niedziela, 25 maja 2014

Rozdział Trzydziesty Czwarty

AUTORKA: Może nie wracam w wielkim stylu, ale przynajmniej coś dodałam. Kolejny rozdział mam już zaplanowany, więc postaram się go dodać jak najszybciej, jednak na pewno nie przed weekendem, bo trzeba go jeszcze napisać i się pouczyć troszeczkę.
Byłoby miło, gdybyście komentowały :)
Enjoy ;*


Londyn, 2014
Od pobicia Louis'a minęło pół miesiąca. Przez cały ten czas, piłkarz starał się jakoś rozwiązać to wszystko i w jakiś sposób uchronić swoich najbliższych od niepotrzebnego strachu.
Nowy Rok rozpoczął się nawet dobrze; sylwestra spędził ze swoją dziewczyną, Niall'em i Eleanor. Miła atmosfera i dobre jedzenie przygotowane przez brunetki było doskonałym wyborem. Następnego dnia, do Londynu miał wrócić Harry z Louise, więc Margaret nie mogła usiedzieć na miejscu, co doprowadzało szatyna do obłędu. Nie lubił widzieć swojej ukochanej w takim stanie; jakby każdy, choćby najmniejszy ruch miałby sprawić, iż wybuchnie. Nie wiedział, skąd u niej takie zachowanie, dlatego też starał się nie przeciągać struny i z bólem głowy, zrezygnował z jakichkolwiek pytań, zaszywając się w sypialni z butelką wody.
Trzeba było przyznać, że nie spodziewał się, iż Liam nie zemdleje podczas porodu. Przez myśl Tomlinson'a nawet przeszła myśl, jakby się czuł, gdyby to jemu urodziło się dziecko. Nie wyobrażał sobie jak bardzo byłby szczęśliwy; chyba jak każdy rodzic. Cieszył się ze szczęścia swojego kolegi, ale nie potrafił znieść tego, że przegrał zakład. Był zmuszony przez kolejny tydzień zmywać naczynia ku uciesze swojej dziewczyny, choć Mer tylko z zewnątrz pokazywała swoje zadowolenie, natomiast w środku było całkowicie przeciwnie.
W przeciągu tego czasu, Lou z Mer i Louise zdążyli już odwiedzić Danielle i Liam'a, aby zobaczyć nowo narodzonego członka rodziny Payne'ów. Trzeba było przyznać, iż malutka Ivy zyskała po swojej mamie karnację i nosek. Więcej podobieństw nie zdołano u niej wyłapać, ponieważ była jeszcze za mała, ale powszechnie było wiadomo, iż córeczka szefa GPH musiała być śliczna.

Margaret wysiadła ze swojego Mini Cooper'a, po czym zamknęła go na klucz, klikając odpowiedni przycisk przy kluczach i owinęła się szczelniej bordowym szalikiem, ponieważ wiatr, wiejący w tamtej chwili całkowicie rozwiał ułożony materiał ciepłego odzienia. Idąc do szkoły, kątem oka zauważyła rodziców ze swoimi dziećmi, przechodzącymi obok niej. Przeszła przez drzwi szkolne, po czym znalazła się na korytarzu, gdzie ujrzała kilkoro pierwszoklasistów, rozmawiających z nauczycielem. Mer skierowała się na pierwsze piętro, ponieważ właśnie tam odbywały się ostatnie zajęcia jej córki. Równo z wkroczeniem brunetki na kremowe kafelki korytarza, w całym budynku rozległ się dźwięk dzwonka oznajmiającego, iż ostatnie zajęcia właśnie się zakończyły. Nim Padolsky weszła do klasy, w której lekcję miała Louise, poczekała aż reszta grupy opuści pomieszczenie i dopiero wtedy przekroczyła Niebieskiej Sali - tak nazywało ją grono pedagogiczne, gdyż ściany klasy były właśnie w takim kolorze, a cały wystrój dopełniały biurka i krzesła w kolorze ciemnego drzewa i granatowe rolety przywieszone na oknach.
- Mamo! - Louise zawołała swoją rodzicielkę z drugiej ławki, gdy kończyła się pakować, a dziewczynka stojąca obok niej, skinęła głową, kiedy zobaczyła matkę swojej koleżanki z ławki.
- Lu, skarbie weźmiesz swoją kurtkę z szatni i poczekasz na mnie na dole? - Margaret spojrzała na swoją córkę, a ta się zgodziła i wraz z blondynką opuściła klasę. Następnie Mer zwróciła się do nauczyciela języka angielskiego, który przez cały ten czas przyglądał się uważnie recepcjonistce - Cześć Zayn.
- Cześć. - posłał jej ciepły uśmiech - Stało się coś?
- Nie, dlaczego? - zapytała brunetka, stojąc metr przed biurkiem Malika - Chciałam pogadać. Masz minutkę?
Mulat skinął jej głową, po czym wskazał dłonią na pierwszą ławkę, a Margaret oparła się na nim i westchnęła. Przez chwilę, między dwójką panowała cisza, a jedynym dźwiękiem, jaki ją zagłuszał było tykanie zegara oraz pojedyncze krzyki dzieci z podwórka.
- Czy z Perrie wszystko okay? To znaczy - przymknęła na sekundę oczy, po czym ponownie spojrzała na bruneta - od miesiąca nie odpowiada na moje telefony, nie wiem, co się dzieje.
Padolsky wiele razy próbowała dodzwonić się do Edwards, jednak ta nie odbierała. W przeciągu ostatniego miesiąca nawet nie widziała jej w Pepper Mint, co było jeszcze dziwniejszą sprawą.
- Ma dużo pracy. Niall wysłał ją w delegację do Mullingar. - odparł spokojnym głosem Brytyjczyk - Ma tam drugi lokal i potrzebował do pomocy kogoś, kto mógłby zaaranżować jego wnętrze, a Perrie ma wyczucie stylu, więc się zgodziła. - dokończył całkowicie od siebie.
- Myślałam, że mnie unika. - mruknęła cicho Mer, a Zayn, słysząc te słowa, nieco się spiął. Ku jego nieszczęściu, dziewczyna zdołała to wychwycić.
- Nie miałaby powodu, Mer. - odpowiedział Malik, siląc się na pewny siebie głos.
- Serio? - uniosła brwi ku górze brunetka - Nadal nie wiem, co się stało, wtedy, kiedy Louis był u was, że wybiegł stamtąd jak poparzony.
Nauczyciel przełknął ślinę, nie przestając wpatrywać się w jeden punkt za Padolsky.
- Zayn, proszę cię, powiedz mi, bo nie mam pojęcia, co robić. Jeśli to przez mojego chłopaka Perrie mnie unika, to chcę wiedzieć chociaż dlaczego.
- To czemu jego się o to nie zapytasz? - Mulat oparł się o oparcie krzesła i jedną dłonią stukał o blat biurka.
- Bo mnie zbywa. - odparła dosadnie dziewczyna, wzdychając. - Proszę, Zayn, chcę odzyskać przyjaciółkę.
Margaret wstała i przeszła przez salę podchodząc do okna i obserwując otoczenie szkoły, byle tylko nie spoglądać w oczy chłopakowi i ukryć swoje łzy. Naprawdę jej zależało na tej przyjaźni, a od miesiąca, Perrie się nie odzywała.
Zanim Brytyjczyk przemówił, westchnął tak jak zrobiła to uprzednio jego rozmówczyni.
- Wtedy, gdy przyjechałaś po Louis'a, wymienił parę zdań z Perrie. - odpowiedział Mulat, a Mer odwróciła się do niego, aby usłyszeć resztę - Sprzeczali się na sprawy finansowe i...
- I to wszystko wyjaśnia. - wtrąciła się brunetka.
- Perrie powiedziała, co myśli, a on się bronił. Nie mam mu tego za złe, ale od tamtego czasu Pezz nie chce o was rozmawiać ani mieć cokolwiek wspólnego.
W tamtym momencie, Margaret ponownie poczuła jak do oczu napływają jej łzy. Nigdy wcześniej nie doświadczyła aż tak wielkiego i dużego natłoku różnych emocji; począwszy od rozczarowania swoim chłopakiem, poprzez gniew, a skończywszy na uldze. Żadnych z nich nie potrafiła rozsądnie wytłumaczyć, ale była pewna, iż muszą coś znaczyć, skoro się pojawiły.
- Zabiję go. - szepnęła do siebie dziewczyna.
- Mer, to nie jest jego wina. Prędzej, czy później ta rozmowa miałaby miejsce i nic nie mogłabyś z tym zrobić.
- Bronisz osobę, która kłóciła się z twoją narzeczoną, dlaczego? - dla Margaret to było niezrozumiałe.
- Ponieważ wiem, że nie chciał nas urazić, jestem pedagogiem, widzę niektóre rzeczy. - wzruszył ramionami.
- Dziękuję, Zayn. - przeniosła swój wzrok z widoku za oknem na swojego rozmówcę - Mógłbyś przyjść z Pezz jutro do mnie? Chciałabym z nią porozmawiać.
- Dobrze wiesz, że to nie przejdzie. Poza tym, do wtorku siedzi w Mullingar. - oznajmił chłopak, a widząc smutną minę swojej koleżanki, dodał - Ale dam ci znać jak przyjedzie i wpadniesz do nas.
- Dzięki. - odpowiedziała, a kolejną rzeczą, jaką zauważyła przez szybę był średniego wieku mężczyzna rozmawiający z jakimś dzieckiem na podwórku. Dopiero po kilkunastu sekundach, Mer uświadomiła sobie, iż tym dzieckiem była jej córka i serce jej stanęło na kilka sekund. - Boże, Louise...
Natychmiast odskoczyła od okna i skierowała się do wyjścia z klasy, a Zayn ze zmarszczonymi brwiami podszedł do okna i przyjrzał się dokładnie otoczeniu. W momencie, gdy usłyszał trzask drzwi, dotarło do niego, co się dzieje. Zostawiając wszystkie swoje rzeczy, wybiegł z klasy i skierował się na schody, które pokonał w kilkanaście sekund, po czym wyszedł przed szkolne drzwi i ujrzał Margaret rozmawiającą z jakimś mężczyzną. Postanowił podejść do niej, a kiedy tylko ten typ go zobaczył, uśmiechnął się pod nosem i odszedł.
- Mer, wszystko w porządku? Kto to był? - zapytał się Malik, nie spuszczając z wzroku postaci, która oddalała się z terenu szkoły.
Brunetka kucnęła przed swoją córeczką i przytuliła ją do siebie, widząc strach w jej oczach.
 - Lu, chodź, jedziemy do domu. - mruknęła brunetka.
Gdy stanęła na proste nogi, złapała zielonooką za rączkę i przeszły obok Zayn'a jakby go nie widziały. Kiedy zrobiły parę kroków, Malik złapał Margaret za ramię i spojrzał jej w oczy.
- Mer - krótki kontakt wzrokowy z nauczycielem sprawił, iż Padolsky zrezygnowała z próby ignorowania go.
- Niebezpieczny koleś, który chce zniszczyć życie eks mojego chłopaka i ojcu mojego dziecka, a przy okazji Louisowi i mnie.
- Zadzwoń na policję. - pierwsza myśl, jaka przyszła Malikowi do głowy została wypowiedziana przez niego na głos.
- Jest poszukiwany. Nic zrobić nie mogą. Zayn, przepraszam, ale muszę jechać do domu. - zmarszczyła brwi i posłała mu zarys uśmiechu.
- Okay, uważaj na drodze.

Przez całą drogę, Margaret rozglądała się po ulicy, tylko po to, aby upewnić się, iż nikt jej nie śledzi. Na szczęście, żaden samochód nie jechał za nią pod kamienicę, w której mieszka, co odrobinę ją pocieszyło. Jednak złe przeczucia nadal nie dawały za wygraną i gdzieś tam, głęboko, intuicja jej mówiła, że 'odwiedzenie' przez Bennett'a jej córki nie wróżyło niczego dobrego i na tym się nie skończy, więc musiała coś zrobić.
Gdy tylko, wraz z córką, przekroczyła prób swojego mieszkania, zdjęła płaszcz i buty, po czym skierowała się do tymczasowego pokoju Eleanor. Mimo, iż Calder zamieszkiwała w swoim mieszkaniu, to bardzo lubiła przychodzić do Mer i przesiadywać w tamtym pokoju. W dodatku, gdy Padolsky była w pracy, El opiekowała się Louise.
- Widziałaś się ostatnio z moim bratem? - przeszła od razu do rzeczy brunetka, przykuwając w ten sposób uwagę Calder.
- Nie, a dlaczego pytasz? - zainteresowała się.
- Troy Bennett - zaczęła Mer - ten pieprzony kryminalista przyszedł do szkoły Louise i ją zaczepił!
Margaret usiadła na łóżko i schowała głowę w dłoniach, próbując opanować swój szybki oddech. Miała ochotę się rozpłakać, ale nie potrafiła.
- Nikt go nie rozpoznał? - Eleanor odłożyła książkę na nocną szafkę i przysunęła się do swojej koleżanki. Ich relację nie można było określić jako "przyjaźni", ale były bardzo dobrymi koleżankami. - Mer, wszystko będzie dobrze, złapią go i-
- Wcale nie! - przerwała jej brunetka, ponownie stając na równe nogi, co spotkało się z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy Calder - Przez ciebie nie mogę wyjść z dzieckiem spokojnie na spacer, przez ciebie i Harry'ego mój chłopak został pobity i.. i... - w tamtym momencie emocje wygrały i jak poprzednio nie mogła się rozpłakać, tak teraz po jej policzkach spływały łzy.
Przez minutę, bądź dwie, żadna z dziewczyn nie wypowiedziała ani słowa; Margaret stała, szlochając, a Eleanor siedziała na łóżku i przyglądała się jej. Inny człowiek, wyszedłby obrażony z pokoju, uprzednio wygarniając całe brudy rozmówczyni, gdyby usłyszał to, co powiedziała Padolsky eks Louis'a, ale nie Calder. Doskonale wiedziała, iż Mer miała rację i nie miała zamiaru tego podważać.
- Boże, El, przepraszam cię. - brunetka wróciła na swoje poprzednie miejsce, aby móc lepiej widzieć twarz Brytyjki i ewentualną złość na jej twarzy, jednak nic takie nie miało miejsca. Eleanor rozłożyła ramiona i objęła nimi zaskoczoną Margaret. Właśnie tego potrzebowała; zrozumienia.
- Masz pełne prawo mnie nienawidzić, Mer. - mruknęła Calder we włosy swojej towarzyszki, pocierając delikatnie jej plecy, aby tylko przestała płakać. - Zrujnowałam wam życie i przeze mnie musisz to przechodzić. To ja cię powinnam przepraszać.
Recepcjonistka odsunęła się od brunetki i spojrzała w jej przenikliwe, piwne tęczówki. To nie było tak, iż Margaret nienawidziła Eleanor; po prostu ten dzień ją przytłoczył, mimo tak niewielu doznań, nie potrafiła nad sobą w jakikolwiek sposób zapanować, a jeśli w grę wchodziła jej córka, nie zamierzała popuścić.
- To nie jest twoja wina, że tutaj jesteś.. To Louis, on.. Gdyby nie on, nie przeszłabyś przez to... El, naprawdę nic... Jesteś byłą mojego chłopaka, a ja zaczęłam traktować cię jak przyjaciółkę. - zaśmiała się poprzez łzy Padolsky, a Eleanor uśmiechnęła się pod nosem.
- Margaret, nigdy, ale to prze nigdy nie ośmieliłabym się zepsuć twojego związku. Może tego po mnie nie widać, ale nie jestem szmatą. - odparła dziewczyna, nie spuszczając oczu z towarzyszki.
- Nie mów tak. - burknęła Mer, patrząc się w swoje dłonie, które trzymała na kolanach.
- Dopiero teraz widzę jak bardzo Louis jest szczęśliwy, z tobą. Będę was wspierać do końca życia. - uśmiechnęła się, czego Margaret nie mogła zobaczyć, gdyż nadal spoglądała na swoje dłonie. Eleanor, widząc, iż samopoczucie jej rozmówczyni się nie poprawiło, złapała ją za dłoń i w tamtym momencie, szare tęczówki Padolsky spotkały się z piwnymi, opiekuńczo patrzącymi El - Zróbcie sobie wakacje. Wyjedźcie z kraju na tydzień, dwa, to na pewno dobrze wam obojgu zrobi.
Recepcjonistka posłała dziewczynie smutny uśmiech. Pomysł był naprawdę bardzo dobry, ale nie mogła pozwolić sobie na jakiekolwiek wyjazdy; miała pracę, a jej córka szkołę.
- Byłoby wspaniale, ale nie mogę brać więcej wolnego w pracy, a Louise ma szkołę. - odparła brunetka, a przy końcu załamał się jej głos.
Calder już nic nie powiedziała. Dziewczyny po prostu siedziały w ciszy i myślały; obie o różnych rzeczach. Margaret marzyła o tym, by mieć normalne życie, w który mogłaby bezproblemowo wyjść z domu, kiedy się ściemni, nie obawiając się o Louise. Natomiast Eleanor zastanawiała się, w jaki sposób okazać wdzięczność Padolsky za to, iż przyjęła ją pod swój dach, kiedy ta straciła wiarę w swoje życie. Kilka minut później, dołączyła do nich Lu, która zdążyła przebrać się już w swoje domowe ciuchy i ukraść z szafki ciastka. Przytuliła się do swojej mamy i El, co poprawiło odrobinę nastrój brunetek.


Od: Trener Cavanaugh
Spotkanie kontrolne, jutro, 10:30, tam gdzie zawsze.

Louis westchnął, widząc wiadomość od swojego trenera. Miał taką nadzieję, iż nie odezwie się do końca stycznia, jednak nadzieja matką głupich, jak to się powiada. Było po 22, a szatyn nadal siedział przed telewizorem, na kanapie, w swoim penthousie, w Grand Payne Hotel. Jego przyjaciel, Harry, siedział obok niego i pisał coś w telefonie. Oboje byli znudzeni meczem, który nadawano na pierwszym kanale, ale żaden z nich się nie odzywał.
Styles przyszedł do Louis'a, aby ten mu poradził, co takiego ma zrobić z pewną dziewczyną. Tomlinson nie od razu załapał, o kogo chodzi jego kumplowi. Dopiero po kilkunastu minutach rozmowy i beznadziejnych zamianach danych osobowych owej dziewczyny, Lou doszedł do wniosku, iż Harry zauroczył się w pani komisarz Monk. Oczywiście nie oszczędził mu ironicznych uwag na ten temat, ale bruneta nic nie obchodziło; chciał tylko się dowiedzieć, co zrobić, aby Blair zwróciła na niego swoją uwagę. Louis mu poradził, żeby na początku się z nią zaprzyjaźnił i z biegiem czasu powiedział jej o tym, co czuje, jednak Harry nie mógł sie na to zgodzić, ponieważ lubił mieć czystą i pewną relację z dziewczynami.
Więc, w taki oto sposób, dwójka przyjaciół siedziała na sofie, zajmując się swoimi sprawami.
- Co słychać u Gemmy? - rzucił pytaniem szatyn, jakby od niechcenia.
- Przyjeżdża do Londynu, bynajmniej tak słyszałem od mamy. - odpowiedział młodszy chłopak, nie odrywając wzroku od swojej komórki.
Komentator meczu pożegnał się z widzami, a sekundę później, Tomlinson wyłączył telewizor, a pilot rzucił na fotel, na przeciwko niego.
- Czemu pytasz? - zapytał Harry.
- Co?
- Dlaczego interesuje cię życie mojej siostry? - tym razem, Styles spojrzał na swojego przyjaciela, który wzruszył tylko ramionami.
- Bo się przyjaźnimy. - odpowiedział krótko.
- Ciekawe, co powiedziałaby twoja dziewczyna, gdyby dowiedziała się, co łączyło cię z Gemmą przed etapem "przyjaźni".
Louis zmarszczył brwi, spoglądając na bruneta.
- A co nas niby łączyło?
- Nie udawaj debila; przecież z nią spałeś. - głos Harry'ego był spokojny, a jednocześnie tak bardzo denerwujący dla szatyna.
- Kto... skąd?.. Co...
- Dokończysz którekolwiek z tych pytań?
Louis nie wiedział, czy Styles robił to specjalnie, ale chyba naprawdę mu zależało na tym, aby go wkurzyć.
- Nie spałem z twoją siostrą, Harry. - odpowiedział dosadnie piłkarz.
- Pamiętasz moje siedemnaste urodziny? Upiliście się, a potem zniknęliście w pokoju Gemms.
- Ale to nie znaczy, że- Ej, nie rozumiem, dlaczego o tym rozmawiamy.
- Ha, zmieniasz temat, spałeś z nią. - drążył dalej Styles.
Tommo wywrócił oczami.
- Jak dobrze pamiętam, to Gemma nie miała siły wejść po schodach, a ja jej pomogłem. Potem chciała, bym z nią został, więc to zrobiłem, ale do niczego nie doszło.
Harry uśmiechnął się głupio.
- Skąd wiesz? Byłeś pijany.
- Ja pierdole, Harry! - jęknął Louis, próbując znaleźć jakiekolwiek inne argumenty, które pomogłyby mu oczyścić się z zarzucanych mu zarzutów. Oczywiście, że był niewinny. Nigdy nie przespałby się z tak cudowną osobą, jaką była Gemma Styles; od zawsze traktował ją jak przyjaciółkę.
- Dobra, już dobra, chciałem cię tylko podrażnić. - brunet uniósł dłonie ku górze, w geście kapitulacji.
- Naprawdę powinieneś znaleźć sobie dziewczynę. - mruknął szatyn - A w ogóle, dlaczego zarzucasz mi coś tak niedorzecznego, mając na koncie o wiele gorszą rzecz? Spałeś z moją dziewczyną, Harry.
- Okay, to był cios poniżej pasa, stary. - westchnął lokowaty chłopak.
- Trzeba było nie zaczynać tematu. - zauważył z uśmiechem Louis, a kilka sekund później usłyszał jak Styles powtarza jego słowa, małpując głos swojego przyjaciela.
Tomlinson, może i był dziwny pod tym względem, ale naprawdę nie interesowało go to, co łączyło Harry'ego z Margaret, jeszcze w szkole średniej. Jedna noc sprawiła, iż pojawiła się na świecie Louise i to jedyny argument, dzięki któremu Louis wierzył, że to było naprawdę. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ani Mer ani Styles nic do siebie nie czuli i to mu wystarczało.
- Spadam spać. - poinformował go piłkarz, a Harry skinął mu głową - W szafie jest jakiś koc, więc możesz pod nim spać.
- Okay. - odpowiedział młodszy chłopak, a Louis zniknął w łazience.

poniedziałek, 5 maja 2014

Rozdział Trzydziesty Trzeci

Londyn, 2013
Czym jest bezpieczeństwo? Jest jakaś konkretna definicja? Skąd wzięło się to słowo, na czym ono polega? W jaki sposób można znaleźć rozwiązanie tego terminu, przekonać się, że właściwie nic nam nie grozi? Można czuć się w 100% bezpiecznie? Jeśli tak, to kto powoduje, iż właśnie tak jest?
Obecność drugiego człowieka może zmienić niemalże wszystko; dodatkowa szczoteczka do zębów w kubku nad umywalką albo nowa para butów w przedpokoju są w stanie sprawić, że jesteśmy bezpieczne? Przecież to tylko drobne, nic nieznaczące przedmioty; nieżywe, twarde; rzeczy. Ale każda z nich ma właściciela. Człowieka, który możne wnieść do naszego życia bardzo dużo, a my nie jesteśmy w stanie zatrzymać tego, co się dzieje. W końcu uczuć nie można kontrolować; przecież, jak to się mówi, miłości się nie wybiera, serce nie sługa.
Margaret, zakochując się w Louisie nie przypuszczała, że kiedykolwiek ta znajomość przyniesie jej tyle wrażeń. Nie sądziła, iż osoba pokroju szatyna (i nie chodzi o jego pieniądze, a dobre serce i uczciwość) może się wpakować w tak wielkie kłopoty. Zdawała sobie sprawę z tego, że mężczyźni mają tendencję do bójek, jednak... Źle nosiła to, iż jej chłopak został pobity przez kogoś, kto od pewnego czasu wnosił w ich życie samo zło i smutek, już nie wspominając o strachu.
Ale Mer była przekonana, że, mimo tych problemów z kryminalistą, przy boku Tomlinson'a nic jej nie grozi. Nie myślała tak tylko dlatego, że piłkarza było stać na tuzin ochroniarzy, tylko powodem tego było spojrzenie w oczach szatyna. Za każdym razem, gdy spoglądała w jego oczy, nie widziała w nich pogardy, zniechęcenia, czy złości, a czystą miłość. Nikt nigdy nie patrzył na nią w t en sposób, co on; nigdy wcześniej nie doświadczyła naprawdę szczerego uczucia, takiego prawdziwego i wiecznie świecącego. Louis był przykładem osoby, dla której bezpieczeństwo innych było postawione ponad jego własne, o czym mogła już się przekonać brunetka. Intuicja jej podpowiadała, że ten chłopak był dla niej stworzony.
Więc małe rzeczy, typu szczoteczka do zębów, czy też ten płaszcz w przedpokoju albo para butów były bardzo ważne. Gdyby nie one, Mer nie uwierzyłaby w istnienie Louis'a Tomlinson'a... No, może wiedziałaby, iż taka osoba jest, ale nigdy nie uwierzyłaby, że leży w jej łóżku i codziennie rano nuci wesołą melodię, przygotowując jej śniadanie. Wszystko, czego potrzebowała do pełni szczęścia było tak blisko, a tak daleko. W końcu jak długo może trwać wrzucenie kogoś winnego wielu przestępstw do więzienia?
Brat obiecał jej, iż zrobi wszystko, aby Troy Bennett zgnił w pierdlu, co było dla niej równoczesną deklaracją na to, że Robert zrobi wszystko, żeby tak się stało. Nie mogła wierzyć w nic innego, gdy miała dziecko i poturbowanego chłopaka.
Brunetka odkręciła wodę w kranie i nabrała w dłonie chłodnej cieczy, aby potem przemyć nią swoją zmęczoną, poranną twarz. Wszystko byłoby dla niej łatwiejsze, gdyby została w Doncaster i nigdy nie poszła na tę imprezę, gdzie przespała się z Harry'm. Byłaby teraz po studiach, z dobrymi i dopracowanymi planami na przyszłość, bez dziecka i całą tą sprawą z człowiekiem, którego nigdy w życiu na oczy nie widziała.
Jednak, gdyby nie ta nieszczęsna impreza i noc spędzona z Harry'm, na świat nie przyszłaby Louise, bez której nie wyobrażała sobie teraz życia. Fakt, straciła matkę kosztem dziecka, ale sama się nią stała, dzięki czemu zrozumiała jak to jest  być bezgranicznie przez kogoś kochaną. Pamiętała dzień, w którym urodziła się jej córka i kiedy ujrzała jej drobną buźkę, przysięgła sobie, że jeśli, nie daj Boże, kiedykolwiek Louise powtórzy jej błąd z młodości - Mer się jej nie wyrzeknie, tylko wesprze w trudnych chwilach i jej pomoże.
Nie chciała być taka jak Anne Padolsky. Za każdym razem, gdy myślała o swojej rodzicielce, czuła jak w jej serce wbija się ostry nóż, który pojawił się na wspomnienie o reakcji, jaką dostała od kobiety, gdy ta dowiedziała się o ciąży córki. W momencie, kiedy osiem lat później, wróciła do Doncaster i ujrzała w progu drzwi swojego chłopaka Anne, nóż wbity w jej serce przed kilku laty, został machinalnie, kilkukrotnie przekręcony, wywołując w ten sposób potworny ból. Nikomu nie życzyłaby takiego życia, jakie miała; takiej przeszłości. Musiała szybko wydorośleć, usamodzielnić się i ruszyć w świat tylko dlatego, że jej własna matka się jej wyrzekła za coś, co inni odebraliby jako błogosławieństwo.
Margaret westchnęła, po czym umyła zęby i pomalowała rzęsy czarną maskarą. Swoje długie, ciemne włosy związała w koński ogon, a na uszy założyła małe, złote serduszka, które leżały przez cały czas na umywalce, gdzie zostawiła je kilka dni wcześniej.
Wczorajszy wieczór bardzo nią wstrząsnął i nieświadomie obudziła się w jej umyśle chęć mordu; nie takiego dosłownego, ale jednak. Nie wyobrażała sobie, jaki ból musiał przeżywać jej chłopak, więc pół nocy przeleżała u jego boku, rozmyślając, w jaki sposób ściągnąć Bennett'a w pułapkę. Doceniała w nim tylko to, iż był przebiegły jak ten cholerny lis i mimo swojej przeszłości, bardzo bystry. Sama nie była dobra w planowaniu, więc po dwóch i pół godzinie rozmyślań, poszła spać.
Louis opowiedział jej dokładnie, co się stało, więc Margaret namówiła go, by zadzwonił do Roberta i powiedział mu, co się wydarzyło. Szatyn obiecał, iż to zrobi, jednak rano, gdyż nie chciał budzić brata swojej dziewczyny.
Recepcjonistka, ubrana w czarną, luźną sukienkę z kolorowymi zdobieniami z przodu, sięgającą jej do połowy ud, udała się do kuchni, by następnie nastawić wodę na herbatę i oprzeć się o blat kuchenny. Zastanawiała się, co takiego może przygotować na sylwestrowe śniadanie swojemu chłopakowi, a gdy otworzyła lodówkę, stwierdziła, iż najodpowiedniejszym wyborem będzie omlet z warzywami, poczuła czyjeś dłonie na swoich biodrach. W momencie, kiedy odłożyła na blat karton mleka i jajka, usta szatyna przywarły do jej szyi, zostawiając tam mokre pocałunki. Mer w odpowiedzi mruknęła coś niezrozumiale i mogła poczuć jak chłopak się uśmiecha. Odwróciła się w jego stronę i przeskanowała wzrokiem jego twarz; jeśli wczoraj wyglądał okropnie, to dzisiejszy widok osiągnął chyba nową skalę tegoż przymiotnika. To nie było tak, że z dnia na dzień Louis przestał być dla niej atrakcyjny. Powodem jej skrzywionej miny były widoczne już zasiniaczenia pod okiem. Może nie wyróżniały się one aż tak bardzo, ale ona je widziała i ten widok bolał.
Wolnym ruchem położyła swoją dłoń na policzku Tomlinson'a, a pod wpływem dotyku dziewczyny, szatyn się delikatnie uśmiechnął.
- Hej. - szarym oczom brunetki ukazał się biały uśmiech jej partnera.
- Hej. - odpowiedziała, jednak natychmiast spoważniała - Bardzo cię boli? - zapytała cicho Padolsky, a piłkarz pokręcił przecząco głową.
- Nie, boli mnie to, że mnie jeszcze nie pocałowałaś. - jego głos był ściszony, na co Margaret wywróciła oczami.
- Jak cię pocałuję, to na tym się nie skończy i nie zrobię nam śniadania. - zauważyła - Z resztą, jesteś obolały.
Chciała wyrwać się z jego uścisku, lecz jej na to nie pozwolił; przyciągnął ją bliżej siebie i złączył ich usta w namiętnym pocałunku, badając po chwili językiem wnętrze jamy ustnej dziewczyny. Pojedyncze pomruki wyrywały się z ich ust, co doprowadzało szatyna do jeszcze większego podniecenia. Chwycił za uda brunetki i podniósł ją ku górze, co oczywiście sprawiło, iż jego bolące żebra dały o sobie znać, ale w rezultacie, Mer siedziała na kuchennym blacie, a on stał między jej nogami.
- Wcale nie jestem obolały. - mruknął w jej usta, okłamując samego siebie, ale potrzebował tej bliskości jak nigdy dotąd. Obudził się rano cholernie sfrustrowany, a na dodatek złego, jego dziewczyny nie było obok niego, więc nie mógł choć przez chwilę wpatrywać się w jej cudowną twarz, gdy spała i pozwolić zapomnieć sobie o uczuciu sprzed kilku chwil. Uwielbiał widok śpiącej Margaret, jednak takie poranki jak ten sprawiały, iż zaczynał szaleć.
Padolsky w odpowiedzi na jego słowa, naparła na jego wargi swoimi, rozkoszując się ich chwilą zapomnienia. Nie często bywały okazje, kiedy byli sami w domu, bez Louise i mogli pozwolić sobie na takie okazywanie uczuć.
Louis, jakby zdawał się odrzucić myśli o bólu w klatce piersiowej i okolicach żeber i w stu procentach skupił się na swojej dziewczynie oraz jej wspaniałym zapachu. Jego dłonie powędrowały na biodra Mer, po czym przyciągnęły mocno do siebie, tak, że brunetka mogła czuć niewielkie wybrzuszenie w kroczu chłopaka. Oboje przerwali pocałunki, kiedy ręce Louis'a ścisnęły uda dziewczyny. Ku nieszczęściu piłkarza, Mer poczuła jak burczy jej w brzuchu i, co jak co, ale nie mogła zignorować tego faktu.
- Lou - szepnęła w jego usta - kocham cię, ale jestem cholernie głodna.
Szatyn odsunął się od Brytyjki i przyjrzał się jej przez kilka sekund.
- Jesteś... głodna. - bardziej stwierdził niż zapytał. Margaret skinęła głową, a Tomlinson odsunął się od niej robiąc dwa kroki do tyłu. - Okay, to ja... - podrapał się po karku - Pójdę wziąć prysznic i ci pomogę, dobra?
Padolsky uśmiechnęła się do niego pokrzepiająco, ponownie, w odpowiedzi, skinając głową. Następne, co zauważyła były tylko plecy szatyna, a on sam kierował się do łazienki.
- Przepraszam! - krzyknęła jeszcze za nim, a ton jej głosu brzmiał odrobinkę wesoło. Louis uniósł dłoń ku górze i nią ledwo widocznie machnął, a zaraz potem zniknął w łazience.
Margaret było głupio, że najpierw podnieciła swojego chłopaka, a chwilę później odmówiła mu kochania się z nim i automatycznie się zarumieniła na myśl, co chłopak robił pod prysznicem. Nie zrobiła tego specjalnie, po prostu była bardzo głodna, chyba jak każdy rano. Do tego dochodził jeszcze stan Louis'a i obawa przed tym, że może stać mu coś gorszego, jeśli przez najbliższe kilka dni nie będzie się oszczędzał.
Recepcjonistka, próbując przestać o tym myśleć, wzięła się za przyrządzanie im śniadania; wyjęła z szafki patelnię oraz średniej wielkości miskę, po czym wlała i wymieszała odpowiednie składniki i wylała połowę jej zawartości na uprzednio rozgrzaną patelnię. Gdy zaczęła kroić warzywa, usłyszała dzwonek swojej komórki, więc skierowała się do sypialni, by po chwili odebrać urządzenie.
- Poznaj swoją chrześnicę; Ivy Michelle Payne. - najpierw do jej uszu dobiegł głos Danielle, a następnie płacz dziecka.


Nowością był śnieg pruszący za oknem; rzadko kiedy w przeddzień Nowego Roku, Londyńczycy mogli doświadczyć białego puchu na swoich czapkach. Jednak dla Niall'a nie było to nic zaskakującego. Nie było rzeczy w stolicy Anglii, której by nie lubił; no, może korki nie należały do jego ulubionych, ale znajdował plusy we wszystkim. Był wiecznym optymistą. W przeciwieństwie do Eleanor, kochał wstawać wcześniej rano i siadać przy oknie z kubkiem gorącej herbaty i przyglądać się przechodniom, którym wszędzie było spieszno.
Jednak tym razem czuł się dziwnie; sam nie wiedział dlaczego. Spędził noc w mieszkaniu Calder, śpiąc na kanapie, przy czym wręcz obstawał i nie wyobrażał sobie, żeby było inaczej. Zwyczajne czerpanie radości ze wczesnego wstawania zostało w jakiś sposób mu zakłócone. Może powodem było obce mu miejsce? Albo brak zapachu ciast swojej mamy, ale jedno wiedział na pewno - był przy właściwej osobie. Sprzeczne, ale prawdziwe.
Gdyby nie... napaść na Eleanor (tak wolał nazywać to, co się jej zdarzyło), ich relacja mogłaby ułożyć się bardzo dobrze i sam nie wiedział, dlaczego tak myślał, ale miał nadzieję, iż brunetka wyzna mu, że czuje do niego to samo, co on do niej. 
Zważywszy na jej stan psychiczny, Niall wolał ograniczyć się do przyjaźni i powstrzymywał się od wpatrywania się w El, kiedy ta gotowała albo po prostu oglądała telewizję. Każdego dnia marzył o tym, aby poczuć jej malinowe usta na swoich, a swoje dłonie zagłębić w jej ślicznie pachnących włosach, jednak nie mógł tego zrobić. Czytał, że osoby po gwałcie są bardzo wrażliwe i minie bardzo dużo czasu zanim przystosują się na nowo w społeczeństwie. Kobiety najbardziej bały się dotyku mężczyzn, czego Horan także starał się nie robić, co było bardzo dla niego trudne. Eleanor była atrakcyjną dziewczyną i nie mógł znieść faktu, iż jedyne, co mu pozostało to czekać na jej pierwszy krok. O ile takowy kiedykolwiek będzie miał miejsce.
- Niall? - rozmyślania przerwał mu głos brunetki - Niall, dlaczego nie śpisz? Jest wcześnie.
Nie wiedział, skąd Brytyjka wyczuła, iż nie spał, ale był pod wrażeniem. Może też nie mogła spać?
Odwrócił się na oknie, po czym spojrzał do sypialni dziewczyny, do której drzwi były otwarte, a on sam znajdował się w salonie.
Eleanor spojrzała na zegarek znajdujący się na szafce nocnej i zadrżała na myśl, iż nie śpi o tej godzinie.
- Niall, jest piąta trzynaście. Powinieneś się jeszcze położyć. - jej głos był ospały.
Ciemność, jaka panowała w mieszkaniu uniemożliwiła Irlandczykowi przyjrzenie się swojej przyjaciółce, ale znał na pamięć jej opiekuńczy błysk w tęczówkach albo szczery uśmiech.
- Nie zasnę już. - burknął w odpowiedzi chłopak.
Przez chwilę żadne z nich się nie odzywało, a słychać było tylko tykanie zegarka. W pewnej chwili, blondyn usłyszał charakterystyczny szelest.
- To chodź do mnie.
Ponownie w mieszkaniu zapanowała cisza. Niall zmarszczył swoje brwi, nie wiedząc, co zrobić.
- El, nie chcę, żebyś-
- Niall, połóż się ze obok mnie. - weszła mu w słowo brunetka, a chłopakowi nie pozostało nic innego, jak zgodzić się na jej propozycję.
Kilkanaście sekund później, leżał pod ciepłą kołdrą, przy swojej wymarzonej dziewczynie, która była odwrócona w jego stronę i poprzez światło padające z latarni ulicznej, blondyn mógł stwierdzić, iż się uśmiechała.
- Lubię z tobą przebywać, wiesz? - zagadnęła, a Niall uniósł brwi ku górze. - Nie obchodzisz się ze mną jak z jajkiem. Po prostu potrafisz mnie wysłuchać i pomóc.
Usta Irlandczyka wykrzywiły się w uśmiechu.
- Bo sekretem uwodzenia kobiet jest słuchanie. - powiedział poważnym tonem.
- Próbujesz mnie uwieść?
- Może. - zaśmiał się.
- To dobrze, bo jesteś w tym okropny. - zachichotała brunetka.
- Ej, jeszcze przed chwilą byłem dobrym słuchaczem, a teraz jestem kiepskim podrywaczem? - zainteresował się wesoło blondyn.
Eleanor uśmiechnęła się pod nosem.
- Jesteś zbyt uroczy, żeby podrywać dziewczyny w przeciętny sposób. - przyznała,  wzruszając ramionami.
- Czyli jestem uroczy, mhm?
- Może. - zaśmiała się, kopiując jego odpowiedź - Ale na pewno nie jesteś jak inni faceci, którzy chcieliby dobrać się do moich majtek, a następnego dnia o mnie zapomnieć.
Przez chwilę, Horan leżał bez ruchu, analizując słowa dziewczyny. On nigdy w życiu nie zrobiłby czegoś takiego żadnej kobiecie, a zwłaszcza El.
- Tacy ludzie nie wiedzą, co tracą. - tym razem to on wzruszył ramionami. Zaraz po wypowiedzeniu tych słów, pożałował, iż w ogóle się odezwał.
- A co tracą? - zainteresowała się brunetka.
Niall był wdzięczny losowi, że w pokoju panowała ciemność, bo przynajmniej Eleanor nie widziała jak zagryza wargę i przymyka na parę sekund oczy.
- Wspaniałą kobietę. - odpowiedział cicho - Opiekuńczą, zazwyczaj uśmiechniętą i pełną życia Brytyjkę, dla której przeznaczenie przygotowało coś niesamowicie cudownego.
Był dumny ze swoich słów.
- W takim razie chyba gdzieś zabłądziło. - odparła, a po chwili dodała - Przeznaczenie. Bo, patrz, przez ostatni czas jestem chyba najbardziej pechową dziewczyną pod Słońcem. Mam cholerny mętlik w głowie, a moje dotychczasowe decyzje nie wniosły w moje życie niczego konkretnego. Jedyną osobą, która o mnie dba jesteś ty.
- Więc to ja jestem niesamowicie cudowny? - zaśmiał się blondyn, obracając swoje słowa w żart.
- Nie pochlebiaj sobie, Horan. - zażartowała brunetka - A teraz idź spać.
- Dobrze panno Calder. - zachichotał Niall, po czym zakrył się kołdrą i spróbował zasnąć.



AUTORKA:
Jest 1 w nocy, muszę wstać o 6, a jeszcze kończę dla was ten rozdział! WOOOOOWOW! Powiem szczerze, część z Loumer mi się podoba, a ta druga nie. Ooops, się zjebało rozdział (więc czekam teraz na negatywne komentarze, bo nawet nie czytam tego po raz drugi, by sprawdzić sens zdań itP)
Kolejny rozdział powinien być w przyszłym tygodniu, a jak nie, to jeszcze w kolejnym, bla bla bla.
Miłego tygodnia kochane <3

Obserwatorzy