poniedziałek, 24 marca 2014

Rozdział Trzydziesty Pierwszy

Autorka: przepraszam za tak krótki, denny i cholernie nudny rozdział, ale kolejny będzie ciekawszy, bynajmniej nie będzie takiej  "sielanki", jakby.
Dobra, cofam to, co było napisane a jest skreślone. Lubię ten rozdział, naprawdę go lubię. Jest chyba najdłuższym, jaki w tym roku napisałam, z czego jestem cholernie dumna. Pisałam go cały dzień, oczywiście z przerwami, ale jednak. Wiecie, taka delikatna ekscytacja przed wtorkowym koncertem R94 :D
Więc Asia moja najdroższa podsunęła mi pomysł, kim mogłaby być siostra Harry'ego, za co ci dziekuję :*



    Londyn, 2013
    Wyjątkowo, w tym roku, Mer spędziła święta ze swoim młodszym bratem. W ten piękny, historyczny wieczór, towarzyszyła im także Blair, zaproszona przez Roberta, oczywiście za zgodą Margaret. Brunetka, znając krótki życiorys Monk, stwierdziła, iż dziewczyna nie powinna spędzać tego dnia sama, a perspektywa wspólnych świąt wręcz nadawała się idealnie dla Blair. Poza tym, w przeddzień Wigilii, Louis pojechał do Doncaster, aby móc tam, choć dwa dni, po przebywać z rodziną. Po długim pożegnaniu z Margaret, wsiadł w samochód i odjechał, obiecując, iż za dwa dni wróci do Londynu. Co jak co, nie był ze swoją dziewczyną na święta, to musi być z nią na powitanie Nowego Roku.
    Eleanor została zaproszona na kolację do Niall'a, a Harry był u Mer, ponieważ przełożył wyjazd do Holmes Chapel o trzy dni. Wolał spędzić święta ze swoją córką, ich pierwsze wspólne święta, które rozpoczęli ozdabianiem choinki, w salonie.
    Margaret rozmawiała już ze Styles'em na temat ewentualnego wyjazdu Louise do jego rodziców. Gdy Harry usłyszał ten pomysł, nie mógł opanować swojego szczęścia. Przez resztę wieczoru, szczerzył się jak głupek, co spotkało się z dziwnymi spojrzeniami rzucanymi przez Roberta i Blair, którzy jeszcze nie wiedzieli, co takiego zamierzała zrobić Mer.
    Padolsky musiała przyznać, że bardzo polubiła policjantkę. Znalazły wspólny język, mianowicie obgadując Roberta, który rzucał im kąśliwe uwagi. Obie miały niezły ubaw, drażniąc się z chłopakiem do tego stopnia, że Mer niemalże spaliła ciasto, z czego później śmiali się panowie.
    Teraz wszystko było wspomnieniem, ponieważ, gdy kolejnego dnia, do Londynu przyjechał Louis, witając się z Margaret namiętnym pocałunkiem i prezentem, dziewczyna całkowicie zapomniała, o czym myślała. Cieszyła się, że jej chłopak w końcu przyjechał i może to zabrzmi samolubnie, nie chciała, by kiedykolwiek wyjeżdżał na dłużej niż to byłoby konieczne. Oczywiście, nie zapomniała o tym, by kupić mu urodzinowy prezent; nigdy nie była za dobra w wybieraniu podarunków, więc i tym razem czuła, iż zawiodła samą siebie, wręczając Louis'owi srebrny zegarek. Niby nie był on niskiej jakości, jednak i tak to była tylko rzecz, której zazwyczaj nie okazuje się żadnych ważnych uczuć, co równało się z tym, że może szatyn zapomni o jej wtopie. Tomlinson podziękował swojej dziewczynie za cudowny, jego zdaniem, prezent i stwierdził, iż nie potrzebuje ich więcej, ponieważ ma przy sobie kogoś, kogo bardzo kocha i to się dla niego najbardziej liczy, co Mer przyjęła z gorącym uśmiechem.
    Ku zaskoczeniu Margaret, Louis kupił prezent jej córce. Louise dostała od niego notebook'a i to nie taniego. Brunetka z początku nie była zbyt zadowolona z tego, iż jej siedmioletnia córka została obdarowana czymś taki drogim, jednak odpuściła i pozwoliła Lu bawić się komputerem.
    - Na pewno wszystko wzięłaś? - dopytywała się brunetka - Pidżamę, swetry, spodnie, um-
    - Na pewno, mamo. - jęknęła siedmioletnia dziewczynka, biorąc pod pachę Wally'iego, maskotkę, którą dostała kiedyś od Louis'a - Jestem gotowa, by poznać moją babcię.
    - I ciocię. - wtrącił Harry, szczerząc się jak głupi, czyli bez zmiennie od dwóch dni.
    - W takim razie, chodźmy. - zarządziła Mer - Louis powinien już tu-
    - Czeka w samochodzie. - ponownie, wszedł jej w słowo brunet.
   - Dobra. - uśmiechnęła się słabo recepcjonistka, łapiąc torebkę w biegu. Gdy opuściła mieszkanie, uprzednio upewniwszy się, iż wszystko zostało wyłączone, zamknęła na klucz drzwi i zeszła na dół, aby dołączyć do reszty.
     Nie martwiła się tym, czy Eleanor będzie miała jak wejść do domu, ponieważ chwilowo, przebywała u Niall'a, który przyjął ją do siebie z otwartymi ramionami twierdząc, iż przyda mu się towarzystwo. Ponadto, El przyjęła pracę w szkole Louise jako sekretarka.
    Margaret usiadła na miejscu pasażera, ponieważ jak to powiedział Louis: „Nie będzie prowadziła jego samochodu.” I właśnie dlatego, Mer, nie chciała brać jego seat'a. Stwierdziła wtedy, iż każdy facet tak samo traktuje swoje auto. Niczym rzecz- nie, coś ponad wszystko.
    Podróż spędzili w miłej atmosferze, rozmawiając. Harry grał z Louise w karty, a Mer śmiała się z jego przegranych. Musiała sama przed sobą przyznać, iż nigdy nie sądziłaby, że będzie normalnie rozmawiać, przebywać w jednym pomieszczeniu, w tym wypadku pojeździe, z Harry'm. Była tym wszystkim zaskoczona, jednak cieszyła się, że w końcu jej córka poznała swojego tatę i może wychowywać się, może nie w pełnej rodzinie, ale w miarę normalnym środowisku. Poza tym, wyjazd do Holmes Chapel miał też inne, dobre strony, jakie dostrzegała cała trójka dorosłych w samochodzie. Louise mogła być bezpieczna. Mimo tego, iż Troy był dalekim kuzynem Harry'ego, nie znał aktualnego położenia jego ciotki. Warto też zauważyć, że Bennett nie był w ogóle spokrewniony z Anne; tylko z jej byłym mężem, a ojcem Harry'ego i Gemmy.
   
    Po trzech i pół godzinie, Tomlinson zaparkował na tak dobrze mu znajomym podjeździe, przy średniej wielkości domku w koloru karmelu z granatowym dachem. W ogródku znajdowało się wysokie drzewo, na którym zamontowana była huśtawka z opony. Czerwone drzwi, na których zawieszony był świąteczny stroik, wręcz zachęcały do odwiedzenia domowników.
    Louis wyłączył silnik i odpiął pasy, a w jego ślady poszła reszta pasażerów. Mer trochę się bała, musiała to przyznać przed samą sobą, w końcu nigdy w życiu nie rozmawiała z Anne Cox. Natomiast Harry z Louise śmiali się z jakiegoś dowcipu chłopaka, na co Margaret wywróciła oczami. Zastanawiało ją, dlaczego ten brunet nie mógł być chociaż przez pięć minut poważny. Od swojego dziecka tego nie wymagała. W końcu Lu miała tylko 7 lat.
    Gdy Styles wraz ze swoją córką opuścił samochód, upewniając się, iż Louise jest szczelnie opatulona szalikiem, poszli do domu. Harry postanowił zapukać do drzwi, a kilkanaście sekund później otworzyła mu niska kobieta o zielonych oczach i promiennym uśmiechu. Miała długie, brązowe włosy i naprawdę sympatyczną twarz. Margaret już wiedziała, po kim Harry odziedziczył tak piękny uśmiech, a wraz z nim Louise.
    - Idziesz? - rozmyślania przerwał jej opanowany głos szatyna, który od dłuższego czasu przyglądał się swojej dziewczynie. Widział jak jej uśmiech powoli znika z twarzy, a na jego miejscu pojawia się koncentracja. - Mer?
    - Myślisz, że... myślisz, że mogę?
    - Zadajesz głupie pytania. - piłkarz otworzył drzwi i wyszedł na świeże powietrze, od którego zrobiło mu się zimno. Następnie przeszedł na stronę pasażera i tam otworzył drzwi, aby jego dziewczyna mogła opuścić auto - Będzie dobrze, Anne jest wspaniałą kobietą.
    - Jesteś drugą osobą, która mi to mówi. - mruknęła brunetka i rozejrzała się dokoła, aby potwierdzić swoje przypuszczenia, iż Harry wraz z Louise byli już w środku domu. - A jeśli będzie miała do mnie pretensje o to, że nie powiedziałam-
    - Daj spokój, Mer. Pokocha cię. - wszedł jej w słowo Louis, nie chcąc słuchać tych bzdur. - Chodź, bo zmarzniesz. - złapał ją za rękę i przyciągnął do swojego boku, po czym oboje skierowali się do rodzinnego domu Styles'a.
    Ku zdziwieniu Margaret, Louis nawet nie zapukał, jak to powinni mieć w zwyczaju kulturalni ludzie, jednak wyrzuciła złe myśli na temat swojego chłopaka z głowy, gdy ujrzała radosną twarz Anne Cox. Nie mogła się nadziwić temu, jak bardzo Harry był do niej podobny, a co za tym idzie, Louise.
    Kobieta, podobnie jak Jay, jakiś czas temu w Doncaster, przytuliła do siebie Louis'a, nie mogąc zachwycić się jak bardzo wydoroślał, co odrobinkę rozbawiło brunetkę stojącą zaraz za szatynem. Nigdzie nie mogła dostrzec swojej córki, ale tłumaczyła sobie, że za pewne musiała być gdzieś z Harry'm. Gdy zaczęła się rozglądać, podziwiając prostotę mebli, czy też innych przedmiotów domowych, została porwana w objęcia. Z początku nie mogła sprecyzować, kto taki ją przytula, ale po kilku sekundach rozpoznała w tej osobie mamę Harry'ego.
    Margaret niepewnie objęła kobietę, odwzajemniając gest, jednak nadal czuła się z tym niekomfortowo. Dawno nikt jej tak nie przytulał. Nawet Jay Tomlinson, mimo swojego opiekuńczego objęcia, nie mogła się równać z tym jak przytulała ją do siebie  Anne.
    - Nie wyobrażasz sobie jak się cieszę, że mogę w końcu poznać swoją wnuczkę, Margaret. - szepnęła mama Harry'ego we włosy brunetki, a Mer mogła poczuć jak do oczu napływają jej łzy. Nie sądziła, że kiedykolwiek pomyśli, iż źle postąpiła, nie mówiąc nikomu o tym, kim był ojciec Louise. Bała się, że Harry mógłby zabrać jej dziecko, a teraz żałowała wszystkiego, co zrobiła, albo czego nie zrobiła.
    Padolsky odsunęła się powoli od pani Cox i posłała jej delikatny uśmiech.
    - Przepraszam. - szepnęła ledwo słyszalnie, a Anne ponownie ją do siebie przytuliła.  Mer już wiedziała, czym różniły się uściski mam Harry'ego i Louis'a; Jay była ostrożna, by nie naruszyć przestrzeni osobistej Margaret, a Anne nie. Ta kobieta przytulała jak prawdziwa matka, która stęskniła się za swoim dzieckiem. Recepcjonistka, broń boże, nie krytykowała Jahanny, jednak musiała przyznać, iż przy Anne czuła się jakby miała mamę.
    - Mamo, daj jej już spokój. - jęknął Harry, gdy zszedł na dół i ujrzał swoją rodzicielkę, ściskającą dziewczynę jego najlepszego kumpla, który, z resztą, rozsiadł się na kanapie, czekając aż Mer i Anne skończą robić to, co robiły. - Louis, moja mama dusi twoją dziewczynę, a ty nie reagujesz? - tym razem brunet zwrócił się do szatyna.
    - Uściski Anne jeszcze nigdy nikogo nie udusiły, Harry. - odpowiedział, zgodnie z prawdą Tomlinson. - Poza tym, Mer tego potrzebowała. - to zdanie niemalże szepnął.
    - Co nie zmienia faktu, że- ugh, mamo! - Harry podszedł do swojej rodzicielki i złapał ją za ramiona - Daj jej odetchnąć, Louise potrzebuje matki, a nie jej trupa.
    - Wybacz, skarbie. - Anne posłała przepraszający uśmiech w stronę Mer i Styles'a. - Zostaniecie na obiedzie, prawda? - jej zielone oczy spoczęły wyczekująco na drobnej osóbce Margaret, która za Chiny nie widziała, co ma odpowiedzieć. Niby została miło przywitana przez Anne Cox, jednak coś jej mówiło, aby opuścić ten dom.
    U boku Mer pojawił się Louis, który wyglądał na zadowolonego. Objął swoją dziewczynę i uśmiechnął się do mamy swojego  przyjaciela.
    - Oczywiście, że zostaniemy, Anne.
    Kiedy kobieta chciała coś powiedzieć, drzwi wejściowe się otworzyły, a do przedpokoju, w którym znajdowała się czwórka osób, weszła piąta - Gemma. Dziewczyna o turkusowo-różowych włosach przez chwilę przyglądała się Louis'owi i Mer, jednak po chwili zdjęła z siebie płaszcz i powiesiła go na wieszak, a zakupy, które trzymała w dłoniach, odłożyła tymczasowo pod ścianę. Podeszła do Harry'ego i przytuliła go do siebie, co wywołało tylko jęki młodszego brata dziewczyny.
    - Pójdę kończyć kurczaka. - stwierdziła Anne i zniknęła w kuchni, zostawiając młodych Brytyjczyków.
    - Gemms, dawno się nie widzieliśmy! - uśmiechnął się do niej Louis, biorąc ją do przyjacielskiego uścisku.
    Margaret stała z boku i przyglądała się całemu obrazkowi. Czuła się odrobinę wyobcowana, ponieważ wszyscy tutaj się znali, a ona była kimś nowym, niekoniecznie mile widzianym przez siostrę Harry'ego.
    Gdy szatyn i kolorowo-włosa skończyli swoje powitanie, dziewczyna odwróciła się do Mer, a na jej ustach widniał ciepły uśmiech, podobnie jak u Anne. Mer doszła do wniosku, iż, jakimś dziwnym trafem, Louise miała więcej z Gemmy niż z Harry'ego. Mogła to powiedzieć, ponieważ poznała już wszystkich Stylesów, no poza ich ojcem, ale jednak. Te, na pierwszy rzut, zimne, zielono-niebieskie oczy dziewczyny przyglądały się dokładnie Padolsky, a w prawym policzku zaczął formować się dołeczek, tak bardzo charakterystyczny dla tej rodziny.
    - Znając życie, mama się nawet nie przedstawiła - bąknęła dziewczyna jakby do siebie, wywracając oczami - Jestem Gemma Styles, starsza, opiekuńcza, siostra Harry'ego, powszechnie znana jako „ta mądrzejsza”. - wyciągnęła dłoń ku brunetce, a po chwili ta ją uścisnęła. - Ty musisz być Margaret, mam rację?
    - Tak, miło mi. - uśmiechnęła się Padolsky, próbując się rozluźnić, jednak przenikliwe spojrzenie siostry Harry'ego jej to uniemożliwiało.
    - Pójdę pomóc mamie - mruknął brunet, który nadal wpatrywał się w swoją siostrę z przerażeniem w oczach. - Lou, chodź ze mną.
    - Cooo? Nie wydaje mi się, aby twoja mama potrzebowała pomocy przy- okay. - Tomlinson zrezygnował z dalszego dyskutowania i grzecznie pomaszerował za przyjacielem, jednak gdy mijał swoją dziewczynę, pocałował ją jeszcze w czoło, co wywołało u niej delikatny uśmiech.
    - Tommo, zakupy! - krzyknęła za nim Gemma - Idioci.
    Margaret zachichotała na uwagę kolorowo-włosej. Pomyślała sobie, że może diabeł nie taki zły jak go malują i jakimś dziwnym cudem uda jej się jakoś zaprzyjaźnić, albo chociaż utrzymywać dobre kontakty z siostrą Harry'ego.
    Kiedy Louis wziął reklamówki i zniknął w kuchni, Gemma spojrzała na Mer, uśmiechając się przyjacielsko do obcej dziewczyny.
    - Czy ten pacan, zwany moim bratem, zaproponował ci coś do picia? - zapytała się Styles, a Margaret pokręciła przecząco głową - Tak myślałam. Chodź, zrobię ci herbaty. Albo nie, zaczekaj tu, to znaczy w salonie, zaraz przyjdę, okay?
    - Jasne. - Mer ledwo udało się powstrzymać chichot z powodu zachowania dziewczyny. Wydawała się być cholernie zakręcona, podobnie jak Hannah.
    Padolsky skierowała się do salonu, który urządzony był w nowoczesnym stylu, jednak nie na tyle, aby zagubić prostotę i historię. Ciemne panele, beżowe ściany, jedna z nich pokryta czerwoną tapetą z dziwnymi wzorami, których brunetka nie potrafiła sprecyzować, a do tego duży, plazmowy telewizor wbudowany w szafki w taki sposób, że gdyby domownicy chcieli, to nie by został znaleziony. Wygodna, czarna kanapa, stojąca na środku, a przed nią szklany stolik kawowy, na którym znajdowało się parę gazet i kilka pachnących świeczek. Wcale nie było widać, aby Anne Cox borykała się z biedą, jak to wspomniał jej kiedyś Louis. Widocznie udało się jej już wszystko sprostować i dobrze powodzić.
    Margaret usiadła na sofie i założyła dłonie na piersi, masując sobie ramiona, aby się trochę ogrzać. To nie było tak, że w domu było zimno, tylko zmarzła w samochodzie i podczas drogi do środka. Poza tym, bolała ją głowa i czuła jakby nie jadała przez kilka dni.
    - Mamo? - usłyszała znajomy, dziecięcy głosik ze schodów, więc natychmiast odgoniła myśli o głodzie daleko od siebie.
    - Tak, skarbie? - brunetka oparła głowę  na dłoniach, które umieściła na swoich kolanach, aby móc ujrzeć swoją córeczkę z Wally'im pod  pachą, idącą w jej stronę.
    Gdy Louise usiadła obok swojej mamy, zaczęła bawić się maskotką, oparłszy głowę na ramieniu Mer. Dopiero w tej chwili dotarło do Margaret jak bardzo będzie tęsknić za swoją małą księżniczką. Nie przemyślała dokładnie tej decyzji, ponieważ samo to, jak bardzo było jej brak Lu podczas wizyty w Doncaster powinno jakoś na nią wpłynąć. Jednak bezpieczeństwo dziecka było ponad to. Musiała być pewna, że Bennett nic nie zrobi jej dziecku i choć przebywanie na wsi mogło nie być odpowiedzialną decyzją, plus, zostawienie siedmioletniego dziecka pod opieką babci-
    - Musisz wracać do Londynu?
    Serce Padolsky połamało się na miliony kawałeczków, gdy usłyszała pytanie swojej córeczki. Tak bardzo jak chciała opuścić to miejsce, czując się intruzem, tak chciała zabrać Louise z powrotem do stolicy i żyć starym życiem.
    - Muszę, kochanie. Ale - próbowała znaleźć jakieś usprawiedliwienie dla siebie, jednak nic mądrego nie przychodziło jej do głowy - Harry się tobą zaopiekuje.
    - Wiem, tata próbuje ci dorównać. - szepnęła dziewczynka, a Mer zmarszczyła brwi - Ale nikt ci nie dorówna, mamuś.
    Margaret przytuliła brunetkę do siebie, powstrzymując łzy. Padolsky nigdy nie myślała o Lulu jako o niechcianym dziecku. Od początku ją kochała.
    - Obiecuję ci, że jak wrócisz w styczniu do domu, zrobimy sobie babski wieczór z Perrie i Danielle, co ty na to? - zaproponowała brunetka.
     - Zaprosisz Eleanor? Lubię ją. - uśmiechnęła się Lu.
    - W takim razie z Eleanor, Danielle i Perrie. - poprawiła się recepcjonistka, a gdy uniosła swój wzrok, ujrzała w progu siostrę Harry'ego z tacą, na której znajdowały się dwa kubki herbaty oraz jakieś czekoladowe ciasteczka. Dziewczyna wyglądała z początku na przestraszoną, jednak gdy jej oczy spoczęły na małej brunetce, jej twarz rozjaśnił uśmiech - Louise, poznałaś już ciocię Gemmę? - Mer zwróciła  się do swojej córeczki, która w odpowiedzi pokręciła głową.
    Gemma postawiła na stoliku kawowym tackę i odwróciła się w stronę Padolskich, aby móc bliżej przyjrzeć się swojej bratanicy.
    - Cześć. - Styles się uśmiechnęła do dziewczynki - Jestem Gemma.
    - Hej, Gemma. - brunetka uśmiechnęła się ciepło do swojej cioci - Dlaczego masz kolorowe włosy?
    Jedno krótkie pytanie, zadane przez siedmiolatkę sprawiło, iż siostra Harry'ego zaśmiała się wesoło, co także udzieliło się Margaret.
    - Lubię się wyróżniać. - odpowiedziała najspokojniej jak umiała - Nie widziałaś nigdy ludzi z kolorowymi włosami? - uniosła brwi ku górze.
    - Widziałam, ale jednokolorowymi włosami, a ty masz... tęczę. - stwierdziła dziewczynka, a uśmiech Gemmy powiększył się bardziej.
    - W takim razie osiągnęłam to, co chciałam. - odparła Styles - Wyróżniać się, skarbie. Ciastka? - chwyciła talerzyk z czekoladowymi smakołykami i podała je dziewczynce, co Margaret przyjęła z wesołą miną.
    Tym razem Gemma podała Padolsky kubek z herbatą, a sama wzięła swój i usiadła w fotelu, na przeciwko Brytyjki.
    - Luu, idę do sklepu, chcesz dołączyć? - w salonie pojawił się uśmiechnięty Harry, ubrany w kurtkę i szalik, z beanie na głowie.
    - Mogę? - Louise spojrzała na Margaret.
    - Idź, idź. - odpowiedziała ciepło brunetka, a siedmiolatka, zostawiając maskotkę obok Mer, pobiegła do przedpokoju się ubrać - Tylko, Harry, proszę, nie zgub mi dziecka.
    - Widzę, że już za długo przebywałaś w jednym pomieszczeniu z moją siostrą, bo jej humorek ci się udzielił.
    - Ej! - obruszyła się Gemma, łapiąc za pierwsze, co miała pod ręką, czyli poduszkę i nieudolnie rzucając ją w Harry'ego, co spotkało się tylko z jego donośnym śmiechem. - Lepiej idź, jeśli chcesz mieć jeszcze te swoje bujne włosy na tym pustym łbie.
    - Ge- mamo, czy ty ją słyszysz?! - oburzył się Styles, sięgając po ciężką broń.
    - Boże, dzieci, jesteście dorośli, więc załatwiajcie sprawy jak należy. - w progu pojawiła się Anne, a zza niej można było usłyszeć chichot Louis'a.
    - Mam ją uderzyć patelnią? - zasugerował Harry, a jego matka wywróciła oczami.
    - Boże, dziecko, jaki ty dajesz przykład swojej córce? Żeby własną siostrę bić patelnią. Idź do tego sklepu i niech cię nie widzę przez najbliższe piętnaście minut na oczy. - po tym jak to powiedziała, zniknęła w kuchni, skąd dochodził głośny smiech Tomlinson'a.
    Margaret pomyślała sobie, że muszą mieć tutaj naprawdę wesoło, gdy rodzeństwo jest same w domu.
    Po salonie rozniósł się dźwięczny śmiech Gemmy Styles, która usiłowała złapać oddech, jednak za każdą jej próbą, nie dochodziło do niczego więcej poza  kolejną salwą śmiechu.
    - A ty z czego tak rżysz? - mruknął, zrezygnowany brunet.
    - Z ciebie, braciszku. - odpowiedziała kolorowo-włosa. I gdyby nie fakt, iż Louise była w tym samym pomieszczeniu, co Harry, brunet z pewnością  zrobiłby coś, co sprawiłoby ból jego siostrze. Jakie to urocze.
    W następnych dwóch minutach Styles wraz z Louise opuścili dom, więc zapanowała przyjemna cisza. Margaret upiła łyk swojej herbaty, a gdy spostrzegła, że Gemma się jej przygląda z zainteresowaniem, posłała jej delikatny uśmiech.
    - Naprawdę nie wiem, co widziałaś w moim bracie. - stwierdziła z grubej rury dziewczyna.
    - To było dawno. Byłam pijana. - odpowiedziała brunetka, siląc się na poważny ton.
    - Ale to i tak niczego nie zmienia. - zachichotała Gemma, pijąc swoją herbatę - Z resztą, widzę, że wolisz piłkarzy. - poruszyła zabawnie brwiami, a Margaret powstrzymała się od wywrócenia oczami.
    - Wcale nie. - broniła się brunetka, jednak tej bitwy nie wygrała. Gemma wydawała się przejrzeć ją całą - Okay, może trochę.
    - Chyba trochę bardzo, skarbie. - zachichotała kolorowo-włosa.
    Margaret była zdziwiona tym, z jaką łatwością udaje się jej rozmawiać z praktycznie obcą jej osobą. Samo to, że jest siostrą Harry'ego, może w jakiś sposób sprawiło, iż Gemma zaczęła traktować Mer jako kogoś bliższego albo.. Albo po prostu potrzebowała sama porozmawiać z kimś nowym.
    - Z resztą, muszę przyznać, że lepiej trafić nie mogłaś. Louis jest zajebistym kandydatem na chłopaka. - cóż za bezpośrednie stwierdzenie, pomyślała Mer, uśmiechając się do koleżanki znad kubka z herbatą. Przez sekundę jedna myśl nie chciała od niej odejść; mianowicie ta, w której przed oczami widziała Louis'a z Gemmą razem, jednak tak szybko jak tylko potrafiła, odrzuciła ją. Umysł jej zaczynał wariować z powodu głodu, tak to musiało być to.
    Przez krótką chwilę w salonie panowała cisza, ale nie taka niezręczna; normalna. Margaret w tym czasie dokończyła pić swoją herbatę, a do jej nozdrzy dotarł przyjemny dla nosa zapach jakieś potrawy. W tym samym momencie, poczuła jak zaczęło jej burczeć w brzuchu.
    - Czym się zajmujesz? - Mer spróbowała jakoś zagłuszyć ten irytujący dźwięk.
    - Och, jestem fotografem i fryzjerką.. Studiowałam też florystykę, ale to nie dla mnie. Poza tym zaczęłam kursy dziennikarskie. - odpowiedziała z uśmiechem dziewczyna. - A ty?
    - Jestem recepcjonistką w hotelu Liam'a Payne'a. - wzruszyła ramionami brunetka, jednak doszła do wniosku, iż życie Gemmy było o wiele lepsze niż jej. Bynajmniej jej część z edukacją.
    - Tego Liam'a Payne'a? - Styles wyglądała na zaskoczoną - Nieźle. Ale nie myślałaś nad czymś.. innym? Nie nudzi cię ta praca?
    - Może jest trochę monotonna, ale nie mam czasu na studia, kursy, czy inne rzeczy. Mam dziecko. - odpowiedziała zgodnie z prawdą dziewczyna.
    - Mam pomysł. - minęło kilkanaście sekund nim Gemma ponownie przemówiła, gdyż wyjęła z gazet jakieś kolorowe broszurki - Przejrzyj to. Wszystko jest w Londynie, a ja mam już po uszy tej nauki, więc.. tobie się bardziej przyda.
    - Dzięki. - Mer przejrzała, z grubsza, reklamy i doszła do wniosku, iż powinna spróbować. W końcu Louise nie ma już dwóch lat i nie potrzebuje opieki 24/7, no bynajmniej nie takiej jak kiedyś. - Serio, dziękuję, Gemma.
    Gdy kolorowo-włosa miała zamiar coś powiedzieć, do salonu wszedł Louis i usiadł na starym miejscu Louise, obejmując swoją dziewczynę ramieniem.
    - Mam nadzieję, że mnie nie obgadujecie. - zauważył, wpatrując się to w siostrę Harry'ego, to w Margaret, która tylko wzruszyła beznamiętnie ramionami.
    - Ależ oczywiście, że nie, LouLou. - zaśmiała się Gemma - Jestem przekonana, że to co zostało powiedziane w tym pokoju, zostaje w tym pokoju. Bądź tego pewien.
    W tym momencie oczy Tomlinson'a zwężyły się na (dawną) brunetkę, próbując ją jakoś rozgryść, czego nie potrafił zrobić odkąd ją poznał. Zawsze bezpośrednia, wesoła, szczera i pewna siebie dziewczyna nie okazywała prawdziwej Gemmy, a była to tylko maska nałożona na wrażliwą i delikatną osobę, którą poznał, kiedy straciła swojego najlepszego przyjaciela w wypadku samochodowym. Od tamtego czasu minęło sześć lat i właśnie od tego czasu stała się taka... inna. Jednak jeśli sprawiało jej to ulgę i pomagało normalnie funkcjonować, nikt nie zamierzał jej tego odbierać - tej pewności siebie.
    - Gdzie jest Dusty? - zainteresowała się kolorowo-włosa, rozglądając się dokoła siebie  - Dusty! Kocie głupi, chodź tu. Dusty- Wybaczcie mi na chwilę, muszę znaleźć tego olbrzymiego potwora zanim wyczai, że mam wolne łóżko.
    Po tych słowach, Gemma opuściła salon, szukając swojego kota. Może zabrzmiało to dziecinnie, jednak taka była właśnie starsza siostra Harry'ego; czy miała tę maskę, czy nie; była szalona.
    Mer zachichotała na zachowanie dziewczyny, ale nikt poza Louis'em nie mógł jej usłyszeć. Chłopak przejechał dłonią po swoich włosach, poprawiając w ten sposób oklapniętą na jego czoło grzywkę.
    - Szalona dziewczyna - stwierdziła cicho Margaret, sięgając po czekoladowe ciastko, gdyż  jej głód dał o sobie znać.
    - Poczekaj aż zobaczysz ją pijaną. - odparł rzeczowo szatyn, a Padolsky spojrzała na niego spod uniesionych brwi - No co? Jak mieszkali w Doncaster, spędzałem tam prawie całe dnie.
    - Oboje macie wspaniałe matki, Lou. - odpowiedziała szczerze Padolsky, wgryzając się w czekoladową fakturę ciastka - Pozazdrościć.
    Piłkarz przyjrzał się dokładniej swojej dziewczynie, jednak nie mógł nic wyczytać z jej twarzy. Była skupiona na konsumowaniu ciastka.
    - Mer - powiedział spokojnie Tommo - twoja też była-
    - Nie, nie zaczynaj. Nie chcę o tym myśleć. - weszła mu w słowo dziewczyna - Cieszmy się tym, co jest teraz, dobrze?
    Chłopak w odpowiedzi skinął jej głową.
    Mimo tego, iż brunetka jadła ciastko, nie udało się jej oszukać żołądka i ten wybierając sobie najbardziej nieodpowiedni moment w całym życiu, zaczął wręcz żądać czegoś do jedzenia.
    - Jak bardzo jesteś głodna? - zapytał się wesoło Tomlinson, próbując powstrzymać śmiech, za co został uderzony przez swoją partnerkę w ramię.
    - Bardzo! - jęknęła Margaret, próbując jakoś przestać myśleć o tym, co Anne robiła w kuchni.
    I jakby Bóg wysłuchał jej próśb, kobieta opuściła to pomieszczenie i stanęła w salonie z promiennym uśmiechem wymalowanym na ustach.
    - Czekacie na Harry'ego i Louise, czy chcecie zjeść teraz? - zapytała.
    - Musimy być jeszcze dzisiaj w Londynie, więc... - zaczął Louis, a Anne skinęła tylko głową.
    - To zapraszam. - uśmiechnęła się promiennie do brunetki.
    W takim momencie jak ten nie potrafisz przestać myśleć o jedzeniu. Naprawdę, gdybyś na śniadanie zjadła tylko rogalika z dżemem, a przez kolejne cztery godziny twoim jedynym posiłkiem byłby jeden baton i łyk kawy na stacji - byłbyś wdzięczny niebiosom za kogoś takiego utalentowanego kulinarnie jak Anne Cox. Margaret dziękowała jej już setki raz za tak przepysznego kurczaka, a matka Harry'ego obiecała, iż nauczy ją go przyrządzać.
    Po długim pożegnaniu Mer z Louise, brunetka wraz ze swoim chłopakiem wsiedli do samochodu i odjechali spod domu Stylesów. Padolsky z ciężkim sercem zostawiała swoją córkę w, nie oszukujmy się, obcym miejscu, a sama wracała do Londynu, gdzie czekał na nią potężny stos naczyń do zmycia. Louis i tym razem nie pozwolił jej na zajęcie miejsca przy kierownicy, więc Margaret po zapięciu pasów, podparła głowę o rękę i pustym wzrokiem wpatrywała się w drogę przed nimi. Ciszę między parą przerywała tylko muzyka z radia, jak to zwykle bywało, jednak im to wcale nie przeszkadzało.
    Na zewnątrz było się ciemno, co równało się z tym, iż w stolicy będą dopiero w godzinach bardzo wieczornych. Mimo tego, że były święta, Margaret musiała iść do pracy, chociaż na trzy godzinki, aby jakoś wspomóc Hannah, która nie pojechała do Wolverhampton na święta z powodu kłótni, jaką wszczął jej ojciec. Padolsky było jej trochę szkoda, ponieważ bardzo jej zależało na tym, aby spędzić te dni z rodziną, a oni się od niej odwrócili. Więc planem brunetki było zebranie wszystkich świątecznych  przysmaków z domu i wręczenie ich Walker.
    Dźwięk esmesa wyrwał dziewczynę z rozmyśleń. Spojrzała na swojego chłopaka, który wyjął telefon z kieszeni kurtki i podał go Mer, aby odczytała wiadomość.
    - O, Danielle jest w szpitalu. - przeczytała powoli Margaret - I rodzi. Louis, Danielle rodzi!
    - To świetnie. - uśmiechnął się do niej szatyn - W końcu Liam będzie miał zajęcie.
    - To nie jest śmieszne. - jęknęła Padolsky - Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo byś się przejmował, gdyby twoja żona była właśnie na porodówce.
    Auto zatrzymało się na światłach, więc Louis mógł spojrzeć na Mer i dostrzec, iż mówiła całkowicie poważnie.
    - Skarbie, ja to coś innego. - próbował się bronić szatyn, jednak nie szło mu to za dobrze. Doskonale wiedział, że gdyby kiedykolwiek miał mieć żonę, która spodziewałaby się dziecka, nie zniósłby tego czekania i najchętniej od razu przyspieszył czas trwania ciąży. - Poza tym, dam sobie rękę uciąć, że Liam zemdleje.
    - Jesteś wredny. - stwierdziła brunetka, oddając mu telefon.
    - Zakładasz się? - drążył temat dalej, będąc ciekawym, jak postąpi jego dziewczyna.
    - Dobra, jak Liam nie zemdleje, zmywasz przez tydzień.
    - Stoi, ale jeśli jednak zemdleje, to... - zielone światło błysnęło mu przed oczami, przez co musiał przerwać na chwilę swoją wypowiedź.
    - To? - zainteresowała się Margaret.
    - Zobaczysz. - jego łobuzerski uśmiech wcale nie pomagał Mer rozszyfrować jego planów. Mógł być mylący, choć w przypadku Louis'a nic nie było mylące. Cholera, Margaret założyła się o coś, czego za pewne będzie później żałować.
  
skomentuj, proszę:)

niedziela, 2 marca 2014

Rozdział Trzydziesty

     AUTORKA: Ja się chyba cofam w pisaniu... Taki chaos lekki wyszedł. Końcówkę schrzaniłam do potęgi. Przepraszam, pisałam znowu fragmentami i niektóre wątki mogą być nie zrozumiałe albo coś. Obiecuję, że kolejny będzie lepszy x
Jutro do szkoły trzeba iść, weźcie mnie stąd zabierzcie, albo zwróćcie ferie!! Ale pocieszam się tym, że za dwa tygodnie będę miała czterotygodniowe praktyki, więc byle przeżyć do 14 marca :D
 Po lewej stronie jest ANKIETA, odpowiedzcie na nią, proszę :)



     Londyn, 2013
    Louis nigdy nie lubił spędzać swojego wolnego czasu na bezsensownym siedzeniu w fotelu i oglądaniu kreskówek albo piciu alkoholu w jakiś podrzędnych klubach. Należał do osób, które dbały o swoje zdrowie w większym lub mniejszym stopniu. Jak każdy miewał te leniwe dni, kiedy nie miał ochoty na nic poza leżeniem pod kołdrą, ale w większości uprawiał sporty. W końcu był piłkarzem i musiał dbać o swoją formę. I mimo swojej kontuzji, jaką wyniósł z ostatniego meczu kończącego sezon piłkarski, opuścił Grand Payne Hotel w szarych dresach, słuchawkach w uszach. Ruszył truchtem w stronę najbliższego parku, a żeby nie rzucać się w oczy, nasunął na głowę kaptur.
    Mijał wielu ludzi, tak jak to bywało w Londynie o dosyć wczesnej porze. W zasadzie, to nie było godziny w stolicy Anglii, abyś kogoś nie spotkał. Ludzie, jeśli była ku temu sposobność, wychodzili ze swoich domów, aby przejść się na zakupy, czy do pobliskiego klubu albo McDonald'a. Tutaj nie dbano w tak wielkim stopniu o swoją formę; przeciętny nastolatek musiał być wyciągany na siłę z domu, odrywając go w ten sposób od komputera i tak nie odnosiłeś wielkiego sukcesu, ponieważ nadal istniał internet w telefonie.
    Brytyjczyk pamiętał doskonale dzień, w którym i on został tak wyciągnięty z domu. Nad Doncaster świeciło wtedy słońce, którego promienie ogrzewały idealnie ogródki, domy, samochody. Nadawały piękna każdej rzeczy i każdemu człowiekowi. Louis spał do późna, gdyż poprzedniego dnia miał cały dzień trening. Dopiero późnym wieczorem wrócił do domu i tak jak stał, opadł na łóżko, nie mając siły na nic. Było lato, więc nie widział powodu do tego, aby wstać następnego dnia o wczesnej porze, jednak nie było mu dane odespać kilku dni harówki na siłowni.
    Jego młodsza siostra, Charlotte, pokrzyżowała mu wszystkie plany. Zerwała go z łóżka przed 11 rano i wręcz ubłagała, aby odwiózł ją do miasta, gdyż ogłoszono promocje w jej ulubionym sklepie i nie wyobrażała sobie, aby miała to przegapić. Z początku, Louis ją zwyzywał i wyśmiał, chowając się pod kołdrą, jednak dziewczyna nie dawała za wygraną i była na tyle zdeterminowana, aby użyć radykalnych środków w tej grze. Mowa tutaj o szantażu, dzięki któremu jej brat leniwie opuścił łóżko i powlekł się do łazienki. Tomlinson nie pamiętał do końca, co sprawiło, iż jego własna siostra wygrała ten pojedynek, ale miało to coś wspólnego z wybitą szybą w samochodzie sąsiadów i Harry'm Styles'em. Niemniej, nie było to dla niego ważne; osiągnęła, co chciała.
    Gdy Tomlinson'owie opuścili swój dom, kierując się do rodzinnego samochodu, Lottie pomachała do kogoś z sąsiedniego domu, jednak Louis był zbyt zmęczony, aby unieść swój wzrok i spojrzeć na dziewczynę, do której właśnie wesoło kroczyła jego siostra. Mruknął ciche "czekam w aucie" i odszedł w stronę granatowego Audi. Spojrzał przez szybę w miejsce, gdzie stała Charlotte, gdzie ujrzał szatynkę, która rozmawiała z jakąś wyższą od niej o parę centymetrów brunetką. Zatrąbił w klakson, aby pospieszyć swoją siostrę, więc po kilku minutach dziewczyna wsiadła na miejsce pasażera i rodzeństwo odjechało do centrum handlowego.
    Dopiero teraz, po upływie tych kilku lat, Louis uświadomił sobie, iż tą brunetką musiała być Margaret. Nigdy nie przykuwał uwagi do tego, kto mieszkał obok  nich, a co najważniejsze; nie ujrzał wcześniej tam Mer. Czuł się cholernie głupio, bo gdyby był bardziej spostrzegawczy, wszystko byłoby inne.
    Piłkarz zatrzymał się przed komisariatem. Sam nie wiedział, kiedy przebiegł aż  taki kawał drogi. Odnalazł wzrokiem ławkę, która znajdowała się na chodniku i usiadł na niej, próbując uspokoić swój oddech. Poczuł też, że noga, która była kontuzjowana, dała o sobie znać, więc nie mógł dalej biec.
    Zastanawiał się nad tym, dlaczego nieświadomie znalazł się pod komisariatem. Przecież ostatni raz, gdy rozmawiał z policją, powiedział im wszystko to, co wiedział. Nie miał niczego na sumieniu; bynajmniej nic karalnego, ponieważ ten poranek, który sobie przypomniał, gdy Charlotte wyciągnęła go szantażem z łóżka, sprawił, iż szatyn miał wyrzuty sumienia. Nie przez siostrę, a przez to, iż nigdy nie zagadał do drobnej brunetki z domu obok.
    W pewnym momencie poczuł czyjść obecność. Wyjął czarne słuchawki z uszu i przeniósł swój wzrok na chłopaka, który obok niego usiadł. Rozpoznał w nim brata swojej dziewczyny, patrzącego na niego z rozbawieniem, czego się całkowicie nie spodziewał.
   - Cześć - uśmiechnął się Robert, podając szatynowi swoją dłoń na powitanie. Louis ją uścisnął, nie spuszczając z niego wzroku. - Jak się masz?
    - Dobrze - mruknął nadal zaskoczony piłkarz - Wiesz coś nowego o tej sprawie z Bennett'em?
    Tomlinson nie był zbyt miły, fakt, ale nadal był rozkojarzony swoimi poprzednimi myślami. Mimo tego, próbował się skupić na rozmowie z brunetem.
    - Nie mogę ci nic powiedzieć. To poufne informacje. - odpowiedział rzeczowo Padolsky.
    - Co? - szatyn przekręcił głowę w jego stronę, uświadamiając sobie, iż zapomniał, o co pytał, na co jego towarzysz westchnął - Ahh. Tak. Okay. - mruknął do siebie.
    - Wszystko dobrze? - zainteresował się Robert.
    - Tak. - pokiwał powoli głową piłkarz - Po prostu mam wściekłą przyjaciółkę na głowie, która chce mnie zabić za to, że płacę za jej spotkania z psychologiem.
    Robert przytaknął, myśląc nad słowami swojego rozmówcy.
    - Domyślam się, że przyjaciółka nic o tym wcześniej nie wiedziała, racja?
    - Tsa - bąknął chłopak, unosząc spojrzenie na kolegę - Nie ważne.
    Louis sam nie wiedział, co zamierzał zrobić. Nie miał ochoty na jakiekolwiek rozmowy z bratem Mer na temat jego problemów. W końcu było kilka ku temu powodów; pierwszy - Robert był policjantem, drugi - prawie go nie znał, choć to akurat mu nie przeszkadzało aż tak, trzeci - był młodszym bratem Margaret.
    - Przejdziemy się? - zapytał brunet, na co Louis uniósł brwi ku górze.
    To nie było tak, że nie chciał z nim porozmawiać, ale nie miał na to ochoty. Jednak przemógł się i wysilił na zarys uśmiechu.
    - Okay - powiedział ostrożnie, wstając z ławki i wolnym krokiem idąc obok brata swojej dziewczyny. Tak bardzo jak chciał, aby wyglądało to normalnie, tak nie mógł sobie tego wyobrazić. - Grywasz jeszcze?
    Louis chciał jakoś rozluźnić atmosferę między nimi.
    - Um, nie. - odpowiedział cicho Robert - Nie mam czasu i poza tym nie grałem aż tak dobrze. - wzruszył ramionami.
    - Jasne - mruknął szatyn - Pomijając fakt, że byłeś jednym z najlepszych zawodników w Doncaster, to jasne, nie grałeś aż tak dobrze.
    Padolsky spojrzał na swojego rozmówce z uniesionymi brwiami.
    - Mer mówiła, że wasza matka zabroniła ci grać. - wytłumaczył piłkarz.
    - Nie jest taka zła jak moja siostra twierdzi. - odpowiedział brunet, rozglądając się dokoła siebie. Ujrzał kilku ludzi, którzy przyglądali się mu; a może nie jemu, a jego towarzyszowi.
    Tomlinson nie sądził, aby to, co właśnie usłyszał było prawdą; bynajmniej nie w pełnym sensie. Margaret mówiła mu, że ich matka traktowała ją z góry; tak samo oceniła ją pochopnie, gdy ta zaszła w ciążę. Louis domyślał się, iż Robert doznał innego zachowania ze strony swojej rodzicielki; z pewnością nie został wyrzucony ze swojego własnego, rodzinnego domu.
    Szatyn odwrócił głowę w stronę swojego kolegi.
    - Louis, chcę mieć pewność, że moja siostra nie zostanie zraniona. - powiedział prosto z mostu brunet - Przeszła bardzo wiele, nie ukrywam, przez naszą matkę, a nie chcę, aby popadła w depresję po waszym rozstaniu.
    Piłkarz przyglądał się przez chwilę swojemu rozmówcy. Nie do końca docierały do niego słowa Roberta. Przecież Louis kochał Margaret całym swoim sercem i nie zamierzał jej zostawić. Gdyby tylko mógł, to spędzałby z nią każdą minutę swojego życia.
    - Kocham ją i nie zamierzam od niej odchodzić. - odpowiedział szatyn, dobierając odpowiednio słowa - Jest dla mnie równie ważna, co Louise.
    - To dobrze, bo jeśli się dowiem, że złamałeś jej serce, to nie będę sentymentalny i bez kłopotu, skopię ci tyłek.
    - Okay - powiedział powoli Tomlinson - jestem pewien, że nie będzie takiej potrzeby.
    - Tak tylko mówię. - wzruszył ramionami brunet - Pamiętaj, że jestem policjantem. Mogę wiele rzeczy.
    Louis przytaknął na jego słowa, nie wiedząc, co na nie odpowiedzieć. Nie chciał, ba, nawet nie dopuszczał myśli, że mógłby stracić swoją ukochaną Mer. Ta słodka, szarooka brunetka wypełniała jego całe życie.
    Gdy Robert chciał coś jeszcze powiedzieć, przerwał mu dźwięk dzwoniącego telefonu piłkarza. Szatyn go przeprosił i odebrał komórkę.
    - Hej Lou. - usłyszał głos swojej dziewczyny i momentalnie zapomniał o poprzedniej rozmowie z jej bratem - Pamiętasz, że wieczorem przyjdzie Perrie z Zayn'em,, prawda?
    Louis uśmiechnął się delikatnie do siebie.
    - Pamiętam. - odparł krótko, gdy Robert się mu przyglądał - Kupić coś na kolację?
    - Dobre wino?
    - Załatwione. - kąciki jego ust unosiły się ciągle ku górze.
    - Gdzie jesteś? - Tomlinson mógłby przysiąc, iż między brwiami dziewczyny właśnie pojawiła się delikatna zmarszczka.
    Piłkarz rozejrzał się dokoła; nie miał zamiaru kłamać.
    - Biegałem i spotkałem twojego brata. - odpowiedział - A ty?
    - Jestem na zakupach w centrum handlowym z Louise i Eleanor. - mruknęła zrezygnowana - Lekarz ci nie mówił, żebyś się nie przemęczał? Louis, miałeś poważną kontuzję.
    - Jest  dobrze. - obstawiał przy swoim Tommo, jednak wiedział, iż Margaret miała rację.
    Usłyszał po drugiej stronie westchnięcie.
    - Co tam u Roba? - Louis machinalnie spojrzał na bruneta, który bawił się swoimi palcami, widocznie znudzony.
    - Niech ci sam powie. - odparł i podał swój telefon policjantowi. Z początku Padolsky nie wiedział, o co chodzi, jednak sekundę później pochłonęła go rozmowa z siostrą.


    Margaret była z pozoru spokojną, ułożoną kobietą, która z zaangażowaniem starała się wykonywać każdy, choćby najmniejszy szczegół. Tak też było tym razem, gdy położyła na stole w salonie biały obrus, a po skosie ułożyła bordowy. Postawiła na nim cztery kieliszki oraz talerze wraz ze sztućcami. Chciała, aby kolacja wyszła dobrze, ponieważ zależało jej na bliższym poznaniu się z Perrie i jej narzeczonym. W końcu, jakiś czas temu, odnaleźli Louise. Skoro mowa o niej, wraz z Eleanor poszły do Niall'a, który wręcz nalegał, aby dziewczyny go odwiedziły. Mer z bólem serca pozwoliła córce iść, ponieważ nie chciała, aby wyszło to, iż jest złą matką.
    Kilkanaście minut przed ósmą, brunetka stanęła przed lustrem w sypialni i przyjrzała się swojemu odbiciu. Jak zwykle, jej oczy były podkreślone tuszem, a usta delikatnym odcieniem czerwonej szminki. Brązowe włosy opadały falami na ramiona dziewczyny. Mierząc wzrokiem od dołu do góry, po swoim ciele w lustrze, Mer doszłą do wniosku, iż czarne balerinki z niewielką kokardką na środku są najodpowiedniejszym wyborem, a granatowe jeansy idealnie podkreślały jej krągłości, czego zazwyczaj chciałaby uniknąć. Założyła te spodnie tylko dlatego, że inne miała w praniu albo po prostu nie pasowały jej do oliwkowego sweterka, który odkrywał ramiona, jednak w tym momencie się tym nie martwiła, gdyż gęste włosy zasłaniały tę niedogodność. Na szyi wisiał złoty łańcuszek z przywieszką w kształcie koniczynki. Wierzyła, iż doda jej szczęścia zawsze, gdy go nosiła.
    - Wyglądasz pięknie - znajomy głos przerwał jej rozmyślania nad doborem innych jeansów. Chciała je zmienić, jednak nie mogła zrobić ani kroku. - Naprawdę pięknie.
    Tym razem głos szatyna zabrzmiał przy jej uchu, a brunetka ledwo widocznie się wzdrygnęła. Nie lubiła tej chwili, gdy jej chłopak ją po prostu straszył; nawet nieświadomie. Uwielbiała spędzać z nim czas, ale to mogła wziąć za wadę.
    - Chyba zmienię te spodnie. Są zbyt ciasne. - mruknęła jakby do siebie, jednak Louis doskonale usłyszał, co mówiła jego partnerka.
    Mer poczuła dłonie chłopaka na swoich biodrach, kiedy ten pochylił swoją głowę nad jej lewym ramieniem i delikatnie pocałował je. Przez ułamek sekundy, Margaret miała ochotę zostawić to wszystko i spędzić wieczór ze swoim ukochanym, jednak powstrzymała się od tej myśli, kręcąc powoli głową na boki.
    - Sądzę, że jednak nie musisz tego robić. - powiedział piłkarz - Wyglądasz w nich seksownie. - szepnął do jej ucha.
    - A słyszałam, że pięknie. - burknęła w odpowiedzi.
    - Na to samo wychodzi, kochanie. - uśmiechnął się sympatycznie szatyn, ściskając odrobinę mocniej jej biodra. Następnie odwrócił ją do siebie i jedną dłonią uniósł jej podbródek tak, by mogła patrzeć w jego oczy. - Piękna i seksowna.
    Brunetka poczuła przyjemne dreszcze przechodzące po jej ciele, gdy Louis ją pocałował. Ich wargi poruszały się synchronicznie, bez pośpiechu, leniwie. Kiedy Mer rozchyliła swoje usta, zarzuciła dłonie na szyję chłopaka i mruknęła, czując język szatyna muskający jej podniebienie.
    Z tej przyjemnej chwili wyrwał ich dzwonek do drzwi, który, z początku, zignorowali. Jednak Mer, ku swojemu jak i Louis'a zaskoczeniu, odsunęła się powoli od swojego chłopaka i z uśmiechem na ustach wyszła z sypialni, kierując się do wejściowych drzwi.
    Louis wywrócił oczami, zagryzając dolną wargę. Następnie odetchnął i poszedł do przedpokoju, skąd słyszał głosy.
    - Miło jest mi was widzieć - uśmiechnęła się promiennie Mer, gdy powiesiła płaszcz Perrie  na wieszaku. Spojrzała na parę, po czym wskazała, aby weszli do salonu, gdzie czekał na nich już szatyn.
    Piłkarz wyciągnął dłoń w stronę bruneta, który powtórzył jego gest i oboje się sobie przedstawili. Louis, podobnie zrobił z Perrie, choć widział ją już kilkakrotnie w Pepper Mint.
    - Śliczne mieszkanie. - zauważyła blondynka, gdy podeszła do komody, na której znajdowały się zdjęcia Margaret oraz Louise. - Aw, Zayn, patrz. Louise.
    Malik uśmiechnął się do niej ciepło, niepewnie zerkając w stronę szatyna, który także nie spuszczał z niego wzroku. Tomlinson nie był zbytnio w nastroju na spotkania z kimkolwiek poza Mer. To nie było tak, że nie był złowrogo nastawiony do Zayn'a i Perrie, ale tego wieczoru, bynajmniej na razie, nie dopisywał mu humor.
    - Ah, zapomniałabym - Edwards przypomniała sobie o granatowej torebce ozdobnej, którą trzymała w dłoni, po czym podała ją Mer - taki drobiazg od nas.
    - Dziękuję, Perrie, ale nie musieliście niczego kupować. - brunetka spojrzała na parę, a Zayn wzruszył ramionami.
    - Pezz się uparła. - uśmiechnął się niepewnie.
    Margaret otworzyła torebkę i wyjęła z niej porcelanowego słonika. Gdy się mu bliżej przyjrzała, stwierdziła, iż był bardzo ładny, a dwie mniejsze ozdóbki znajdujące się w torebce trafiły do tej samej kategorii, co pierwszy.   
    - Są wspaniałe. Dziękuję. - brunetka podeszła do Perrie i uścisnęła ją. Naprawdę zaczynała coraz bardziej lubić Edwards. - Pójdę sprawdzić, co z kolacją, zaraz wracam.
    - Pomóc ci? - zainteresowała się Perrie.
    - Nie musisz.
    - Oj, nie będę tutaj siedziała jak idiotka. Pomogę ci. - uśmiechnęła się promiennie dziewczyny i poszła wraz z Mer do kuchni, skąd dochodziły cudowne zapachy - Co tak pięknie pachnie?
    Padolsky posłała delikatny uśmiech swojej towarzyszce i podeszła do piekarnika, gdzie znajdowało się kruche ciasto zapiekane z jabłkami; jej ulubiony deser.
    - Wygląda smakowicie. - odparła blondynka, a Mer jej przytaknęła.
    - I tak też smakuje. - brunetka wyłączyła piekarnik i zostawiła go uchylonego, a następnie przeszła do szafki i wyjęła z niej cztery talerze - Myślałam nad tym, co mi powiedziałaś... tak w ogóle.
    Perrie oparła się o ladę i obserwowała jak jej towarzyszka wykłada na talerze smażone warzywa wraz z puree z ziemniaków oraz kawałkiem mięsa, którego nie potrafiła sprecyzować.
    Zmarszczyła brwi, słysząc wypowiedź dziewczyny, jednak nic nie powiedziała.
    - Podziwiam was za wytrwałość i cierpliwość. - kontynuowała brunetka - Domyślam się, że jest wam bardzo ciężko i nie chcecie, aby ktoś was pomagał, ale... - Mer zaprzestała wykładaniu potraw i przeniosła swoje szare tęczówki na Edwards - Perrie, na twoim miejscu, przyjęłabym pomoc  od Niall'a.
    - Dlaczego? - zapytała cicho blondynka - On jest moim szefem. Nawet nie powinien o tym wiedzieć!
    - Jesteś dla niego kimś więcej niż tylko pracownicą. Opiekuje się tobą i troszczy się o ciebie jak prawdziwy przyjaciel. Porozmawiaj z nim o tym.
    Perrie westchnęła, czując się pokonana. Nie przypuszczała, iż Niall mógłby aż tak przejąć się jej problemem. W końcu większość ludzi by to olała.
    - Okay, jak mówiłam ci ostatnio, zrobię to. - uśmiechnęła się blado blondynka - Ale mogłybyśmy o tym już nie gadać? Chciałabym miło spę-
    - Jasne. - weszła jej w słowo brunetka - Weźmiesz talerze? - Mer wskazała na dwa naczynia leżące na ladzie, a Perrie z uśmiech skinęła jej głową.
    W tym samym czasie, Louis z Zayn'em siedzieli przy stole i rozmawiali o piłce nożnej. Można było powiedzieć, że Malik mówił, a Tomlinson mu tylko przytakiwał. Nie chciał być niegrzeczny, ale najchętniej wyrzuciłby ich z mieszkania i zakopałby się pod kołdrą, wtulając się w ciało Mer. Tak, to był jeden z tych dni, w którym piłkarz nie miał na nic ochoty, mimo, iż rano biegał. Poza tym, spotkanie Roberta sprawiło, że nie trochę się pogubił. Brat jego dziewczyny powiedział, ba niemalże zagroził, że jeśli Louis złamie serce Margaret, to sam go znajdzie i zabije; to tak w skrócie.
    - Nigdy nie pomyślałbym, że będę rozmawiał z najlepszym piłkarzem w Anglii. - zaśmiał się Zayn, pijąc kolejny łyk czerwonego wina, które nalał im uprzednio szatyn - Moje siostry cię kochają, choć nie mają pojęcia, na czym dokładnie polegają zasady piłki nożnej. - ostatnie kilka słów wypowiedział jakby do siebie, co odrobinę rozbawiło piłkarza.
    - W takim razie, powiedz siostrom, że pozdrawia je sam Louis Tomlinson. - zachichotał Brytyjczyk, opierając się o oparcie krzesła.
    - Nie uwierzą. - odparł krótko mulat, a Louis uniósł brwi ku górze - Już nie raz je wkręcałem, że spotkałem Messiego albo no nie wiem... Szczęsnego. Nie są takie głupie.
    - Och - uśmiechnął się pocieszająco szatyn - W takim razie wyślij im zdjecie ze mną.
    - Jakie zdję-
    W tym momencie, Louis podszedł z komórką do bruneta i zrobił im zdjęcie, nim jeszcze Zayn zdołał cokolwiek powiedzieć. Piłkarz nie sądził, iż kiedykolwiek dojdzie do takiej sytuacji, że zrobi sobie zdjęcie z obcym facetem, który kiedyś odnalazł córkę Mer.
    - Masz - Tommo podał telefon Malikowi z uśmiechem na ustach - teraz uwierzą.
    - Dzięki. - uśmiechnął się brunet, a następnie wziął urządzenie od szatyna i wysłał je siostrze, po czym oddał mu komórkę - Właściwie to chciałem się Margaret o coś zapytać, ale nie sądzę, aby zbyt szybko wróciły z kuchni.
    - To coś ważnego? - zainteresował się Louis, przyglądając się Zayn'owi.
    Przez chwilę oboje milczeli, dopóki nauczyciel nie zabrał głosu.
    - W zeszłym tygodniu do Louise przyszedł jakiś chłopak, miał może z dwadzieścia parę lat. - powiedział powoli brunet, dobierając odpowiednie słowa - Powiedziałem mu, aby nie przychodził więcej na teren szkoły, jednak Danielle widziała go kilka razy jak czekał przed budynkiem.
    Tomlinson siedział zszokowany. Miał nadzieję, że ta cała sytuacja z Eleanor i Bennett'em nie dosięgnie ani Mer ani jej córki, jednak musiał się cholernie pomylić.
    - Nic o tym nie wiedziałem. - odparł cicho szatyn.
    - Czyli go nie znasz. - stwierdził krótko brunet - Louis, moim zdaniem, ten chłopak jest niebezpieczny nie tylko dla Louise, ale także dla reszty uczniów.
    Piłkarz doskonale sobie zdawał z tego sprawę. Może nie widział tego kolesia na czy, ale mógłby przysiąc, iż miał coś wspólnego z Troy'em; jak nie pracował dla niego.
    - Dowiem się, kim on jest. - powiedział pewnym głosem Tomlinson - Ale mógłbym cię prosić o przysługę? - mulat skinął głową - Jeśli kiedykolwiek jeszcze go zobaczysz w pobliżu szkoły, mógłbyś dać mi znać?
    Z początku Zayn zmarszczył brwi, nie wiedząc dokładnie, co jego rozmówca ma na myśli.
    - Jeśli przyjdzie do Louise, mógłbyś to zrobić? Chcę wiedzieć, że mała jest bezpieczna... - dokończył cicho Louis.
    - Okay. - zgodził się Malik, odstawiając swój kieliszek na stół, gdy ujrzał, że do salonu wchodzi jego narzeczona  w  towarzystwie Margaret.

    Wieczór spędzony w towarzystwie Zayn'a i Perrie był dla Mer bardzo miło, podobnie jak dla Louis'a, który po jednym piwie się całkowicie wyluzował, jeśli tak można ująć swobodną grę na xboxie wraz z Malikiem. Zachowywali się jak małe dzieci, jak to ładnie podsumowała Edwards, jednak wraz z Margaret znalazły wspólny język i zaczęły rozmawiać o swoim dzieciństwie. Można powiedzieć, iż blondynka mówiła, a Mer jej słuchała, czasem wspominając swoje dobre chwile, gdy mieszkała jeszcze w Doncaster.
    Około godziny 22:30, narzeczeni pożegnali się z Mer i Lou, mówiąc, iż muszą wracać już do domu. Padolsky uściskała Perrie, obiecując jej, że wpadnie pewnego dnia do Pepper Mint, aby zobaczyć, czy wszystko gra, co blondynka przyjęła z uśmiechem na ustach. Zayn uścisnął dłoń piłkarzowi, a następnie para opuściła mieszkanie recepcjonistki.
    Margaret z pomocą swojego chłopaka posprzątała ze stołu, zanosząc wszystkie naczynia do kuchni. Włożyła talerze i kieliszki do zmywarki, po czym wyszła z kuchni, gasząc uprzednio światło. Idąc do swojej sypialni, chwyciła po drodze komórkę i wykręciła numer do Niall'a.
   Chłopak odebrał po kilku sygnałach, na szczęście nie gniewał się, iż Mer dzwoniła tak późno. Powiadomiła go, że przyjedzie po swoją córkę jutro rano i przeprosiła za kłopot, co Irlandczyk przyjął z oburzeniem i zadeklarował się, że następnym razem Louise może do niego przyjść, że się nią zaopiekuje. Gdy skończyła rozmowę,
    Następne, co zrobiła, był prysznic. Przebrała się w piżamę, a włosy spięła w warkocza i tak weszła do swojej sypialni, gdzie na skraju łóżka siedział Louis ubrany w ciuchy, w których spał. Nie przypuszczała, iż szatyn mógłby tak szybko się umyć.
    - Udany wieczór? - zapytał się Tomlinson, gdy Mer usiadła obok niego, wcierając w swoje dłonie krem nawilżający.
    - Tak - uśmiechnęła się brunetka - A twój?
    - Owszem, ale - uniósł swoje spojrzenie na dziewczynę, która także mu się przyglądała - Zayn powiedział mi... coś.
    - Co takiego? - zainteresowała się brunetka.
   - Dlaczego mi nie powiedziałaś, że jakiś chłopak zaczepia Louise w szkole? I nie mam tutaj na myśli chłopaka w jej wieku, ale dużo starszego, któr-
    - Louis - westchnęła, przerywając mu w ten sposób - nie chciałam cię niepokoić.
    Margaret weszła pod kołdrę, siadając prosto i patrząc na swojego chłopaka.
    - Mer - powiedział powoli Louis - to poważna sprawa. Co jeśli ten koleś...
    - Ashton - weszła mu w słowo - Lu mówiła, że ma na imię Ashton.
    - O ile naprawdę tak się nazywa. - mruknął szatyn - Powiedziałaś o tym swojemu bratu?
    Brunetka pokręciła przecząco głową.
    - Na własną rękę tego nie załatwisz, M. - stwierdził spokojnie piłkarz, łapiąc swoją dziewczynę za rękę.
    - Wiem, Lou, wiem! - Padolsky nieco podniosła głos, wyrywając swoją rękę z uścisku szatyna - Nie mam pojęcia, co z tym zrobić! Nie wiem jak się zachować, jak obronić przed tym wszystkim swoją córkę i jak wyplątać z tego ciebie, Eleanor i Harry'ego. Nie wiem!
    Tomlinson uniósł swoje brwi ku górze, słysząc wypowiedź dziewczyny.
    - Maggie, to moim obowiązkiem jest chronić ciebie, nie inaczej. - odparł powoli szatyn, przesuwając się w stronę Padolsky i chwytając jej twarz w swoje dłonie. Przez kilka sekund Mer patrzyła wszędzie, byle nie w oczy swojego chłopaka, jednak nie wytrzymała tak zbyt długo. Intensywna głębia niebieskich tęczówek sprawiła, iż w jej własnych oczach stanęły łzy. - Nie chcę, żebyś narażała się na niebezpieczeństwo przez moją głupotę.
    Brunetka zacisnęła powieki, aby powstrzymać łzy, jednak to poskutkowało całkowicie odwrotnie. Chłopak wytarł swoim kciukiem krople, spływające po jej policzkach, nawilżając swoje usta.
    - Ty i Louise jesteście dla mnie najważniejsze. - mruknął piłkarz - Żaden kutas z więzienia nie odbierze mi tego, na czym zależy mi najbardziej. - ponownie wytarł jej łzy - Proszę, nie płacz.
    - L-Louis.. niczego bardziej nie pragnę od tego, byś był bezpieczny.
   - To mamy problem. - westchnął szatyn - Bo oboje chcemy bronić siebie nawzajem. - zacisnął swoje wargi, nie spuszczając wzroku ze swojej ukochanej.
    Usta Mer wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu.
    - Znajdziemy rozwiązanie i wszystko będzie dobrze. - odparł Louis - Tylko nie ukrywaj niczego przede mną, okay?
    Brunetka pokiwała twierdząco głową, po czym musnęła usta chłopaka i wtuliła się w chłopaka, wdychając przyjemny zapach kojącego żelu pod prysznic. W takich momentach jak ten, wiedziała, że może być bezpieczna, ponieważ Louis się o nią troszczył i gdyby tylko mógł, oddałby za nią życie. Czy to nie jest prawdziwa miłość?



Uwielbiam to zdjęcie. xo
  

Obserwatorzy