niedziela, 29 września 2013

Rozdział Czternasty



Autorka: Oto rozdział 14. Miałam dodać w poniedziałek, ale doszłam do wniosku, że nie wiem, co może się stać i jakie przeciwności los dla mnie szykuje – czy brak Internetu, czy co, więc dodaję dzisiaj. Mam nadzieję, że nie jest to za szybko.
Dziękuję za komentarze pod 13. Naprawdę, nie wiem, co powinnam napisać! Kocham was. Choć, muszę przyznać, czasem boję się czytać komentarze. Boję się tego, że coś się wam nie spodoba i mnie nieźle ochrzanicie. ;’)
Co sądzicie o tym wpisie? Powiem, że mi się podoba, ponieważ w końcu jest Zerrie. Tak, czasem notatki od autorki przed rozdziałem spierdalają całą tą niespodziankę, ale musiałam to napisać tutaj. Ale niczego więcej na temat r.14 nie napiszę. Przeczytajcie, a się dowiecie.
Komentujcie ­– to bardzo motywuje. Xx
Btw, to najdłuższy rozdział, jaki napisałam na to opowiadanie. Ma aż 10 stron w Wordzie. :)


Londyn, 2013
Paparazzi dopiero po trzech dniach zrobili szum wokół ‘Loumer’ – nowej pary.
Margaret i Louis stosunkowo dobrze skrywali się z tym, że są razem. Brunetka nie chciała robić wokół siebie hałasu, a szatyn pragnął szczęścia ukochanej. Mimo tego, iż kilkakrotnie, na początku ich znajomości, wyszli na miasto – nikt nie powiązał ich razem. Dopiero, gdy Tomlinson udzielał wywiadu dla jednego z programów sportowych, niechcący się wygadał, więc nie było już odwrotu. Od tamtego momentu, na pierwszych stronach gazet znajdowało się jego zdjęcie w towarzystwie Mer. Padolsky nie ukrywała, iż ciężko jej było przywyknąć do tego, że była w jakikolwiek sposób rozpoznawana, chociażby przez gości przybywających do hotelu, ale także obawiała się, iż będą i tacy ludzie, którym nie spodoba się fakt, że Louis był w związku. Może jego stan cywilny nie był aż tak ważny jak u Justin’a Bieber’a, czy Britney Spears, ale Tomlinson był znany, a to wystarczyło, by ludzie mówili o tym. W końcu nie był gwiazdą muzyki, ale cenionym piłkarzem.
Mer, naprawdę chciała spędzać jak najwięcej czasu ze swoim chłopakiem, jednak był pewien problem – musiała pracować, pracować i pracować. Liam dał jej jasno do zrozumienia, że, jeśli chciałaby wziąć tygodniowy urlop, na wyjazd do Doncaster (od czego oczywiście chciała uciec, ale Louis jej na to nie pozwalał), musiała pracować, bez wychodzenia w godzinach pracy. Padolsky to zrozumiała i bez żadnych problemów podporządkowała się do tego. Payne był jej szefem, ale także dobrym kolegą. Nie mogła nadużywać obu tych statusów, bynajmniej nie chciała tego robić. Odkąd skończyła osiemnaście lat była samodzielna i niezależna.
Brunetka martwiła się o swoją córkę, ponieważ ta spędzała coraz więcej czasu z Harry’m. Oczywiście, nie przeszkadzało jej to, iż Louise miała z własnym ojcem dobry kontakt, ale bała się, że, kiedy mała dowie się, jaka jest prawda – wszystko pryśnie i nie będzie już takie łatwe. Wiedziała, że Lu jest jeszcze mała i nie rozumie za wiele z problemów, jakie posiadała Mer, ale zdawała sobie sprawę z tego, że co nieco już brała pod uwagę. Louise, jak zawsze myślała jej matka – była inteligentna.
Padolsky stała przy lodówce i lustrowała ją wzrokiem, analizując, co musi kupić. Louise była z Harry’m, jak to bywało w czwartkowe popołudnia. Założyła kosmyk włosów za ucho i westchnęła cicho. Potrzebowała zrobić zakupy, ponieważ, jeśli w sobotę miała jechać z Lou do Doncaster – musiała jakoś zaopatrzyć w prowiant nie tylko siebie i chłopaka na czas podróży, ale także Louise i Harry’ego, którzy zostaną w domu. Nie chciała robić sobie jeszcze większych problemów i brać ze sobą dziecka. Może to zabrzmiało egoistycznie, jednak Mer nie była gotowa na to, by spotkać się ze swoją matką i przedstawić Louise jej babcię. Samo to, iż Tomlinson zdołał namówić brunetkę na powrót do rodzinnego miasta nie był zbyt optymistyczny. Margaret wolała zostać w domu, chodzić do pracy i pomagać córce w odrabianiu lekcji.
Ciche dźwięki, jakie wydobywały drzwi wejściowe dały znak dziewczynie, iż jej dziecko wróciło ze spaceru. Tak jak przypuszczała, minutę później, do kuchni wszedł Harry oraz Louise z rumieńcami na policzkach, za pewne wywołanymi mrozem.
- Mamo, patrz, co mam! – mała brunetka pokazała dziewczynie wisiorek z przywieszką metalową, przedstawiającą samolot złożony z papieru – Harry mi dał. Powiedział, że jest dla niego ważny, tak samo jak ja.
Mer uniosła brwi ku górze i przyjrzała się łańcuszkowi. Wyglądał na drogi.
- Jest śliczny. – odparła, uśmiechając się do dziewczynki – Idź do swojego pokoju, dobrze? Chciałabym porozmawiać chwilę z Harry’m.
Lu skinęła głową i wybiegła w podskokach do swojego pokoju. Margaret przeniosła swoje spojrzenie na Styles’a, który opierał się o blat, nerwowo poszukując jakiegoś przedmiotu, na którym mógłby zaczepić swój wzrok.
- Nie wiem, czy to był odpowiedni pomysł, Harry. – powiedziała brunetka – Ona ma 7 lat. Nie powinna dostawać takich prezentów. Zwłaszcza, że powiedziałeś jej, iż jest dla ciebie ważna.
- A nie jest? – chłopak zerknął na swoją towarzyszkę – Mer, Louise jest moją córką i chciałbym jej przekazać w jakiś sposób, że naprawdę mi na niej zależy. Mam takie samo prawo do wychowywania jej, co ty.
Padolsky nie wiedziała jak dobrać słowa do jego odpowiedzi.
- Nie robi się w tego w taki sposób. W ogóle, dlaczego wyskakujesz z prawami nad wychowaniem Louise? Przecież na razie jej nie powiemy o tym, że jesteś jej ojcem.
Harry przez chwilę żałował, że nie ugryzł się w język, zanim wypowiedział tamte słowa. Nie chciał, by zabrzmiało to aż tak… mocno. Po prostu chciał brać udział w wychowywaniu jego córki.
- W końcu będzie trzeba to zrobić, a im później to zrobimy, tym gorzej to przyjmie. – odparł.
- Znawca się znalazł. – prychnęła pod nosem brunetka – Louise nie potrzebuje ojca, Harry. To, że pozwoliłam ci się z nią widywać, nie oznacza, że stworzymy cudowną rodzinkę jak z filmu.
- Wiem o tym, Mer, ale chciałbym-
- Chyba najwidoczniej nie wiesz, skoro łamiesz dane słowo. – przerwała mu Margaret – Obiecałeś, że się nie wygadasz. Danielle i Louis jakoś potrafią dotrzymać słowa, a ty…
- Przecież niczego nie wygadałem! Nawet nie wiesz, jak trudno jest ukrywać to, że ma się dziecko przed najlepszym przyjacielem. – bronił się brunet – A skoro Louis jest taki dobry, to może niech on się zaopiekuje naszą córką, co? Po co jej ojciec, który ledwo co radzi sobie w życiu. Tomlinson będzie lepszy niż ja. Każdy będzie lepszy ode mnie!
- Nie mieszaj w to Louis’a. Harry, to jest nasza sprawa. – Mer starała się na normalny ton.
- Chyba nie da się go w to ‘nie mieszać’. W końcu jesteście razem, a w związkach nie ma tajemnic, prawda?
Brunetka stała na środku kuchni i wpatrywała się w chłopaka, opierającego się o kuchenny blat. Starała się nie mieszać Louis’a w sprawy jej i Harry’ego. W końcu im więcej osób było w to zaangażowanych, tym gorzej było dla nich samych, bo musieliby w końcu dojść do jakiegoś rozwiązania, a w tym momencie demokracja nie wchodziła w grę. Musieli się dogadać, a to, jak na razie, nie było zbyt łatwe.
- Jeśli nadal chcesz jechać do Doncaster, to przyjdę w sobotę o 11. – poinformował ją Harry, kierując się w stronę przedpokoju.
- Wydaje mi się, że nie powinieneś zostawać z Louise. – wyszeptała Margaret.
Styles zatrzymał się w pół kroku.
- O, to teraz chcesz mi zabronić spotykania się z dzieckiem?
- Nie, chodzi o to, że-
- Mer, przecież nie wygadałem się dzisiaj, to i nie wygadam się jutro, czy przez najbliższy tydzień. Po prostu chcę, byś mnie choć trochę zrozumiała. O nic więcej cię nie proszę. – powiedział spokojnie Harry.
Dziewczyna milczała, więc chłopak otworzył drzwi i stanął w progu. Odwrócił się jeszcze do brunetki.
- Zrobisz jak uważasz, Margaret. Daj mi tylko znać. Cześć. – i wyszedł.
Padolsky zsunęła się po ścianie od przedpokoju do podłogi i schowała głowę w dłoniach. Ta cała sytuacja ją powoli zaczynała przerastać. Całe jej życie nie było łatwe, musiała radzić sobie sama, jednak nauczyło ją, by do pewnych spraw podchodzić z dystansem; by nie zapominać o starych znajomych; by odważyć się spróbować czegoś nowego. Gdy sądziła, iż już nic dobrego jej nie spotka – pojawił się Louis: niby zwykły, a niezwykły chłopak o urzekającym, chłopięcym uśmiechu i cudownym charakterze. Margaret darzyła go wielkim uczuciem i, mimo, iż w ich, jeszcze dość krótkim związku, nie padły słowa ‘kocham cię’, brunetka nie odrzucała perspektywy wypowiedzenia ich w najbliższej przyszłości. Zależało jej na nim i nie chciała go zostawiać, tylko dlatego, że jej stosunki z Harry’m się nieco ochłodziły. Wręcz przeciwnie – potrzebowała kogoś takiego, jak Louis. Potrzebowała wsparcia swojego chłopaka.
Podniosła się leniwie z podłogi i skierowała się do kuchni, gdzie znalazła swój telefon. Przypuszczała, że szatyn był już w hotelu, po dwugodzinnych ćwiczeniach na siłowni. Odkręcona woda w prysznicu, w łazience, sygnalizowała brunetce, iż jej córka brała prysznic, więc Mer wyszukała numer do piłkarza i nacisnęła zieloną słuchawkę, by po chwili usłyszeć dźwięk połączenia.
Louis odebrał po trzech sygnałach.
- Właśnie o tobie myślałem. – w komórce zabrzmiał czuły ton szatyna – Hej.
Mer spróbowała się uśmiechnąć, jednak nie wyszło jej to najlepiej i dziękowała Bogu za to, że chłopak jej nie widział.
- Hej. – odparła cicho, a czując rosnącą gulę w gardle, odkaszlała – Jak tam na siłowni?
- Dobrze, ale lepiej mi powiedz, co się stało.
Przejrzał cię. Nie jesteś zbyt dobrą kłamczuchą. – głosik odezwał się w głowie Mer.
- Nie pojadę z tobą do Doncaster. – powiedziała.
- Mer, rozmawialiśmy już o tym. Przecież moja mama przyjmie cię z otwartymi ramionami.
- Tak, pamiętam, ale nie o to chodzi. – cisza po drugiej stronie sprawiła, że dziewczyna kontynuowała – Nie chcę brać ze sobą Louise, a nie mogę jej zostawić samej na tydzień w domu.
- Powiedziałaś, że Harry się nią zajmie. – przypomniał jej chłopak.
- Chyba… chyba nie chcę, by z nią został.
- Nie rozumiem. Przecież jeszcze wczoraj wszystko było okej. Co się stało? – głos Louis’a był pełen troski i zaciekawienia, jednocześnie.
Margaret zgasiła światło w kuchni i przeszła wąskim korytarzykiem obok drzwi od łazienki. Ku jej zaskoczeniu, woda płynęła stanowczo za długo, więc zapukała kilkakrotnie w drewniane drzwi, by dać Lu do zrozumienia, iż powinna już kończyć, jednak woda z prysznica nie przestała płynąć.
- Był u mnie Harry, jak co czwartek. – zaczęła opierając się o ścianę przy drzwiach od łazienki – Wkurzyłam się, ponieważ dał Louise ten swój wisiorek z samolotem, co jest dla niego ważny. To samo powiedział małej.
- Zależy mu na niej, Mer. – powiedział piłkarz.
- Wiem! Louis, wiem to, ale boję się, że wykorzysta moją nieobecność do tego, by powiedzieć Lulu całą prawdę.
- Harry nie jest taki. – Louis stanął w jego obronie – Nawet sobie nie wyobrażasz jak długo potrafi mówić o Louise. On naprawdę się przejmuje nią.
Podczas, gdy Tomlinson tłumaczył Margaret, jaki to Harry jest w rzeczywistości, Mer otworzyła drzwi od łazienki i, ku jej zaskoczeniu, kabina prysznicowa była pusta. Natychmiast zakręciła wodę i rozejrzała się spanikowana po pomieszczeniu. Nigdzie nie było jej córki.
Piłkarz na chwilę zamilkł i nasłuchiwał dźwięków po drugiej stronie linii. Margaret przeszła do pokoju Louise, ale tam także jej nie znalazła.
- Mer, jesteś tam? – zaniepokoił się szatyn. Brunetka nie odpowiadała – Mer?
- Louise zniknęła. – szepnęła do słuchawki.
- Co? – zdziwił się chłopak – Jak to możliwe? Przecież cały czas byłaś w domu, prawda?
- Tak – głos brunetki zadrżał – Rozmawiałam w kuchni z Harry’m, a jej kazałam iść do pokoju…
Nagle Mer dostała olśnienia. Skoro jej córka była zdolna do tego, by rozumieć wszystko ponad swój wiek – to nie było wykluczone, iż mogła usłyszeć co nieco z rozmowy.
- Musiała usłyszeć jak rozmawiam z Harry’m.
- Co mogła zrozumieć siedmiolatka?
- Wszystko. Nie była jakiś konkretnych.. cholera. Musiała usłyszeć, że Harry jest jej ojcem. Louis, ona uciekła! – głos Mer się załamał, a do oczu napłynęły jej łzy.
- Mer, spokojnie. – powiedział powoli chłopak – Zadzwoń do Harry’ego i dowiedz się, czy jej nie widział. Zaraz u ciebie będę. Tylko nie ruszaj się z domu, dobrze?
- Dobrze. – szepnęła zapłakana dziewczyna.
Po tej deklaracji, Padolsky się rozłączyła, po to, by ponownie zadzwonić. Tyle, że tym razem do Styles’a.
- Harry, Louise uciekła z domu.


Czwartkowy wieczór był dla Zayn’a jednym z tych lepszych, ponieważ miał szansę na to, by spędzić trochę czasu ze swoją narzeczoną. Zazwyczaj, nie mieli oni czasu na takie chwile, ponieważ Malik pracował do piętnastej w szkole, ucząc języka angielskiego, a Perrie w kawiarni Pepper Mint, a czasem nawet pomagała swojej mamie w bibliotece. Mieli mało czasu, by pobyć sam na sam. Mimo tego, iż byli ze sobą parę lat – tęsknili za swoim towarzystwem.
Zayn przyszedł po Perrie do biblioteki, gdzie akurat kończyła już pomagać swojej mamie. Wszedł do środka wielkiego gmachu, a do jego nozdrzy dotarł zapach papieru, kurzu oraz charakterystycznych świeczek cynamonowych, jakich używała jego przyszła teściowa.
- Pezz? – rzucił w stronę regałów z książkami. Było już po osiemnastej, więc biblioteka świeciła pustakami. Edwards zostawała zazwyczaj do zamknięcia, a potem wracała do domu.
- Przy Mayer! – w sali rozbrzmiał kobiecy głos.
Malik ruszył pewnym krokiem w stronę półek, gdzie mieściły się książki autorów, których imiona rozpoczynały się na literę „M”. Doskonale znał układ biblioteki, więc dotarcie na miejsce nie zajęło mu więcej niż kilkanaście sekund.
Gdy jego oczom ukazała się średniego wzrostu blondynka, której włosy opadały swobodnie na ramiona, jego serce zaczęło szybciej bić. Uwielbiał przyglądać się swojej narzeczonej, kiedy robiła to, co lubiła. Rękawy jej oliwkowego swetra były podwinięte do łokci, a czarne rurki opinały jej zgrabną pupę. Karmelowe kozaczki dodawały całemu kompletowi elegancji.
Zayn rozpiął swój czarny płaszcz i poluzował bordowy szalik. Następnie podszedł do blondynki i objął ją od tyłu, na co Edwards uśmiechnęła się pod nosem. Bardzo lubiła powitania swojego narzeczonego. Jego opartą głowę na jej ramieniu oraz dwudniowy zarost drażniący jej policzek. Zapach jego perfum i dłonie owinięte pod jej piersiami.
- Już prawie skończyłam. – odparła wesołym głosem blondynka, sięgając po następną książkę, która mieściła się w koszyku. Mulat nie pozwolił dziewczynie na to i jednym ruchem złapał jej dłoń po to, by odwrócić Perrie przodem do niego. – W ten sposób nie uda nam się stąd wyjść do północy, Zayn.
Usta chłopaka wykrzywiły się w łobuzerskim uśmiechu. Błękit tęczówek jego dziewczyny był dla niego otchłanią, w której chciał zatonąć. Chciał, by Perrie była przytulana przez niego; by spędzali wieczory w swoim towarzystwie, oglądając jakiś nudny film; by ich wspólne kolacje były najromantyczniejsze na świecie. Kochał Edwards, i właśnie dlatego jej się oświadczył. Kochał jej uśmiech; kochał jej śmiech; kochał jej charakter; wszystko w niej kochał.
- Powinnaś trochę odpocząć od tego kurzu, skarbie. – szepnął chłopak, a Perrie uśmiechnęła się do niego.
- A ty powinieneś pamiętać, że dzięki moim rodzicom mamy gdzie mieszkać, więc jestem zobowiązana pomagać mamie w bibliotece.
- Do niczego się nie deklarowałaś. – przypomniał jej mulat.
- Ale chcę to robić, Zaynee. Z resztą, lubię to. – wzruszyła ramionami.
Malik pocałował przelotnie dziewczynę w usta, po czym wypuścił ją z objęć, aby mogła dokończyć swoją pracę. Wielokrotnie chciał jej pomagać, jednak nie posiadał ‘tego czegoś’, co pozwalało mu na odnalezienie się w sali pełnej książek. Wiele razy mylił półki, co doprowadzało Perrie do szału, a jej matkę do łez – spowodowanych śmiechem. Teraz nie wtrącał się w pracę swojej narzeczonej, ponieważ wiedział, że dostałby po łapach za pomaganie jej. Dziewczyna nie lubiła, kiedy się ją wyręczano, co dawała do zrozumienia na każdym możliwym kroku.
Mimo tego, iż Zayn był nauczycielem języka angielskiego, nie zarabiał zbyt wiele. Etat w podstawówce pozwalał mu na spłacanie kredytu, pod który kupił swojej ukochanej samochód na ostatnie urodziny, oraz rachunki. Wypłata Perrie także nie była wysoka, mimo tego, że Pepper Mint rozwijał się szybko i był coraz popularniejszy. Pracowała tam dopiero od dwóch miesięcy, na okresie próbnym, więc nie mogła na razie liczyć na większe zarobki. Para radziła sobie jakoś, z pomocą rodziców Perrie udawało im się przeżyć od wypłaty do wypłaty. Odmawiali sobie wielu przyjemności, a przede wszystkim robił to Zayn, na koszt szczęścia Edwards. Pragnął, by niczego jej nie brakowało i był zawiedziony sobą, że nie może jej dać normalnego życia, rodziny. Tak, rodziny, ponieważ, jak wyszło w ostatnich wynikach lekarskich – Zayn nie mógł mieć dzieci. Badania miał jeszcze powtórzyć, jednak nie zapowiadało się na lepsze wieści. Perrie chciała założyć rodzinę, a nie mogła.
- Zayn. – z zamyślenia wyrwał go głos matki Perrie. – Jak miło, że wpadłeś.
Zawsze tak samo go witała. Ciepłym tonem i uściskiem.
- Dobry wieczór, pani Edwards. – uśmiechnął się – Jak się pani czuje?
- Dziękuję, dobrze. – kobieta spojrzała na swoją córkę, która nadal układała książki na półce – Dziecko, moje kochane. Idź ze swoim narzeczonym do domu i odpocznij w końcu. Przecież siedzisz tutaj od dwóch godzin.
Perrie podniosła wzrok na swoją rodzicielkę i posłała jej delikatny uśmiech.
- Mamo, przecież zawsze tyle tutaj jestem.
- Idź do domu i nie marudź. – twardy ton Debbie obił się o uszy pary – Nie każ Zayn’owi dłużej czekać.
- A co z tobą? – zapytała się zmartwiona.
- Twój tata już wyjechał z domu, więc o mnie się nie martw. Wrócę cała i zdrowa.
Edwards uśmiechnęła się do swojej mamy i pocałowała ją w policzek.
- No, już. Nie ma was tu. – powiedziała Debbie.
- Dobranoc, pani Edwards. – pożegnał się Zayn, ciągnąc za sobą Perrie.
Po tym, jak Pezz wzięła swoje rzeczy z drewnianego biurka, para wyszła przed wielki gmach biblioteki.
- Jesteś autem? – zapytał mulat.
- Nie. Zabrakło paliwa. – odparła smętnie blondynka.
- Zatankuję jutro. – zadeklarował się – Chodź, bo zmarzniesz.
Perrie złapała bruneta pod ramię i ruszyli przed siebie. Idąc ciemnymi ulicami Londynu, oświetlonymi tylko przez latarnie, spotykali ludzi, którzy kończyli już swoją pracę. Zayn w tym czasie zdążył wypalić już jednego papierosa, a Pezz odpowiednio skomentować jego niezdrowy nałóg. Obiecał jej, kilka dni wcześniej, że przestanie palić, i pragnął dotrzymać tej obietnicy, jednak było to dla niego trudne. Edwards doskonale zdawała sobie z tego sprawę, dlatego doszli do porozumienia: ona ograniczała jedzenie słodkiego, a on ograniczał palenie papierosów. Wspólnie, mieli pokonać swoje uzależnienie.
Mijali właśnie park, kiedy uwagę Perrie przykuł jeden szczegół. Na huśtawce, zazwyczaj o tej porze przez nikogo nie zajmowanej (wiedziała to, ponieważ była dobrym obserwatorem i zawsze, kiedy wracała z biblioteki, plac zabaw był pusty – zwłaszcza jesienią i zimą), ktoś siedział. Perrie szturchnęła Zayn’a, aby spojrzał w to samo miejsce, co ona. Malik, będąc pedagogiem, nie mógł zlekceważyć dziecka, które było bez opieki, więc pewnym krokiem skierowali się do osoby, zajmującej huśtawkę.
Gdy stanęli kilka metrów od huśtawek, dziewczynka pociągnęła nosem, jeszcze bardziej otulając się swoją kurtką. Brunetka trzęsła się z zimna, a po jej policzkach spływały łzy.
- Hej, wszystko okej? – Malik kucnął przed dziewczynką, starając się odnaleźć jej spojrzenie.
Brunetka pokręciła głową, przecząc.
- Gdzie są twoi rodzice? – ponownie zapytał się chłopak, a jego głos był przesiąknięty ciepłem i troską.
Dziecko nie odpowiedziało, tylko jeszcze bardziej się rozpłakało, na co zareagowała Perrie. Dziewczyna podeszła do małej brunetki, a Zayn wstał, robiąc jej w ten sposób miejsce, i kucnęła przed nią, kładąc jej dłonie na kolana.
- Nie płacz. – szepnęła Edwards, a kiedy brunetka przetarła oczy dłonią, dodała – Jak masz na imię?
- Lu.. Louise. – odpowiedziała szeptem brunetka.
- A więc, Louise. Ja jestem Perrie, a to jest mój narzeczony Zayn. – wskazała na chłopaka, stojącego obok. – Dlaczego jesteś tutaj sama?
Lulu wzruszyła ramionami, unikając błękitnych tęczówek blondynki.
- Chcemy ci pomóc. Musisz powiedzieć, gdzie mieszkasz. Albo powiedzieć jak skontaktować się z twoją mamą. – głos zabrał Zayn.
- Moja mama mnie okłamała. – szepnęło dziecko.
Perrie wymieniła znaczące spojrzenie ze swoim ukochanym. Mulat wyjął komórkę z kieszeni swoich spodni i czekał na dalszy rozwój akcji.
- Jak nazywa się twoja mama? – drążyła Edwards.
Louise przyjrzała się dokładniej parze. Rozpoznawała chłopaka. Pracował w szkole, do której uczęszczała.
- Pan Malik? – zapytała półgłosem.
Zayn natychmiast się ożywił.
- Chodzisz do Szkoły imienia Królowej Elżbiety? – brunet uniósł swoje brwi ku górze.
Dziewczynka skinęła niepewnie głową.
- Jak ma na imię twoja wychowawczyni?
- Danielle.
Zayn pokiwał głową i położył dłoń na ramieniu swojej narzeczonej. Perrie wstała, a następnie oboje odeszli parę kroków od dziecka. Blondynka nie spuszczała z niej wzroku.
- Zadzwonię do Danielle i zapytam się jej o numer do matki Louise. – powiedział spokojnie Malik.
- Ona jest przemarznięta. – zauważyła Perrie – Zabierzmy ją do domu. Musi się ogrzać, inaczej się przeziębi.
Mulat nie był do końca przekonany, co do pomysłu blondynki, jednak uległ.
- Dobra, weźmiemy ją do domu, ale dzwonię do Dani.
 

środa, 25 września 2013

Rozdział Trzynasty



Autorka: TO STANOWCZO ZBYT DUŻO JAK DLA SIEDEMNSTOLATKI: odrabianie lekcji, nauka, odrabianie lekcji, nauka, malowanie rysunków na zawodowe zajęcia, ogarnianie matmy, czytanie opowiadań + lektury, siedzenie w szkole do 15, w porywach do 15:40 i pisanie dwóch ff. Ale ja staram się was nie zawodzić i oto jest rozdział 13. Pechowa liczba, ale nie tu.. chyba :)
AT-AL pisze mi się cholernie łatwo. Lepiej niż MTF, co muszę przyznać, z początku wydawało mi się dziwne, ale tak dochodzę do wniosku, iż wolę pisać w trzecio osobowej narracji niż z perspektywy jakiegoś bohatera. Choć, gdy piszę na MTF, to jakby przelewała naprawdę swoje pewne przemyślenia, uczucia. Ech, jestem dziwna.
Właśnie, co do MTF. Rozdział miałam napisać, kiedy wrócę ze szkoły w piątek, jednak jest pewien problem. Niektórzy już wiedzą, ale napiszę tutaj, bo wiem, że wiele z was czyta też moje ff z Cher. ROZDZIAŁ NIE POJAWI SIĘ TAM W PIĄTEK. W najgorszym wypadku w niedziele, ponieważ kolega mojego taty bierze kompa do całkowitego restartu; to znaczy nowy program itp. Nie znam się na tym, więc będę od piątku do soboty bez możliwości napisania czegokolwiek, ponieważ nie umiem pracować na innym programie (typu Notatnik) niż na Wordzie. Już nawet powiedziałam tacie, że jeśli nie będzie Worda, to mu komputera nie oddam. Hahaha XDD
Dobra, nie zanudzam. Chciałam tylko zarysować moją sytuację. Mam nadzieję, że zrozumiecie.
Ach, ten rozdział mi się podoba.Mam nadzieję, że wam się spodoba. To tyle.
Miłego czwartku i piątku, a potem to już weekend, więc luuuuuuuz, dwa dni aż. Albo TYLKO DWA DNI.
Kocham was. x




Londyn, 2013
Mecz, oczami Mer był dosyć brutalny, nawet jak na taki sport. Właśnie wtedy uświadomiła sobie, że, jeśli zapisałaby swoją córkę do jakiegoś klubu, dla dzieci, ich spotkania wyglądałyby podobnie. Jednak nie chciała wtedy o tym myśleć. Jej jedynym priorytetem było ujrzenie Louis’a i upewnienie się, iż wszystko jest z nim dobrze. Niestety, Harry z Niall’em wyperswadowali jej ten pomysł, powołując się na chłód, jaki panował na stadionie i stan zdrowia Louise oraz Ethan’a. Oczywiście, Margaret nie zapomniała o swojej córce. Po prostu martwiła się o szatyna i nie mogła przestać o nim myśleć. Jeszcze ta petarda, która została wystrzelona pod koniec meczu, wcale nie wróżyła niczego dobrego, a chaos, jaki zapanował (a był nieporównywalnie większy niż od tego, który panował wcześniej) nie pozwalał myślom dziewczyny się skupić na jednej rzeczy. Niemalże cały tłum kierował się do wyjść, aby jak najszybciej zniknąć za murami stadionu i bezpiecznie pójść do domów.
Telebim, który był w tamtym wypadku ofiarą, za pewne, jakiegoś głupiego żartu, leżał na środku murawy, a dym, jaki z niego leciał był najmniejszym problemem strażaków, którzy zdążyli już przyjechać, ponieważ jakimś cudem, przewody, będące połączeniem wielkiego ekranu z poddaszem stadionu spowodowały zwarcie i światła całkowicie zgasły, co wywołało niepotrzebną panikę.
Jak w Harry’m Potterze*, pomyślała zrezygnowana Padolsky i odnalazła chłodną dłoń córki, aby móc ją ścisnąć i przyciągnąć do siebie drobną osóbkę brunetki. Louise była trochę przestraszona, czego nie potrafiła zamaskować tak dobrze jak Mer. Mała dziewczyna trzęsła się, a chłodne powietrze nie pomagało jej.
Mimo tego, iż było ciemno, telefony komórkowe, które oświetlały twarze Eleanor, Mer i Louise (należące do Niall’a i Harry’ego), nie ułatwiały dostępu do wyjścia z trybun. Większość ludzi utknęła na stadionie, oczekując na swoją kolej przy wyjściach.
Horan odebrał telefon, a Mer w tym czasie kucnęła przy Louise i przytuliła ją do siebie, aby chociaż trochę dodać jej otuchy, jednak to nie wystarczało, a ludzie, pragnący wyjść ze stadionu tylko napierali na brunetkę, nie pozwalając jej wesprzeć Lu.
- Harry, mógłbyś… - szepnęła zdesperowana recepcjonistka, wskazując głową na Louise. Styles od razu załapał, co miała na myśli Mer. Schylił się, aby chwycić Lulu na ręce i posadzić ją sobie na ramionach.
Najbardziej wyróżniali się z tłumu, ponieważ każdy mógł wtedy ujrzeć ponad dwumetrowego człowieka, składającego się z dwóch osób; dziewczynki i jej taty.
- Dzwonił Louis – oznajmił Niall, chwytając brata za łokieć i ciągnąc go w stronę przyjaciół – powiedział, żebyśmy pojechali do domu. Zadzwoni do ciebie, Mer. – po tych słowach spojrzał wymownie na Eleanor i Harry’ego, po czym schylił się do Ethan’a i powiedział mu coś na ucho.
Margaret odetchnęła z ulgą, kiedy dowiedziała się, iż Tommo do niej zadzwoni. Oczywiście to nie sprawiło, że przestała się o niego martwić. Po prostu była nieco spokojniejsza.
- El, mogłabyś pojechać do mieszkania Harry’ego? – Horan stanął przy brunetce i oczekując na jej odpowiedź, przyglądał się ludziom, opuszczającym stadion. Powoli zbliżali się do wyjścia.
- Po co? – zainteresowała się Calder.
Niall upewnił się, iż Margaret go nie słyszy, a kiedy uznał, iż tak jest, zabrał głos.
- Przenocujesz u niego. – odparł cicho, a gdy ujrzał zaskoczony wyraz twarzy towarzyszki, dodał – Dla bezpieczeństwa. Eleanor, Louis twierdzi, że to nie był przypadek. Ta petarda.
Ekspedientka wywróciła oczami.
- Niall, przecież nie pierwszy raz ktoś wystrzelił petardę na meczu.
- Warto, jednak przeanalizować wszystko, nie uważasz?
Eleanor była na przegranej pozycji.
- Okej, ale tylko dzisiaj.
Blondyn już chciał odejść i stanąć przy Mer, kiedy dotarł do niego sens słów dziewczyny.
- Nie boisz się? – zapytał.
- Co masz na myśli?
- No, że ten cały Bennett cię znajdzie. Przecież już raz to zrobił, więc ponowne odnalezienie ciebie chyba nie sprawi mu problemu, prawda?
- Nie chcę o tym myśleć, Niall. – odpowiedziała Calder – A jeśli chcesz znać odpowiedź na pytanie, czy się boję, to… nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo.
To wystarczyło dla Irlandczyka, by móc złapać Eleanor za dłoń i ścisnąć ją, dodając w ten sposób otuchy. Niby mały gest, a czasem działał cuda. Mimo tego, iż Niall nie znał zbyt długo i dobrze Calder (czasem, kiedy jeszcze była ona z Louis’em, spotykali się, ale zazwyczaj były to bardzo krótkie spotkania), nie mógł nic nie robić w jej sprawie. Jej i Harry’ego, ponieważ oboje byli w to nieźle zamieszani. Obojgu jego przyjaciołom groziło niebezpieczeństwo. Nie chciał zaprzątać sobie głowy złymi lub dobrymi scenariuszami. Po prostu chciał jakoś ich chronić.


Brunetka siedziała w swoim ulubionym fotelu i piła herbatę, wsłuchując się w muzykę, lecącą z telewizora. Akurat skończył się jej ulubiony film. Zegar wybił godzinę dwunastą trzydzieści. Od dwóch godzin była w domu. Louise od razu położyła się spać, nawet nie wchodząc pod prysznic, na co tym razem, Mer przymrużyła oko.
Margaret podskoczyła przestraszona, kiedy jej telefon zaczął dzwonić. Natychmiast odebrała połączenie, mimo tak późnej pory.
- Hej, Mer. Przepraszam, że dzwonię tak późno, ale byłem jeszcze w szpitalu i trochę się to przedłużyło.
- W porządku. – odpowiedziała szczerze brunetka. Przez cały ten czas czekała tylko na telefon od chłopaka – Jak twoja noga?
- Nie jest źle, ale do końca sezonu raczej nie wejdę na boisko. – stwierdził smętnie szatyn – To i tak tylko byłyby dwa mecze, więc…
Chłopak przestał mówić, wyraźnie speszony, ponieważ nie wiedział, czy brunetka jest zainteresowana tym, co miał jej do powiedzenia. Nie każda dziewczyna interesuje się piłką nożną, a przypuszczał, iż Margaret właśnie była tą, która nie wiedziała, co to jest ‘spalony’.
- Dlaczego przerwałeś? – zapytała wprost Margaret, wstając z fotela i wyłączając telewizor, następnie przeszła do kuchni i włożyła kubek po herbacie do zlewu.
- Nie sądzę, byś była zainteresowana tym, co robię.
- Lou, może nie znam się na piłce, nie wiem praktycznie o tym sporcie niczego, ale lubię słuchać twojego głosu. Uwielbiam z tobą rozmawiać i nawet, gdybyś mówił o matematyce, to mogłabym tego słuchać w nieskończoność. A uwierz mi, nienawidzę matematyki.
Margaret nie sądziła, iż kiedykolwiek zdobędzie się na odwagę, by powiedzieć szczerze o tym, co myśli, czuje. Po prostu to się stało. Dziewczyna uśmiechnęła się niepewnie do swojego odbicia w lustrze, a następnie zgasiła światło w swoim pokoju i położyła się do łóżka.
- Chciałbym cię teraz pocałować.. – szepnął Tomlinson.
Padolsky stanął przed oczami obraz, kiedy to ich usta tworzyły jedność. Uczucie, jakie jej wtedy towarzyszyło było nie do porównania z niczym innym. Wszystko stawało w miejscu, a byli tylko oni.
- Chciałabym odwzajemnić ten pocałunek. – Mer przygryzła wargę.
Louis zaczął się śmiać, a po chwili i Margaret do niego dołączyła.
- Spotkamy się jutro? – zapytał się Lou.
- Pracuję.
- Zauważ, że mieszkam w tym samym hotelu, gdzie ty pracujesz. – zachichotał szatyn – Może wyskoczymy gdzieś na lunch?
- Bardzo chętnie, ale twoja noga-
- Mogę chodzić, Mer. – przerwał jej chłopak – Ale jeśli chcesz, to możesz przyjść do mnie. Zamówimy coś z hotelowej restauracji, porozmawiamy..
- Okej. Brzmi dobrze. – uśmiechnęła się brunetka, po czym przeciągle ziewnęła.
- Myślę, że powinnaś iść spać, kochanie.
- Co? Ach. – Mer położyła dłoń na swoich ustach, by powstrzymać ziewnięcie – Przepraszam cię, ale miałam długi dzień i…
- Dobranoc, Maggie. – szepnął czułym tonem Tomlinson.
- Dobranoc, Lou.


Louise nie miała najmniejszego zamiaru wstać rano do szkoły. Twierdziła, iż nie czuła się najlepiej, a kiedy Mer sprawdziła jej temperaturę, doszła do wniosku, iż dziewczynka powinna spędzić ten dzień w domu. Tylko był jeden problem. Margaret nie miała z kim zostawić swojej córki.
- Mamo, poradzę sobie sama… - zapewniła ją mała brunetka, jednak Padolsky pokręciła przecząco głową.
- Nie zostaniesz sama w domu. Masz siedem lat! – powiedziała Mer, kiedy zakładała na siebie białą koszulkę z ćwiekami na kołnierzyku. Na biodrach miała już czarne, dopasowane rurki, a na stopach eleganckie koturny, które dodawały jej paru centymetrów. Włosy miała rozpuszczone, a oczy podkreślone tuszem.
- A Harry mógłby przyjechać? – zapytała z nadzieją dziewczynka. Margaret nie przyczepiła się do tego, iż dziewczynka mówiła o nim jak o koledze, jednak nie mogła pozwolić na to, by na razie, dowiedziała się o tym, kim dla niej był.
- Harry pracuje, ale zadzwonię do Niall’a. – tak jak powiedziała, tak zrobiła. Wykręciła numer do Pepper Mint, mając nadzieję, że chłopak będzie już w pracy – Em, dzień dobry. Tutaj Margaret Padolsky, czy Niall jest w pracy?
- Właśnie przyszedł. Już go podaję do telefonu. – sympatyczny, kobiecy głos przekazał informacje Horanowi, a po chwili już Mer z nim rozmawiała.
- Przepraszam, że cię tak wykorzystuję, ale nie mam z kim zostawić Louise, a za pół godziny mam być w pracy. – powiedziała na jednym wdechu dziewczyna.
- Nie ma problemu. Mogę się nią zająć. – odpowiedział blondyn – Tylko podaj mi swój adres, a za kwadrans będę.
- Boże, Niall. Dziękuję ci. Jesteś wielki! – następne, co powiedziała, to ulicę i numer domu, w którym mieszkały.


Margaret wbiegła do hotelu niczym strzała, mając nadzieję, iż nikt nie zauważy jej delikatnego spóźnienia. Oczywiście, jak to bywało w godzinach porannych, od czasu do czasu, londyńskie ulice były dość zatłoczone i pół godziny nie wystarczało, by dojechać do pracy.
Padolsky stanęła przy recepcji w tym samym momencie, kiedy Liam pojawił się w holu i zaszczycił swoim towarzystwem Mer i Hannah, które jeszcze nie zdążyły zamienić nawet słowa.
- Dzień dobry, drogie panie. – Payne uśmiechnął się ciepło do swoich pracownic, na co obie wymieniły między sobą ukradkowe spojrzenia – Jak wam minął wczorajszy dzień?
Walker jęknęła cicho, próbując nie ukazać jak bardzo bolała ją głowa.
- Hannah, to nie pierwszy raz, kiedy przyszłaś do pracy na kacu. Weź aspirynę. – upomniał ją Liam, wywracając oczami. – Mer, ty nie wyglądasz na taką, która wczoraj zbyt mocno zabalowała.
- Och, nie mam czasu na imprezowanie, Liam. – odpowiedziała brunetka – Byłam na meczu Borussii z London Club. – wzruszyła ramionami.
- Jak to? Przecież wszystkie bilety zostały wyprzedane, to to… - zdziwił się Payne.
- Takie są uroki spotykania się z piłkarzem… - wymamrotała pod nosem Hannah.
Padolsky posłała jej mordercze spojrzenie. Nie chciała, by ktokolwiek mówił o tym, z kim się umawiała, zanim wraz z Louis’em nie ustalą, na czym stoją.
- Nawet, jeśli miałbyś bilet, Liam, to doskonale wiemy, że Danielle by cię nie puściła na stadion z tą nogą. – Mer wskazała na gips.
- Masz racje. – westchnął chłopak – Jeszcze tylko dwa tygodnie i będę chodził bez tego czegoś.
- Dla ciebie, szefie, to chyba dwa tygodnie. – zaśmiała się Margaret.

Dwie godziny później nastała pora lunchu, więc Mer powiedziała swojej towarzyszce, że idzie na przerwę i skierowała się do wind, które miały ją zawieść na ostatnie piętro hotelu. Ostatni raz, kiedy była w tamtejszym penthousie, nie był dla niej zbyt miły, gdyż wtedy musiała go posprzątać po całonocnej imprezie jakiegoś muzyka. Oczywiście to było dawno. Jeszcze, kiedy była w hotelu pokojówką.
Weszła do specjalnej windy, która miała ją zawieść na ostatnie piętro i oparła się o metalową ścianę. W tym samym czasie wykonała telefon do Niall’a, by dowiedzieć się, w jakim stanie była jej córka. Chłopak powiedział, iż siedzą przed telewizorem i oglądają jakieś kreskówki, więc Mer odetchnęła z ulgą, że jej mieszkania, a co najważniejsze – Louise – jeszcze żyją. Co jak co, ale odrobinę bała się tego spotkania. Nie chciała, by było ono jakieś sztuczne, czy też zbyt uciążliwe.
Drzwi windy się rozchyliły, a przed Margaret ukazał się ogromny salon utrzymany w odcieniach ciepłych, czego się spodziewała po tym, kiedy dowiedziała się, iż połowę hotelowych pokoi było projektowanych według „widzi mi się” Danielle. Ta dziewczyna potrafiła doprowadzić Liam’a do szaleństwa.
Kiedy brunetka zeszła po trzech stopniach, jakie były do pokonania, by dostać się na brązowe panele – przyjrzała się uważniej całemu pomieszczeniu, jednak nim zdołała zauważyć, choćby jeden szczegół – została odciągnięta osobą, stojącą przed nią w szarych spodniach dresowych, białej koszulce oraz bordowej bluzie, spływającej luźno na ramionach piłkarza. Włosy Louis’a były w kompletnym nieładzie.
- Hej. – Mer uśmiechnęła się do chłopaka.
- Hej. – odpowiedział – Kawy?
Margaret podeszła do niego bardzo wolnym krokiem, a kiedy stanęła przed wyższym od siebie o parę centymetrów, co było możliwe tylko dzięki koturnom, jakie rano założyła brunetka.
 - Herbatę, proszę. – szepnęła Padolsky, nie spuszczając swojego wzroku z chłopaka przed sobą.
Tomlinson oparł się o wysepkę, na której leżało kilka książek. Przyjrzał się uważniej swojej towarzyszce, a kiedy ujrzał, iż dziewczyna robi to samo – odepchnął się dłońmi od wysepki i stanął jak najbliżej mógł od brunetki.
- Podoba mi się twój wybór, Mer. – uśmiechnął się do niej, co i dziewczyna odwzajemniła.
Padolsky położyła swoje dłonie na torsie chłopaka, czując jak jego mięśnie się napinają, stanęła na palcach i musnęła usta szatyna, po czym odsunęła się od niego na parę centymetrów, by móc zatonąć w jego lazurowych tęczówkach. Tym razem, kontrolę przejął Louis i przyciągnął do siebie Mer, powodując, iż ich ciała stykały się ze sobą, a dziewczyna mogła doświadczyć tego znajomego, przyjemnego zapachu wody kolońskiej piłkarza. Usta Lou naparły na wargi Margaret, a kiedy chłopak zaczął błądzić rękoma po plecach brunetki – recepcjonistka mruknęła cicho, co pozwoliło Brytyjczykowi na pogłębienie pocałunku.
Ich bliskość stawała się coraz bardziej intymna, a świadomość, iż są sami i nikt im nie przeszkodzi powoli docierała do Mer. Dziewczyna, w pierwszej sekundzie pomyślała, że mogłaby zaszaleć i dać się ponieść emocjom, jednak w chwili, gdy Louis zaczął obdarowywać jej szyję mokrymi pocałunkami, schodząc powoli w dół i rozpinając pierwsze guziki jej białej koszulki, westchnęła cicho.
- Lou, ja… - zaczęła cicho, a chłopak zaprzestał pocałunkom i podniósł wzrok na dziewczynę – Przepraszam, um.
Błękitno-szare tęczówki błysnęły troską. Szatyn wyprostował się i złożył delikatnego całusa na ustach dziewczyny. Louis nie chciał przestraszyć swojej towarzyszki. Po prostu emocje wzięły górę.
- Cytrynowa? – zapytał cicho Tommo, a Mer uniosła brwi ku górze, nie wiedząc w pierwszym momencie, co miał na myśli piłkarz. – Herbata.
Margaret uderzyła się w myślach, otwartą dłonią w czoło.
- Tak, proszę. – oblizała swoje wargi i gdy Tomlinson poszedł do kuchni, podążyła za nim.
Sytuacja sprzed kilku minut, wcale im nie przeszkadzała. Chcieli spędzić tę godzinę w jak najlepszy sposób. Padolsky odebrała jeszcze telefon w międzyczasie od Niall’a, który poinformował ją, iż Louise czuje się już na tyle dobrze, by mogła przekonać go do tego, że chciałaby dołączyć do jakiegoś klubu, a trzeba przyznać; dziewczynka miała dar przekonywania i Horan był w stu procentach po jej stronie. Omotała go; niewiadomo czym: czy urokiem osobistym, czy też samym monologiem. Jednak udało jej się przekonać Irlandczyka, by porozmawiał z Mer. Dziewczyna przyjęła jego słowa z pewnym dystansem, ponieważ musiała jeszcze przemyśleć tę sprawę.
Tomlinson i Padolsky siedzieli na parapecie od wielkich, szklanych okien, które pokrywały zewnętrzną ścianę hotelu, na tym piętrze. Trzymali w swoich dłoniach cytrynową herbatę i uśmiechali się do siebie uroczo. Byli wpatrzeni w siebie niczym w obrazek.
- Pojedź ze mną do Doncaster. – szepnął szatyn, nie spuszczając swoich tęczówek z dziewczyny. Chciał zarejestrować każdą jej reakcję. Począwszy od zaskoczenia, poprzez pojawienie się drobnej zmarszczki między brwiami dziewczyny, a skończywszy na jej smutnym spojrzeniu, skierowanym na chłopaka.
- Nie mam do kogo tam jechać, Louis. – mimo tak krótkiej wypowiedzi, próbowała, by to zdanie nie zabrzmiało chamsko.
- Do mnie, Mer.
Uniosła brwi ku górze.
- Żartujesz sobie? – jej zdziwienie nie było trudno zauważyć – W Doncaster mieszka cała twoja rodzina. Co by powiedziała twoja mama, gdyby mnie zobaczyła w progu? Obcą osobę, której nigdy na oczy nie widziała. Z resztą, jak byś mnie przedstawił? Jako kole..
- Dziewczynę. Przedstawiłbym cię swojej rodzinie jako swoją dziewczynę. – przerwał jej Louis.
Margaret zaniemówiła. Żaden jej dotychczasowy związek (o ile przelotne znajomości, nic nie znaczące, z resztą – można było do tego zaliczyć), nie doszedł do tego etapu. Padolsky była przekonana, że Tommo żartuje, jednak, gdy ujrzała jego poważny wyraz twarzy, jej wątpliwości odleciały na drugi, a nawet ostatni plan.
- Jeśli tylko ty tego chcesz. – dodał piłkarz, nie spuszczając z oczu dziewczyny.
Margaret skinęła głową, a na potwierdzenie, powiedziała:
- Chcę tego. Bardzo.
Brunetka nadal była w szoku, jednak jednego była pewna: miała chłopaka. Louis Tomlinson był jej chłopakiem. Piłkarz, znany w całej Europie był jej chłopakiem.




*Jeśli czytałyście HP, to powinniście pamiętać moment, kiedy bohaterowie byli na Mistrzostwach Świata w quidditchu i JEŚLI DOBRZE PAMIĘTAM, wybuchnął wielki chaos, kiedy śmierciożercy wparowali na pole namiotowe czarodziei. No, w każdym razie, takie moje wytłumaczenie. Jeju, dawno czytałam HP. :)

Obserwatorzy