sobota, 23 listopada 2013

Rozdział Dwudziesty Drugi

     AUTORKA: Uwierzcie lub nie, ale uwielbiam pisać z perspektywy Eleanor.
    Przesłuchałam całą "Midnight Memories" i muszę przyznać, że piosenki są niesamowite. Moje ulubione to: Through the dark, Happily, You and I, Little white lies, Don't forget where you belong. nie licząc oczywiście BSE, czy też SOML... a wy? Słuchałyście? Które wam się  najbardziej podobają? Mnie ujęły solówki Lou i Niall'a. Przepraszam, ale kocham ich. Ach i Liam. On też ma świetny głos!
    # CHER to już nie LLOYD a MONK. Gdybyście widziały moją reakcję/minę jak się o tym dowiedziałam! Istny szok i wmurowanie w podłogę, połączone z nieopisaną radością.  Mój Chraig ♥
       & jeśli chcecie zadawać mi jakieś pytania, to walcie śmiało - odpowiem w komentarzu ( o ile takowe będą ).
        Co do pojawienia się Robert'a, czy też Blair - spokojnie - jeszcze chwila.

       PS Za ewentualne błędy, literówki, te interpunkcyjne i stylistyczne itp przepraszam, wiem, że kilka jest, ale nie chce mi się już  ich wyłapywać i poprawiać. (:


       Londyn, 2013
    Nadszedł wymarzony przez wszystkich piątek. Ciemne chmury, jakie zawitały nad Londynem, nie przeszkadzały jego mieszkańcom w robieniu świątecznych zakupów. Tak, londyńczycy byli ludźmi, którzy uwielbiali kupować wigilijne ozdoby prawie cztery tygodnie przed świętami. Jedna osoba, która nie wpadła w świąteczną gorączkę siedziała na szpitalnym łóżku, wpatrując się w przestrzeń. Szary sweter, jaki przywiózł jej Niall z mieszkania, był trochę za duży i do tego zaciągnięty w kilku miejscach, jednak w tamtym momencie, jej to nie przeszkadzało. Czarne jeansy i brązowe botki także nie grały żadnej roli w wyglądzie brunetki. Jedyną rzeczą, na której jej zależało to to, by ukryć swoją twarz w brązowych, rozpuszczonych, falowanych włosach i schować się już na zawsze w swoim małym mieszkaniu, co i tak było trudne, zważywszy na nadopiekuńczość Niall'a, Harry'ego, czy też Louis'ego, który nie wyrażali chęci, aby dziewczyna siedziała sama.
    Eleanor czuła się źle. Jej myśli były powyrywane z kontekstu, a jeśli już starały się układać - sprowadzały się do jednego wydarzenia, sprzed tygodnia, o którym chciała zapomnieć. Co najgorsze, ani lekarstwa, ani spotkania z panią psycholog nie pomagały Calder spać spokojniej. Miała wrażenie, że, jeśli tylko zamknie swoje oczy, nawiedzi ją obraz obrzydliwej twarzy tego okropnego typa, który bez skrupułów pozbawił ją szczęścia, uśmiechu, optymizmu. Nawet szpital, miejsce chronione przez wykwalifikowanych ludzi, monitorowane, nie sprawiało, iż czuła się bezpieczna. Obawiała się wszystkiego; najmniejszego gestu, podmuchu wiatru, spojrzenia obcego. To już nie była ta sama Eleanor Calder, która próbowała wyleczyć się po utracie (ukochanego) przyjaciela. Teraz była to dziewczyna, starająca się ułożyć sobie na nowo życie, korzystając z pomocy licznych ekspertów. Chociaż nie. Dla Eleanor przestało się liczyć to, co mówili inni. Nie zaprzątała sobie głowy wiadomościami, podawanymi w telewizji, czy też śniadaniem, którego nie tknęła dzisiejszego poranka. Żyła w niej tylko malutka cząsteczka, która chciała wyrzucić z siebie wszystko związane z normalnym funkcjonowaniem. Ciało brunetki było omotane przez jedno wydarzenie, którego nie życzyłaby nawet największemu wrogowi.
    Poczuła czyjąś obecność w tej małej sali. Okłamałabym, gdyby się nie przestraszyła. Łatwo ją było przerazić. Jednak bicie jej serca się unormowało, gdy ujrzała w progu znajomą twarz. Chłopak opierający się o framugę miał na sobie czarną kurtkę oraz tego samego koloru spodnie i standardowo Vansy. Kto by pomyślał, że zimą, Brytyjczycy preferują tak słabo ocieplone obuwie? Jego bordowy sweterek był do połowy zakryty szarym szalikiem. W dłoni trzymał kluczyki od samochodu i plik kartek, będący, za pewne, wypisem Calder ze szpitala.
    - Spakowana? - zapytał się szatyn, nie przestając obserwować swojej przyjaciółki. Przez dłuższą chwilę, Eleanor nie poruszyła się. Nie miała najmniejszej ochoty wyjść na chłodne, prawie, że grudniowe powietrze, ale marzyła o tym, by dotrzeć już do domu i schować się pod ciepłą kołdrą, w swoim łóżku. Brunetka czuła na sobie spojrzenie przyjaciela, więc wstała z niewygodnego, szpitalnego łóżka i nałożyła na swoje ramiona oliwkowy płaszczyk z czarnymi, skórzanymi rękawami. Wokół szyi, nagannie zawinęła sobie popielaty szalik, a w dłonie chwyciła brązową torbę, w której znajdowało się parę rzeczy, przyniesionych przez Niall'a. Wzrok Eleanor powędrował na piłkarza, stojącego w drzwiach. Ten, natychmiast się odsunął i przepuścił ją w nich jako pierwszą. Harry uprzedzał go, że Calder nie będzie zbyt rozmowna, więc szatyn nie naciskał na nią.
    Szli obok siebie szerokim korytarzem, dopóki nie dotarli do wind. Weszli tam, w ciszy, oczekując aż przewiezie ich na partner. Eleanor oparła się o jedną ze ścian i przymknęła oczy, by móc znowu ujrzeć ten kretyński uśmieszek jej sprawcy. Lekarze, którzy ją badali, nie stwierdzili u niej gorszych obrażeń niż te, które już miała. Połamane żebra zdążyły się już częściowo zrosnąć, szwy z łuku brwiowego zniknęły, a po rozdartej wardze nie było już prawie śladu. Można jedynie czepić się siniaków, które jak na złość, przybrały intensywniejszą barwę. Miała ich wiele; na udach, brzuchu, ramionach... Wszystko jej przypominało tej nocy. Jednak najgorszy był uszczerbek, na który lekarze nie mieli żadnego wpływu. Psychika. Jak już wspomniałam, myśli El krążyły wszędzie i nigdzie - choć i tak zawsze wracały do tego, o czym starała się zapomnieć. Czasami zastanawiała się, jak to jest, że żyła w XXI wieku, a nikt z naukowców nie wpadł na pomysł, by dać do powszechnego użycia wymazywacz pamięci. Wolała jednak nie mówić o tym swojej terapeutce, gdyż ta myśl odleciała tak szybko jak się przyplątała.
    Po małym pomieszczeniu, rozeszło się charakterystyczne kliknięcie, które towarzyszyło otwieraniu się drzwi od windy. Louis pozwolił brunetce wyjść pierwszej, a kiedy oboje stali już na pełnym ludzi korytarzu, skierowali się do izby przyjęć, by tam dopełnić reszty formalności, co do wypisania ekspedientki z placówki. Mimo tego, iż Eleanor miała wyjść ze szpitala, musiała regularnie pojawiać się w gabinecie psychologa. Jednak planowała zmienić swojego terapeutę, gdyż ta wcale nie wydawała się być dla niej odpowiednia. Nie pomagała jej, jak to powinna robić. Nawet nie zapisywała już tego, co jej mówiła Eleanor. Po prostu była, by być.
    Tomlinson podszedł do lady, za którą stała pulchna pielęgniarka i wręczył jej plik dokumentów, przekazanych przez doktora brunetki. Kobieta rzuciła okiem na parę, stojącą naprzeciwko niej i zabrała się na podpisywanie i kompletowanie kartek. Po kilku minutach oznajmiła, że Eleanor może wrócić do domu, więc Louis podziękował i z przyjaciółką u boku, wyszli ze szpitala.
    Tak jak podejrzewała Calder, chłodne powietrze owiało jej delikatną twarz, a kilka pojedynczych kropel deszczu skropiło jej głowę. W pewnym sensie, poczuła się lepiej, ponieważ pierwszy raz, od tygodnia, była na zewnątrz. Ludzie, wchodzący do placówki zerkali na Tomlinson'a, nie ukrywając swojego zainteresowania jego osobą. Szatyn starał się unikać tych spojrzeń. Przez krótką chwilę zapragnął być zwykłym, przeciętnym obywatelem Wielkiej Brytanii.
    Lou otworzył brunetce drzwi od swojego czarnego seata, a gdy dziewczyna zajęła miejsce, zamknął za nią i przeszedł na prawą stronę, na miejsce kierowcy. Zasiadł za kierownicą i zapiął pasy, po czym włączył radio, by swobodna muzyka zagłuszyła tę ciszę, jaka panowała między przyjaciółmi. Eleanor nawet nie poczuła, kiedy jej towarzysz wyruszył z parkingu i wjechał na ulice Londynu. Wpatrywała się w ludzi za oknem, próbując poukładać sobie jakoś myśli, co przychodziło jej z niemałą trudnością.
    Eleanor zastanawiała się, dlaczego Louis nie przyjechał po nią z Margaret. W końcu byli parą, jednak tak szybko jak to było możliwe, postanowiła wyrzucić z głowy perspektywę siedzenia z nimi w jednym samochodzie. To nie było tak, że nie lubiła Mer. Po prostu, chwilowo, nie chciała obracać się w niczyim towarzystwie.
    - Jak się czujesz? - troska w głowie Lou wyrwała brunetkę z zamyślenia.
    Dziewczyna zerknęła na swojego towarzysza, a kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały - wzruszyła beznamiętnie ramionami. Louis podjął próbę rozpoczęcia rozmowy tylko dlatego, żeby nie czuć się niezręcznie, choć i tak przypuszczał, że ekspedientka wcale nie odczuwała tej ciszy w taki sposób.
    - Potrzebujesz czegoś? - Tomolinson próbował dalej.
   - Kawy. - mruknęła ospałym głosem dziewczyna. Jedną z wielu wad przebywania w szpitalu był brak dobrej kawy. Te z automatu były nie do przełknięcia, a z bufetu wyróżniała je zbyt mała ilość kofeiny, co w rezultacie smakowało jak kakao, a Eleanor była przyzwyczajona do prawdziwej kawy.
    Piłkarz skręcił w odpowiednią ulicę i już po chwili parkował przed Pepper Mint.
   Calder nie podobała się perspektywa tego, że musiała skonfrontować się z Horan'em i to jeszcze w miejscu publicznym. Lubiła go, ale w tamtym momencie miała ochotę na samotność. O nic więcej nie prosiła.
    Kiedy para wchodziła do lokalu, do ich nozdrzy dotarł przyjemny zapach ziaren kawy i słodki aromat ciast. Eleanor musiała przyznać, iż tęskniła za tym miejscem. Mimo tego, że nie zawitała do niego zaledwie przez tydzień - brakowało jej tych zwykłych, pysznych muffinek Maury Horan, która dostarczała dwa razy w tygodniu ten deser do kawiarni swojego syna.
    Za ladą stała blondynka o niebieskich oczach i wycierała szklanki ściereczką. Gdy ujrzała nowym klientów, zaprzestała temu zajęciu, by móc przyjąć zamówienie. Louis wziął sobie herbatę na wynos, a brunetka Cappuccino. Chłopak zapłacił, zostawiając blondynce napiwek.
    - Perrie, tak? - zapytał się pracowniczki, spoglądając na jej plakietkę z imieniem. Dziewczyna skinęła głową - Jest Niall?
    No tak. Louis'owi trudno było wyjąć telefon i zadzwonić do przyjaciela. Wolał wykorzystać biedną Edwards do poinformowania go o tym.
    - W swoim gabinecie. - odparła z uśmiechem blondynka.
    - Mógłbym do niego iść? - zadał niepewnie pytanie. Perrie przyjrzała mu się uważniej. - Jestem jego przyjacielem. Louis Tomlinson. - wyciągnął dłoń do dziewczyny, aby ta ją uścisnęła.
    - Okej, wiesz jak trafić?
    Szatyn skinął głową, jednak w momencie, kiedy chciał przejść obok lady, przypomniał sobie o brunetce, która siedziała przy jednym ze stolików i wpatrywała się w widok za oknem. Spojrzał ponownie na Edwards i uśmiechnął się blado.
    - Perrie, mogłabyś rzucić okiem na moją przyjaciółkę? - pokazał dziewczynie Calder, pijącą kawę - Eleanor miała ciężki tydzień i boję się, że może zrobić coś głupiego.
    Blondynka zgodziła się na jego prośbę, a Louis natychmiast zniknął za drzwiami, prowadzącymi do gabinetu Horan'a. Miał sobie za złe to, że przedstawił El jako, mhm, można powiedzieć, chorą psychicznie dziewczynę, ale chciał, by była pod obserwacją, ponieważ naprawdę się o nią martwił.
     Edwards należała do osób, które dotrzymywały danego słowa, a skoro sławny piłkarz poprosił ją o to, by zajęła się Eleanor, nie miała ku temu żadnych problemów. Wzięła z dużej lodówki, w której znajdowały się ciasta, jedno kremowe i położyła na talerzyk, po czym obok dała łyżeczkę. Przeszła zza lady, kierując się  do brunetki, siedzącej na krześle i bawiącej się łyżeczką od kawy. Dziewczyna usiadła przed ekspedientką i położyła przed nią talerzyk z deser, uśmiechając się do nowej znajomej.
      - Jesteś znajomą Niall'a, prawda? - zagadnęła blondyna, starając sobie przypomnieć twarz Calder, co w końcu się jej udało. Kilkakrotnie widziała ją w towarzystwie Horan'a - Jestem Perrie Edwards. - dziewczyna miała nadzieję, że nie przestraszyła jej na wstępie.
     Kamień spadł z serca Pezz, kiedy piwne oczy jej towarzyszki przeniosły się na nią. Brunetka przyglądała się nowej koleżance z lekką rezerwą, jednak po dłuższej chwili - odpuściła. Eleanor, w towarzystwie Perrie rozluźniła się trochę i uniosła kubeczek z kawą do swych ust, smakując cudownego napoju, za którym tak bardzo tęskniła.
    Gdy odsunęła kawę od siebie, uśmiechnęła się nieśmiało w stronę Edwards i skinęła jej delikatnie głową. Eleanor straciła zaufanie do wszystkich, więc trudno było się jej dziwić takiego zachowania. Była zaskoczona tym, że jeszcze nie odrzuciła od siebie Louis'ego, czy Harry'ego. O Niall'u, na razie, nie chciała myśleć. Nadal miała jego słowa w swojej głowie, bo pomimo upływu tygodnia, szpitalne otoczenie pozwoliło jej przemyśleć parę obszerniejszych spraw związanego z jej życiem.
    - Eleanor Calder. - szepnęła, a jej głos załamał się w połowie.
    Usta Perrie uniosły się ku górze. Dziewczyna była zadowolona z siebie, iż udało się jej zrobić ten nieszczęsny pierwszy krok. Nie znała przeszłości brunetki, jednak łatwo mogła stwierdzić, po jej zachowaniu, że nie była ona łatwa.
   - Och, proszę. Kremówka, na koszt firmy. - Edwards podsunęła Eleanor talerzyk z promiennym uśmiechem majaczącym na jej ustach. Wbrew sobie i swoim dziwnym przekonaniom, nieśmiałości, była bardzo dobra w nawiązywaniu nowych znajomości.
     Brunetka przyjrzała się dokładniej deserowi, który został jej zaoferowany. Miała ogromną ochotę, by skosztować  tego pysznie wyglądającego ciastka, jednak żołądek zawiązał się jej w węzeł. Czuła, że choćby chciała, to nie potrafiłaby połknąć ani kęsa.
     - To miłe. - El starała się utrzymać kontakt wzrokowy ze swoją towarzyszką, lecz odpuszczała po dwóch sekundach. Nadal czuła się niepewnie, mimo, iż ciepło i pozytywna energia, którą roznosiła Perrie, była wręcz namacalna, w tym pomieszczeniu. - Dziękuję, ale - Eleanor próbowała wymyślić jakąś sensowną wymówkę - nie mam ochoty. - nie chciała okłamywać nowo poznanej dziewczyny, a widząc jej nieco smutniejszy wyraz twarzy, dodała - Jeśli byś mogła, to zapakować na wynos, to byłoby okej.
    Calder dostrzegła jak Perrie się ponownie uśmiecha, a następne, co zdołała zarejestrować to to, iż blondynka zerwała się z miejsca i poszła, wraz z talerzykiem, zapakować ciastko. W tym samym czasie, Eleanor zdążyła wypić cały swój, kartonowy kubeczek z kawą i wyrzucić go do śmietnika. Następnie podeszła do lady i oparła się o nią, spoglądając na blondynkę.
    -  Czym się zajmujesz? - zapytała wesoło Pezz.
    Calder przemyślała przez chwilę to, co chciałaby powiedzieć.
    - Pracuję w butiku. - spróbowała przybrać pewną siebie barwę głosu.
    - Dlaczego ja na to wcześniej nie wpadłam? - uderzyła się z otwartej dłoni w czoło - Przecież na pierwszy rzut oka widać, że masz poczucie stylu!
    Usta Eleanor drgnęły ku górze. Nie wiedzieć czemu, poczuła się odrobinę lepiej, rozmawiając, albo inaczej: słuchając tego, co mówiła Perrie.
    - Dziękuję, ale nie interesuję się modą. Zdaję się na instynkt. - wzruszyła ramionami brunetka. Nie wiedziała, skąd u niej tyle swobody i tej beztroski, którą próbowała niejednokrotnie przywołać - bezskutecznie jednak.
    Edwards postawiła na ladzie zapakowaną kremówkę i podparła głowę na rękach. W jej niebieskich tęczówkach Eleanor wyczytała radość, która była dla niej nieuzasadniona. Brunetka nie widziała niczego nadzwyczajnego w swojej pracy.
    - Czyli wychodzi na to, że cholernie się marnujesz w tym butiku. - stwierdziła powoli blondynka - Twoim zadaniem powinno być projektowanie ubrań, albo cokolwiek, co jest związane z modą!
    Policzki Calder zarumieniły się.
    - Perrie - mruknęła cicho dziewczyna - mam na sobie stary, rozciągnięty sweter. Gdzie ja do tego całego projektowania...  To nie jest dla mnie. Wolę.. być tutaj.
    - Ale będąc całe życie w jednym miejscu, nie rozwijasz się. Tylko podporządkowujesz innym. Nie znam cię, ale wydaje mi się, na pierwszy rzut oka, że nie należysz do osób, które lubią tanie ciuchy. - odparła szczerze  Perrie.
    Eleanor uśmiechnęła się delikatnie na słowa dziewczyny. Fakt, miała rację, co do tego stania w jednym miejscu i życia w rutynie, ale Eleanor to lubiła. Lubiła chodzić do sklepu i pomagać zagubionym, czasem, klientkom, czy też spędzać miło czas z książką przed telewizorem. Jednak zapomniała o jednej, drobnej rzeczy: jej życie nie będzie już takie samo jak było w zeszłym tygodniu.
    Przypominając sobie tę sytuację w alejce - uśmiech zniknął z jej ust.
    - Nie znasz mnie. - powiedziała beznamiętnym głosem brunetka - Ale masz rację, jednak nie jestem gotowa pójśc naprzód. Jeszcze nie.
    W tym samym momencie, obok dziewczyn pojawił się Niall z Louis'em, wymieniając ostatnie uwagi, co do miejsca przebywania ich przyjaciółki. Eleanor myślała, że wróci do swojego mieszkania i raz na zawsze porzuci te troski, jednak chłopcy nie chcieli, by Bennett kiedykolwiek miał się skonfrontować z Calder. To było zbyt ryzykowne i nie było tutaj mowy o bólu fizycznym (to też), ale o psychicznym.
    Irlandczyk przyjrzał się dokładniej blondynce, która starała się udawać, że nie czuje na sobie wzroku swojego szefa; zajęła się układaniem babeczek w specjalnym koszyku. Kiedy zdał sobie sprawę, iż nic nie zdoła zrobić, przeniósł swój wzrok na brunetkę. Ta stała i wpatrywała się głupio w jedno miejsce, jakby przez chwilę miała jakąś wizję przyszłości, czy też coś nadzwyczajnie dziwnego.
    - Pezz, zajmiesz się PM do czasu mojego powrotu? - zapytał Niall, zerkając na Calder.
    - Nie ma sprawy. - odpowiedziała blondynka.
    - Dziękuję. - uśmiechnął się chłopak.
    - El, możemy już iść? - zapytał się Louis, uważnie przyglądając się reakcji dziewczyny. Ta skinęła głową, posyłając jeszcze ostatnie spojrzenie Perrie. Brunetka z właścicielem lokalu skierowali się do wyjścia, a szatyn uśmiechnął się do Brytyjki - Dziękuję, Perrie.
    - Nie ma za co, Louis. - odpowiedziała odważnie - Jednak zachowywała się dość... dziwnie. Nie jak świruska, a bardziej jakby się czegoś bała.
    Tomlinson nie chciał zdradzić prawdziwego powodu, przez który jego przyjaciółka zachowywała się w taki, a nie inny sposób. Czuł, że nie należy tego rozgłaszać. Najpierw musiał porozmawiać z Eleanor, by poszła na policję.
    - Jeszcze raz dziękuję. - piłkarz z ciężkim sercem zignorował uwagę Edwards i posłał jej cień uśmiechu - Do widzenia.
    - Miłego dnia. - odparła blondynka.
    Chłopak wyszedł z lokalu, szukając wzrokiem swojego auta. Ujrzał przed nim Eleanor z Niall'em, który coś mówił do swojej towarzyszki. Było widać, iż dziewczynie nie podobają się słowa, wypowiedziane przez blondyna, co musiało oznaczać, że Horan powiedział jej o tym, iż Calder zamieszka chwilowo u osoby, z którą nie miała szczególnych kontaktów.
    Gdy Louis stanął przy czarnym samochodzie, piwne tęczówki Eleanor przywitały go z pewnym wyrzutem. Nie mógł nic poradzić na to, jaką decyzję podjęła jego dziewczyna.
    - Nie chcę zwalać się na głowę twojej dziewczynie. - twardy głos Calder rozniósł się po wnętrzu auta, kiedy para weszła do niego. Niall poszedł do swojego pojazdu.
    - Wcale tego nie robisz. Mer chciała, abyś przez jakiś czas-
    - Nie chcę. - przerwała mu brunetka - Jedyną rzeczą, o jakiej marzę, to spokój w swoim mieszkaniu. Nie miejscu, gdzie będę przeszkadzała.
    - Nie będziesz przeszkadzała. - stwierdził Tomlinson, wkładając kluczyki do stacyjki.
  - Nie chcę. - Eleanor powtarzała te dwa słowa niczym mantrę. Wiedziała, że zachowuje się jak rozkapryszone dziecko, jednak naprawdę nie miała ochoty, pomimo przeżytych, ciężkich chwil, na towarzystwo Margaret.
    - Okej. - westchnął piłkarz - Kompromis.
    Calder spojrzała na niego jak na idiotę.
    - Pamiętasz, co ci obiecałem? - zapytał, a gdy nie uzyskał odpowiedzi, kontynuował - Nie będę się wtrącał w tę sprawę z Bennett'em, jeśli przyjdziesz na mój mecz. - brunetka wzdrygnęła się na wspomnienie o tym mężczyźnie - Teraz chcę, abyś spędziła weekend w domu Mer. Potem zdecydujesz sama.
    Eleanor patrzyła na szatyna w zdumieniu, analizując jego propozycję. Albo raczej propozycję Margaret Padolsky - dziewczynę byłego chłopaka Calder, który z dnia na dzień stawał się dla niej kimś, kogo powoli przestawała kochać.



WIEM, WIEM. WIEM. WIEM. Rozdział  krótki i  w ogóle, ale nie miałam serca dodawać nowego wątku. Mam nadzieję, że zrozumiecie.
Kocham Was xx

 

niedziela, 17 listopada 2013

Rozdział Dwudziesty Pierwszy

      AUTORKA: Dobry wieczór. Rozdział miał być wczoraj, ale jakoś straciłam poczucie czasu i jest dzisiaj. Muszę przyznać, iż momentami lekko wymuszony, ale mam nadzieję, że mi wybaczycie. Podoba mi się fragment Harry'ego z Louise oraz Zerrie. Taaak, dzisiaj tak potrójnie. :)
        Nie mam pojęcia, kiedy dodam 22 rozdział, gdyż to tylko i wyłącznie zależy od tego, kiedy mnie natchni. Choć mam przeczucie, że po tym rozdziale zdobędę się chociaż na napisanie kolejnego.
          CO MYŚLICIE O NOWYM SZABLONIE? Dziękuję @raajot za podesłanie go. Prawda, to przeznaczenie. Mimo tego, że nie na zamówienie, ale jednak LOUMER JEST <3 {i znowu, nie potrafię się przyzwyczaić do nowego wyglądu}
       

       Londyn, 2013
    Słońce chowające się za budynkami zwiastowało dość ładną, gwieździstą noc. Mimo chłodu, jaki przyszedł wraz z ciemnym niebem, mieszkańcy Londynu z uśmiechem przyjęli nadchodzący wieczór. Louise, z równie pięknym uśmiechem, co jej tata, usiadła przy swoim biurku, w pokoju i wyjęła z teczki białą kartkę oraz kredki z piórnika. Dziewczynka należała do dzieci, które uwielbiały rysować i poprzez tę czynność wyrażała samą siebie, a przy okazji kształciła swój charakter, poprzez przelewanie kolorowych plam na kartkę. Miała dopiero siedem lat, jednak rozumiała pewne rzeczy aż  za dobrze. Louise zapamiętała poprzedni dzień, kiedy to Harry przyszedł po nią do szkoły, bardziej zdołowany niż zwykle. O nic nie pytała, ale uważała, że jej ojciec potrzebuje odrobiny szczęścia w swoim życiu.
    Odwróciła kartkę pionowo i zaczęła rysować. W tym samym czasie Harry siedział przed laptopem, w salonie, przy włączonych wiadomościach, i szukał czegoś, co pomogłoby mu na wkopanie Troy'a do pudła. Wiedział, że nie może za wiele zrobić. Bynajmniej sam nie był w stanie znaleźć Bennett'a, a nie chciał wplątywać w to żadnego ze swoich przyjaciół, ponieważ tamci mieli kogoś, kogo kochali. Nie twierdził, iż on takiej osoby nie posiadał. Miał córkę i to tak niesamowitą, uzdolnioną i przesłodką, że nie potrafił sobie wyobrazić swojego dalszego życia bez niej. Jednak, mimo miłości do swojego dziecka, chciał pomóc przyjaciółce. Byli w tym bagnie razem - i - według Harry'ego - powinni trzymać się razem.
    Styles, kilkanaście razy przeanalizował artykuły o dilerze. Niektóre zdania znał już na pamięć, jednak nie miał żadnego punktu zaczepienia. Nie wiedział, kto z nim współpracował, z kim się spotykał, przyjaźnił, gdzie mieszkał. Jakby nie istniał; wyczekiwał na odpowiedni moment, a potem atakował swoją ofiarę niczym puma.
     Brunet potrząsnął głową, w celu odgonienia głupich myśli. Wolał te o optymistycznej tematyce. Nie czuł, że zabawa w policjanta mu się opłaci, jednak chciał spróbować. Musiał chronić bliskie mu osoby.
    - Harry? - delikatny głos rozwiał jego rozmyślenia. Uniósł wzrok ponad ekran laptopa i ujrzał przed sobą Louise z rysunkiem w dłoni. Dziewczynka uśmiechała się do niego, choć w rzeczywistości martwiła się o swojego ojca. Właśnie, Harry nie zwracał uwagi na to, w jaki sposób Padolsky do niego mówiła. Doskonale zdawał sobie  sprawę z tego, że musiało minąć trochę czasu, by dziewczynka zaakceptowała fakt, iż Styles był jej ojcem. - Mam coś dla ciebie.
    Chłopak przymknął laptopa i oparł się o sofę, by móc zrobić trochę miejsca swojej córce. Louise natychmiast zrozumiała aluzję i usiadła obok niego, podając mu kartkę. Harry przyjął od niej rysunek i, gdy ujrzał, co przedstawia, poczuł ciepło, rozpływające się w jego sercu. Obrazek był narysowany przez siedmiolatkę, jednak to nie zmieniało faktu, iż był po prostu piękny. Lulu narysowała dwie postacie, tak bardzo do siebie podobne. Harry rozpoznał w nich siebie i dziewczynkę.
    - Dziękuję, Lu. To naprawdę jest piękne. - uśmiechnął się do swojej córeczki.
   Nie miał nigdy możliwości poznania jej zdolności plastycznych, a musiał przyznać, iż miała talent. Rysowała na tyle niesamowicie, na ile pozwalało jej bycie siedmiolatką.
    - To ty - Louise wskazała swoim palcem na wysoką postać z lokami, ubraną w czarne jeansy oraz szary płaszcz, z szalikiem na szyi. - a to ja. - niska, drobna i dziewczynka w granatowych spodniach, zielonej kurtce z dwoma warkoczykami wyróżniała się trzymanej w dłoni maskotkę, którą dostała od Louis'a.
    - A gdzie mama? - zapytał Harry, choć nie planował zadawać tego pytania.
    - To rysunek dla ciebie. - uśmiechnęła się mała brunetka - Jak mama przyjedzie, to narysuję jej taki, tylko z nią i Louis'em i mną, oczywiście.
    Usta młodego ojca drgnęły ku górze, kiedy usłyszał plany swojej córki. Co powinien czuć? Margaret była dla niego tylko przygodą, która szybciej się zakończyła, niż rozpoczęła. Nie darzył jej żadnym głębszym uczuciem. Była dla niego przyjaciółką, matką jego dziecka. Cieszył się, że Tomlinson w końcu znalazł sobie kogoś tak wspaniałego jak Mer. Harry twierdził, iż para pasowała do siebie i mimo tych kilku różnic, jaka między nimi była - mogliby stworzyć coś naprawdę trwałego i pięknego.
    - Świetny pomysł, ale myślę, że powinniśmy iść już spać. - zauważył wesoło brunet - Nie wydaje mi się, by twoja mama była zadowolona, kiedy przyjedzie, a ty nie będziesz jeszcze spać, nie uważasz?
    Louise udała przez chwilę zamyśloną, jednak w rezultacie wiedziała, o czym mówił jej tata. Margaret nie lubiła, gdy jej córka zbyt późno chodziła spać. Zwłaszcza, jeśli miała następnego dnia iść do szkoły.
    - Zmykaj spać, szkrabie. - rzucił Harry - Jutro czeka cię ciężki dzień.
    Dziewczynka uniosła brwi ku górze, słysząc słowa chłopaka.
    - Zapomniałaś, że musisz ograć Ethan'a w Fifę? - przypomniał jej brunet - Po raz kolejny.
    - Ethan jest kiepski  w tej grze. - mruknęła dziewczynka, schodząc z kanapy.
    - Jego nauczycielem był Niall, więc czemu się tutaj dziwić?
    Louise zachichotała.
    - Ale za to jest dobry w robieniu kanapek. - uśmiechnęła się promiennie Padolsky, kierując się w stronę swojego pokoju. Harry wstał z sofy i poszedł za córką, by otulić ją do snu. Bardzo polubił przebywać w jej towarzystwie i samo to, iż miał z kim dzielić swój czas, było coś niepowtarzalnym. - Choć nikt nie przebije cioci Maury.
    - O tak, pani Horan ma ten dar do gotowania. - zaśmiał się brunet, zapalając  światło w pokoju Louise. Dziewczynka weszła pod kołdrę i przytuliła do piersi pluszaka, którego dostała tego pamiętnego dnia od chłopaka swojej mamy. Nie rozstawała się z nim praktycznie w ogóle. Poza szkołą.
    Harry okrył swoją córkę pościelą i przysiadł na krańcu jej łózka, spoglądając  w oczy dziewczynki. Była dla niego bardzo ważną osobą i pragnął ją chronić, jak najlepiej tylko potrafił. Perspektywa tego, iż coś mogłoby się jej stać z ręki Bennett'a nie odstępowała Styles'a ani na krok. Doskonale zdawał sobie sprawę z zagrożenia, jakie mogłoby się im przydarzyć i miał nadzieję, że Louis powiedział o nim Mer.
    - Mogę zadać ci pytanie?
    - Śmiało. - Harry uśmiechnął się do Lulu.
    - Stało się coś? - zapytała niepewnie - To znaczy, widziałam, że ostatnio nie byłeś zbyt szczęśliwy.. i przepraszam, jeśli zrobiłam coś nie tak.
    Styles nie sądził, iż siedmioletnia dziewczynka będzie w stanie wychwycić jego denne zachowanie. Margaret mówiła mu, że ich córka jest specyficzna i nad przeciętnie inteligenta, jednak nie sądził, by to było aż tak rozpoznawalne.
    - Nie zrobiłaś niczego złego, skarbie. - Harry złapał malutką dłoń dziewczynki i posłał jej cień uśmiechu - Po prostu, są pewne sprawy, które wymagają całkowitego.. zaangażowania i przemyślenia.
    Zielone tęczówki Louise spoglądały z powagą w oczy Harry'ego. Nie chciała drążyć tematu. Gdyby chłopak chciał, sam by jej powiedział, choć i tak nie próbowałaby go zrozumieć. Naprawdę bywały tematy, o których dziewczynka nie miała pojęcia.  
    - Śpij już. - Harry pocałował ją w czoło i wstał z łóżka, idąc w stronę drzwi - Dobranoc, mała.
    - Dobranoc, tato. - szepnęło dziecko.
    Gdy Styles zgasił światło i wyszedł z jej pokoju, dotarły do niego słowa jego córki. Powiedziała do niego "tato". Pierwszy raz. Gdyby mógł w jakiś sposób wyrazić swoje szczęście - z pewnością unosiłby się wtedy pod sufitem, z nadmiarem energii.

    Margaret bardzo tęskniła za swoją córką, jednak nie chciała tego aż tak pokazywać. Przed Louis'em grała twardą, choć ten doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż jego dziewczyna bardzo przeżyła tę kilkudniową rozterkę ze swoim dzieckiem. Żadna matka nie przeżyłaby takiego rozstania.
    Louis parkował właśnie przed hotelem, kiedy zegar wybił godzinę pierwszą w nocy. Pierwotny plan był taki, by chłopak przybył do Londynu przed ósmą, jednak tak długi czas starał się przekonywać Mer, by została w Doncaster, że stracił poczucie czasu, a samo to, iż Jay nie pozwalała im wyjechać o pustym żołądku nie pozwalało im szybciej opuścić rodzinnego domu piłkarza.
    Padolsky była na tyle uparta, iż nie dała sobie wyperswadować perspektywy powrotu do stolicy. Miała ku temu swoje powody. Po pierwsze: chciała w końcu być z Louise; po drugie: nie potrafiła znieść myśli, iż jej matka dowiedziała się o tym, że Mer była w Doncaster; po trzecie: wyznaczyła sobie za zadanie, by podpytać o więcej szczegółów Harry'ego, czy też Lou, odnośnie tego "wypadku", który przydarzył się Eleanor. Osobiście - bardzo jej współczuła i nie mogła sobie wyobrazić, w jakim stanie teraz znajduje się Calder, co czuje, co przeżywa.
     - Jesteś pewien, że to dobry pomysł? Louis, mogę wrócić do domu-
    - Mer - szatyn spojrzał na swoją dziewczynę - Napisz Harry'emu esemesa, że przyjedziesz z samego rana. Zrozumie. Przecież i tak, jakbyś wróciła o tej porze do mieszkania, to obudziłabyś Louise.
    Margaret doskonale wiedziała, że Louis miał rację, ale starała się nie ukazywać tego w zbyt mocno.
    Para opuściła swój samochód i skierowała się do środka Grand Payne Hotel, gdzie spotkali na recepcji Calum'a, który zazwyczaj miewał nocne dyżury. Hotel Liam'a należał do tych nielicznych, gdzie na recepcji znajdowali się pracownicy do drugiej w nocy. Zazwyczaj nic się w tamtym czasie nie działo, co pozwalało Calum'owi na słodkie drzemanie na fotelu. Mer postanowiła nie budzić swojego kolegi z pracy, więc najciszej jak tylko potrafiła, znalazła w szufladzie odpowiedni klucz i podała go szatynowi, a potem skierowali się do windy, by po chwili wejść do ciepłego penthouse'a.
    Po prysznicu, jaki wzięła Margaret, ubrana w granatową koszulkę swojego chłopaka (sięgającą do połowy jej ud) i czarną bieliznę, wyszła z łazienki i usiadła na wielkim, podwójnym łóżku. Nigdy nie nocowała w hotelu, nie w tym miejscu. Starała się myśleć o wszystkim, byle nie o tym, co przytrafiło się przyjaciółce jej chłopaka. Jednak zawsze jej myśli kumulowały się w jednym miejscu i nie pozwalały obejść tego tematu.
     Louis wpatrywał się w swój telefon, jakby ten miał za chwilę przemówić do niego ludzkim głosem. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, iż był środek nocy. Margaret zmartwiła się, widząc go w takim stanie. Nie miała jeszcze okazji ku temu, by być świadkiem aż tak podirytowanego szatyna.
   - Louis, wszystko okej? - zapytała się brunetka, przesuwając się obok swojego ukochanego. Szatyn przeniósł swoje spojrzenie na dziewczynę, a jego usta uformowały się w wąską linię.
    - Nie, nie jest okej. - szepnął - Przepraszam cię, naprawdę nie chcę być w tym uczestniczyła.
    - W czym dokładnie?
    Mer częściowo rozumiała to, co powiedział Tomlinson, jednak nadal nie dostała pewnych odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Tutaj nie kierowała się bezczelnością, czy ciekawością. Chciała, w jakiś sposób, pomóc Eleanor, jednak bez szczegółowych informacji nie mogła zdobyć się na stuprocentowe zapewniania, względem Calder.
    - El boi się osoby, która jej to zrobiła...
    - To zrozumiałe, Lou. - przerwała mu dziewczyna.
    - Ale nie chce opuścić Londynu. Nie wiem już, co robić.
    Margaret objęła swojego chłopaka w pasie i położyła swoją brodę na ramieniu szatyna. Louis poczuł na swojej szyi oddech dziewczyny, co sprawiło, iż piłkarz trochę się rozchmurzył. Taki drobny gest mógł sprawić, iż Tomlinson nie potrafił rozróżnić realnego świata od fikcji. Sama obecność Mer, osoby, którą kochał, a która jednocześnie go pociągała, sprawiała, iż Tommo wariował.
    - Pozwól mi pomóc. - szepnęła brunetka, a potem poczuła jak mięśnie jej partnera się napinają. Chłopak odwrócił się powoli w jej stronę, sprawiając, iż musiała usiąść po turecku, zakładając ręce na piersi.
    - To niebezpieczne, Mer.
    - Pozwól mi to ocenić. - powiedziała pewnym głosem dziewczyna - Jeśli uznam to za złe, czy coś, to odpuszczę.
    Szatyn uniósł brwi ku górze, by móc przyjrzeć się z zaskoczoną miną, wyrazowi twarzy jego towarzyszki.
    - Wiem, że nie spodoba ci się to, co usłyszysz, ale nie przekreślaj od razu Harry'ego, dobrze?
    - Spróbuję. Mów.
    Louis nabrał powietrza do płuc, by następnie je wypuścić i móc spojrzeć w szare tęczówki jego ukochanej.
   - Był taki okres w życiu Eleanor, który sprawiał jej wiele przykrości. Była poniżana, wyzywana, prześladowana przez swoich kolegów z klasy licealnej. Jej wygląd sprawiał, że uczniowie się z niej śmiali, więc postanowiła sięgnąć po narkotyki. W taki sposób poznała Harry'ego, ponieważ ten pracował dla kolesia, który rozprowadzał towar. Właściwie, to Harry sam był dilerem, ale nie na tyle groźnym, co jego pracodawca. - Lou przerwał na chwilę, by zebrać swoje myśli w głowie w odpowiednią całość - Pewnego razu, El i Harry donieśli na policję o tym, co robił ten cały Bennett. On trafił za kratki, a oni próbowali zapomnieć. Dopóki Bennett nie wyszedł z więzienia. Mer, to on zrobił z życia Eleanor piekło i nie poprzestanie na tym, co się stało. Z tego, co słyszałem, to jest zdolny do o wiele większej szkody, niż napaść, czy gwałt.
    Padolsky przyglądała się Louis'owi ze zdziwieniem. Poddawała analizie słowa, które padły z ust jej chłopaka. Zrozumiała, dlaczego Calder nie chciała opuszczać miasta. Nie chciała, by jej przyjaciele byli narażeni na niebezpieczeństwo z jej powodu. Jednak samo to, iż się z nią zadawali świadczyło o niemałym ryzyku. Do tego dochodziła jeszcze sprawa z Harry'm jako... dilerem. Margaret nie mogła wiedzieć, czym zajmował się Styles, te kilka lat temu, kiedy spędziła z nim tę jedną noc. Gdyby tak było, to z pewnością by tego nie zrobiła.
    - Mer?
    - Nie mam pojęcia, dlaczego powiedziałeś mi to dopiero teraz. Ale mam pewien pomysł..
    - Nie oczekuję od ciebie tego, M. - odparł chłopak - Chcę, byś była bezpieczna i tyle.
    - Lou, przestań. Potrafię o siebie zadbać. - odparła - Ten cały koleś...
    - Troy Bennett. - wtrącił chłopak.
    - Właśnie. Skoro siedział w więzieniu, to logiczne, że policja go obserwuje.
    Louis westchnął zrezygnowany.
    - Eleanor nie pójdzie na policję.
    - Porozmawiam z nią. - zaproponowała brunetka.
    - Jesteś pewna? Z tego, co mówił Niall, to nie chce z nikim się widzieć.
   - Warto spróbować. A samo to, że jestem dziewczyną, pomaga. Myślisz, że ofiara gwałtu chciałaby przebywać w towarzystwie chłopaków?
    - Nie pomyślałem o tym. - odparł cicho chłopak.
   Margaret dowiedziała się w końcu tego, co chciała. Nie miała za złe tego, że Harry jej nie powiedział o jego przeszłości. W końcu, nie nawiązywali do tego aż tak szczegółowo, a samo to, że teraz przebywała z nim ich córka - nie było dla Mer straszną wiadomością. Życie nauczyło ją, by nie oceniać ludzi po ich przeszłości. Nie mogła skreślić Harry'ego. Nie mogła pozwolić, aby jej dziecko straciło ojca, zaraz po tym jak go poznało.
    - Dlatego od myślenia, jestem ja. - uśmiechnęła się recepcjonistka.
    Piłkarz uśmiechnął się do niej łobuzersko, zbliżając swoją twarz do jej. Nim Margaret zdążyła zarejestrować jakikolwiek inny ruch chłopaka, poczuła jego dłonie na swoich nadgarstkach, które jakimś dziwnym trafem, znalazły się nad jej głową. Szybki ruch szatyna, który spowodował, iż brunetka leżała plecami na materacu sprawił, że po plecach Mer przeszedł przyjemny dreszcz. Louis pochylił się nad dziewczyną i złączył ich usta w namiętnym pocałunku. W międzyczasie wypuścił ze swojego uścisku nadgarstki Padolsky, by móc zjechać nimi na biodra brunetki. Jego chłodne ręce dotknęły nagiego ciała Mer, pod jej koszulką, w tym samym momencie, kiedy z ust dziewczyny wydobyło się jęknięcie. Tomlinson postanowił wykorzystać tę chwilę nieuwagi jego towarzyszki, by rozpocząć swoją karę. Zaczął ją łaskotać, co spowodowało śmiech dziewczyny. Usatysfakcjonowany szatyn odsunął swoją głową od Margaret, żeby móc obserwować jej szarpania i próby wyrwania się z jego uścisku, jednak i tak wszystko szło na marne.
    - Obraziłaś mnie, skarbie. - mruknął zadowolony chłopak, nie przerywając łaskotania brunetki.
    - Louuuu, daj.. spokój.. - wydyszała Mer, usiłując przerwać tę katorgę.
    - Nie, dopóki mnie nie przeprosisz.
    Padolsky stwierdziła, iż jej partner zachowywał się jak małe dziecko.   
    - Louis! Puść, uh.
    - Wystarczy, że powiesz przepraszam, a ja pozwolę ci iść spać. - uśmiechnął się szatyn. Tak, to sprawiało mu przyjemność, choć nie powinno, jednak jego ukochana stwierdziła jednogłośnie, iż on nie potrafi myśleć, a to już była zniewaga.
     - Okej, okej. Przepraszam. A teraz mnie puść.
    Tommo zrobił to, o co poprosiła go dziewczyna, po czym usiadł naprzeciwko niej i nie przestawał wpatrywać się w hipnotyzujące tęczówki swojej ukochanej. Zawsze nie mógł się nadziwić głębi jej spojrzenia i intensywności.
    - Powinieneś wziąć prysznic. - mruknęła Padolsky - to tak przy okazji.
    - Zamorduję cię! - odparł Tomlinson, rzucając się w jej stronę. Doskonale wiedział o tym, co powinien zrobić, a wtedy tylko grał. Chciał mieć przy sobie jak najdłużej Mer, ponieważ bał się, że kiedy wyjdzie z łazienki - nie zastanie jej w łóżku.

    Perrie Edwards zmywała naczynia po kolacji, jaką zjadła wraz ze swoim narzeczonym. To był jeden z tych dni, w których Zayn miał bardzo dużo pracy, gdyż zbliżała się rada, w szkole, a mulat był jednym z nauczycieli, będących w samorządzie szkolnym, którzy odpowiadali za odpowiednie przygotowanie nadchodzącego przedstawienia. Malik, pierwszy raz był w takiej sytuacji. Nigdy wcześniej nie brał odpowiedzialności za jakiekolwiek większe działania w szkolnej placówce. Co sprawiło, iż zmienił zdanie? Doszedł do wniosku, że dojrzał na tyle, by wypróbować swoje zdolności artystyczne w czymś więcej niż tylko nauka dzieci języka angielskiego. Nie twierdził, iż mógłby odnieść jakiś sukces w tym, jednak chciał, by dzieci uważały szkołę także jako miejsce, w którym można się dobrze bawić.
    Nadchodząca rada nauczycieli miała zdecydować, na ile pomysł Zayn'a, co do przedstawienia, jest dobry. Chłopak skrupulatnie pisał notatki, swoje przemyślenia, by tylko odpowiednio przedstawić swoją wizję spektaklu. Oczywiście scenariusz miał już opracowany. "Piotruś Pan" - taki nosił tytuł musical, jaki mieli odegrać. Wiedział, iż perspektywa takiego przedstawienia będzie trudna, ponieważ ciężko będzie mu ukazać latające dzieci, czy też Dzwoneczka, jednak chciał spróbować.
    - Zayn, nie będziesz już bardziej gotowy. Odpocznij w końcu. - blondynka stanęła za chłopakiem i przyjrzała się szkicom, jakie wykonał na kartkach. Przedstawiały bohaterów, którzy grali w tej bajce. Perrie bardzo lubiła pomagać swojemu narzeczonemu w szkolnych projektach, dlatego zadeklarowała się, że jeśli jego pomysł zostanie przyjęty przez nauczycieli, pomoże przy szyciu strojów dla dzieci.
    - Bardzo bym chciał, ale muszę do jutra jeszcze opisać, ile to będzie kosztować.
  Zrezygnowana dziewczyna poszła do łazienki i przygotowała sobie kąpiel, wlewając do wanny aromatyczny olejek. W międzyczasie wróciła do sypialni i wzięła swoją piżamę i bieliznę. Następnie wróciła do łazienki i zakręciła ciepłą wodę. Rozebrała się i weszła do przyjemnej wody, która sprawiła, iż dziewczyna poczuła się o wiele lepiej. Oparła swoją głowę o wannę i przymknęła powieki, wsłuchując się w słowa jakiegoś filmu, który właśnie leciał w salonie, gdzie przebywał jej narzeczony.
    Perrie kochała Zayn'a całym swoim sercem, jednak uważała, że czasem zbyt się przejmował pewnymi sprawami. Fakt, nie mieli w życiu łatwo, ale wszystko mogło się ułożyć. Pewnego dnia mogło zmienić się ich całe życie. Jednak Edwards starała się być realistką. Nie chciała zbyt ubarwiać ich życia. Wiedziała, że jest krucho z pieniędzmi i ledwo starcza na jedzenie, choć oboje starają się jak mogą. Nadal nie mogła znieść tego dziwnego uczucia, które towarzyszyło jej, gdy za każdym razem zamykała oczy. Bała się, iż jej sen mógł się sprawdzić. Albo raczej, obawiała się, że mogą ziścić się jej najgorsze obawy. Nie wierzyła w magię, horoskopy, czy też tego rodzaju bzdury, ale ten koszmar przyprawiał ją o dreszcze.
    Blondynka była silną osobą, która starała się dążyć do swoich celów, jednak w pewnym wypadku nie potrafiła zbyt wiele zdziałać. Chodzi tutaj o posiadanie potomstwa. Choćby niewiadomo jak bardzo marzyła o dziecku - nie mogła go mieć. Tutaj nie chodziło o to, że Zayn nie mógł mieć dzieci (choć nie było to jeszcze w stu procentach pewne), ale przede wszystkim nie mieli pieniędzy na utrzymanie dziecka. Sami odmawiali sobie bardzo wielu rzeczy, a co dopiero by było, gdyby doszedł do nich nowy członek rodziny. Mogliby liczyć tylko na niewielkie dofinansowanie od państwa, które i tak nie utrzymałoby ich zbyt długo. Nie mieliby środków, by zaspokoić podstawowe potrzeby ich potomka.
    Gdy Perrie poczuła, iż woda zaczyna być chłodna, spłukała z siebie resztę piany i wyszła z wanny, owijając się niebieskim ręcznikiem. Kilka kosmyków włosów wypadło z jej koka na czubku głowy, a brak makijażu dodawał jej uroku. Wytarła swoje ciało, a następnie przebrała się w szaro różową bokserkę oraz tego samego koloru spodnie, tyle, że w kratę. Umyła zęby i nawilżyła swoją twarz kremem, a potem opuściła pomieszczenie, gasząc światło. Kiedy znalazła się w salonie, ujrzała swojego narzeczonego pochylającego się nad kartkami i piszącego coś. Widziała, że ledwo co trzymał się na nogach. Nie dało się ukryć, iż był zmęczony i tym razem, Perrie nie zamierzała mu tego odpuścić. Bywały sprawy ważniejsze od pracy. Na przykład sen.
    - Zayn. - upomniała go dziewczyna, a chłopak natychmiast odwrócił głowę w jej stronę - Idź spać.
    - Jeszcze chwi-
    - Nie, teraz. - przerwała mu blondynka, podchodząc do niego i spoglądając na papiery, przed którymi siedział. - Wyglądasz okropnie.
    Malik odłożył długopis i wlepił swój wzrok z Edwards. Intrygowała go od samego początku. Pierwsze, co w niej zobaczył to jej szczerość i bezpośredniość. Wraz z czasem, udało mu się odrobinę ułożyć tę niegrzeczną i wyszczekaną dziewczynę w osobę o nieco spokojniejszym charakterze, jednak nie potrafił kontrolować jednej z wielu rzeczy u swojej ukochanej; czyli temperament. Choćby nie wiem, co robił i tak zawsze Perrie wygrywała dyskusję, poprzez swoje dobre dobrane argumenty i brak jakichkolwiek wątpliwości, co do jej zdania. Czasem żartował sobie z niej, że mogłaby być z niej świetna prawniczka, na co dziewczyna wywracała oczami, a po pokoju roznosił się jej bajeczny śmiech.
    Kiedy Perrie przeszła obok kanapy, na której siedział Zayn, próbując sięgnąć po pilota, by wyłączyć telewizor, Malik chwycił ją za nadgarstki i pociągnął na swoje kolana, by następnie móc przytulić swoją dziewczynę do siebie. Edwards była zaskoczona gestem chłopaka, jednak pozwoliła mu na to. Mulat schował swoją głowę w zagłębieniu szyi blondynki, rozkoszując się zapachem płynu do kąpieli, jakiego użyła. Bardzo lubił to robić. Wtedy czuł, że Pezz była prawdziwa.
    - Wiesz, że cię kocham? - mruknął brunet, przymykając oczy.
    - Wiem. - uśmiechnęła się dziewczyna - bo ja ciebie kocham tak samo mocno.
    Blondynka cmoknęła swojego narzeczonego w policzek i wstała z jego kolan, by następnie wyłączyć telewizję i skierować się do ich sypialni. Zayn zostawił całą swoją robotę i skierował się do łazienki, by wziąć szybki prysznic. Perrie chciała powiedzieć swojemu partnerowi o tym, iż rozważa in-vitro, jednak zrezygnowała z tego. Nie było możliwości, by ktokolwiek dał jej kredyt, a co najważniejsze - oboje nie mieliby go, w jaki sposób spłacać.
    Edwards położyła się pod kołdrą i zapaliła nocną lampkę. Następnie chwyciła swój telefon i spojrzała na godzinę. Dwunasta. Kolejną rzeczą, która przykuła jej uwagę, to wiadomość. Otworzyła ją i ujrzała napis Niall Horan. Zaskoczyło ją to, ponieważ jeszcze nigdy jej szef nie pisał do niej tak późną porą. Jednak jej zmartwienia minęły, gdy zauważyła, że esemes został wysłany cztery godziny wcześniej. Przeczytała wiadomość, w której było napisane, by przyszła trochę wcześniej do pracy, ponieważ Niall musiał coś załatwić. Postanowiła mu nie odpisywać, gdyż stwierdziła, iż było za późno, więc nastawiła sobie budzik w telefonie i odłożyła go na nocną półkę. W tym samym momencie, do pokoju wszedł Zayn, w samych spodniach od piżamy. Podszedł do łóżka i położył się obok swojej narzeczonej, obejmując ją w pasie.
   - Kiedy musisz odebrać resztę wyników? - zapytała cicho blondynka, bawiąc się swoimi palcami. Nie lubiła rozmawiać o TYCH sprawach z Zayn'em, ponieważ ten czuł się równie skrępowany jak ona. Malik obwiniał się o to, że nie może dać Perrie dziecka, co oczywiście Edwards zawsze podważała i wyrzucała mu z głowy. Nie chciała, by czuł się winny. Po prostu los zarządził.
    - W sobotę, z samego rana.
    - Mogę jechać z tobą, jeśli chcesz. - zaproponowała dziewczyna.
    - Nie wiem, czy chcę tam jechać, Pezz. - odparł prawie natychmiast mulat. Słowa, jakie wypowiedział sprawiły, iż blondynka sprawnie odwróciła się w stronę swojego partnera i spojrzała mu w oczy.
    - Boisz się? - Perrie znała odpowiedź na to pytanie. Już nie raz widziała pewnego rodzaju strach w tych piwnych tęczówkach, w który tak bardzo lubiła gubić swoje spojrzenie.
    - Od tego zależy całe nasze życie. - mruknął chłopak.
    Dziewczyna uniosła swoją dłoń i położyła ją na policzku Zayn'a. Chłopak, pod wpływem jej dotyku, westchnął.
    - Cokolwiek wykażą te badania, moja miłość do ciebie nie wyparuje, Zaynee. - powaga, jaka towarzyszyła Pezz przy wypowiedzeniu tych słów sprawiła, iż serce Malik'a zaczęło szybciej bić.
    W odpowiedzi na jej słowa, złączył ich usta w pocałunku. Z początku ich zbliżenie było delikatne, jednak z upływem kilku sekund, ich pieszczota stała się bardziej intymną i gorącą. Mulat, korzystając z momentu, kiedy usta jego dziewczyny się rozchyliły, wsunął swój język do jej jamy ustnej i muskał nim podniebienie swojej ukochanej. Dłonie Perrie błądziły po torsie jej partnera, a przyspieszony oddech oddawał wszystko. W kolejnej sekundzie, dziewczyna wraz ze swoim partnerem klęczeli na materacu, oddając się pożądaniu, jakie zawładnęło ich ciałami. Blondyna została pozbawiona przez swojego partnera spodni, zostając w samych majtkach i bokserce, która i tak wylądowała gdzieś w kącie ich sypialni.
    Dłonie Zayn'a były wszędzie; począwszy od ramion dziewczyny, poprzez muśnięcie jej piersi, brzucha, a skończywszy na biodrach, z których bardzo powoli ściągał czerwone majtki. Sposób, w jaki patrzyli sobie w oczy był tylko ich. Szczególne chwile, takie jak tamta, sprawiały, iż piwne oczy Malik'a stały się ciemniejsze, a jego łobuzerski uśmiech zaostrzał tylko sytuację.
   Tym razem, inicjatywę przejęła Perrie, zdejmując spodnie, wraz z bielizną, swojego narzeczonego. Jej oczom ukazał się nabrzmiały penis, którego dotknęła koniuszkami swoich palców. Poczuła pewne wibracje, a po chwili uświadomiła sobie, że Zayn jęknął w jej włosy. Wiedziała, że nadszedł moment ich połączenia, więc naparła na wargi swojego chłopaka i pewnym ruchem popchnęła go na poduszkę, a sama usiadła mu na biodrach. Chciała dominować, a mulat jej na to pozwalał. Perrie doskonale wiedziała, że jej podniecenie sięgnęło limitu. Nie spuszczając wzroku z ciemnego spojrzenia Zayn'a, uniosła biodra ku górze, a po chwili z powrotem usiadła, jednak z tą różnicą, iż czuła w sobie członka Malik'a. Z początku, po jej ciele rozniósł się ból, który uleciał z niej tak szybko jak się pojawił. Drżącymi dłońmi, złapała się przedramiona bruneta i zaczęła poruszać się w górę i w dół, czując narastającą przyjemność w dole jej brzucha. Mulat ciężko dyszał i nie wiedział, co ma zrobić ze swoimi dłońmi. Perrie widząc jego chwilową dezorientację, złapał jego rękę i przyłożyła sobie do piersi. Chłopak natychmiast ją chwycił i ścisnął, co wywowłało u dziewczyny głośny jęk. Jeszcze nigdy nie czuła się taka pewna siebie.
    - Jesteś.. najwspanialszą... dziewczyną.. na świecie.. - wymamrotał, z trudem łapiąc oddech, Zayn. Pezz, słysząc jego słowa, przyspieszyła ruchy, jednak w rezultacie, Malik szybkim ruchem zmienił ich pozycję, sprawiając, iż tym razem to on był na górze i przejął inicjatywę.
    Osiągnęli orgazm w tym samym momencie. Po ich ciałam przeszedł ten znajomy, przyjemny dreszcz, który towarzyszył im za każdym razem, gdy się kochali. Mimo tego, iż już doświadczyli tej przyjemności, Zayn nadal był w swojej dziewczynie, a jego napięte mięśnie powoli się rozluźniały. Jednak z jego dłoni nadal ściskała pierś blondynki, co jej nie przeszkadzało. Znali się na tyle długo, by móc czuć się komfortowo w takich sytuacjach. Perrie, natomiast zastygła w momencie, gdy jej partner wszedł w nią głębiej, ten jedyny, ostatni raz. Uniosła biodra ku górze, a w jej podbrzuszu wybuchła bomba, która rozsadziła ją od środka. Czegoś takiego jeszcze nie doświadczyła.
    Straciła całą swoją energię w chwili, gdy Malik z niej wyszedł i ułożył się obok, składając całusa na jej policzku. Przykrył ich kołdrą i objął w talii swoją narzeczoną. Oboje odpłynęli w krainę snów.
   
                                                                                         -

     PS. Właśnie, czy to opowiadanie jest przewidywalne? Jestem po prostu ciekawa waszych odczuć na ten temat. Tzn, jak myślicie, co wymyśliła Mer, by pomóc Eleanor? Czy Perrie podejmie ryzyko, by wziąć kredyt i spróbować sztucznego zapłodnienia? Co tam jeszcze było... Ach, może domyślacie się, kogo odegra Cher Lloyd (w tym opowiadaniu Blair Monk)?
 Ach, ten fragment, że sama końcówka - wydaje mi się, że jest odrobinę naciągana, ale wiecie. ZerrieShipper <3

sobota, 9 listopada 2013

Rozdział Dwudziesty

AUTORKA: Cześć, skarby!! Na samym początku chciałabym was przeprosić za tak długą nieobecność, ale ten rozdział wyjątkowo mi nie wyszedł. Chaos i w ogóle. Pisałam go  urywkami, co kilka dni, więc jest na pewno niespójny.
Po drugie, na końcu jest link. Proszę zapoznajcie się z nim, jeśli chcecie :)
Po trzecie: strasznie mi smutno, że tyle osób czyta, a tak mało komentuje. Motywacji  - coraz mniej.
No więc, lecę dokończyć rozdział 2 na Blog o 1D jako Aniołach i mam nadzieję, że tym razem pojawi się więcej komentarzy.
Kocham Was, xoxo


Londyn, 2013
    Mgła unosząca się nad miastem nie zachęcała londyńczyków do wstania z łóżka. A godzina, którą wybił elektroniczny zegarek, stojący na nocnej szafce, wcale nie pomagał. 6:45. Równo o siódmej miał obudzić parę, śpiącą w łóżku, zaraz obok. Jednak coś było nie tak. Perrie cała drżała, a jej czoło oblał pot. Wierciła się w jednym miejscu, co sprawiło, iż Zayn się obudził i od pewnego czasu głaskał dłonią ramię blondynki, ale w żaden sposób nie potrafił opanować jej szamotania się. W pewnym momencie, Edwards poderwała się z miejsca i z krzykiem usiadła na łóżku, co jeszcze bardziej zmartwiło mulata.
    Gdy Perrie zdała sobie sprawę z tego, iż jest w bezpiecznym miejscu, jej oddech zaczął się uspokajać, a ciało przestało drżeć. Prawa dłoń blondynki powędrowała do głowy, a następne, co zrobiła, to ponownie położyła się obok swojego ukochanego. Od pewnego czasu miała koszmary. Każdy z nich był taki sam: ona, błąkająca się po pustym mieszkaniu. W pewnym momencie, wyskakiwała jej przed oczami mała brunetka, ubrana w czarne łachmany. Miała może z sześć lat. Dłonie dziewczynki były całe we krwi, a oczy puste; dosłownie. Perrie, z przerażeniem, szła za dzieckiem, a kiedy dochodziła do łazienki, ukazywał jej się Zayn, którego serce było przebite jakimś ostrym narzędziem, a oczy wypalone.  Zawsze kończyło się tak samo.
    – Znowu miałaś koszmar? – zapytał troskliwie mulat, jakby swoim dobrym tonem mógł obronić narzeczoną.
    Perrie odpowiedziała najciszej jak tylko potrafiła, w obawie, iż ta dziewczynka ze snu może się okazać prawdziwą. Malik złapał blondynkę za dłoń i tym sprowadził na siebie jej spojrzenie.
    – To był tylko wytwór twojej wyobraźni, Pezz. Ona nie istnieje. – odparł cicho nauczyciel, jakby potrafił czytać w myślach swojej ukochanej.
    – Tego nie możesz wiedzieć. – natychmiast odpowiedziała Perrie – To było zbyt realistyczne; ta krew, nasz dom, ty..
    Zayn doskonale znał każdy szczegół snu Edwards. Dziewczyna, kiedyś, mu o tym opowiedziała, jednak nie brała go zbyt poważnie. Dopóki nie przyśnił jej się po raz drugi i trzeci. Nie wierzyła w symbolikę, horoskopy i tego rodzaju brednie, ale miała złe przeczucia.
    - Ja żyję, Pezz. – szepnął chłopak, ściskając mocniej dłoń dziewczyny – To tylko sen.
    Nauczyciel miał rację. Nie warto było przejmować się aż tak zwykłym koszmarem. Perrie, zazwyczaj była histeryczką, a Zayn pomagał jej schodzić na ziemię i się uspokajać.
    - Idziesz dzisiaj do kawiarni? – mulat zmienił temat.
    - Tak, Niall poprosił mnie, bym otworzyła, bo musi coś załatwić. – odpowiedziała dziewczyna. – Właściwie, to powinnam już wstawać…
    Zayn spojrzał na zegarek. Dochodziła siódma.
    - Przecież zwykle wyjeżdżasz o 8.30.
    Blondynka westchnęła cicho.
    - Ale za godzinę mam autobus, więc…
    - Nie ma mowy, że będziesz tłukła się autobusem, kiedy jest samochód. – przerwał jej mulat.
    - Zayn, musisz być w szkole o 8. I to tobie jest potrzebne auto, nie mnie. – Perrie stała przy swoim.
    - Skarbie, nie dyskutuj. Ja pojadę autobusem, a ty swoim samochodem. Proste.
    Edwards zagryzła dolną wargę, zastanawiając się nad słowami swojego narzeczonego. Nienawidziła, kiedy stawiał ją przed faktem dokonanym.
    - Okej, ale zawożę cię do pracy. – powiedziała w końcu – Za pół godziny masz być gotowy, Zaynee.
    W tamtym momencie, cmoknęła swojego narzeczonego w usta i wyszła spod kołdry, by przejść do małej łazienki i odświeżyć się. Malik leżał jeszcze przez kilkanaście sekund w łóżku, jednak, gdy usłyszał, że woda w łazience przestała lecieć, podniósł się z materaca i skierował w tamtą stronę.
    Ich wspólne śniadanie wyglądało zawsze tak samo. Ktoś mógłby powiedzieć, iż były to rutynowe czynności, jednak nie oni. Oni czerpali szczęście z każdego, chociażby najmniejszego gestu. Oni starali się, by potrzeby drugiej połówki były zaspokojone. Oni byli wzorem wielu par.
    Perrie stanęła w przedpokoju i założyła na siebie szary płaszcz oraz szalik. Swoje blond włosy związała w warkocza, a na ramiona zarzuciła beżowy sweter z kilkoma ćwiekami u dekoltu. Na nogach miała jasne jeansy, które należały do jej ulubionych. W sumie, to nie miała ich wiele, bo raptem trzy pary, jednak i tak bardzo lubiła swój styl. Nie był on jakiś elegancki, nędzny także nie. Perrie Edwards była po prostu przeciętną obywatelką Wielkiej Brytanii. Zayn podobnie, tyle, że on starał się, by jego ukochana miała rzeczy z jak najlepszego sklepu, a sam ubierał się w tych gorszych. Jednak, kto by przypuszczał, że na tym mulacie wszystko leżało tak dobrze? Przetarte na kolanie jeansy, jakieś czarne trampki z przeceny oraz biała koszulka z rękawami trzy czwarte. Jego czarne włosy były rozmierzwione, niczym muśnięte wiatrem. Zakładał swoją kurtkę, chowając do kieszeni potrzebne mu dokumenty. Wziął z komody swój plecak, gdzie trzymał wszystkie prace swoich uczniów, a następnie, w towarzystwie Perrie, wyszedł z mieszkania, uprzednio je zamykając.
    Blondynka lubiła, gdy Londyn był okalany cienką warstwą mgły, a chmury unoszące się nad nim, spuszczały, bardzo powoli, leniwie wręcz, krople deszczu. Taka pogoda należała do typowych dla tego miejsca. Każdy powinien się do tego przyzwyczaić. Edwards pokochała stolicę tak mocno, iż nie potrafiłaby się z nią rozstać. Wiecznie spieszący się ludzie, czerwone autobusy, widok pałacu królewskiego, czy też Big Bena i London Eye. Lubiła sobie pomarzyć, co by było, gdyby wraz z Zayn’em mieli na tyle pieniędzy, by byłoby ich stać na wiele przyjemności, jednak zaraz wracała myślami na ziemię, i uśmiechała się czule do swojego narzeczonego. Było jej wszystko jedno, ile mieli gotówki w kieszeni. Ważne, by Zayn był przy niej, a ich miłość dodawała im siły.
    To wszystko było takie pokręcone. Malik oświadczył się blondynce, kiedy świętowali swoją trzecią rocznicę razem. Spędzali wtedy święta u rodziców Edwards; Perrie ubrana była w czarną sukienkę, zakończoną złotymi zdobieniami, którą dostała od wuja, jej (wtedy) lawendowe włosy opadały bezwładnie na ramiona. Usta wykrzywiał radosny uśmiech, a w oczach błyszczała ekscytacja. Kiedy rodzice Pezz wyszli na pasterkę, a para siedziała w salonie, przed wielką choinką, przy lampce wina, Zayn wyjął z kieszeni swojej marynarki czerwone, ozdobne pudełeczko i pokazał je dziewczynie, po czym wstał z kanapy i uklęknął przed nią, wypowiadając słowa, które od kilku tygodni cały czas sobie powtarzał w głowie: „Perrie, jesteś najwspanialszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek poznałem. Jedyną, która rozumie mnie jak nikt inny, która gotuje wspaniałe obiady, piecze przepyszne ciasta… jest po prostu sobą. Wiem, że nie jestem odpowiednim kandydatem na twojego męża, bo nie będę w stanie zapewnić ci takiego życia, na jakie zasługujesz, ale kocham cię. Nie ma słów, które określiłyby moją miłość do ciebie. Przekonałem się, że moje uczucia są prawdziwe, mocne i niewątpliwie skradłaś moje serce. Nauczyłaś mnie, jak się kocha i dałaś poczuć, jak to jest być kochanym… Perrie Edwards, wyjdziesz za mnie?” To było najdłuższe dziesięć sekund w jego życiu. Obawiał się, iż dziewczyna nie zgodzi się i odprawi go z kwitkiem, jednak kolejny raz go zaskoczyła. W kącikach jej oczu pojawiły się łzy, a samo zdziwienie przemieniło się w radość. Szepnęła „tak”, a serce Malika zaczęło skakać z radości. Jeszcze nigdy nie był aż tak szczęśliwy jak w tę pamiętną Wigilię. Założył swojej narzeczonej pierścionek na palca (warto dodać, iż wydał całe swoje dotychczasowe oszczędności, by zakupić ten, może i tak tani, jednak specyficzny pierścionek), który posiadał trzy drobne diamenciki, był srebrny, a potem przytulił do siebie Perrie, jakby mieli się już nigdy nie zobaczyć.
    Edwards zaparkowała samochód na szkolnym parkingu i przeniosła wzrok na mulata, siedzącego obok niej. Chłopak widocznie nie zauważył, iż są już na miejscu, ponieważ cały czas wpatrywał się w jeden punkt, za boczną szybą. Dziewczyna, by zwrócić uwagę swojego ukochanego, położyła swoją dłoń na jego kolanie i uśmiechnęła się ciepło, gdy ten na nią spojrzał. Zayn chwycił rękę blondynki i przyłożył sobie do ust, by ją pocałować.
    - Kocham cię. – szepnęła blondynka.
    Malik zmniejszył odległość, jaka była między nimi i musnął usta swojej narzeczonej. Następnie, ich pocałunek przerodził się w coś niesamowitego. W tamtym momencie, Zayn nie myślał o tym, że ktoś mógłby zobaczyć go w takiej sytuacji. Zawód nauczyciela nie pozwalał na to, by przede wszystkim uczniowie byli świadkami obściskiwania się swojego wychowawcy z dziewczyną. W chwili, gdy Perrie, powoli się od niego odsuwała, on zdążył jeszcze musnąć policzek swojej ukochanej.
    - Ja ciebie bardziej, skarbie. – odpowiedział, po czym otworzył drzwi i opuścił pojazd.
    Perrie śledziła jeszcze jego sylwetkę, kroczącą przez szkolny parking, uśmiechając się promiennie. To był dowód na to, iż nie potrzebowali pieniędzy, by żyć szczęśliwie.

    W Pepper Mint zazwyczaj o ósmej nad ranem nie było nikogo, więc Pezz wykorzystała to, by skorzystać z komputera w biurze swojego szefa. Sprawdzała ośrodki, w których zajmują się przeprowadzaniem pewnego zabiegu, metodą in-vitro*. Wiedziała, iż potrzebowała sporej gotówki, by mogła z tej opcji skorzystać, jednak nie wykluczała, że mogłaby wziąć kredyt. Tylko zostawała jeszcze kwestia tego, czy ktoś dałby jej kredyt, z taką płacą, warunkami życia, czy też na taki wydatek.
    - Hej, Perrie. – w gabinecie pojawił się blondyn, załadowany reklamówkami z owocami, czy też napojami. Edwards, gdy ujrzała Niall’a, cofnęła się na fotelu do tyłu. Nigdy nie wchodziła bez pozwolenia do gabinetu szefa, a co najważniejsze nie została nakryta na czymś, czego nie powinna była robić. Kiedy Horan zauważył zmieszanie na twarzy swojej pracownicy, posłał jej ciepły uśmiech. – Siedź, przecież i tak otwieramy dopiero za kwadrans.
    Blondynka odwzajemniła uśmiech.
    - Um, przepraszam cię. Nie chciałam tu wchodzić bez twojego pozwolenia, ale mój laptop się zepsuł, a musiałam coś… - dziewczyna mówiła bardzo szybko.
    - Spokojnie, Pezz. Przecież nie zabiję cię za to. – Irlandczyk zdjął swoją kurtkę i powiesił ją na wieszaku, po czym stanął za plecami swojej pracownicy, opierając się o parapet – Z resztą, nie przeszkadza mi to, że korzystasz z mojego komputera.
    Edwards wyłączyła stronę, na której była, jednak jak na złość, komputer się zawiesił i obraz nie zniknął z monitora. Przeklęła w duchu ten sprzęt.
    - Ech, znowu nie chce się wyłączyć? - Niall pochylił się nad klawiaturą, zerkając na monitor, a Perrie w tym czasie strasznie się  zmieszała. Nie chciała, by chłopak dowiedział się o problemie, z jakim się borykała, wraz ze swoim narzeczonym. Blondyn sprawił, iż komputer się wyłączył i spojrzał z uśmiechem na dziewczynę. - Po kłopocie.
     Blondynka odwzajemniła uśmiech, niepewnie zerkając na chłopaka.
    - Em, pójdę przygotować kawiarnię. - Perrie wstała z fotela i skierowała się do wyjścia z gabinetu jej szefa, jednak nim zdążyła opuścić pomieszczenie, Horan ją zatrzymał.
    - Weź sobie wolne popołudnie. Zajmę się PM.
    - Dzięki, ale wolałabym jednak zostać w pracy.. - blondynka odwróciła się jeszcze w stronę jej szefa.
   - Pezz. To nie była prośba. - Irlandczyk, zawsze, jeśli dziewczyna mu się sprzeciwiała, używał swojej pozycji w pracy. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż Perrie nie będzie tego podważać. Jednak był szefem, któremu bardziej zależało nad dobrem swoich pracowników, niż nad czymś innym.
    - Jesteś tego pewien? - zapytała, niepewnie zerkając na blondyna.
    - Absolutnie. - odpowiedział chłopak - Przyjdź jutro na 12, a dzisiaj odpocznij albo zajmij się porządkami przedświątecznymi, czy coś.
    - Przecież święta są za półtora miesiąca, Niall. - zauważyła  z uśmiechem blondynka.
    - Im wcześniej zaczniesz, tym szybciej skończysz. - odparł Horan - Zasługujesz na odpoczynek, Pezz,  więc nie dyskutuj. Do zobaczenia jutro.
    W ten oto sposób, blondynka została odprawiona do domu. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, iż w mieszkaniu nie zastanie nikogo, więc postanowiła, że pojedzie do jakiegoś sklepu i zrobi małe zakupy, by przygotować obiad dla swojego  narzeczonego.
    Niall opadł na fotel i westchnął cicho, zakładając swoje dłonie za głowę i przymykając oczy. Musiał przemyśleć wszystko. Począwszy od wieczora spędzonego w butiku z Eleanor, a skończywszy... własnie - na Eleanor, leżącej w szpitalu.
    Miał mieszane uczucia, co do powodzenia się planowi, jaki wymyślił Harry. Planował on, przede wszystkim, bezpieczeństwo Calder i po części swoje. Jego zamiarem był wyjazd tej dwójki do Chester. Jednak Horan doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż dziewczyna nie opuści Londynu. W tamtym momencie czuł się totalnie bezsilny i bezużyteczny, o ile to tylko było możliwe. Zapomniał tez o imprezowaniu. Stary Niall Horan odszedł, zamiast niego, objawiła się jego inna wersja; ta lepsza.
    Zrezygnowany chłopak oparł swoją głowę na prawej dłoni, a lewą  poruszał myszą, by po chwili ukazał mu się pulpit jego komputera. Włączył wyszukiwarkę i, ku jego zdziwieniu, pojawiła się strona, na której poprzednio siedziała Perrie. Poczuł się podle, kiedy ujrzał wielki napis jednej z klinik, gdzie odbywały się zabiegi in vitro. Jakby naruszył pewną prywatną strefę swojej pracownicy. Ganiąc siebie w duchu, wyłączył komputer, całkowicie ignorując to, iż musiał wypełnić faktury jego kawiarni.
    Nie znał zbyt dobrze Perrie Edwards, ponieważ pracowała u niego dopiero od kilku miesięcy, jednak mógł już stwierdzić, iż dziewczyna była słowna, wesoła, czasem nieśmiała i odpowiedzialna. Zazdrościł jej też czasem tej szczerości i lekkości, z jaką prowadziła rozmowy z klientami. Uważał, że taka delikatna blondynka jak ona - nie ma żadnych problemów. Dopóki nie zobaczył, czego szukała w internecie. Zastanawiał się, dlaczego dobrych ludzi zawsze spotyka coś złego.
    Niall należał do osób, którym nie było obojętne nieszczęście innych. Udowodnił to, ratując Eleanor z, i tak już ciężkiej, sytuacji. Pocieszał się myślą, że, gdyby nie jego interwencja, wtedy, w alejce, Calder już dawno zostałaby zabita. Tak, dopuszczał do siebie tę myśl. Starał się to robić rzadko, jednak ona nieodparcie do niego wracała. Zależało mu na Eleanor, podobnie jak na Harry'm. Chłopcy znali się już długo i łączyła ich wspaniała przyjaźń, której nie chciałby stracić. Byli dla siebie jak bracia: w dobrych i złych chwilach, w kłótniach, w radości; we wszystkim.
    Irlandczyk niemalże podskoczył na fotelu, kiedy usłyszał dźwięk swojej komórki. Sięgnął do kieszeni swoich jeansów i zerknął na wyświetlacz. Dzwonił Louis. Kiedy odebrał, szatyn przeszedł od razu do rzeczy.
    - Czy mógłbyś mi powiedzieć, do jasnej cholery, dlaczego ja o niczym nie wiem? - pytanie Brytyjczyka było niby proste, jednak blondynowi zajęło trochę czasu, zanim zaskoczył, o czym mówił jego przyjaciel. - Dlaczego dowiaduję się ostatni o tym, że Eleanor leży w szpitalu?
    - Skąd wiesz? - Niall mechanicznie zadał to pytanie, jednak od razu sobie na nie odpowiedział - Harry.
    - Tak, Harry. On przynajmniej zadzwonił, a z tego, co słyszałem, to ty powiadomiłeś pogotowie i to ty byłeś na miejscu. Więc?
    Horan czasem się czuł jak dziecko, kiedy rozmawiał ze starszym od niego przyjacielem. Gdy Louis był wkurzony, tak jak w tamtej chwili, nie potrafił myśleć racjonalnie, a to się równało z jego cholernie durnymi pomysłami.
    - Eleanor poprosiła, by do ciebie nie dzwonić. - odpowiedział chłopak, podpierając głowę na ręce, która spoczęła na biurku.
    - A ty masz pięć lat, że się jej słuchasz? - zapytał Tomlinson, podniesionym głosem  - Jak ona się czuje? - jego ton,  momentalnie, uległ zmianie. Był zatroskany.
    - Jak może się czuć zgwałcona dziewczyna? - odparł cicho Irlandczyk - Nijak.
    Cisza po drugiej stronie linii, dla Niall'a, nie wróżyła  niczego dobrego. Chciał jak najszybciej zakończyć to połączenie, mimo tego, iż pragnął, aby Louis przyjechał do Londynu i jakimś cudem przegadał Eleanor, żeby wyjechała z miasta. Miał przeczucie, że własnie piłkarza, by posłuchała.
    - Miałem przyjechać wczoraj wieczorem, ale musiałem zostać. To znaczy, mama przekonała mnie, żebym wyjechał dzisiaj. Właśnie się zbieram, więc porozmawiamy za...
    - Louis, Eleanor potrzebuje spokoju. - przerwał Tomlinson'owi Niall - Z resztą, Mer przecież jest z tobą.
   - Mer zostaje w Doncaster do końca tygodnia. - odpowiedział szeptem Tommo. - Musiałem ją jakoś przekonać, by nie jechała ze mną. To zbyt ryzykowne. Niall, powiedz mi, czy Bennett pojawił się od chwili, gdy... em, spotkał El?
    Mięśnie Irlandczyka spięły się na samo wspomnienie imienia tego obrzydliwego kolesia. Nie znał go, jednak mógł sobie wyobrazić, sto sposobów, w których go zabija albo katował, za to, co zrobił brunetce. Oczywiście, w rzeczywistości wyglądało to tak, iż Niall Horan, nie za często wpadał w bójki. Nawet, będąc pijanym omijał dziwnych kolesi szerokim łukiem.
    - Nie. - odpowiedział krótko Horan - Ale mam przeczucie, że nie odpuści tak łatwo.
    - Okej - powiedział do siebie szatyn, drapiąc się po głowie. Nie za bardzo wiedział, co właściwie chciał zrobić. Wszystko zaczęło się walić, a było tak dobrze - Przyjedź do mieszkania Mer wieczorem. Musimy wszystko obgadać.
    - Dobra, pozdrów swoją dziewczynę. - blondyn uśmiechnął się do telefonu.
    - Jasne, do zobaczenia. - po tych słowach, szatyn się rozłączył i przeszedł do kuchni, gdzie siedziała jego ukochana wraz z Jay.
  Widać było, że w jakiś sposób przeszkodził kobietom w rozmowie, jednak nie dały tego po sobie poznać. Louis podszedł do Margaret i położył swoje dłonie na jej ramionach, całując w policzek.
    - O czym rozmawiacie? - zainteresował się Tommo.
    - Aa, takie tam. Babskie sprawy. - odpowiedziała Mer, uśmiechając  się do piłkarza.
    - Jesteście taką słodką parą. - usta Jay rozciągnęły się w promiennym uśmiechu. Kobieta była spokojna, wiedząc, iż jej jedyny syn był pod opieką kogoś takiego jak Padolsky.
   Louis, pod wpływem słów swojej  matki, poczuł ciepło rozpływające się po jego sercu. Pragnął, by Johanna w pełni zaakceptowała jego dziewczynę. Chciał, aby Margaret zaznała miłości, nie tylko z  jego strony, ale także jego rodzicielki.
   - Dobra, dzieciaki. - brunetka podniosła się z krzesła i spojrzała na zegar wiszący nad kuchenką - Idę do sąsiadki na herbatę. Przyjdę za godzinkę, dwie. Nie zdemolujcie mi domu.
    Tommo przewrócił oczami.
  - Mamo, czy ja wyglądam na nastolatka z nadmiarem energii? - szatyn spojrzał na kobietę z zażenowaniem, a Mer siedziała i spokojnie obserwowała Tomlinsonów.
     - Daisy jest od ciebie dojrzalsza, a ma szesnaście lat. - odpowiedziała, a następnie przeniosła swój wzrok na brunetkę - Margaret, skarbie, przypilnuj, proszę mojego syna, by nie zniszczył kolejnego wazonu. Byłabym bardzo ci wdzięczna.
   - Oczywiście, Jay. Dopilnuję tego. - Padolsky uśmiechnęła się ciepło w stronę kobiety.
   - Czy ty o tym  kiedykolwiek zapomnisz? - wtrącił się Lou, zerkając na Jay. Ta tylko wzruszyła ramionami  i wyszła z salonu, po czym, po domu rozszedł się dźwięk zamykanych drzwi. Louis zajął miejsce swojej matki, na przeciwko Mer i przyjrzał  sie jej uważniej. Dziewczyna była w kiepskim nastoju, to było widać, a powodem tego wszystkiego, musiały być informacje, jakie uzyskała na temat Eleanor. Tomlinson nie zamierzał kłamać w kwestii swojej przyjaciółki.  Powiedział recepcjonistce, że Calder została ofiarą  gwałtu i ciężkiego pobicia, co doprowadziło Margaret do, nawet, płaczu. Nie tyle współczucia, co właśnie łez. Piłkarz, jedynie mógł sobie zarzucić to, iż pominął część z Troy'em i przeszłością Harry'ego oraz El. Uznał,  że na razie i tak za wiele działo się w życiu Mer, by doszła do niej jeszcze wiadomość, że  ojciec jej dziecka był zamieszany w handel narkotykami. Zdawał sobie sprawę, iż nie powinien zarządzać życiem dziewczyny, ale okoliczności skłoniły go do takiej, a nie innej decyzji.Chciał ją chronić. - Mer... Naprawdę chciałbym, żebyś została tutaj.
   Brunetka pokręciła przecząco głową. Nadal, umiejętnie  unikając wzroku chłopaka.
   - To, co mi powiedziałeś wieczorem, wcale mnie nie uspokoiło. - odpowiedziała na jednym wdechu, jednak, po chwili, zdała sobie sprawę, że jej ton był zbyt szorstki - Martwię się o Eleanor. Boję się o Lulu. Louis, naprawdę nie mogę wystawić swojej córki na pewne niebezpieczeństwo. Zwłaszcza po tym, co od ciebie usłyszałam.
    Piłkarz złapał dłoń swojej ukochanej i w ten sposób sprawił, iż dziewczyna na niego zerknęła. Choć na chwilkę widział jej zmartwione spojrzenie.
   - Jeśli mi obiecasz... - zaczął powoli - jeśli mi obiecasz, że zostaniesz, przywiozę tutaj Louise.
   Mer otworzyła szerzej oczy ze zdumienia.
   - Chyba sobie żartujesz.
   - Nie, ja...
   - Louis, nie mogę tutaj zostać. Bardzo lubię Jay, ale ona przyjaźni  się z moją mamą. W każdej chwili Anne może tutaj wejść i zrobić mi awanturę o wszystko. - powiedziała pewnie dziewczyna - Wrócę z tobą do Londynu. Dzisiaj.
   Tomlinson nie spodziewał się aż takiej pewności ze strony brunetki. Nie chciał jej opuszczać, choćby na krok, jednak nie chciał też, by była narażona na większe niebezpieczeństwo niż powinna być. Jakby w ogóle to było możliwe.
   - Jesteś uparta. - odparł szatyn, z nieskrywaną irytacją.
   - Powiedział ten, co nie jest. - prychnęła brunetka.
   Między parą nastała chwila ciszy. Oboje pogrążeni byli w swoich myślach, ale i tak wszystko sprowadzało się do jednego.
   -Tutaj będziesz bezpieczna. - powiedział powoli Louis, ale pod wpływem spojrzenia swojej dziewczyny, uśmiechnął się pod nosem - Nie namówię cię, prawda?
   - Nie. - odpowiedziała Margaret. Następnie wstała z krzesła i pocałowała swojego chłopaka w policzek. - Pójdę się spakować.
    Lou skinął głową i pozwolił towarzyszce wyjść do jego pokoju, a sam podparł głowę na dłoniach i westchnął. Nie chciał, by Mer jechała z nim do stolicy, jednak nie miał jak wpłynąć na swoją ukochaną.
    
     Eleanor, po raz kolejny spojrzała spod swoich przymrużonych powiek na terapeutę. Grubsza kobieta o niebieskich oczach, podkreślonych eyelinerem oraz średniej ilości pudru i różu na twarzy, zapisywała każdą, choćby najmniejszą reakcję swojej pacjentki w kajeciku. Jej blond włosy były spięte w koka, a na ramionach leżała lawendowa koszulka, z rozpiętymi, dwoma pierwszymi guziczkami. Kobieta siedziała przed nią od dobrych trzydziestu minut i starała się jakoś wpłynąć na jej osobę. Nie naciskała na Calder, ale dawała znaki, które zachęciłyby dziewczynę do rozmowy.
     Brunetka nie czuła się najlepiej w towarzystwie tej kobiety. Jej jedyną deską ratunku było zdanie relacji z tego, co czuje i co zamierza zrobić, jednak nie znała odpowiedzi na te pytania. Chciała jak najszybciej wyjść z tego sterylnie wysprzątanego gabinetu, a następnie opuścić ten obrzydliwy szpital, by utonąć w swojej kawowej pościeli i zatopić smutki w całodniowym spaniu i płaczu, na zmianę.
     - Jestem tutaj, by ci pomóc, Eleanor. - powiedziała, już po raz dwunasty, pani Shaw, podczas tej sesji.
    - Nie można pomóc osobie, która nie chce tej pomocy. - odpowiedziała  cicho Calder, a terapeutka uniosła ze zdziwienia brwi ku górze. Była zaskoczona, nie tylko tym, iż dziewczyna coś powiedziała, ale przede wszystkim wrogością wobec niej.
     - Rozumiem, że przechodzisz teraz piekło, ale nie możesz tłumić w sobie tych emocji. Powinnaś dać im upust. - Shaw starała się mówić spokojnie.
     - Nic pani nie rozumie. - odparła gorzko Brytyjka. Jej brązowe włosy opadły na policzki. - Skończyłyśmy już?
      Terapeutka, czując się bezużyteczna, skinęła głową swojej pacjentce, pozwalając w ten sposób na opuszczenie gabinetu. Eleanor nie czekała na jakiekolwiek zaproszenie do wyjścia. Podniosła się z ciemnego fotelu i skierowała do drzwi.
      Gdy tylko znalazła  się w szpitalnym korytarzu, odetchnęła. Nie lubiła tej kobiety. Nie chciała zwierzać się komuś obcemu, pod pretekstem tego, iż owa osoba miała w zamiarze jej pomóc. Wierzyła, że jedynymi ludźmi, którzy mogli jej pomóc, byli jej przyjaciele. Nie jakaś psycholożka, ale prawdziwi przyjaciele.
     Brunetka zaszła pod salę, w której leżała. Lekarze poinformowali ją, przed wizytą u terapeutki, iż następnego dnia dostanie wypis. Eleanor bała się wyjścia z tego wielkiego, publicznego gmachu. Obawiała się, że, gdy tylko jej stopa stanie poza terenem tej placówki, Troy ją znajdzie i zniszczy.
    - El? - z zamyślenia wyrwał ją męski głos, na którego dźwięk, po jej ciele przeszły nieprzyjemne dreszcze, a serce przestało na sekundę bić. - Nie powinnaś być u psychologa?
     Calder odwróciła się powoli do źródła głosu, a gdy to zrobiła, ujrzała przed sobą wysokiego bruneta o  zielonych tęczówkach, które nie spuszczały z jej z oczu. Ucieszyła się, że to był tylko Harry.
    - Skończyłyśmy wcześniej. - odpowiedziała krótko, jednak jedna, mała rzecz przykuła jej uwagę, kiedy ponownie spojrzała na swojego przyjaciela. Był jakoś dziwnie przygnębiony, jak nigdy.
    - Louis przyjedzie po ciebie jutro. - rzekł Styles.
    - Mieliście do niego nie dzwonić.
    - Nie radzisz sobie z tym wszystkim i nie zamierzam patrzeć na to i nie działać. - pewny siebie głos bruneta przygwoździł Eleanor do ściany. Nie chciała, by szatyn został w to zamieszany, a skoro wiedział Tomlinson, to i Margaret, więc Calder tym bardziej nie miała zamiaru dopuszczać do siebie piłkarza. Za bardzo jej zależało na jego szczęściu.
     - Jestem dorosła. - szepnęła, wchodząc do swojej sali szpitalnej.
    - To nie znaczy, że we wszystkim samodzielna. - sprostował Harry - El, zrozum. Chcemy, abyś była bezpieczna.
     Dziewczyna już nic nie powiedziała. Usiadła na swoim łóżku i wlepiła wzrok w podłogę. Marzyła o tym, by zniknąć z tego świata i przenieść się w miejsce, gdzie będzie sobie żyła spokojnie. Jedyną osobą, która trzymała ją na tej cholernej ziemi, był Niall. Poprzedniego wieczoru, przeprowadziła z nim szczerą rozmowę na temat jej myśli samobójczych. Nie wiedziała, że zaufa mu w stu procentach i z taką łatwością przyjdzie jej zwierzanie się. Tamto spotkanie było pełne emocji. Z początku oboje milczeli i wpatrywali się w siebie. Ciszę zagłuszyła dziewczyna, informując chłopaka, że jest umówiona na spotkanie z terapeutką, co Niall, przyjął z ukrywaną radością.
      Harry obserwował przez chwilę brunetkę, a kiedy zdał sobie sprawę, że dziewczyna nic nie powie, usiadł obok niej i położył swoją dłoń na jej ramieniu, na co Eleanor wzdrygnęła się. Styles cofnął swoją rękę, kładąc ją na swoim kolanie. Brytyjka nie kontrolowała swoich odruchów. Bardzo chciała czyjeś bliskości, jednak to jedno wydarzenie nie pozwalało jej na jakikolwiek czuły gest ze strony kogokolwiek. Zrobiło jej się jeszcze smutniej, gdy zobaczyła zmartwiony wyraz twarzy przyjaciela.
      - Bennett zostanie ukarany za to, co ci zrobił. - szepnął z jadem w głosie chłopak. Eleanor milczała, ponieważ uważała to za swój najlepszy stan. Sama też nie wiedziała, co powinna odpowiedzieć na słowa bruneta. Odwróciła głowę w stronę okna i poczuła łzy spływające po policzkach. Tak bardzo jak chciała przytulić się do  Harry'ego, tak bardzo się bała tego zbliżenia.



*  in vitro - metoda zapłodnienia polegająca na doprowadzeniu do połączenia komórki jajowej i plemnika w warunkach laboratoryjnych, poza żeńskim układem rozrodczym {wikipedia}




Obserwatorzy