sobota, 15 lutego 2014

Rozdział Dwudziesty Dziewiąty

      AUTORKA: Już wiem, skąd czerpałam inspirację, pisząc to opowiadanie. Jakoś się wypaliłam ostatnio i postanowiłam czegoś spróbować. Gdy zaczęłam pisać to ff, czytałam pewną genialną (tzn świetnie napisaną, bo w rzeczywistości sama historia bohaterki nie była za wesoła) powieść o Eleanor Calder. Begin Again - o tym tutaj mowa. Przez ferie przeczytam to opowiadanie od nowa i mam nadzieję, pomysły mi na ATAL wrócą. :)
      Ja tu piszę o inspiracji, a tak naprawdę to coraz mniej osób komentuje... MIMO ŻE WEJRZEŃ JEST NAPRAWDĘ DUŻO Wiem, że ostatnie dwa rozdziały nie były jakieś mistrzowskie, ale jednak ... Czy ja się aż tak opuściłam w pisaniu? ;c
Ah, i zapraszam na mojego ASKA.FM, pytajcie, jeśli chcecie;)

      Londyn, 2013
   Przez jednych święta były lubiane; przez innych trochę mniej. Zazwyczaj większość ludzi, w przedświątecznej gorączce, szalała po galeriach w poszukiwaniu odpowiedniego prezentu dla swoich najbliższych, ale nie Perrie. Młoda blondynka wolała spędzać ten czas ze swoim narzeczonym albo siedząc w Pepper Mint, gdzie zapach cynamonu, świeżo zaparzonej kawy i mandarynek wprawiał ją w świąteczny nastrój.
    Było po jedenastej rano, gdy Edwards po raz kolejny tego dnia sprzedała ciasto z makiem, które zrobiła pani Horan, korzystając ze specjalnego przepisu polskiej znajomej, która mieszkała kilka bloków obok. Perrie uwielbiała próbować nowych rzeczy, a kiedy jej kubki smakowe przyjęły coś tak dobrego jak powyższy wypiek; dziewczyna nie potrafiła nie rzucać tęsknego spojrzenia w kierunku szklanej lady, za którą znajdowało się kilka kawałków maku zawiniętego w ciasto.
    Tak to już z nią było. Jak nie lubiła pewnych rzeczy, to najlepiej jakby każdy wokół niej tego nie jadł, ale jeśli coś jej bardzo posmakowało - chciała zdobyć jak najwięcej przysmaku, aby zadowolić się nim do znudzenia. Jednak dumania Perrie na temat polskiego ciasta zostały przerwane przez dźwięk zatrzaskiwanych drzwi. Zerknęła w lewo, w poszukiwaniu źródła tegoż hałasu. Spostrzegła Niall'a; ubrany był w białą bluzkę z rękawami 3/4, której górny guzik przy szyi był odpięty, czarne spodnie, standardowo: dopasowane oraz Vansy, na których widok blondynka wywróciła oczami. Mimo to, zauważyła jego idealnie ułożone włosy oraz sympatyczny błysk w tych błękitnych tęczówkach.
    - Jest zima. - stwierdziła Perrie, odwracając swój wzrok od Irlandczyka.
    - No wiem? - słychać było po tonie głosu chłopaka, iż miał dobry humor.
    - Więc dlaczego ubrałeś się jakby był środek wiosny?
    Horan uniósł swoje brwi ku górze, nie do końca wiedząc, co miała na myśli jego pracownica. Właśnie wtedy, Edwards wskazała brodą na jego buty.
    - Przecież nie ma śniegu. - wzruszył ramionami - Z resztą, patrz - wyrzucił dłoń w powietrze, pokazując na okno - świeci słońce.
    - Niall, jest zimno. - powtórzyła swobodnie blondynka nic sobie nie robiąc z uwagi szefa.
   - Naprawdę chcesz mi matkować, Pezz? - głos Niall'a brzmiał jakby chłopak powstrzymywał się od wybuchnięcia śmiechem.
    - Nie - pokręciła głową blondynka - po prostu jesteś moim kolegą i się o ciebie martwię.
    - To bardzo miłe z twojej strony, ale serio - Horan posłał jej przyjazny uśmiech - nie musisz. Jestem już dużym chłopcem, umiem o siebie zadbać.
    Perrie bardzo chciała kontynuować tę pogawędkę, jednak przeszkodził jej w tym klient, który właśnie wszedł do lokalu i zamówił dużą Latte Macchiato z podwójną pianką. Musiała zrealizować jego zamówienie, a to, iż Niall stał obok wysokiego mężczyzny o surowych rysach twarzy, wcale nie dodawało jej pewności siebie. Gdy w końcu, udało się jej podać zamówienie klientowi, przyjęła od niego pieniądze i uśmiechnęła się do niego sympatycznie, tak jak miała to wyćwiczone przy większości kupujących. Następnie, kiedy gość wyszedł, przeniosła ponownie spojrzenie na Horan'a, który bawił się swoją komórką. Tym razem nie wyglądał na skorego do jakichkolwiek żartów, co odrobinkę zaskoczyło blondynkę.
    - Perrie, chciałbym porozmawiać, ale tak... - zrobił dosłownie sekundową przerwę - na poważnie.
    Edwards przyjrzała się uważnie twarzy chłopaka; naprawdę chciał odbyć z nią poważną rozmowę i to nie wyglądało na coś błahego, więc przyjęła, iż musiało stać się coś na tle zawodowym. Podparła swoją głowę na dłoniach, opierając się o ladę i wlepiła swoje niebieskie oczy w Irlandczyka, oczekując jakieś akcji.
    - Wal śmiało.
    Czasami, ta bezpośredniość Perrie zaskakiwała Niall'a, a jej intensywne spojrzenie wcale nie ułatwiało mu tego, co powtarzał sobie w myślach od kilkunastu dni. Uznał, iż powinien to zrobić, ponieważ zależało mu na blondynce. Można było tutaj mówić o takiej bratersko-siostrzanej więzi, jaka, w rzeczywistości, ich nie łączyła.
    - Pamiętasz ten dzień, w którym korzystałaś z mojego komputera? - szepnął, wpatrując się w swoje dłonie leżące swobodnie na ladzie - Nie chciałem być wścibski, dobrze wiesz, że taki nie jestem, ale widziałem.. niechcący.. stronę, którą przeglądałaś.
    Oczy Perrie zwężyły się niczym u węża. W tamtym momencie miała ochotę się rozpłakać i krzyczeć, jednocześnie. Nic nie uprawniało Niall'a do tego, by zobaczył, co takiego robiła na jego komputerze, jednak blondynka doskonale wiedziała, iż chłopak mógł zrobić praktycznie wszystko. Przecież był jej szefem. Choć sam powiedział, że stało się to niechcący.
    Edwards pokręciła głową na boki, prostując się. Założyła ręce pod piersiami i wbiła swoje ciskające błyskawicami spojrzenie w chłopaka, choć osoba spostrzegawcza, mogłaby wychwycić w nich zdenerwowanie i wstyd.
    - Chciałbym wam pomóc. - odparł pewnym siebie głosem.
    Przez myśli dziewczyny przesuwały się różne obrazy i choć nie miała na nie wpływu; były to chwile, które spędziła w Pepper Mint. Jej rozmowa kwalifikacyjna, która skończyła się wylaniem przez Niall'a kawy na biurko, przy którym prowadzili rozmowę, co musiała przyznać, było urocze; pierwszy dzień w pracy, pierwsza wypłata, pomoc przy ozdabianiu tego miejsca w zeszłym roku, awans.
    Usta Perrie ułożyły się w poziomą linię.
    - Jak niby miałbyś to zrobić, co? - syknęła - Radzimy sobie i nie potrzebujemy litości. 
    - Po prostu jest mi przykro, że-
    - To niech ci nie będzie przykro. - przerwała mu blondynka, wyraźnie wkurzona.
    - Pezz...
    Dziewczyna, zazwyczaj była dość wybuchowa. I tym razem tak było.
    - Niall, naprawdę nie chcę, abyś mi i Zayn'owi pomagał. Poradzimy sobie!
   - Nie twierdzę, że nie, ale może mógłbym was wspomóc finansowo, czy coś. - wzruszył ramionami, próbując jakoś przekonać Perrie do jego pomysłu.
    - Nie! Nie zamierzam brać od ciebie żadnych pieniędzy. - syknęła blondynka.
    Czasami jej temperament był wadą, której nie dało się poskromić. Najpierw robiła, potem myślała. Tak było i wtedy.
    - Słuchaj- 
    - To ty posłuchaj, Niall. - przerwała mu ponownie blondynka - Zależy mi na naszej znajomości... nie wiem jak, ale naprawdę zależy. Jesteś dla mnie ważny, bo spędzamy ze sobą mnóstwo czasu, ale to do niczego cię nie zobowiązuje. Zwłaszcza do tego. Jeśli bym potrzebowała pieniędzy, to porozmawiałabym z tobą, a nie...
    Perrie już sama nie wiedziała, co chciała powiedzieć.
    - Nie zrobiłabyś tego. - odparł spokojnie Irlandczyk - Traktuję cię jak siostrę, więc proszę, przyjmij moją pomoc.
    - Nie. - odpowiedź Pezz była natychmiastowa i krótka.
    - Proszę. - powtórzył zdesperowanym głosem chłopak.
    W odpowiedzi na jego prośbę, czy też błaganie, w zależności jak kto to odbierze, Edwards odeszła od lady i zniknęła na chwilę za rogiem, skąd wzięła swoją kurtkę i torebkę. Założyła płaszczyk na ramiona, dopinając guziki i ciasno zawiązując sobie szalik wokół szyi.
    Nim Niall mógł dostrzec jakikolwiek inny ruch, Pezz przeszła obok niego i skierowała się do wyjściowych drzwi z lokalu.
    - Gdzie ty idziesz? - Horan nie brzmiał na zdenerwowanego, lecz zmartwionego.
    - Biorę sobie wolne na resztę dnia. - odpowiedziała cicho blondynka.
    Nie czekała na odpowiedź chłopaka. Po prostu opuściła Pepper Mint. Chłodne, niemalże grudniowe powietrze uszczypnęło ją w policzki. Mimo, iż zima w Anglii nie była aż taka sroga, tego roku chyba zmieniła zdanie. Może i było -2 stopnie, słońce na gołym niebie, jednak ten delikatny mrozik dawał o sobie znać.
    Jakimś cudem, Perrie szła dobrych dziesięć minut, zanim całkowicie, cała złość z niej upłynęła. Zayn niejednokrotnie przypominał jej, aby próbowała opanować swój ciężki temperament, jednak nigdy go nie słuchała. Bynajmniej do tej chwili, w której sobie obiecała, iż zacznie nad sobą pracować.
    Brytyjkę omijało wielu ludzi, którym spieszno było do domów, czy też pracy. Perrie czasem zapominała, że żyła w stolicy Anglii, gdzie było inaczej niż w jej rodzinnym mieście. Ludzie nie znali każdego z osobna, a tempo, jakim prowadził się Londyn nie zawsze było dla niej odpowiednio wolne, by nadążała.
    Poczuła szarpnięcie przy swoim prawym ramieniu i mimowolnie się odwróciła, aby móc ujrzeć przed sobą drobną brunetkę, której brązowa torba spadła z ramienia. Szara beanie na jej głowie oraz czarny płaszcz były dobrym połączeniem, które dziewczyna bardzo lubiła nosić. Z początku, Perrie skrzywiła się, jednak po kilku sekundach uświadomiła sobie, iż kojarzy osobę, która na nią wpadła.
    Padolsky także rozpoznała blondynkę. Trudno by jej było zapomnieć osobę, która odnalazła Louise, gdy ta uciekła. Brunetka poprawiła swoją torbę i posłała przepraszający uśmiech w stronę Edwards.
    - Przepraszam, zagapiłam się i cię nie zauważyłam. - wytłumaczyła się brunetka - Perrie, tak?
    - W porządku. Nic się nie stało. - odpowiedziała dziewczyna, kiwając głową - Margaret, co słychać u Louise?
    - Ostatnio dostała rolę w szkolnym przedstawieniu. Nic wielkiego, ale się denerwuje. - uśmiechnęła się ciepło niższa Brytyjka - Jak u ciebie i twojego męża?
    - Narzeczonego. - poprawiła ją sympatycznie blondynka, a Mer mentalnie się spoliczkowała - Nic nowego, ale... - rozejrzała się, aby ponownie wrócić wzrokiem na swoją rozmówczynię - może masz ochotę na kawę?
    Margaret uśmiechnęła się do znajomej i skinęła.
    - Właśnie szłam do Pepper Mint, więc-
    - Proszę, chodźmy gdzieś indziej. - Perrie nie ukrywała tego, iż nie chciała do końca dnia pojawiać się w pracy.
    - W porządku. - zgodziła się Padolsky, rozglądając się dokoła - Może - jej wzrok napotkał szyld kawiarenki, po przeciwnej stronie ulicy - Rear Window? - wskazała głową w miejsce, gdzie patrzyła. Blondynka jej przytaknęła. Była bardzo zdesperowana, a świadomość, iż nie miała się komu wygadać coraz bardziej się u niej nasilała.
    Dziewczyny przeszły przez ulicę i już po chwili znalazły się w lokalu, gdzie na samym początku, do ich nozdrzy dotarł zapach starych książek połączony z aromatem jaśminowej herbaty. W pomieszczeniu nie było za wielu gości; dwójka mężczyzn, czytających w kącie oraz pani w podeszłym wieku. Pomijając personel, praktycznie było pusto.
    Margaret zajęła stolik przy oknie, zasłoniętym do połowy brązową roletą i zdjęła ze swoich ramion kurtkę, co także zrobiła blondynka. Obie zerknęły na kartę napoi, jakie proponowała kawiarnia. Gdy kelnerka przyszła przyjąć od nich zamówienie, Perrie wybrała Cappuccino, a Mer postawiła standardowo na herbatę malinową.
     Edwards poczekała z rozpoczęciem rozmowy aż do momentu, kiedy rudowłosa kelnerka nie postawiła przed nimi gorących trunków. Dopiero wtedy, podniosła swój wzrok na brunetkę, która objęła dłońmi szaro-czerwony kubek. Jej szare tęczówki wyrażały spokój i, z jakiegoś powodu, Perrie nie mogła się jej go nadziwić. W końcu widziały się praktycznie tylko raz.
     Niebieskooka nabrała powietrza do ust i uśmiechnęła się blado.
     - Wiesz, że jesteś jedyną osobą, której to powiem? - zaczęła cicho blondynka, czym zwróciła całą uwagę swojej towarzyszki - Nawet Zayn o tym nie wie. Nie tak naprawdę.
     Mer siedziała w milczeniu obserwując dziewczynę. Była dobrą słuchaczką. Zazwyczaj w liceum, to ona udzielała rad swoim koleżankom, a sama o takie nie prosiła. I to nie dlatego, iż nie potrzebowała pomocy; tylko dlatego, że bała się o cokolwiek zapytać. Taka już była.
     - Nawet nie wiem od czego zacząć. - zaśmiała się nerwowo Perrie - Razem z moim narzeczonym nie mamy zbyt dużej ilości pieniędzy na normalne życie... No i doszedł jeszcze problem tego, że Zayn nie może mieć dzieci.. 
     Brunetka nadal milczała. Chciała dać szansę swojej rozmówczyni na to, aby ta dokończyła myśl. Nie oceniała jej; nie lubiła tego robić. W końcu nie szata zdobi człowieka.
     - Na domiar złego, Niall, mój szef, dowiedział się o tym, że rozważam in-vitro i zaproponował, że to sfinansuje. - mruknęła blondynka - Przepraszam, że cię tym obarczam, ale naprawdę nie mam z kim na ten temat porozmawiać.
     Recepcjonistka posłała dziewczynie jeden ze swoich najszczerszych uśmiechów. Chciała ją w ten sposób zapewnić, iż jej to wcale nie przeszkadza.
      - A Zayn? - zapytała cicho Padolsky - Czy on, no wiesz, nie robi niczego, co mogłoby jakoś wpłynąć na jego, em, płodność?
     - Badania, badania i jeszcze raz badania. Tylko tyle może robić. Na razie lekarze nie wiedzą, co było tego powodem. - odparła Perrie.
     - Perrie, naprawdę nigdy nie byłam w takiej sytuacji i pierwszy raz w życiu nie wiem, co powiedzieć. - rzekła szczerze brunetka - Jednak jestem jednego pewna; twój narzeczony cię kocha i jeśli jest między wami coś specjalnego, a wiem, że tak, to nic nie jest w stanie was zniszczyć.
     Blondynka przytaknęła.
     - Wiem, ale oboje chcemy mieć dziecko. W końcu przyjdzie ten czas, kiedy moi, czy jego rodzice będą oczekiwali wnuka, a my nie będziemy mogli im go dać.
     Przez krótką chwilę, obie milczały, upijając łyk swojego trunku.
     - Długo staracie się już o dziecko? - zagadnęła brunetka.
     Edwards skupiła swoją uwagę na jej słowach i w myślach zaczęła kalkulować, kiedy, mniej więcej podjęli taką decyzję.
     - Jakoś z pięć miesięcy.
    - Och - mruknęła Mer - Okej, to jeśli byłabym na twoim miejscu... - dziewczyna spojrzała w oczy blondynki, aby się upewnić, iż może mówić dalej - ... Spróbowałabym jeszcze jakiś czas to ciągnąć, zrobić konkretne badania, a jeśli to by nie poskutkowało, to przeniosłabym się do innej kliniki. Mam na myśli... Jest wiele placówek, które prowadzą takie badania, prawda?
     - Tak, ale są cholernie drogie. - odpowiedziała Perrie - Nie musisz mi niczego doradzać, Mer. Doceniam to, że w ogóle zgodziłaś się mnie wysłuchać.
     - Pezz, jesteś świetną dziewczyną. Dlaczego miałabym cię olać? - zapytała zaskoczona brunetka.
     - Większość ludzi ma gdzieś problemy innych. A jak już słyszą o takiego typu kłopotach to kombinują jak się tylko da, aby uciec. - w głosie Edwards można było usłyszeć zawód. - Dziękuję ci.
     - Dobra, ludzie są obojętni na krzywdę innych, bo sami się jej boją. - odparła Margaret, patrząc w swój kubek. Czuła na sobie intensywne, pytające spojrzenie blondynki. - Wiem to, ponieważ nikt mi nie pomógł, kiedy zaszłam w ciążę, osiem lat temu. Matka się na mnie wypięła, ojca praktycznie nie znam.. Byłam sama.
     - Przykro mi. - burknęła Perrie - Ale poradziłaś sobie. Masz cudowną córeczkę i wspaniałego chłopaka.
    Przez chwilę, Mer zastanawiała się, skąd Perrie mogła wiedzieć o tym, z kim się spotykała. Jednak potem uświadomiła sobie, że przecież każdy musiał to wiedzieć. W końcu Louis Tomlinson był na okładkach magazynów sportowych, bilboardach reklamujących sklepy odzieżowe, także sportowe. Już nie wspominając o telewizji, radiu, czy internecie.
     - Tak, ale wiesz co było w tym wszystkim najpiękniejsze? - zapytała cicho Mer - Louis pokochał mnie pomimo tego, że miałam córkę, dziwną przeszłość. Nawet nie przeszkadzało mu aż tak to, że ojcem Louise jest jego najlepszy przyjaciel.
     - Naprawdę cię kocha. - uśmiechnęła się blado blondynka - Szkoda, że nie poznałyśmy się wcześniej. Jesteś bardzo sympatyczna i potrafisz słuchać.
     Na ustach Padolsky pojawił się promienny uśmiech.
     - Dlatego proponuję, abyś wpadła ze swoim narzeczonym w piątek na kolację. I nie chcę słyszeć odmowy. Proszę?
     - Skoro tak, to nie mogę odmówić. - uśmiechnęła się ciepło Perrie.
    - Świetnie! Podaj mi swój numer, to dogadamy się, co do godziny. - Mer wyciągnęła swoją komórkę i dziewczyny wymieniły się numerami. Pod koniec ich spotkania, które upłynęło bardzo miło, Margaret spojrzała w oczy swojej koleżance - Uwierz mi, Niall cię zrozumie. Tylko z nim porozmawiaj.


    To była kolejna sesja, na którą Eleanor szła całkowicie w innym humorze niż robiła to zazwyczaj. Odkąd rozmawiała z Margaret, a jej brat przyjął jej zeznania, poczuła jakby ciężar, jaki dźwigała, choć trochę zelżał. Mogła spokojnie spać; już  nie miała koszmarów. Już nie była w rozsypce, bynajmniej nie w takiej jak przed paroma dniami, czy tygodniem. Czerpała radość nawet z oglądania telewizji albo słuchania muzyki; w większości przypadkach pomijała te smętne kawałki, by móc posłuchać tych weselszych. Coraz częściej się uśmiechała; był to szczery uśmiech. Zdarzały się nawet dni, kiedy wychodziła ze swojego pokoju, aby pomóc Margaret w przygotowaniu obiadu lub spędzić czas z Louise. Fakt, czasem czuła się zbędna w domu Padolsky i myślała już nawet o powrocie do swojego mieszkania, jednak nie była na to jeszcze gotowa. Mimo tego, iż jej samopoczucie się polepszało - nie potrafiła wrócić do pustego mieszkania, gdzie bałaby się dosłownie wszystkiego, a najbardziej tego, że Bennett mógłby ją znowu najść.
    - Panno Calder? - usłyszała dość sympatyczny głos trzydziestoparoletniej psycholożki, siedzącej za drewnianym biurkiem. Na pierwszy rzut oka wyglądała na wredną, jednak Eleanor ją polubiła; nie odkryła w niej niczego nad przeciętnie, sympatycznego, ale darzyła ją szacunkiem - właśnie przez ten dystans, z jakim podchodziła do swoich pacjentów. Megan Grant była żoną lekarza, który się nią zajmował tamtego wieczoru. Może dlatego ta z pozoru wredna blondynka tak ją wspierała. - Znowu się zamyśliłaś. - stwierdziła z zarysem uśmiechu na ustach lekarka.
    - Przepraszam - mruknęła Eleanor, a pod wpływem jej słów, spojrzenie pani psycholog złagodniało. Kobieta uniosła swoje brwi ku górze i wlepiła brązowe tęczówki w brunetkę.
    - O czym myślałaś? - zainteresowała się.
    Eleanor nie zaskoczyło to pytanie. Bardziej zainteresował ją sposób, w jaki Grant je wypowiedziała. Nigdy jeszcze nie czuła od jakiegokolwiek psychologa takiego prawdziwego odruchu opiekuńczego jak przed chwilą u Megan. Brunetka pokręciła ledwo widocznie głową na boki; sama już nie wiedziała, co myśleć o psycholożce.
    - Zastanawiam się, czy nie jestem ciężarem dla Margaret i Louis'a. - odparła zgodnie z prawdą - Nie chcę im więcej zawadzać w domu. Zwłaszcza, że jestem byłą dziewczyną Lou i mam wrażenie, iż  Margaret nie jest zbyt szczęśliwa, że tam mieszkam.
    Megan skinęła głową, notując coś w zeszycie.
    - Czy Margaret insynuuje ci w jakiś sposób, że jej się nie podoba twoja obecność?
    Elanor przemyślała chwilę odpowiedź, którą ułożyła sobie w głowie. Czy Mer coś takiego robiła? Nie, to w Calder siedziało uczucie, iż powinna się przeprowadzić z powrotem do siebie; mimo strachu.
    - Nie - szepnęła brunetka - sama chcę się wynieść z jej mieszkania.
    Psycholog ponownie skinęła jej głową.
    - Jesteś pewna, że poradzisz sobie sama? Człowiek, który cię zranił nadal jest na wolności i może w każdej chwili zapukać do twoich drzwi. - głos Megan był spokojny, a słowa odpowiednio dobrane.
    - Przebywając u Margaret... - zaczęła dziewczyna - w pewnym sensie, narażam ją na niebezpieczeństwo, a przez ten czas, który u niej jestem, zdążyłam już ich polubić.
    - Rozumiem, że zaakceptowałaś Magaret i jej rodzinę, ale nie powinnaś tego odbierać w taki sposób. Skoro nie powiedziała ci, abyś się wyprowadziła, to moim zdaniem powinnaś zostać. Przynajmniej dopóki nie zamkną Bennett'a.
    Tym razem Eleanor nie potrafiła powstrzymać dreszczy, jakie przeszły przez jej ciało. Może faktycznie trochę wyolbrzymiała sprawę i była zbyt wrażliwa na to, co mówiono. Albo po prostu nadal się bała. Matka zawsze jej mówiła, że to nic złego się bać, co ojciec podważał, twierdząc, iż strach jest dla ludzi słabych. Eleanor pokręciła głową na boki; żaden z jej rodziców nie wiedział, co się jej stało.
    - Może po kolei - ciszę między nimi przerwała starsza kobieta. Patrzyła na swoją pacjentkę z troską w oczach. - znajdź pracę, bo do butiku już nie wrócisz, prawda?
    Ponownie pokręciła głową. Nie zamierzała więcej być w tamtym miejscu, choć tak naprawdę nie wydarzyło się tam nic złego. Poza tym, że pierwszy raz całowała się z Niall'em. Na to wspomnienie, kąciki jej ust powędrowały do góry.
    - Poszukam pracy. - ostatecznie odparła brunetka - I przemyślę jeszcze tę przeprowadzkę. - dodała.
    - W porządku. Chciałabyś jeszcze o czymś porozmawiać?
    Eleanor przez ułamek sekundy się wahała, jednak nie odpowiedziała nic. Po raz kolejny, jej odpowiedzią było pokręcenie przecząco głową.
    - W takim razie, do zobaczenia w przyszłym tygodniu. - kobieta wstała z fotela i obeszła biurko, aby stanąć z Calder i spojrzeć jej w oczy - Pamiętaj, że zawsze możesz do mnie dzwonić. O każdej porze dnia i nocy.
    - Dziękuję, Megan. - uśmiechnęła się blado młodsza dziewczyna i uścisnęła dłoń blondyny. - Do widzenia.
    Brunetka posłała jeszcze starszej kobiecie delikatny uśmiech, po czym zdjęła z wieszaka swój płaszcz i opuściła gabinet psycholog Grant. Spotkania były dla niej ważne i starała się ich nie opuszczać. Poza tym, widać było, iż jej pomagają. W końcu samej nie udałoby się jej pozbierać po takich przejściach. Mimo poprzednich sesji, które załatwiał jej szpital, nie czuła się lepiej; dopiero wtedy, gdy Louis znalazł profesor Megan Grant, coś się zmieniło. Eleanor nie wiedziała, skąd szatyn znał tę kobietę, jednak zanotowała sobie w pamięci, aby jakoś podziękować swojemu przyjacielowi. W końcu zrobił aż za dużo.
    Sekretarka psycholożki, zaprosiła gestem dłoni, aby Calder do niej podeszła i podpisała parę papierów. Dziewczyna uśmiechnęła się słabo do starszej pani w idealnym koku na głowie i chwyciła długopis do ręki, aby złożyć swój podpis tam, gdzie zaszła taka potrzeba. Po tym jak starannie napisała swoje nazwisko w wyznaczonym miejscu, przyjrzała się dokładniej kartce, którą trzymała w dłoni. Widniały tam jej dane, ilość sesji w tygodniu, nazwisko jej psychologa oraz... przyjaciela. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w wydrukowane dane piłkarza, aby następnie przenieść swoje zdziwione spojrzenie na sekretarkę.
    - Dlaczego tutaj jest napisane Louis Tomlinson? - zapytała się, a usta kobiety rozciągnęły się w promiennym uśmiechu. Założyła swoje okulary na nos i zerknęła na kartkę, którą pokazała jej Calder.
    - Och, pan Tomlinson finansuje pani sesje. Uroczy chłopiec.
    Eleanor nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. Zdawała sobie sprawę z tego, iż szpitalni psycholodzy brali pieniądze za spotkania, choć w większości przypadkach płacił im za to szpital, ale nie wiedziała, że Megan Grant jest aż taka droga.
    - To znaczy, że płaci za moje spotkania z doktor Grant? - głos Eleanor zadrżał.
    - Oczywiście, że tak. Ma wielkie serce. - sekretarka odłożyła swoje okulary do etui i spojrzała na brunetkę.
    - To duża kwota - szepnęła jakby do siebie dziewczyna, wpatrując się w liczbę, jaką musiał płacić Louis za jej jedno spotkanie. 1500 funtów. Eleanor nigdy nie sądziła, że można tyle zapłacić za psychologa. - Dziękuję za informację. Do widzenia.
    - Miłego dnia, panno Calder. - odwzajemniła uśmiech starsza kobieta.
    Eleanor opuściła budynek. Zanim zdecydowała się, w którą stronę iść, wyjęła z torby swój telefon i wykręciła numer do swojego przyjaciela. Nie mogła pozwolić sobie na  to, aby Louis płacił  za jej spotkania z psychologiem, zwłaszcza, że nie były to małe pieniądze. Poza tym, już wiedziała, skąd u doktor Megan takie zainteresowanie jej stanem zdrowia. W końcu płacono jej za to, aby się nią opiekowała.
    Rozejrzała się wokół siebie. Wyczekiwała samochodu Niall'a, ponieważ chłopak obiecał, iż po nią przyjedzie.
    - Hej, tu Louis. Niestety nie mogę teraz odebrać, więc zostaw wiadomość, jeśli to ważne. - usłyszała głos piłkarza, jednak szybko zrozumiała, iż była to tylko automatyzcna sekretrka.
    - Cześć, tu Eleanor. - zaczęła powoli brunetka - Zadzwoń do mnie. To ważne. - podkreśliła ostatnie zdanie, po czym się rozłączyła. W tym samym momencie jej oczom ukazał się blondyn, idący w jej stronę.
    - Długo czekasz? - przytulił ją do siebie Horan, a następnie spojrzał w piwne tęczówki dziewczyny, która wzruszyła ramionami.
    - Kilka minut - odparła głosem bez emocji.
    Irlandczyk uśmiechnął się.
    - Przepraszam, ale miałem problemy z zamknięciem Pepper Mint. - mruknął - Drobna sprzeczka z Perrie i w ogóle.
    - Mam nadzieję, że wszystko się wyjaśni.  - odpowiedziała brunetka.
    - Yeah, ja też. - westchnął - A teraz jedziemy do mnie. - na te słowa Eleanor uniosła swoje brwi ku górze - Moja mama nalegała, abym cię zaprosił na obiad.
    - To nie zabrzmiało jak zaproszenie. - zauważyła Calder, dotrzymując kroku blondynowi, kierując się do samochodu chłopaka.
    - Gdybym cię zaprosił, to byś odmówiła.
    Eleanor uśmiechnęła się delikatnie. Zawsze, kiedy była w towarzystwie Niall'a, czuła się jakby całe zło świata zniknęło, choćby na kilka minut.
    - Nie chcę się narzucać. - mruknęła dziewczyna, siadając na miejsce pasażera, do samochodu Horan'a.
    - Nie żartuj - chłopak zapiął pasy - Moja mama nie jest taka zła.
    Calder przytaknęła głową, jednak nie była aż taka przekonana, co do odwiedzin pani Horan. Jak miałaby się przedstawić przed rodzicielką swojego przyjaciela? Jako dziewczyna, która się z nim raz całowała? Ofiara gwałtu? Żałosna kretynka, która nieumyślnie wykorzystuje przyjaźń wspaniałych ludzi?
    - Właśnie - przypomniała sobie Eleanor - wiedziałeś o tym, że Louis płaci za moje spotkania z doktor Grant?
    Dziewczyna obserwowała twarz swojego towarzysza. Z początku zerknął na nią, krótko, bo musiał patrzeć na drogę, jednak i tak widziała, iż był zaskoczony jej pytaniem.
    - Wiedziałeś. - stwierdziła Eleanor, z wyrzutem.
    - El, to dla twojego dobra. - wytłumaczył.
    - Okej, rozumiem! Ale to zbyt dużo. - mruknęła - Mogłeś mi powiedzieć.
    Niall spojrzał na brunetkę.
    - Przepraszam. Louis nie chciał, żebyś wiedziała... nie ja.
    - Dlaczego? - dopytywała się Calder, choć wiedziała, iż pyta się niewłaściwej osoby.
    Chłopak wzruszył ramionami.
    - Nie wiem. Porozmawiaj z nim. - poradził jej blondyn.
    Brunetka przyjęła jego odpowiedź westchnieniem. Nie chciała się kłócić, więc postanowiła załagodzić sytuację.
    - Przepraszam, Niall. Pogadam z nim. - posłała mu cień uśmiechu, co Irlandczyk odwzajemnił.
    Calder musiała w końcu coś ze sobą zrobić, i na pewno podjęła już jedną decyzję. Może działa zbyt pochopnie i nie przemyślała tego, ale nie mogła tego dalej ciągnąć.
    

piątek, 7 lutego 2014

Rozdział Dwudziesty Ósmy

  AUTORKA: Miało być wcześniej, ale jakoś tak mi wypadło poniekąd wszystko; szkoła i w ogóle i nie potrafiłam się przemóc i dokończyć ten rozdział. Powiem tylko, że kolejny mam już do połowy napisany, a historię trochę rozplanowaną... Nie, wcale sie z wami nie żegnam :)
Może być nudnawo tutaj, za co przepraszam... od 17.02 mam ferie, więc jakoś to opanuję x

    Londyn, 2013
    Autentycznie wszystkie londyńskie brukowce pisały o tym, iż Louis Tomlisnon coraz częściej spędzał noce u swojej dziewczyny. Praktycznie, nie było czemu się dziwić. W końcu piłkarz oznajmił jakiś czas temu, że ma kogoś ważnego w swoim życiu, jednak jak to na media przystało - szukały jakiegoś newsa; i go znalazły. Życie prywatne, dotychczas odpowiednio skrywane przez Tomlinson'a, przed resztą świata, powoli wymykało się spod kontroli Brytyjczyka. Paparazzi byli wszędzie, oczekując na bóg wie co. Tym razem Louis nie wytrzymał tego napięcia i, poddenerwowanym głosem odpowiedział na kilka bardzo ważnych pytań dziennikarzy. Właściwie to je olał, mówiąc coś całkowicie sprzecznego. Przybrał poważny wyraz twarzy i takim samym głosem orzekł, iż nie życzy sobie, aby obcy ludzie wchodzili mu w życie. Nie chciał, aby ktoś z jego bliskich czuł się niekomfortowo i nie chciał, aby jego fani, o ile tak można było ich nazwać, uznali, że się o nich nie troszczy; w końcu zawsze dbał o swoją prywatność.
    Piłkarz, w towarzystwie wysokiego bruneta skierował się do środka hotelu, aby jak najszybciej znaleźć się w środku swojego apartamentu. Nim szatyn poszedł w stronę wind, zerknął jeszcze na recepcję i spostrzegł swoją dziewczynę, rozmawiającą z gościem GPH. Włosy Mer były spięte w idealnego koka, dzięki czemu, szatyn mógł podziwiać twarz swojej ukochanej w całej okazałości. Kąciki jej ust uniosły się ku górze, sprawiając, iż piękny uśmiech rozkwitł na oczach Louis'a. Uwielbiał widzieć jak Margaret się uśmiecha.
    - Lou, proszę cię. Będziesz ją widział po 15, a teraz chodź. - jęknął Harry, dostrzegając, iż jego przyjaciel wcale nie podążał za nim do windy, a stał na środku hallu, szczerząc się jak głupek.
    - Hazz, tylko się przywitam. - Tomlinson zrobił krok do przodu, jednak Styles uniemożliwił mu to, łapiąc go za ramię.
    - Nie zachowuj się jak zakochany nastolatek. No chodź.
    W mniemaniu Louis'a, to Harry brzmiał jak nastolatek. Może nie zakochany, ale na pewno był bardziej wkurzający niż on sam.
    - Niech ci będzie. - mruknął szatyn, idąc obok swojego przyjaciela do wind.
    Tomlinson widział się z Margaret rano, jednak od tego czasu minęły już z cztery godziny, więc miał pełne prawo, aby się za nią stęsknić. Może to było takie, jak to określił Harry, "nastoletnie", ale Louis naprawdę kochał Mer.
    Podróż windą przebiegła w ciszy. Zagłuszała ją jedynie cicha, spokojna muzyka, puszczona z jednego głośnika. Harry na zagubionego, ponieważ po rozmowie z tą policjantką miał mieszane uczucia, odnośnie tego, czy Eleanor postąpiła odpowiednio. Niby sam ją namawiał do tego, aby coś z tym zrobiła, jednak nie sądził, że to się stanie tak szybko. I czy policja wyciągnie konsekwencje z jego nastoletnich wybryków - tego też  się obawiał.
    Louis, jakby czytał w myślach brunetowi, pokręcił przecząco głową. Styles wzruszył tylko ramionami, jednak nic nie powiedział, gdyż znaleźli się już w penthousie Tomlinson'a, gdzie czekał na nich Liam. O dziwo, był ubrany w czerwoną koszulę w kratę oraz ciemne jeansy; całkowicie inaczej niż zwykle, kiedy był w pracy.
    Harry podszedł do swojego szefa i uścisnął sobie z nim dłoń, podobnie jak zrobił następnie Louis. Ciemny blondyn uśmiechnął się ciepło w stronę dwójki przyjaciół.
    Po przywitaniu się, Louis zaproponował im coś do picia, więc poszli do kuchni, gdzie szatyn napełnił szklanki sokiem i wręczył swoim kolegom. Po krótkiej ciszy, głos zabrał ciemny blondyn, odkładając naczynie do zlewu.
    - W szkole, gdzie pracuje Danielle, poszukują do pracy na stanowisko sekretarki.
    Louis spojrzał na Harry'ego.
    - Szukają zaufanej osoby, która potrafiłaby odbierać telefony i takie tam. Normalnie bym wam tego nie mówił, ale słyszałem, że wasza znajoma jest bezrobotna, węc pomyślałem, że być zainteresowana.
    Przez krótką, dosłownie króciutką chwilkę Styles wpatrywał się w swojego rozmówcę, zaskoczony jego propozycją. Louis podobnie nie mógł w to uwierzyć. Osoba, która praktycznie w ogóle nie znała Eleanor, zaproponowała, no, przedstawiła ofertę bezpiecznej pracy.
    - Brzmi fajne - mruknął Harry, drapiąc się po tyle szyi - ale nie jestem do końca przekonany, czy Eleanor jest już gotowa na pójście do pracy.
    - Dowiedzcie się. Stanowisko nie wydaje się być trudne. - wzruszył ramionami Payne.
    - Okej. - zgodził się Louis - Właściwie to, co słychać u Danielle?
    Tomlinson chciał zmienić temat. Lepiej było dla Liam'a, aby nie widział zbyt wiele, ponieważ piłkarz zdawał sobie sprawę z tego, że im więcej osób dowiedziałoby się o Troy'u, tym więcej byłoby z tym kłopotów.
    - Świetnie. - uśmiechnął się Payne - Ciąża przebiega bez komplikacji, więc jest dobrze. Choć czasem nie można z nią wytrzymać.
    Po salonie rozbrzmiał śmiech trzech chłopaków.
    - Tak, to bywa męczące. - zgodził się z nim Louis, za co dostał pytające spojrzenie z jego strony - Mam cztery młodsze siostry.
    Liam skinął głową.
    - Znasz już płeć dziecka? - zapytał się Styles.
    - Dziewczynka. - uśmiechnął się Payne, drapiąc się po karku.
   - Oho, to gratuluję. - szatyn przybił sobie piątkę z Liam'em, po czym zrobił krok w tył - Powinniśmy wybrać się na piwo. Jak kiedyś.
    - Nie masz już dziewiętnastu lat, Tommo. - zauważył właściciel hotelu.
    Louis wywrócił oczami na komentarz swojego przyjaciela.
    - No i co z tego? - wzruszył ramionami piłkarz - Nie ważne, ile ma się lat, ważne na ile się czuje.
   - Tak mówią ludzie w podeszłym wieku. - stwierdził Harry, a po chwili coś sobie przypomniał - Tak mówiła moja babcia, kiedy z Gemmą przyłapaliśmy ją na kursie tanga, w zeszłe lato. Babka ma mocne serce.
    Tomlinson wiedział, iż jest na przegranej pozycji, choć wcale mu to nie przeszkadzało. Dawno nie rozmawiał ze swoimi przyjaciółmi tak jak teraz i musiał przyznać, iż trochę mu tego brakowało.
    - Harry, stary, serio? - Liam spojrzał na młodszego kolegę, z którym zdążył się już zaprzyjaźnić w przeciągu tych kilku tygodni jego pracy - Patrz, jesteś najmłodszy, a najszybciej dorobiłeś się dziecka.
    Tym razem to Styles wywrócił oczami, a Louis powtórzył jego gest.
   - Co wcale nie pokazuje, że dojrzał do bycia ojcem. - szatyn postanowił się podroczyć ze swoim przyjacielem.
    - Pff - brunet przeniósł swoje zielone tęczówki na piłkarza - odezwał się mądrzejszy.
    Chłopcy umówili się, że spotkają się w pubie, w sobotę, co wszystkim odpowiadało.


    Margaret uwielbiała spędzać popołudnia ze swoim chłopakiem, jednak tego dnia musiała zrezygnować z tej przyjemności, ponieważ miała spotkać się ze swoim bratem. Chciała z nim porozmawiać i spędzić czas, gdyż, no, od wieków się nie widzieli.
    Louise zostawiła pod opieką Harry'ego, aby dać trochę odpocząć Louis'owi, który planował pojechać z Eleanor do Niall'a. Padolsky podejrzewa, że Styles wraz z jej córką także pojadą do Horan'a, jednak nie sprawiało jej to żadnego problemu. Bardzo polubiła tego Irlandczyka. Z resztą, każdy w jej otoczeniu zdawał się jej być bliższy niż zazwyczaj.
    Brunetka spakowała do swojej torby portfel i komórkę, po czym opuściła swoje mieszkanie, uprzednio je zamykając na klucz. Zeszła schodami przed kamienicę i rozejrzała się dookoła. Słońce schodziło powoli z nieba, a delikatny zarys chmur malował się na horyzoncie. Chłodny wiatr owiał twarz dziewczyny, kiedy skierowała się w miejsce, gdzie stał wysoki brunet, ubrany w skórzaną kurtkę i ciemne jeansy.
    - Hej, Rob. - uśmiechnęła się do swojego brata, który odwzajemnił ten gest.
    Ich uśmiechy były niemalże do siebie podobne.
    - Hej. - Robert przytulił swoją siostrę, po czym odsunął się od niej i spojrzał w jej szare tęczówki - Spacer, czy kawa?
    Przez chwilę, oboje przemyśleli propozycję bruneta, jednak kilka sekund później, równocześnie odpowiedzieli:
    - Spacer.
    Następnie można było usłyszeć ich śmiech. Przez chwilę czuli się jak małe dzieci, które zrobiły coś nieświadomie.
    - Chodźmy. - zaproponowała Mer, zaczynając iść w kierunku centrum miasta.
    Robert do niej dołączył. Musiał przyznać, że jego siostra radziła sobie doskonale. Przez siedem lat wychowywała Louise sama i do tego dorobiła się niezłego mieszkania i miała świetnych znajomych. No, to, kto był ojcem jego siostrzenicy nie było zbyt zadowalające dla Roba, ale szanował swoją siostrę, mimo tego, iż ich matka ją całkowicie skreśliła.
    Ciszę między rodzeństwem przerwał dźwięk Big Ben'a. Zegar wskazywał godzinę siódmą.
    - Od dawna jesteś z Tomlinsonem? - zagadnął brunet, chowając dłonie w kieszenie.
    Mer posłała mu pytające spojrzenie, jednak odpowiedziała.
    - Niecałe trzy miesiące. A co?
    - Nic, tak tylko pytam. - wzruszył ramionami chłopak - Zależy mu na tobie. - brunetka uniosła brwi ku górze w zdumieniu - Rozmawiałem z nim, wczoraj.
    - Achh - skinęła - Lou jest naprawdę wspaniałym chłopakiem.
    Margaret uśmiechnęła się do swoich myśli, w których pojawił się jej ukochany.
    - Kocha cię. - mruknął.
    - Tak samo jak ja jego, Rob.
    Padolsky przytaknął swojej siostrze, wiedząc, iż taka odpowiedź padnie. Widział, że oboje są dla siebie kimś więcej, choć nie miał z nimi okazji być tak razem.
    - Zdał? - zapytała nagle Mer, a jej brat uniósł zaskoczony brwi ku górze - Test. Czy Louis zdał test?
    Kilka sekund zajęło Robertowi skojarzenie tego, o czym mówiła Margaret. Mimo to, uśmiechnął się.
    - Myślę, że tak. - odparł chłopak - Ale to nie zmienia faktu, iż nie będę miał go na oku.
    Mimowolnie dziewczyna zaśmiała się cicho.
    - Jesteś niemożliwy. - uderzyła go w ramię.
    - Nie chcę, abyś później cierpiała, M.
    - Nie będę. - zapewniła go brunetka - Przestańmy rozmawiać o mnie. Lepiej mi powiedz, co ciekawego działo się u ciebie? Byłeś zaręczony, tak?
    Przez chwilę, Robert był zszokowany, iż dziewczyna pamięta takie rzeczy. W końcu było to bardzo dawno temu.
    - Byłem. - rzekł - Ale to już stara i nieważna historia.
    - Jak chcesz. - wzruszyła ramionami - Długo zostajesz w Londynie?
    - Dopóki nie rozwiążemy tej sprawy z Bennett'em. - powiedział pustym głosem - Fajnie by było, gdybyś pojechała ze mną do domu.
    Margaret na chwilę zatrzymała się w miejscu i pokręciła głową, kiedy brunet na nią spojrzał.
    - Robert, nie ma szans. Nie wrócę tam. - głos jej trochę zadrżał - Mówiłam ci, matka mnie nienawidzi i do tego nie trawi tego, że jestem z Lou. Już wolę nie myśleć, co by powiedziała, gdyby zobaczyła Lulu.
    - Dobrze, spokojnie. Tak tylko powiedziałem. - zapewnił ją chłopak - Pogadam z mamą, może ci odpuści.
    - Nie zrobiła tego po siedmiu latach, a miałaby to zrobić po jednej rozmowie? Cuda się nie zdarzają, Rob.
    - Masz chłopaka, więc jednak się zdarzają. - mruknął brunet, trochę drażniąc się ze swoją siostrą.
    - Och, dzięki. - odparła obrażona - Ty nadal nie masz dziewczyny, cwaniaku. Powinnam zacząć się martwić?
    Chłopak pokręcił głową.
    - Zabawne, naprawdę.
    - Ej, nie żartuj sobie. To jest powód, aby się martwić! - broniła swojego zdania recepcjonistka.
    - Jasnee - uśmiechnął się policjant - Wiesz, wcale się nie zmieniłaś.
    - Wydoroślałam, mam dziecko, chłopaka, pracę... Wcaaale. - zakpiła trochę dziewczyna.
    - Nie żartuję. Jesteś tą samą, starszą, wkurzającą siostrą, co kiedyś. - Robert  objął brunetką i przytulił ją do siebie.
    - A ty zapomniałeś, że nienawidziłam tego twojego przytulania. - Mer włożyła prawie całą swoją siłę w to, aby odsunąć się od brata. Ten tylko mocniej ją do siebie przytulił, więc dziewczyna zrezygnowała z dalszych prób wydostania się z objęć chłopaka - Tęskniłam za tobą.
    - Ja za tobą też. - szepnął brunet, chowając głową w zagłębieniu szyi swojej starszej siostry.
 

KOCHAM. TO. ZDJĘCIE. Rob i Mer <3

Obserwatorzy