przecież byłeś z Eleanor i-i...
- Kocham Margaret. - uśmiechnął się przyjaźnie do dziewczyny. Zazwyczaj nie odpowiadał na pytania związane z jego życiem prywatnym, ale w tamtym momencie marzył o tym, by cały świat się dowiedział, co czuje. Zdawał sobie sprawę z tego, iż na oko, szesnastolatka zaraz napisze o tym, co powie na twitterze i wszyscy będą o tym mówić. - Jest najważniejszą kobietą w moim życiu i tak, wiążę z nią swoją przyszłość. Eleanor jest moją przyjaciółką i to się nigdy nie zmieni. Zawsze może liczyć na moje wsparcie i pomoc, jednak jesteśmy i zawsze byliśmy tylko przyjaciółmi.
Padolsky niespodziewanie znalazła się przy swoim chłopaku, obejmując go w pasie i całując w policzek. Była pewna, że w tym samym czasie zrobiono im chyba z dziesięć zdjęć. Choć nigdzie nie widziała dziennikarzy, widocznie jeszcze nie dotarli, przekonana była, iż te fotografie obiegną cały świat.
- Margaret, tak? - ta sama dziewczyna zwróciła się do brunetki, a ta skinęła jej głową. To nie tak, że żerowała na popularności i sławie swojego chłopaka; po prostu chciała spróbować się dostosować. - Co ujęło cię w Louisie? To znaczy, wiem, że jest przystojny ale, um.. - piłkarz w tym momencie uśmiechnął się pod nosem.
Brytyjka podniosła trochę głos, by mogła ją usłyszeć nieznajoma.
- Jak masz na imię? - zainteresowała się.
- Kimberly.
- Więc, Kimberly, wiesz, co jest najpiękniejsze w kochaniu kogoś? - dziewczyna pokręciła głową - Małe rzeczy. To one sprawiają, że zaczynasz doceniać to, co masz i dostrzegasz to, czego inni nie potrafią. Louis jest troskliwy i opiekuńczy. - uśmiechnęła się na te słowa - Potrafi mnie rozśmieszyć, wysłuchać, kiedy trzeba. Kocham go za to, że jest sobą i nikogo nie udaje; za jego uwielbienie do picia herbaty oraz noszenia beanie, co jest naprawdę urocze, swoją drogą.
- Aw, jesteście najpiękniejszą parą, jaką kiedykolwiek widziałam! - odezwała się jakaś brunetka, a kilka innych jej przytaknęło.
- Tak! Powinniście wziąć ślub! - zaśmiała się inna.
- Dla mnie to bez różnicy z kim będzie Louis, ważne, by był szczęśliwy.
- Dziękuję wam za poświęcenie mi swojego czasu. - uśmiechnęła się Kimberly, chowając komórkę do kieszeni - Wszystko zachowam dla siebie. Dziękuję jeszcze raz. Życzę wam szczęścia.
Gdy dziewczyna zamierzała odejść, Louis złapał ją za rękę i przytulił do siebie, domyślając się, ile to może dla niej znaczyć. Mimo tego, iż nie zdradzał szczegółów swojego życia prywatnego, dostrzegał to, w jaki sposób jego, um, kibice/fani reagują na pewne newsy. A informacja o jego związku z Mer została przyjęta nadzwyczaj miło.
Po pożegnaniu się z fanami oraz zagorzałymi kibicami piłki nożnej, para skierowała się na plażę, którą było już widać na horyzoncie. Trudno się dziwić, w końcu Louis wybrał hotel z widokiem na ocean; najpiękniejszy obraz, jaki kiedykolwiek można było sobie wyobrazić. Spróbujcie obudzić się rano i wyjrzeć przez okno, za którym widać cudowną plażę oraz ocean i spróbujcie nie uśmiechnąć się na ten widok.
Margaret zrobiła kilka większych kroków, by iść tyłem, a zarazem przodem do swojego chłopaka i przysunęła aparat do swojej twarzy, aby zrobić mu kilka zdjęć, co spotkało się ze śmiechem piłkarza i chęcią odebrania jej sprzętu.
- Lou, uśmiechnij się ładnie! - jęknęła, śmiejąc się brunetka.
- Jesteś niemożliwa, wiesz? - przy tych słowach się uśmiechnął, więc dziewczyna mogła cyknąć mu parę fot.
- A ty kochany.
Kiedy przejrzała fotografie, stwierdziła, iż są średnie, ponieważ chłopak miał na nosie okulary przeciwsłoneczne. Padolsky podeszła do niego i cmoknęła go w policzek, jednocześnie zabierając jego ulubione Ray-bany pilotki. Założyła je sobie, uśmiechając się promiennie.
- Ej!
- Teraz będzie lepiej. - mruknęła i odwróciła aparat w stronę chłopaka, co spotkało się z rozbawieniem w jego niebieskich oczach.
- Już wiem dlaczego nie powinienem był brać aparatu na wakacje. - wymamrotał pod nosem piłkarz.
- Och, nie marudź. - rozpromieniła się Mer - Chcę mieć jakieś pamiątki z tego miejsca. - powiedziała, robiąc zdjęcie plaży, przy której stali.
- I dlatego robisz zdjęcia właśnie mi? - uniósł brew ku górze, podchodząc do swojej dziewczyny i obejmując ją w talii.
- Dokładnie. - odpowiedziała wesoło.
- Daj mi aparat.
- Co? Nie!
- Mer.
- Ugh, okay. - mruknęła i zdjęła urządzenie ze swojej szyi, po czym wręczyła je chłopakowi, a ten włączył lustrzankę i wysunął rękę przed ich twarzami, obiektywem zwróconym ku nim. - Co ty robisz?
- Zdjęcie. - odparł prosto szatyn, a następnie spojrzał w aparat - Uśmiechnij się, kochanie.
Margaret zrobiła to, o co prosił ją chłopak, mimo kompletnego zaskoczenia. Następnie Louis zrobił im zdjęcie jak się całowali i śmiali. Musiała przyznać, iż nigdy nie spodziewałaby się, że jej chłopak będzie tak szczęśliwy, zwłaszcza po tym jak jakiś czas temu opuścił mury więzienia.
Jak dla niej, tak mogłoby zostać już na zawsze; ten uśmiech, skaczące od radości iskierki w jego oczach - były dla niej najpiękniejszym widokiem na świecie.



Blair wyjrzała przez okno, gdzie jej sąsiadka stała ze swoim owczarkiem. Od kilku dni czegoś jej brakowało.. Pewnego rodzaju spokoju ducha. Od momentu, kiedy dowiedziała się, że Harry Styles wraz ze swoim kolegą Niallem Horanem poszli łapać przestępcę na własną rękę i zostali jeszcze zranieni... Myśl, iż mogłoby stać im się coś gorszego rozszarpywała Monk od środka. Może bardziej wyobrażenie wysokiego bruneta zalanego krwią z dziurą w sercu. Dosłownie.
Brytyjka próbowała sobie wmówić , już wiele razy, że nie pasują do siebie. Ona jest policjantką-nowicjuszką, bez rodziny, z beznadziejną przeszłością, a on chłopakiem z małego miasteczka, z dzieckiem, o którym do niedawna nie wiedział, z kochającą go matką i siostrą oraz przyjaciółmi. Przyjaciółmi, którzy jak widać, wskoczyliby dla niego w ogień.
Nie to co ona; dziewczyna mieszkająca w ciasnej kawalerce, wynajętej za pieniądze, odłożone od dawna, by zostać w stolicy i nie wrócić do miejsca pełnego smutnych wspomnień. Kto chciałby mieć przy sobie osobę, niepotrafiącą wyrazić swoich uczuć, zamkniętą w sobie? Kto chciałby umawiać się z policjantką, zbyt pochłoniętą nadgodzinami, próbującą zapomnieć albo zamazać swoje życie prywatne..? Kto byłby w stanie wytrzymać z kimś takim?
- Harry.. - szepnęła do siebie brunetka, a następnie wyprostowała się i wyjęła z kieszeni swoich dresów telefon. Odnalazła numer do chłopaka, z którym chciała się skontaktować, po czym nacisnęła zieloną słuchawkę.
Ledwo usłyszała pierwszy sygnał, jakiś impuls kazał się jej rozłączyć. Prawie rzuciła swoją komórką jakby była bóg wie jak trująca. Schowała swoją twarz w dłoniach i westchnęła, mając nadzieję, iż chłopak nie zdążył nawet zauważyć, że dzwoniła.
Kilka sekund później, usłyszała dźwięk przychodzącego esemesa. Przeraziła się, wpatrując w Samsunga przez kilkanaście minut. Dopiero po tym czasie, pochyliła się nad ladą i wzięła do rąk komórkę. Odblokowała ekran i kliknęła w wiadomość.

OD: Harry Styles
dzwoniłaś? stało się coś?

Taka krótka wiadomość wprawiła jej serce w szybsze bicie. Do głowy przychodziło jej mnóstwo pytań; martwił się o nią? A może po prostu nie chciał być niemiły? Domyślił się, iż dzwoniła do niego, by dowiedzieć się, czy wszystko gra? Może to nie on, a ktoś inny odpowiedział na jej połączenie?
- Uh, jestem taka głupia. - jęknęła brunetka, klikając 'odpisz'.

DO: Harry Styles
nic się nie stało, chciałam się tylko dowiedzieć, czy wszystko okay? Więc... Wszystko okay?

Gdyby nie szybka odpowiedź chłopaka, z pewnością uderzyłabym głową w ścianę. I to niejednokrotnie. 

OD: Harry Styles
Jest lepiej. Mogę cię o coś zapytać?

Blair przełknęła ślinę, wpatrując się w wyświetlacz swojej komórki. 

DO: Harry Styles
Jeśli musisz :)

Kilka sekund się wahała, trzymając kciuka nad odpowiednim klawiszem, odpowiedzialnym za wysłanie wiadomości. Jednak uległa. Co takiego złego może się wydarzyć?
Następne, co usłyszała to dźwięk dzwonka swojego telefonu.
Och tak, już wiedziała, co mogło się wydarzyć; mógł zadzwonić.
Zanim odebrała połączenie, wypuściła powietrze z ust i odwróciła się przodem do okna, by widzieć jak płatki śniegu zaczynają opadać powoli na ulice.
- Chyba nie myślałaś, że zadam ci to pytanie pisząc głupie esemesy, huh? - zachichotał Harry - Cześć.
- Hej. - mruknęła brunetka, próbując pozbierać swoje myśli do kupy - Dlaczego dzwonisz?
Kiedy uświadomiła sobie, iż chłopak właśnie jej to wytłumaczył, walnęła się mentalnie z otwartej dłoni w twarz.
- Nie - powiedziała szybko - odpowiadaj.
Znowu usłyszała jego śmiech. Dlaczego on musiał się właśnie śmiać?! Czy nie powinien ujadać z bólu? Okay, zły dobór słów. Kolejne mentalne uderzenie.
- Nie odzywałaś się przez... kilka tygodni. - no co ty nie powiesz, Sherlocku. - Czemu?
Temu, że się w tobie zakochałam i nie chciałam, abyś i ty zakochał się we mnie. Miłość boli, a w moim wypadku - podwójnie.
- Mnóstwo roboty, w większości tej papierkowej. - mruknęła, wzruszając ramionami, tym samym odganiając nieproszone myśli.
Z jego ust wyrwało się ciche 'ah'.
- Jednym słowem, nic godnego zainteresowania. - dodała pośpiesznie - Powiedz lepiej, czy dobrze się czujesz? Słyszałam o waszej bardzo mądrej akcji i, um... Jest dobrze?
- Tsa, nie musisz mi urządzać wykładu. - jęknął chłopak - Wyręczyła cię Gemma, Louis i Eleanor. Ach, nawet Mer miała coś do dodania, jednak w jej stanie to zrozumiałe.
Monk uniosła brew ku górze, słysząc jego wypowiedź.
- A co się jej stało?
- Jest w, um, ciąży? - odpowiedział jej pytaniem na pytanie.
- Z kim? Co? Jak?
- Blair, spokojnie, dlaczego wszystkie musicie tak reagować i wszystko natychmiast wiedzieć? - mruknął jakby do siebie - Z Louis'em, w bodajże trzecim miesiącu? Nie wiem, nie pytałem o szczegóły. Z resztą, dowiedziałem się od siostry.
Policjantka uśmiechnęła się do siebie.
- To musi być coś pięknego. - szepnęła - Posiadanie kogoś, komu na tobie zależy i kocha cię bezgranicznie.
- Yeah, na pewno. - ponownie mruknął - Blair, chciałabyś wpaść jutro do mnie na kawę?
Brunetka zastygła w bezruchu, próbując odtworzyć jego słowa na nowo i na nowo w swojej głowie. Serce krzyczało tak, a rozum stanowcze nie.
- Przykro mi, Harry, muszę pojechać do Doncaster z Robertem po dokumenty Bennett'a. Tamtejsza policja nie potrafiła nam ich przesłać. - westchnęła zrezygnowana. Miała tylko nadzieję, iż zdoła przekonać samą siebie, że ten wyjazd jest czymś dobrym.
- Och, okay, spoko. - odpowiedział brunet - W takim razie zostaje mi druga opcja.
- Jaka? - zainteresowała się.
- Siedzenie ze starszą siostrą przed telewizorem i oglądanie powtórek seriali. - westchnął.
- Powinieneś się cieszyć. - zauważyła Blair, wchodząc do łazienki i przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze.
Chłopak prychnął.
- Na oglądanie po raz setny tej samej serii The Walking Dead? To się już nudne robi.
- Nie. - odparła stanowczo brunetka - Na spędzenie czasu z siostrą. Powinieneś się nim cieszyć, póki jeszcze możesz. Nigdy nie wiadomo, kiedy Gemma cię zostawi, bo pozna jakiegoś przystojnego chłopaka, z którym zapragnie żyć.
- Na to właśnie liczę. - uśmiechnął się, mogła to wyczuć przez telefon - Ale serio, szkoda, że nie możesz przyjść.
Brytyjka zagryzła dolną wargę, zakładając kosmyk ciemnych włosów za ucho.
- Ta, mi też. - mruknęła słabo.
Przez kilka sekund oboje milczeli, rozmyślając nad tym, co im wpadło do głowy. Blair miała przed sobą obraz jej i Harry'ego, rozmawiających na kanapie i jedzących popcorn, podczas gdy serial lecący w telewizji właśnie się skończył. W pewnym momencie chłopak przybliża się do niej i...
- Miło było usłyszeć twój głos. - przewał jej rozmyślania Styles - Może to nie to samo, co na żywo, ale zawsze coś.
Usta brunetki wykrzywiły się w uśmiechu.
- Z tobą też fajnie mi się rozmawiało. - odparła - Zdzwonimy się jeszcze?
Strzeliła sobie w czoło. Tego miała akurat nie mówić.
- Jasne, musimy w końcu kiedyś się spotkać i pogadać.
- Jak dla mnie okay. - zapewniła - To do usłyszenia?
Nie, nie, nie, nie. To nie miało tak wyglądać.
- To usłyszenia.
Gdy chłopak się rozłączył, poczuła pewnego rodzaju radość, czego czuć nie powinna. Powinna była nie odbierać od niego telefonu. Powinna była wyłączyć komórkę albo zakopać ją w doniczce, cokolwiek byłoby lepsze od tego. Nie mogła pozwolić sobie na to, aby Harry się w niej zakochał. Mógł zbyt wiele na tym stracić.
- Zajebiście. - mruknęła do siebie, zakładając dłonie na umywalce i wzdychając - Po prostu zajebiście.




Aut.: Loumer mi się podoba, nawet, choć wydaje się mi być ten rozdział odrobinkę niedopracowany, ale nie wiem, co już poprawić, więc dodaję.
Dawno nie było Blarry'ego. 
Pozdrawiam wczasowiczów, a tych, co siedzą dupą w domu, jak ja, gorąco ściskam i całuję (; x  
 

czwartek, 7 sierpnia 2014

Rozdział Czterdziesty Piąty

Możecie czytać i komentować, jeśli chcecie, tylko na wattpadzie :) Wiem, że dla niektórych to łatwiejsze jest, więc daję wam wybór.

Autorka: Wiem, krótki jest, ale taki uroczy i tak bardzo mi się podoba! A to się rzadko  zdarza XD
Miałam coś jeszcze dopisać, ale zapomniałam... Cóż, trudno.  PRZYPOMNIAŁAM SOBIE! 4 sierpnia minął rok od powstania tego opowiadania!
Miłej lekturki  ;*



Londyn, 2014
Margaret w przerwie na lunch wysłała esemesa do swojego brata, aby zadzwonił do niej tak szybko jak tylko będzie mógł. Miało to związek z jej nagłym urlopem i brakiem opieki dla Louise. Musiała przyznać, iż perspektywa spędzenia wakacji w ciepłym miejscu, takim jak Sydney była bardzo kusząca, zwłaszcza, gdy miała przez cały ten czas być tylko i wyłącznie ze swoim chłopakiem. Louis proponował jej wypad w inne miejsca, jednak ona wybrała właśnie Australię, ponieważ od dawien dawna jej marzeniem było tam pojechać. Oczywiście nie pozwoliła Louisowi na sfinansowanie wszystkiego, choć bardzo się przy tym upierał; kompromis pozwolił im spokojnie cieszyć się planami na najbliższy tydzień. Padolsky miała zapłacić za siebie, tak przynajmniej zdecydowali. Dziewczyna nie miała pojęcia, ile do końca wyniesie ich pobyt, ponieważ Tomlinson nie pozwolił jej zobaczyć hotelu, w którym zrobił rezerwację na całe osiem dni. Mer obawiała się, iż jej fundusze mogą nie wystarczyć, dlatego pojawiła się w pracy, dwa dni przed ich wspólnym wylotem na Brytyjską kolonię, aby ubłagać Liam'a o wcześniejszą wypłatę.
Westchnęła zrezygnowana, kiedy po kilku minutach ślęczenia nad telefonem, Robert do niej nie zadzwonił. Zależało jej na tym, aby zajął się swoją siostrzenicą, zważywszy na to, że nie opuścił jeszcze stolicy Anglii.
- Mer, wpatrując się w komórkę, nie sprawisz, że ona zadzwoni. - zaśmiała się Hannah, siadając obok niej na ławce w szatni i szukając czegoś w torebce.
- Ugh, czekam na telefon od brata. - mruknęła, pocierając czoło - Nie mam z kim zostawić Louise na czas, kiedy polecimy do Australii. 
- A jej ojciec? - nie przestawała przeszukiwać swojej torby.
- Ma złamaną rękę i ogólnie jest odrobinkę poturbowany. - jęknęła podirytowana - Liam zaoferował się, że wraz z Danielle zajmą się Lu, ale przecież mają teraz Ivy i mnóstwo innych rzeczy na głowie. Nie mogę dorzucić im jeszcze swojego dziecka. - przerwała, chowając głowę w dłoniach - To bezsensu, odwołam wszystko i po sprawie.
Walker odłożyła torbę na bok i odwróciła się do brunetki. Jej niebieskie oczy analizowały dokładnie dziewczynę, podczas gdy jej usta ułożyły się w wąską linię.
- Zabierzcie Louise ze sobą.
- Ta, chcieliśmy, ale w ostatniej chwili przypomniałam sobie, że mała nie ma paszportu.
- A rodzice Louisa? 
- Jest środek roku szkolnego i Loui- ty, dobrze gadasz. - zaskoczyła w pewnej chwili Padolsky - Napiszę do Lou, by się dowiedział, czy jego mama może przyjechać na tydzień do Londynu. - odwróciła się do koleżanki - Boże, Hannah, jesteś najlepsza! - przytuliła ją szybko, po czym wstała.
- Kiedykolwiek w to wątpiłaś?
Mer uśmiechnęła się do niej promiennie, kręcąc głową na boki, a następnie wybiegła prawie z szatni, kierując się prosto do biura Payne'a. Kiwnęła uprzejmie jego sekretarce, bez pytania wchodząc do jego gabinetu, uprzednio pukając.
- Liam, mogę? - zapytała cichym głosem, a gdy ujrzała przed sobą chłopaka, którego głowa leżała bezwładnie na biurku, dotarło do niej, iż jej szef spał. Kąciki jej ust uniosły się ku górze jak przemierzyła odległość jaka dzieliła ją do niego, a kiedy znalazła się przy fotelu ciemnego blondyna, szturchnęła go w ramię - Liam?
 Z ciężkim sercem stwierdziła, że musi go obudzić. Powtórzyła swój ruch, mówiąc głośniej jego imię, jednak chłopak ani drgnął.
- Okay - mruknęła pod nosem - Przepraszam cię za to szefie, ale nie mam innego wyjścia. - dodała po chwili, a kilkanaście sekund później stała nad nim z plastikowym kubeczkiem pełnym wody, którą wzięła z jego własnej, tutejszej łazienki. 
Wylała całą ciecz na twarz Payne'a, co poskutkowało natychmiast; podniósł głowę i zaskoczone spojrzenie utkwił w swojej pracownicy. Minęło z pół minuty nim jego wzrok na powrót stał się zmęczony.
- Co ty robisz? - spytał sennym głosem, biorąc od Padolskiej chusteczki, które trzymała w dłoni.
- Spałeś.
- Nie mogłaś mnie obudzić trochę... Jakby to ładnie ująć? Normalnej? - posłał jej piorunujące spojrzenie.
Dziewczyna wzruszyła ramionami, opierając się o biurko i spoglądając na niego.
- To nic nie dawało, próbowałam. - broniła się - Co, Ivy w nocy spać wam nie daje?
- No, chciałem dać Danielle pospać i sam zarwałem nockę. - westchnął.
- Aw, jaki wzorowy mąż. - zachichotała - Mam sprawę, ważną. -  spoważniała.
Payne wrzucił zużyte chusteczki do kosza na śmieci, a następnie założył ręce na piersi.
- Zamieniam się w słuch.
- Mógłbyś mi wcześniej dać wypłatę? - zapytała z nadzieją - Wiem, że termin jest dopiero za tydzień, ale naprawdę potrzebuję tych pieniędzy.
Chłopak przyglądał się jej uważnie.
- Dla mnie to nie problem. - powiedział, a Padolsky odetchnęła z ulgą - Ale... - w  tym momencie cała jej radość prysła niczym bańka mydlana - Ale nie mogę.
- Co? Dlaczego? Przecież sam powiedziałeś, że to nie problem. - zauważyła brunetka.
- Louis cię uprzedził i poprosił mnie, bym nie wypłacał ci żadnych pieniędzy przed waszym wyjazdem. - odpowiedział niepewnie ciemny blondyn.
- Louis- Co?! - powtórzyła nie będąc w stanie uwierzyć w to,  co się właśnie działo.
Odwróciła wzrok od chłopaka, wpatrując się w okno, gdzie właśnie zza  chmur wyszło słońce, a deszcz najwidoczniej poszedł w zapomnienie.
- Mer, nie miej do niego pretensji. Też bym nie pozwolił Danielle płacić za cokolwiek na nasze wakacje. A mając na uwadze twoje zarobki, to mimo tego, iż nie są małe, to nie mogłabyś pozwolić sobie na ten wyjazd. - w jego głosie było słychać smutek.
- Dobrze powiedziane, nasze, wspólne wakacje. Czyli powinien pozwolić mi włożyć swój wkład, a nie z góry zakładać, że za mnie zapłaci. - szepnęła.
Gdy spojrzała na Payne'a, na jego twarzy widziała tylko i wyłącznie zrozumienie, a kiedy otwierał  usta, by coś powiedzieć, kontynuowała.
- Okay... Um, przepraszam za kłopot, Liam. - burknęła, wstając na nogi - Pójdę już. - skierowała się do drzwi.
- Mer, weź sobie wolne. Dzisiaj i jutro, będziesz miała czas dla siebie i w ogóle.
- Zadzwonię do ciebie później.
- Po co- stało-
- Dam ci znać, czy mój urlop jest nadal aktualny. - po tych słowach opuściła gabinet swojego szefa.

*

Brunetka weszła do domu i od  razu skierowała się do kuchni, skąd słyszała rozmowy. Jak stanęła w progu, ujrzała swojego chłopaka rozmawiającego przez telefon. Po sposobie, w jakim się wyrażał do drugiej osoby, stwierdziła, iż musiał dzwonić do Jay. Odwrócił się przodem do dziewczyny, a widząc jej wściekłe spojrzenie, po kilkunastu sekundach się pożegnał i rozłączył.
- Hej, co tak wcześnie? - uniósł brew ku górze, odkładając iPhone'a na stół - Coś się stało?
Margaret policzyła w głowie do trzech i dopiero wtedy się odezwała.
- Dlaczego zabroniłeś Liamowi wcześniejszego przelewu wypłaty na konto?
Szatyn wypuścił ciche 'aah', a następnie podrapał się po karku, nie pozwalając sobie na odwrócenie wzroku od oczu dziewczyny.
- Louis, nie chcę, żebyś wtrącał się w moje sprawy finansowe! - miała szczęście, iż Louise była w szkole - To, że masz bóg wie ile pieniędzy nie daje ci prawa do zarządzania moim kontem!
Brunetka skrzywiła się; nie chciała się denerwować, jednak chłopak nie pozostawiał jej innego wyboru.
- Mer - szepnął robiąc krok w jej stronę - Dobrze się czujesz? - zapytał, gdy ujrzał jak Padolsky łapie się za brzuch i cicho jęczy. - Potrzebujesz czegoś?
- Uh, niezależności. - wymamrotała niemalże niesłyszalnie, jednak Louis był na tyle blisko, by ją usłyszeć, co mimowolnie wprawiło go w uśmiech, który nie trwał dłużej cztery sekundy.
- Zaniosę cię do łóżka, okay? - gdy brunetka skinęła głową, zamykając oczy jak piłkarz chwycił ją w pod kolana i plecy, by ją podnieść i zanieść do sypialni. Położył ją delikatnie na łóżku i zdjął z niej ubranie wierzchnie oraz buty, następnie przykrył kołdrą, a kiedy chciał wyjść, zatrzymała go dłoń brunetki.
- Zostań, proszę. - usłyszał jej szept i nie mógł go zignorować. 
Bez słowa obszedł łóżko i położył się obok niej, obejmując ją dłonią za brzuch i delikatnie poruszając swoimi palcami.
- Boję się. - ponownie szepnęła Margaret, a przez głowę Tomlinsona przebiegło mnóstwo myśli na raz; czy ten ból mógł zagrozić ich dziecku? Czy to przez niego jego dziewczyna dostała tych bóli? A co, jeśli ich maleństwo już nie ż-
- Jestem przy tobie. - przerwał swój natłok myśli, nie pozwalając ostatniej nawet się rozwinąć - Nie masz się czego bać, kochanie. - pocałował ją w tył głowy, próbując przekonać tym samego siebie. Nie był pewny, czy powinien zadzwonić do lekarza, czy nie.
- Tak wiele teraz się mówi o poronieniach, że, że.. - Louis usłyszał jak powstrzymuje płacz.
- Mer, jesteś silna, tak samo jak nasze dziecko. - szepnął szatyn, przyciągając ją do siebie i obejmując ciasno, mrucząc do ucha słowa, że wszystko będzie dobrze.
Po piętnastu minutach zauważył, iż brunetka zasnęła, więc wyplątał się delikatnie z jej uścisku i cicho opuścił sypialnią, zabierając przy okazji jej płaszcz oraz buty i odłożył je do przedpokoju. Następnie przeszukał jej torebkę w celu odnalezienia komórki, co od razu mu się udało. Odnalazł w spisie kontaktów numer do jej ginekologa i zadzwonił, wyjaśniając sytuację i umawiając dziewczynę na wizytę jutro z samego rana. 
Trzy i pół godziny później wszedł do pokoju Margaret i postawił na półce nocnej, obok lampki, szklankę z wodą i talerzyk z kanapkami. Żałował tego, że przez jego głupie 'widzi mi się' ciąża Mer była w niebezpieczeństwie, choć ginekolog powiedział, iż to nie było nic groźnego, to szatyn nie mógł sobie tego wybaczyć.
Przez cały sen dziewczyny, Tomlinson zdążył zrobić śniadanie, odebrać Louise ze szkoły i podjechać do Harry'ego, by podrzucić mu środki przeciwbólowe, o które prosił go w esemesie. Okazało się, iż Gemma musiała iść wcześniej do pracy i nie była w stanie zająć się swoim bratem.
Poza tym, piłkarz dostał odpowiedź od swojej mamy, od czego mu ulżyło; Jay mogła przyjechać na tydzień do Londynu, by zająć się Louise. W zasadzie, nie znała jeszcze dziewczynki, co nie ułatwiało sprawy, jednak powiedziała, iż weźmie ze sobą Felicity, która z pewnością złapie wspólny język z dziewczynką. Chłopak trochę się obawiał przyjazdu matki do Mer, zwłaszcza w takim stanie i to w dodatku nazajutrz. 
Westchnął cicho, siadając przy swojej dziewczynie i delikatnie zgarniając włosy z jej czoła. Jej policzki były odrobinę różowe, jednak nie wyczuł u niej temperatury. Nie minęło kilka sekund, a brunetka zaczęła się budzić, otwierając oczy.
- Uh, ile spałam? - zapytała, łapiąc się za głowę i zerkając na szatyna.
- Trzy i pół godziny. - odpowiedział niskim głosem, a widząc zaskoczoną twarz Margaret, natychmiast dodał - Spokojnie, odebrałem Lu ze szkoły i rozmawiałem jeszcze z mamą. Zgodziła się zostać z Louise na czas naszego wyjazdu. Przyjedzie jutro z Fizzy. - odpowiedział - O ile nadal chcesz ze mną jechać.
- Oczywiście, że chcę. - szepnęła - Tylko proszę nie rób tego więcej; nie interweniuj w tych sprawach. I nie mieszaj w to naszych przyjaciół, okay?
Nachylił się nad nią i dotknął jej policzka.
- Obiecuję. - odparł krótko - Umówiłem cię na jutro do ginekologa, tak na wszelki wypadek.
- Dziękuję ci, za oba. - uśmiechnęła się krótko dziewczyna - I przepraszam za mój poprzedni wybuch. Nie powinnam tak reagować.
- W porządku. - mruknął, a Mer dotknęła w tym czasie jego ręki, która znajdowała się na jej policzku i delikatnie ją z niego zdjęła, wplątując swoje palce w jego - Też się nie popisałem.
Padolsky skinęła głową, a następnie chłopak podał jej szklankę z wodą i talerzyk z kanapkami. Mer mu podziękowała i wzięła się za konsumowanie posiłku, przygotowanego przez piłkarza. 
Przez kilka minut panowała cisza między parą, jednak to szatynowi nie przeszkadzało w przyglądaniu się swojej dziewczynie.
- Więc mówisz, że twoja mama przyjeżdża do mnie, tak? - zagadnęła brunetka, odkładając talerzyk na szafkę.
- Yeah, z Fizzy. - dodał, potwierdzając jej słowa.
- Nie pomyślałam o tym, by przedstawić Jay Louise. Rany, w zasadzie ona nie wie o jej istnieniu! - złapała się za głowę.
- Spokojnie, Mer. - powiedział łagodnie Louis - Moja mama wie o istnieniu Louise i wie kim ona jest. I jestem pewien, że Lu ją pokocha.
- Boże. - jęknęła, opadając na poduszkę.
- Co? Boli cię coś? - zareagował od razu chłopak.
Padolsky zachichotała króciutko, kręcąc głową na boki.
- W takim razie, co jest? - uniósł brwi ku górze piłkarz.
- Nie jestem spakowana, a za dwa dni lecimy. Muszę kupić jeszcze tyle rzeczy! - jęknęła brunetka, chowając twarz pod kołdrą.
Louis wypuścił tylko powietrze z ust i zaśmiał się.
- Możesz iść jutro na zakupy z Fizzy jak chcesz. - wzruszył ramionami.
- Dobry pomysł, zadzwonię do Gemmy, żeby dołączyła. - uśmiechnęła się - Zostaniesz z Louise, prawda? Albo nie, wezmę ją ze sobą. A ty będziesz mógł pokazać swojej mamie miasto. Albo nie-
- Wiesz, kocham cię, ale wolę, kiedy śpisz. - zachichotał Louis, za co obdarowany został piorunującym spojrzeniem.
Margaret czuła się już lepiej; a mała kłótnia, a raczej naskok na Tomlinsona poszła w całkowite zapomnienie. Dokładnie tak jak chciała. Wolała już nie być w takiej sytuacji. Wolała zachowywać się rozsądnie i odpowiedzialnie.
Od teraz, pomyślała, będę robić wszystko, aby nasze dziecko było bezpieczne.

wtorek, 5 sierpnia 2014

Rozdział Czterdziesty Czwarty

BETA: Jeśli chcecie, to możecie komentować tylko na wattpadzie, mi to bez różnicy:)

Autorka: nie, wcale nie jest mi smutno, że tylko 3 komentarze są pod poprzednim rozdziałem. Jakby coś, to jestem też z tym opowiadaniem na wattpadzie.


Londyn, 2014
Louis ujrzawszy uroczą buźkę małej Ivy Payne stwierdził, iż nie ma piękniejszego dziecka. Nawet jego młodsze siostry nie były tak piękne jak córeczka jego przyjaciela. Nie wyobrażał sobie, że kiedykolwiek zobaczy potomkinię Liam'a, zważywszy na jego nieśmiałość i dość aspołeczną naturę w liceum. Przynajmniej tak powiedziała mu Danielle, kilka lat temu. Bądź, co bądź, ale ona go znała bardzo długo. W końcu kiedyś mieszkali niedaleko siebie.
Ivy ziewnęła cichutko, co sprawiło, iż usta chłopaka uniosły się górze. Przyglądając się dziewczynce leżącej w łóżeczku, doszedł do wniosku, że naprawdę nie może się doczekać widoku swojego dziecka. Tak jego dziecka, tak to pięknie brzmiało, a jeszcze lepiej miało wyglądać.
- Aw, Lou, ale masz maślane oczy. - zauważyła wesołym głosem Danielle, pochylając się nad swoją córeczką i biorąc ją na ręce. Szatyn śledził jej każdy ruch, gdy brunetka usiadła z dziewczynką na sofie obok Louise. - Chodź do nas. - odwróciła jeszcze głowę w stronę piłkarza, który niepewnym krok przeszedł przez salon, by znaleźć się na fotelu, przyglądając się młodej mamie.
- Jesteś pewna, że ci nie przeszkadzamy? - chciał upewnić się Tomlinson, a Peazer skinęła głową.
- Mam wystarczająco dużo czasu, aby ugościć swoich przyjaciół, Louis. - uśmiechnęła się sięgając po butelkę z mlekiem, znajdującą się na stole. - Mógłbyś? - zwróciła się do chłopaka, kiedy nie w stanie jej dosięgnąć.
- Um, jasne. - odpowiedział, podając butelkę brunetce, a następnie wrócił na swoje poprzednie miejsce.
- Dziękuję. - Danielle przyłożyła butelkę z mlekiem swojemu dziecku do ust, po czym zerknęła w stronę siedmiolatki - Louise, chciałabyś coś do picia?
Padolsky pokręciła przecząco głową, nie odrywając wzroku od ekranu telewizora, gdzie leciała jakaś bajka. Była zbyt pochłonięta w fabule animowanego umilacza czasu, by spojrzeć na dwójkę dorosłych ludzi. 
Peazer mruknęła ciche 'okay', a następnie zabrała Ivy butelkę, widząc, iż dziewczynka ma już dość i wstała z sofy, zaczynając chodzić z dzieckiem po salonie, aby się jej odbiło.
- Liam powinien wrócić lada chwila. - powiedziała z uśmiechem brunetka, spoglądając w stronę szatyna, którego na kilkanaście sekund wciągnęła bajka z telewizji. - Pojechał do sklepu po zakupy. Wiesz, jakoś tak nigdy nie mam jak zajść do jakiegoś spożywczaka, by wypełnić lodówkę. - zaśmiała się Payne.
- W porządku. - odwzajemnił jej gest chłopak, próbując się totalnie wyluzować. I w tamtym momencie przypomniał sobie coś, co całkowicie wyleciało mu z głowy.
Gdy zauważył, iż brunetka zniknęła w pokoju Ivy, powiedział Louise, że za chwilę przyjdzie i powędrował do żony swojego przyjaciela. Oparł się o framugę drzwi i uśmiechnął delikatnie.
- Nie miałem okazji ci podziękować. - powiedział cicho, by nie przerwać jej usypiania dziecka - Więc, um, dziękuję.
Danielle wiedząc, o co chodzi piłkarzowi, uśmiechnęła się ciepło, kiwając głową.
- Nie ma problemu. - położyła córkę do łóżeczka, otulając ją kocykiem - Właściwie, to... - odwróciła się do niego, zaprzestając swoim czynom - Podejdź, Ivy nie gryzie. Z resztą, widziałam jak się jej przedtem przyglądałeś. Miałeś takie rozmarzone oczy jakbyś sam nie mógł się doczekać bycia ojcem.
Przez sekundę ciało piłkarza się spięło, jednak to była dosłownie tylko sekunda, następnie zrobił kilka kroków i stanął przy łóżeczku młodej Payne. Rzucił krótkie spojrzenie Danielle, wzdychając.
- W zasadzie to już niedługo. - szepnął chłopak, patrząc jak dziecko zasypia.
Brunetka stojąca obok niego zamarła na ułamek sekundy, analizując te kilka słów, jakie wypowiedział jej przyjaciel.
- Co to ma znaczyć? - zapytała niedowierzającym głosem.
- Margaret jest w ciąży.
W tym samym momencie, do pokoiku dziecięcego wszedł uśmiechnięty Liam. 
- Kto jest w ciąży? - zapytał, podchodząc do swojej żony i całując ją w policzek, a następnie zerkając na swoją córkę. - Chyba nie ty? - uniósł brew ku górze, patrząc na Danielle.
- Nie, ty głupku. Mer. - odpowiedziała nadal nie wierząc w to, co przed chwilą usłyszała.
Liam zmarszczył brwi, będąc przez chwilę nieobecnym duchowo. 
- Mer jest w ciąży? - powtórzył pytanie Payne, a Louis miał ochotę się głośno zaśmiać, jednak były dwie rzeczy, które mu w tym przeszkodziły, w zasadzie to trzy; nie chciał obudzić Ivy, narażając się w ten sposób na gniew Danielle, Liam był jego przyjacielem, a także ojcem Ivy, co wszystko sprowadzało się do gniewu Danielle, a najistotniejszym punktem był fakt, iż nie wiedział, czy miał płakać, czy się śmiać.
- Będzie jakoś trzeci miesiąc. - poinformował ich Tomlinson, a Peazer niemalże wyskoczyła ze skóry, powstrzymując się przed wybuchnięciem całkowitą radością.
- O kurw-
Nie dane było dokończyć Liamowi, ponieważ jego żona skutecznie mu to uniemożliwiła, uderzając w ramię.
- Tu jest dziecko! - szepnęła, krzycząc, o ile to było w ogóle możliwe. Jednak Louis stwierdził, iż w wydaniu tej kobiety wszystko jest możliwe.
- Śpi! - wskazał na kołyskę chłopak, próbując przybrać taki sam ton jak brunetka.
- To nie ma znaczenia. - zauważyła Danielle - Louis, tak bardzo się cieszę. - zwróciła się do piłkarza - Mam nadzieję, że nie chcieliście tego przed nami całkowicie zataić, mhm?
Tomlinson pokręcił przecząco głową, powstrzymując uśmiech, który powoli pojawiał się na jego twarzy.
- No ja mam nadzieję. - zachichotała Peazer - A teraz panowie wybaczą, ale pójdę do Louise, która została całkowicie sama w naszym salonie.
Danielle opuściła chłopców, choć zżerała ją ciekawość i każdy, choćby najdrobniejszy szczegół na temat ciąży Margaret. Chciała dowiedzieć się, jakiej płci będzie ich dziecko, czy jest zdrowe, kiedy dokładnie przyjdzie na świat; czyli dokładnie wszystko. Choć, jeśli jej matematyka była bezbłędna, mogła z łatwością stwierdzić, iż jeszcze w tym roku pozna małego, bądź małą Tomlinson.
Gdy brunetka wyszła, Liam wypuścił powietrze z ust, po czym wskazał swojemu przyjacielowi gestem, by wyszli z pokoju. Poszli do kuchni, gdzie ciemny blondyn wyjął z lodówki dwie butelki piwa. Chciał wręczyć jedną piłkarzowi, jednak ten odmówił, kręcąc głową, na co tylko szef hotelu wzruszył ramionami. Oparł się o ladę, otwierając butelkę, a kiedy to zrobił, upił z niej łyk alkoholu. Natomiast Louis usiadł krześle i położył dłonie na stole, wzdychając.
- Stary, jakim cudem wpadliście? - zapytał prosto z mostu Liam - Przecież znacie się tak krótko i, kurde, to Margaret. Znam ją od lat! Wiesz jak ciężko było jej wychować Louise? Wiesz, ile musiała przez to poświęcić?
- Liam, proszę, oszczędź sobie. - mruknął Louis - To nie moja wina - bronił się, marszcząc brwi - przynajmniej w połowie. Louise wychowywała sama, bo Harry nie wiedział o jej istnieniu, a ja nie mam zamiaru zostawiać Mer samej z naszym dzieckiem. Z resztą i tak bym jej nie zostawił, bo ją kocham.
- No ja myślę. - burknął Payne - Jeśli się kiedykolwiek dowiem, że ją zraniłeś, to ci nogi z dupy powyrywam.  - po tych słowach upił kolejny łyk swojego piwa, opróżniając jego połowę.
- Nigdy bym tego nie zrobił, Liam.
- Zawsze się tak mówi, a później bum! Wszystko pryska jak bańka mydlana.
- Stary, zluzuj. - Louis czuł się jakby rozmawiał z jakimś trzydziestoparoletnim, nadopiekuńczym tatuśkiem - Wiem, co robię.
Przez chwilę między chłopakami panowała cisza, jednak żadnemu z nich nie przeszkadzała. Liam w spokoju dokończył pić piwo, a piłkarz pogrążył się w myślach. Zaczął się zastanawiać, co zrobić, aby jego dziewczyna poczuła się w końcu na całkowicie wyluzowaną i spokojną o przyszłość. Z tego, co mówił jego przyjaciel, miała dość trudne życie, kiedy urodziła się Louise, ale czemuż się dziwić? W końcu była samotną matką w nowym, wielkim mieście, gdzie musiała walczyć o przetrwanie, a jednocześnie wychowywać małe dziecko. To jest wyczyn, zważywszy na to, iż Lu była dobrym dzieckiem teraz, co wskazywało na to, że Margaret wykonała kawał dobrej roboty, a jej poświęcenie nie poszło na marne.
- Może powinniście pojechać na wakacje? - zaproponował Liam jakby potrafił czytać w myślach swojego przyjaciela - No wiesz, plaża, słońce, cisza i spokój.
Tomlinsonowi podobał się ten pomysł, jednak nie był do końca pewny, czy może opuścić miasto, a co dopiero Anglię. Przecież wyszedł z więzienia za kaucją, którą praktycznie musiał wpłacić przez debilizm swojego kolegi z klubu piłkarskiego. Rzeczywiście, nikt mu nie powiedział, że ma siedzieć na tyłku w Londynie dopóki nie odnajdą osobę odpowiedzialną za wrobienie go w posiadanie dragów, ale po tym wszystkim nie był już niczego pewny.
- Nad czym myślisz? - z kolejnego zamyślenia wyrwał go głos przyjaciela.
Szatyn wzruszył ramionami, jednocześnie sprawiając, iż jego kolega zmarszczył brwi.
- To dobry pomysł, Liam, ale musiałbym się dowiedzieć, czy mogę wyjechać z Londynu. - gdy zmarszczenie chłopaka się pogłębiło, piłkarz kontynuował - No wiesz, nadal jest niewyjaśniona sprawa z tymi narkotykami i tym, kto mi je podrzucił.
- Racja. - westchnął ciemny blondyn - Ale przecież ten, brat Mer jest policjantem. Mógłbyś się go zapytać, czy musisz tutaj siedzieć.
- Fakt. - przytaknął  mu chłopak - No okay, ale nawet jeśli, to gdzie miałbym ją zabrać? I z kim zostanie Lousie, skoro Harry'm musi zajmować się Gemma?
 Payne przez chwilę wyglądał na zamyślonego.
- Nie wiem; Bahamy, Wyspy Kanaryjskie, Południowa część Francji, wymyśl coś. - wzruszył ramionami szef hotelu - A Louise my możemy się zająć.
- Liam, macie Ivy. - zauważył szatyn - Dobra, pomyśli się jeszcze nad tym. Nie będę podejmował decyzji bez konsultacji z Mer.
- Yeah - zgodził się Payne, wzdychając.
Obaj zgodzili się z tym, by pójść do Danielle i Louise, do salonu. Przebywając z córką swojej dziewczyny, Louis zaczął się zastanawiać jak idzie Margaret rozmowa z Perrie.



[dwa dni później]
W ten wieczór, w mieszkaniu Eleanor zaczęło się robić bardzo smakowicie; dziewczyna stwierdziła, iż ich pierwsza, oficjalna randka powinna być spędzona w ciszy, gdzie nikt im nie będzie przeszkadzał. Brunetka stała nad stołem w niewielkim salonie i nakładała do stołu. Była ubrana w czarną, prostą sukienkę sięgającą jej do połowy ud i zakrywającą cały dekolt; przy samej szyi miała jakby biały kołnierzyk, jednak atutem tej kreacji był brak rękawów. Włosy miała pofalowane, grzywkę spiętą z tyłu głowy. Kolejnym dobrym plusem było to, iż nie musiała wybierać odpowiednich butów, więc była na boso. Nie obchodziło ją to, że mogłaby wypaść źle, przecież miała randkę z chłopakiem, który mimo ich pocałunku w butiku, później stał się jej najlepszym przyjacielem, więc dobrze znał jej przyzwyczajenia.
Kątem oka zerknęła na zegarek na mikrofalówce. Dochodziła ósma, czyli lada chwila miał przyjść Niall.
Odkąd chłopak zaprosił ją na randkę, w szpitalu, co miało miejsce cztery dni temu, Eleanor zastanawiała się jak będzie wyglądało ich pierwsze wyjście. Chciała, aby wszystko było idealnie; chciała perfekcyjnej kolacji, interesującej rozmowy i miłego zakończenia wieczoru. Oczywiście, że nie chciała z nim iść od razu do łóżka; nie była jeszcze na to gotowa. Marzyła o tym, by spędzić mile czas z chłopakiem, którego bardzo lubiła.
Dźwięk dzwonka do drzwi wyrwał ją z zamyślenia. Chwyciła pilota, by dać odrobinkę głośniej spokojną muzykę, która płynęła z wieży i podeszła do drzwi, przygasając światło tak, że świeciły tylko dwie lampki nocne, umieszczone w dwóch miejscach oraz wbudowane żarówki w meble, dzięki czemu można było wszystko widać.
Wypuściła powietrze z ust, a następnie chwyciła klamkę i pociągnęła w swoją stronę. Na początku widziała tylko bukiet herbacianych róż, jednak sekundę później jej oczom ukazał się uroczy uśmiech Niall'a oraz intensywne spojrzenie jego niebieskich tęczówek.
- Cześć, czy dobrze trafiłem? Panna... Eleanor Calder? - zapytał grubym głosem, co zabrzmiało zabawnie.
Dziewczyna uniosła brwi ku górze.
- Zależy o co chodzi. - uśmiechnęła się brunetka.
- Przesyłka dla pani. - blondyn wyciągnął bukiet w stronę Brytyjki, która je wzięła i przycisnęła sobie do piersi.
- W takim razie dziękuję. - zrobiła krok w tył, a następnie zaczęła zamykać drzwi, dopóki nie usłyszała pełnego protestu głosu Irlandczyka, więc natychmiast na nowo je otworzyłam i wpuściłam chłopaka do środka, zanosząc się śmiechem.
- Zabawne, bardzo. - mruknął równie rozbawiony chłopak, zamykając za sobą drzwi na klucz. Przezorny, zawsze ubezpieczony, powtórzył sobie słowa swojej babci w głowie. Tak, nie ma to jak myśleć o swojej zmarłej babci, kiedy jest się na randce z piękną dziewczyną. Rozniosłeś wszystko, Horan.
Eleanor zniknęła w kuchni, nalewając wody do wazonu, który znalazła, a kilkanaście sekund później postawiwszy wcześniej kwiaty na wysepce, wróciła do salonu, gdzie stał Niall. Jak ją zobaczył, kąciki jego ust od razu uniosły się ku górze.
- Ślicznie wyglądasz. - jego głos był pewny siebie, co zawsze do niego pasowało.
- Dziękuje. - Calder mogłaby przysiąc, iż jej policzki się lekko zarumieniły, a następnie zlustrowała wzrokiem swojego towarzysza; ciemne jeansy, koszulka biała z rękawami moro z jakimś napisem, oczywiście zdjęta wcześniej kurtka i trampki. Do tego idealnie ułożona fryzura i promienny uśmiech. - Ty także niczego sobie, kolego.
- Wiem. - wzruszył ramionami blondyn, a po pokoju rozniósł się chichot Eleanor.
- Głodny?
- Jeszcze pytasz. - chłopak podszedł do krzesła, za którym stała brunetka, a następnie go odsunął dla niej i pchnął bliżej stołu, co znowu nie było aż takie trudne zważywszy na śliskie podszycia pod nogami krzeseł. Po czym zajął miejsce na przeciwko swojej randki. - Co dziś jemy?
- Kurczaka z ziemniakami puree, chyba. - ostatnie słowo mruknęła do siebie, a Niall zachichotał.
Chłopak pozwolił dziewczynie nałożyć sobie pierwszej, a potem i on to uczynił. Do kolacji otworzyli jedno z czerwonych win, które Calder miała w zapasie. Rozmowa z początku opierała się tylko i wyłącznie na żartach niebieskookiego, jednak z czasem, może piętnastu minutach, tematy zaczęły być coraz poważniejsze; jak na przykład co jest najważniejsze w związku. Ponieważ Irlandczyk nie miał zbyt wielu doświadczeń chłopak-dziewczyna, Eleanor tak samo, więc snuli tylko teorie jak powinien wyglądać prawdziwy związek, nieświadomie zdradzając sobie sekrety, dzięki czemu mogliby uzyskać związek statusu perfekcyjnego.
Nawet nie wiedzieli, kiedy zaczęli dyskutować o tym jak oceniają ludzi w klubach. Oczywiście wszystko było czysto teoretyczne, gdyż rzadko bywali w takich lokalach.
- Okay - powiedział w pewnym momencie chłopak - W skali od 1 do 10, ile byś mi dała?
- Ale że na imprezie? - blondyn skinął - Gdzie jest ciemno?
- Półmrok. - wtrącił.
- Po alkoholu?
- Czy to konieczne?
- Chcesz znać odpowiedź, czy nie? - zaśmiała się brunetka.
- Chcę. - powiedział stanowczo, upijając łyk czerwonego wina.
Calder zamyśliła się, nie spuszczając wzroku ze swojego towarzysza. Chciała przeciągać tą chwilę coraz bardziej, dopóki chłopak nie wybuchnie.
- Może... - mruknęła, zastanawiając się - 8 z predyspozycjami na 9. - wzruszyła ramionami.
- Podła. - zaśmiał się chłopak.
- Wcale nie! Po prostu stwierdzam fakt, kochanie.
- Nie kochaniuj mi tutaj, kiedy ja staram się zrozumieć, dlaczego dałaś mi 8 na 10 możliwych punktów. Przecież jestem przystojny!
- I do tego jaki pewny siebie. - mruknęła do siebie, jednak chłopak był w stanie to usłyszeć i  wystawić palec wskazując w moją stronę.
- Doigrasz się w końcu, skarbie.
- Już się boję. - postawiła mu wyzwanie dziewczyna.
- Powinnaś, bo jeśli tego nie odwołasz, to odwiedzi cię Łaskotkowy Potwór. - zagroził.
Brytyjka uniosła brew ku górze, odkładając widelec na talerz.
- Łaskot- co? - zaśmiała się.
Chłopak wstał ze swojego krzesła i podszedł do dziewczyny, która z udawanym przerażeniem śledziła każdy ruch chłopaka. Musiała przyznać, iż była ciekawa tego, co zamierzał zrobić blondyn. Jednak w momencie, gdy Irlandczyk położył swoje dłonie po obu jej bokach i zaczął ją łaskotać, brunetka stwierdziła, że mogła go aż tak nie prowokować.
- Niaaall - jęknęła poprzez śmiech - Niall, prze-przestań - śmiała się, ruszając i kręcąc na krześle, co doprowadziło do końcowego upadku i zderzenia z podłogą. Pod wpływem chwili, Horan znalazł się obok niej, a sekundę później usiadł na jej biodrach, kładąc nogi po obu stronach jej ud, nie przestając jej łaskotać.
- Odwołasz to, co powiedziałaś? - zapytał, powstrzymując śmiech.
Eleanor pokiwała przecząco głową, mając nadzieję, iż wytrzyma jeszcze trochę tej jakże nieprzyjemnej kary.
- W takim razie... - nie dokończył, kontynuując swój niecny plan.
Gdy jego dłonie zaczęły jeszcze bardziej ją łaskotać, poddała się.
- Okay! Okay! Okay! - jęknęła głośno, śmiejąc się - Zro-zrobię to, ale przestań!
Natychmiast przestał, z błyskiem tryumfu nad dziewczyną.
- Słucham. - ponaglił ją.
- Odwołuję wszystko, co powiedziałam. - zaśmiała się, kiedy palce Niall'a wbiły się w jej boki.
- I?
- I jesteś najprzystojniejszym chłopakiem, jakiego znam.
- Wystarczyłoby, gdybyś powiedziała, że dajesz mi 10 punktów, ale to też mi się podoba. - wzruszył ramionami, a potem chciał z niej zejść, jednak Calder złapała go za ręce, by tego nie robił. - Co ty ro-
- Shh - szepnęła i pociągnęła go delikatnie w swoją stronę tak, że był zmuszony oprzeć łokcie po obu stronach jej głowy, a ich twarze dzieliły tylko centymetry.
- El - mruknął cicho chłopak, próbując coś osiągnąć tym, jednak brunetka położyła mu palec wskazujący na ustach.
Ten moment był tylko ich; wpatrywali się w swoje oczy, a z każdą kolejną sekundą czuli się coraz bardziej pewni, że chcą swojej bliskości. Przyjemny dreszcz przeleciał po plecach Eleanor, a kiedy zdała sobie sprawę, iż Niall patrzył na jej usta, zdecydowała się coś zrobić; przesunęła swoim palcem wskazującym po podbródku chłopaka, robiąc sobie nim ścieżkę za ucho. Dziwny nawyk, który pozostał jej po "związku" z Louisem.
Kolejnym, co zdążyła zarejestrować były miękkie usta Horana na jej. Z początku była tylko odrobinkę zaskoczona, a potem zaczęła poruszać ustami zgodnie z jego.
To był ich pierwszy pocałunek. Pierwszy oficjalny pocałunek. Może nie byli parą, ale zaczęli się spotykać. Tak przynajmniej rozumiało się słowo randka.
Eleanor odepchnęła wszystkie upierdliwe myśli ze swojej głowy i skupiła się tylko na czułym pocałunku. Widać było, iż Niall bał się dotknąć brunetkę; nadal miał jej obraz sprzed paru miesięcy. Nie chciał zaciągać tego wszystkiego zbyt daleko, przynajmniej na razie.
Gdy odsunęli się od siebie na po chwili, w jego oczach migotały iskierki.
- Tak na pierwszej randce, panno Calder? - uniósł brwi ku górze, lustrując jej twarz.
- Jakiś problem, panie Horan? - przedrzeźniła głos swojego towarzysza.
Blondyn pokręcił przecząco głową.
- Ani jednego. - uśmiechnął się wesoło.
Podczas tej randki, Brytyjka zrozumiała dwie rzeczy: nie powinna bać się, że przeszłość ją dopadnie i... Niall Horan całuje najlepiej na świecie.

sobota, 2 sierpnia 2014

Rozdział Czterdziesty Trzeci

Londyn, 2014
- Looouu - przeciągnęła po raz kolejny Margaret, wchodząc do sypialni, gdzie jej chłopak leżał jeszcze pod kołdrą, praktycznie to cały nią przykryty - wstawaj, śpiochu.
Brunetka usiadła na brzegu łóżka, pochylając się w stronę szatyna i delikatnie go szturchając. Fakt, nie musiał zrywać się z łóżka przed 12, w końcu nie miał ku temu powodów, jednak miała przyjść Perrie, a Padolsky nie chciała, aby zastała piłkarza jeszcze całkowicie nieogarniętego.
- Kochanie - zaczęła ponownie dziewczyna, nie wiedząc już w jaki sposób zwlec go z łóżka, a gdy nie dostała żadnej reakcji ze strony szatyna, westchnęła ciężko - Louisie Tomlinsonie, jeśli nie wstaniesz w przeciągu najbliższych trzydziestu sekund, poczujesz złość kobiety w ciąży. - pogroziła nieco podniesionym głosem recepcjonistka.
Ku jej zaskoczeniu, Louis zsunął ze swojej głowy kołdrę i jej oczom ukazała się zmęczona twarz chłopaka. Mer musiała przyznać, iż trochę ją serce zabolało, gdy widziała go w takim stanie, jednak to była siła wyższa. Ona nie spała już od dwóch godzin, a w tym czasie zdążyła posprzątać całe mieszkanie i zrobić córce śniadanie.
- Lou? - zapytała ponownie, mając nadzieję, że chłopak nie będzie miał jej za złe tej pobudki.
- Mmm? - usłyszała przeciągłe ziewnięcie, po czym ukazały się jej lazurowe tęczówki jej ukochanego.
- Wstawaj.
- Nienawidzę cię. - szepnął do siebie, a Padolsky uniosła swoje brwi ku górze w zdziwieniu.
- Co proszę?
- Kocham cię. - kąciki jego ust uniosły się ku górze, a Margaret posłała mu krótki uśmiech - Ale naprawdę była konieczność, bym musiał się budzić... - zerknął na zegarek stojący na półce nocnej dziewczyny.
- Jeśli powiesz, że tak wcześnie, to osobiście wydłubię ci oczy.
- Woah, skąd u ciebie tyle nienawiści z samego rana? - piłkarz podniósł się do pozycji siedzącej, a następnie przejechał dłonią po swojej twarzy, ponownie ziewając. Przez kilka sekund milczał, próbując zrozumieć, dlaczego jego dziewczyna była zirytowana, jednak w momencie, gdy brunetka wywróciła oczami i wstała z łóżka, zrozumiał; była w ciąży. I choć nie wiedział wiele na temat zmiennych nastrojów kobiet, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż kolejne kilka miesięcy może być ciężkie.
- Jeśli książę łaskawie wstanie, proponuję, by wziął prysznic, a potem ubrał coś ładnego, ponieważ spodziewamy się gościa. - uśmiechnęła się sarkastycznie Mer, wychodząc z pokoju, zostawiając Louisa z zagubionym wyrazem twarzy w sypialni.
Chłopak postanowił wziąć jej słowa na poważnie i dwie minuty później, brał prysznic i mył zęby. Stwierdził, iż nie będzie denerwować swojej dziewczyny, gdyż nie zamierzał mieć później na sumieniu czegoś, czego nie chciał powiedzieć. Lepiej było milczeć, chwilowo, pomyślał.
Następnie podszedł do szafy, z której wyjął białą koszulkę z nadrukiem i bordową bluzę oraz czarne jeansy. Po tym jak się przebrał, wyszedł do kuchni, gdzie zastał Louise jedzącą płatki. Gdy dziewczynka ujrzała szatyna, na jej ustach pojawił się promienny uśmiech.
- Dzień dobry, Lou. - rozpromieniła się mała.
- Dzień dobry, szkrabie. Co tam jesz? - Szatyn podszedł do szafki i wyjął sobie z niej kubek, po czym wrzucił do niego herbatę i włączył czajnik elektryczny.
- Płatki. - Louise pokazała na miseczkę - Mama zrobiła ci kanapki, są w lodówce.
- Naprawdę? - zapytał, zaskoczony. Nie przypuszczał, iż Margaret zrobi mu śniadanie po tym jak wkurzona była rano. Podszedł do lodówki i ją otworzył, a jego oczom ukazał się talerz z kanapkami. Wyjął je i postawił na stół, marszcząc brwi. - Gdzie jest teraz twoja mama? - spojrzał na siedmiolatkę.
Dziecko przeżuła to, co miała w ustach, a następnie wskazała głową na krótki korytarz.
- Tam, gdzie kiedyś mieszkała Eleanor. - odpowiedziała.
Okay, muszę z nią porozmawiać, pomyślał, kiedy ugryzł kanapkę z szynką. W tym samym momencie zalewając sobie herbatę. Stwierdził, że najlepiej będzie, jeśli zrobi dwie herbaty; dla siebie i swojej dziewczyny.
Kilka minut później, trzymając dwa kubki w dłoni z parującą herbatą, poszedł do pokoju gościnnego. Dzięki uchylonym drzwiom słyszał szelest papierów i worków, a kiedy przekroczył próg, jego oczom ukazała się brunetka, ubrana w szarą bluzkę z rękawami sięgającymi do łokci oraz czarne jeansy. Włosy dziewczyny były spięte w koka, a kilka kosmyk zdążyło już opaść jej na twarz podczas ruchu.
- Mer, nie powinnaś nosić tych pudeł - wskazał na kartonowe pudła, za pewne zapakowane starymi rzeczami - Proszę. - wręczył jej czerwony kubek, po czym usiadł na skraju łóżka.
- Dzięki - mruknęła w odpowiedzi brunetka, upijając łyk gorącego trunku. Następnie usiadła obok swojego chłopaka i westchnęła ciężko. - Przepraszam cię za moje zachowanie, no wiesz, przedtem. Nie chciałam być tak chamska... To wszystko mnie trochę przerasta i przeraża.
- Nie tylko ciebie - posłał jej delikatny uśmiech - Nic się nie stało. W zasadzie, to gdybyś mnie tak nie potraktowała, za pewne przespałbym całą wizytę Perrie. - próbował obrócić to w żart.
Margaret, mimo wszystko uśmiechnęła się ledwo widocznie. Po minucie lub dwóch ciszy, w których Louis rozejrzał się po pomieszczeniu, postanowił zabrać głos.
- Co tutaj właściwie robisz? - zapytał, marszcząc brwi.
- Zastanawiam się, w jaki sposób z nią porozmawiać. - szepnęła brunetka.
- Mer, nie traktuj jej jak osoby, która przeszła załamanie nerwowe. - zauważył - Albo jakby miała nie wiadomo jak zareagować na to, że będziemy mieli dziecko.
- Louis, nie rozumiesz - powiedziała szybko Padolsky, co sprawiło, iż chłopak przeniósł na nią swoje spojrzenie - Nie masz nawet pojęcia jak ona się będzie czuła.. Jakby się każda inna dziewczyna, chcąca mieć dziecko, a.. A sama nie była w stanie spełnić tego marzenia, mimo starań. A co jeśli... - przerwała, pociągając nosem - A co jeśli nie będzie chciała mnie więcej na oczy widzieć? Louis, przecież ja sobie tego nigdy nie wybaczę, ja-ja nie chcę stracić przyjaciółki.
Tomlinson odstawił swój kubek na podłogę i odwrócił się do swojej dziewczyny, która była bliska łez. Wziął jej z ręki herbatę i postawił obok swojej, po czym chwycił jej dłonie, a widząc, iż brunetka patrzy w dół, podniósł jej brodę, by móc widzieć jej oczy.
- Margaret - powiedział powoli - Perrie nigdy w życiu cię nie znienawidzi za to, że jesteś w ciąży. Słyszysz? Jesteście przyjaciółkami, uwierz mi, będzie się cieszyć razem z tobą. Zobaczysz, jeszcze będzie chrzestną naszego dziecka.
Padolsky niepewnie skinęła głową, próbując wpuścić do głowy słowa swojego chłopaka. To nie było tak, iż obmyślała same czarne scenariusze; oczywiście, że nie. Myślała bardzo wiele, przy okazji wyobrażając sobie wizytę swojej przyjaciółki u niej w szpitalu, gdy dziecko przyjdzie już na świat.
- Zrób po prostu to, co mówi ci serce, kochanie. - szepnął szatyn, a recepcjonistka przymknęła na sekundę oczy.
- Jesteś... - zaczęła cicho, otwierając oczy i gładząc Louisa po policzku - Najwspanialszą osobą, jaką kiedykolwiek w życiu miałam. I naprawdę cię przepraszam za wcześniej. Zachowywałam się jak cholerna franca, ale stresuję się, a-
- Nie możesz się stresować, skarbie. - położył swoją rękę na jej - Jesteś w ciąży, a z tego, co słyszałem, kobietą w ciąży nie można się stresować ani przepracowywać. - tym razem rzucił okiem na cały pokój - Włącznie z noszeniem tych pudeł.
- Okay, rozumiem. - uśmiechnęła się brunetka. Chwilę później pochyliła się do przodu i musnęła jego usta. - A teraz idę wyjąć z piekarnika jabłecznik, zanim się naprawdę spali i spieprzy cały obiad.
Kiedy dziewczyna podniosła się z łóżka, wzięła swój kubek i powoli zaczęła kierować się do drzwi.
- Zachowujesz się tak jakby serio mieli przyjść nasi rodzice. - zaśmiał się chłopak, jednak myśl o oficjalnym poznaniu matki Mer przyprawiła go o gęsią skórkę, a już na samą wiadomość o tym, iż spodziewali się dziecka, mogłaby być niebezpieczna już nie tylko dla Padolsky, ale i dla niego.
- Ugh, nie planuję na razie takiej wizyty. - usłyszał jeszcze nim, dziewczyna wyszła do kuchni.
Pomyślałem, że najlepiej by było, gdyby podczas rozmowy z Perrie, miały spokój, więc wyjąłem z kieszeni spodni komórkę i zadzwoniłem do Liam'a, aby dowiedzieć się, czy były w stanie przyjąć dwójkę gości na dwie godziny.
Margaret siedziała w salonie, oglądając telewizję, podczas, gdy Louis wraz z Louise, jakkolwiek to dziwnie nie zabrzmiało, grali na konsoli w jakąś grę i z tego, co brunetka zdołała zauważyć, piłkarz dawał wygrywać jej dziecku w meczu piłki. Gdy dwójka skończyła, Tomlinson zerknął na swoją dziewczynę, a ona skinęła mu ledwo widocznie głową.
- Louise - zapytał wesołym głosem piłkarz, a głowa dziecka odwróciła się w jego stronę - Razem z twoją mamą chcielibyśmy ci coś powiedzieć.
Tym razem, siedmiolatka zmarszczyła brwi i skinęła głową, a Mer wyprostowała się na swoim fotelu, nie przestając obserwować dziewczynki.
- Um... - zaczęła powoli brunetka - Ja, um.. Ty- My... Będziesz mieć rodzeństwo.
Tomlinson usiłował powstrzymać chichot.
- Będę mieć małą siostrzyczkę? - w głosie Louise można było usłyszeć ekscytację.
- Albo braciszka. - wtrącił się szatyn, posyłając ciepły uśmiech w stronę swojej dziewczyny.
- Yay! - klasnęła w dłonie siedmiolatka - Ale, ale jak to możliwe?
I właśnie w tym momencie, cała radość wyparowała z twarzy Margaret. Nie spodziewała się takiego pytania ze strony swojego dziecka i najwidoczniej była jedyna, ponieważ Louis ponownie w przeciągu ostatnich pięciu minut dusił śmiech.
- To bardzo dobre pytanie, prawda Lou? - zagadnęła dziewczyna, próbując jakoś się ratować od wyjaśniania swojemu siedmioletniemu dziecku, w jaki sposób powstają dzieci.
Uśmiech zniknął z ust piłkarza tak szybko jak uświadomił sobie, o czym mówiła jego ukochana. Szepnął ciche "Pożałujesz tego" i już miał otwierać usta, by coś powiedzieć, jednak po mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi.
Tomlinson posłał Margaret zwycięski uśmiech, kiedy ta wstawała z fotela i skierowała się do przedpokoju, wywracając oczami.
- Farciarz - mruknęła pod nosem, a następnie otworzyła drzwi, za którymi stała uśmiechnięta blondynka w kremowym płaszczu - Perrie! Cześć, cieszę się, że przyszłaś. - Mer wpuściła ją do środka.
- Witaj, kochana - przytuliła się do brunetki, a następnie wyjęła z torby butelkę szampana i wręczyła jej ją - Proszę, mamy dzisiaj co świętować.
- Och, a cóż to za okazja? - Margaret uśmiechnęła się w duchu na słowa Edwards, ponieważ mogła odwlec chwilę powiedzenia jej o ciąży tak długo jak to tylko było możliwe.
- Niejedna, to z pewnością mogę powiedzieć, Mer. - zdjęła swój płaszcz i buty, po czym weszła do salonu, gdzie zaprosiła ją gestem dłoni Padolsky - Louise, skarbie, hej. - blondynka poczuła jak siedmiolatka ją obejmuje w talii, więc wyjęła ze swojej torebki tabliczkę czekolady z orzechami i dała ją dziewczynce - Smacznego, myszko.
- Dziękuję, ciociu. - uśmiechnęła się promiennie.
Perrie spojrzała na Louis'a, który stał przy parapecie i delikatnie się uśmiechał.
- Boże, Louis - podeszła do niego i uścisnęła go, podobnie i krótko jak na początku Mer - Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo się o ciebie martwiliśmy, wszyscy.
- Już wszystko w porządku, Perrie. - uśmiech dotarł do jego oczu - Tylko, nie rozmawiajmy o tym, okay?
Dziewczyna pokiwała głową na znak zrozumienia i odwróciła się do Margaret, która stała przy wyjściu od kuchni.
- Zayn musiał jechać do Manchesteru, załatwić jakieś formalności związane ze szkołą. - odpowiedziała Edwards, uśmiechając się do Mer.
-  Coś się stało? - zainteresowała się brunetka, a oczy Perrie momentalnie się powiększyły.
- Um, nic, po prostu dyrektorka wysłała go po jakieś dokumenty i, um.. - zaczęła się jąkać.
- W porządku, nie musisz mówić, jeśli nie chcesz. - przerwała jej Padolsky, podchodząc do niej i uśmiechając się delikatnie.
Wtedy Louis uświadomił sobie, iż to właśnie ten moment, kiedy powinien się zmyć, aby przyjaciółki mogły w spokoju porozmawiać. Skierował się do przedpokoju, gdzie nałożył na nogi buty i kurtkę jeansową z ciepłym podszyciem. Kiedy Margaret zauważyła, co robi, podeszła do niego i zmarszczyła brwi w zagubieniu.
Chłopak natychmiast to zauważył i wyciągnął dłoń w stronę dziewczyny, kładąc ją na jej policzku i gładząc delikatnie kciukiem.
- Pojadę z Lu do Liam'a i Danielle. - powiedział cicho - Żebyście mogły spokojnie pogadać.
Z początku, Margaret czuła się jakby ktoś sobie z niej żarty robił; Louis miał być jej wsparciem, a teraz sobie idzie. Choć z upływem kilku sekund zrozumiała jego intencje; chciał, żeby nic ich nie rozpraszało.
- Okay, dziękuję. - szepnęła, przytulając się do swojego chłopaka.
- Będzie dobrze, pamiętaj o tym. - pocałował ją w czoło i odsunął od niej, by móc spojrzeć na Perrie - Do zobaczenia później, Blondie. - obdarował ją wesołym uśmiechem, po czym zawołał Louise, która sekundę później wybiegła z pokoju i założyła ubranie wierzchnie.
- Nie nazywaj mnie tak, Tomlinson. - zagroziła rzeczowo Edwards.
- Cześć! - pożegnała się Louise, a następnie w mieszkaniu zostały tylko przyjaciółki.
Perrie uśmiechnęła się do swojej towarzyszki.
- Masz ochotę na ciasto? - zaproponowała Margaret idąc do kuchni.
- Z chęcią. - podążyła za nią dziewczyna.
Dziesięć minut później, obie siedziały na sofie w salonie, jedząc jabłecznik i pijąc gorącą herbatę. Dużo rozmawiały, jednak żadna z nich nie była na tyle odważna, by wyjawić sekret drugiej.
- Mer, muszę ci coś powiedzieć - zagadnęła w pewnym momencie blondynka.
- Słucham cię.
Perrie westchnęła, odkładając na stolik kawowy talerzyk.
- Bo... - westchnęła - Ogólnie, to Zayn ma uprawnienia do uczenia w liceum i jakiś czas temu złożył podanie do szkoły... w Stanach o pozycję nauczyciela angielskiego. Kilka dni temu przyszła odpowiedź i... We wrześniu zaczyna tam pracę.
Przez chwilę Padolsky analizowała słowa swojej przyjaciółki, jednak kiedy dotarł do niej ich sens, uśmiechnęła się promiennie do dziewczyny.
- O Boże, Perrie, to wspaniała wiadomość! - ucieszyła się brunetka - Pogratuluj mu. - z wypowiedzeniem tych słów, uświadomiła sobie, co za tym szło - Och, ty także jedziesz.
No przecież, głupku, ona jest jego narzeczoną, skarciła się w myślach recepcjonistka.
- Tak, ale przysięgam, nadal będziemy przyjaciółkami i-
- Pezz, to wspaniale, naprawdę. - weszła jej w słowo dziewczyna, jednak jej głos nie brzmiał już aż tak radośnie - Fakt, będzie mi ciebie brakować, zwłaszcza, kiedy... - zawiesiła na sekundę głos - Jestem w ciąży.
Margaret bała się podnieść wzrok na Perrie, w obawie, iż ziści się jej najgorsze wyobrażenie tej chwili. Fakt, Louis miał rację, to nie było spotkanie z naszymi rodzicami, czy coś, jednak coś o wiele gorszego. Przyjaciółka, która nie mogła mieć dzieci właśnie sie dowiedziała o tym, iż dziewczyna, która zna swojego partnera od niespełna pół roku już spodziewa się potomka. Pewnego rodzaju niesprawiedliwość, bo jakby na to nie spojrzeć, Mer nie była gotowa na kolejne dziecko. Nie planowała tego. Jednak gdy myślała o takim małym Tomlinsonie, wszystkie jej złe myśli uciekały gdzieś daleko. Perspektywa wychowywania dziecka razem z nim była czymś niesamowitym, na pewno.
- O kurwa. - szepnęła blondynka, wyrywając w ten sposób Mer z zamyślenia - To znaczy, kurde, Jezu! Skarbie, tak bardzo się cieszę! Rany, będę ciocią. Chłopiec czy dziewczynka?
- Dowiem się za trzy tygodnie jak pojadę do ginekologa. Ale nie jesteś zła? - uniosła brwi ku górze brunetka.
- Dlaczego miałabym być? Cholera, Mer, będziesz mieć dziecko! I to jeszcze z kimś tak gorącym jak Louis Tomlinson!
Margaret nie wiedziała, co myśleć o tym, co właśnie usłyszała; czy jej przyjaciółka przed chwilą powiedziała, iż jej chłopak jest gorący? Okay, to fakt, jest gorący, ale-
- Z waszymi połączonymi genami, to będzie najpiękniejsze dziecko na świecie! - uśmiechnęła się promiennie Edwards.
- Czy ty właśnie nazwałaś mojego chłopaka gorącym? - zapytała odrobinę rozbawiona Padolsky ignorując jej kolejną uwagę. Jej geny pięknymi? Prędzej świnie zaczną latać.
Perrie zachichotała.
- Meg, kochana, tysiące dziewczyn wzdycha do plakatów twojego chłopaka, a ty jesteś zaskoczona tym, że ja to stwierdziłam? - zapytała - Nie zrozum mnie źle, mam Zayn'a, ale do niedawna Louis był takim moim malusieńkim crushem. - pokazała palcami jak bardzo podobał się jej piłkarz - W końcu to osoba publiczna i to bardzo przystojna osoba publiczna i-
- Okay, skończmy ten temat zanim stwierdzisz, że chciałabyś się z nim przespać, czy coś. - powiedziała na wpół poważnym tonem Margaret.
- Oh, nie, nigdy bym tego nie zrobiła, ani tobie ani Zaynowi. - odparła szybko Perrie - Choć...
- Nie chcę tego słuchać! - Mer wyrzuciła dłonie w powietrze.
- Chcę wiedzieć tylko jedno, bo nigdy nie miałam okazji się tego zapytać. - zaczęła podekscytowanym głosem Edwards, a Padolsky uniosła brwi ku górze, upijając łyk swojej herbaty - Dobry jest w łóżku?
Właśnie w tym momencie brunetka niemalże zakrztusiła się swoim napojem, słysząc pytanie dziewczyny. Odłożyła kubek na stolik i zwróciła się do swojej przyjaciółki.
- Nie odpowiem ci na to.
- Ugh, no weź. Nie ma w tym nic wstydliwego! - zachęciła ją Perrie.
- Nigdy ci o tym nie powiem. - zaśmiała się brunetka, a po chwili dołączyła do niej blondynka.
Margaret stwierdziła, że niepotrzebnie się aż tak denerwowała wyznaniem prawdy swojej przyjaciółce. Smutno jej było tylko z powodu tego, iż zostało im zaledwie pół roku na spędzie wspólnie czasu.




Autorka: jeśli udało wam się przeczytać cały ten rozdział to wam cholernie gratuluję, ponieważ stwierdzam wszem i wobec, iż ten wpis jest chyba najgorszym ze wszystkich, jakie kiedykolwiek napisałam. Może to dlatego, że jest tak dużo dialogów i mało opisów? Eh, masarka. Za pewne nasunie się wam pytanie, czemu dodałam ten rozdział? Ponieważ jeśli bym tego nie zrobiła, znając życie czekałybyście na nowy kolejny tydzień, później następny i następny... Czasem trzeba przeboleć takie gówno jak jest tutaj. Przepraszam was za to, postaram się zrehabilitować.
Mimo wszystko, kocham was xx

Obserwatorzy