środa, 30 października 2013

Rozdział Dziewiętnasty

 AUTORKA: Powiem to jasno: końcówka miała wyglądać inaczej, jednak mimo tego, jest nawet znośna. Cały rozdział mi się podoba. Ogólnie, to najbardziej Harry w szpitalu, ale okej - czytajcie :)
Jutro Halloween! Szkoda tylko, że w Polsce to "święto" nie jest świętem. Ugh, Polska to ogólnie kraj zacofań we wszystkim, co jest możliwe: kulturze przede wszystkim. Zauważyłyście, że mało jest Polaków, którzy są patriotami? To głupie, ale zrozumiałe. Osobiście nie czuje się patriotką. - Mamy w naszym zajebistym kraju za dużo świąt narodowych. Rany, do czego to doszło!? Jeszcze wam zacznę o polityce pisać, a to już będzie oznaka, iż Ola zachorowała na głowę.

Londyn, 2013
Środowe popołudnie było dla Harry’ego i Louise dość specyficzne. Córka Styles’a musiała jechać do Danielle i Liam’a, ponieważ brunet zaplanował odwiedzić Eleanor w szpitalu, a nie chciał, by prawie ośmioletnia dziewczynka była zmuszona do oglądania i przebywania w tym pełnym zarazków miejscu.
Lulu cieszyła się z każdej chwili, spędzonej z tatą. Czuła, iż jego obecność poprawiała jej humor. Pragnęła od zawsze mieć ojca, jednak Margaret nie chciała zdradzić jej informacji na jego temat. Teraz, gdy już go miała, nie miała zamiaru go opuszczać. Nie mówiła do niego per tato, ponieważ nie była na to jeszcze gotowa.
Taksówka zatrzymała się przed apartamentowcem, gdzie mieszkało małżeństwo Payne. Harry poprosił kierowcę, by ten na niego poczekał i wraz ze swoją córką, wyszedł z pojazdu. Louise wzięła go za rękę i oboje ruszyli w stronę drzwi, gdzie przywitał ich stróż, kierując na ósme piętro. Chłopak z łatwością znalazł windy i po kilku minutach już stali w progu mieszkania Danielle i Liam’a.
- Hej, Louise. Jak się miewasz? – dziewczyna uśmiechnęła się ciepło w stronę dziecka.
- Dzień dobry, pani Peazer. Bardzo dobrze, dziękuję. – odpowiedziała.
- Och, mów mi po imieniu, skarbie. – Danielle zaprosiła Padolsky do salonu, gdzie siedział Liam i pisał coś na swoim laptopie. Gdy Louise usiadła obok niego, ciemny blondyn zaprzestał pracy i zaczął rozmawiać z córką swojej pracownicy. – Harry, co się stało?
Brunet niepewnie zerknął na Peazer. Nauczycielka miała już widoczny, zaokrąglony brzuszek zakryty bordowym swetrem. Jej loki opadały bezwładnie na ramiona, co tylko dodawało jej uroku.
- Nie chcę cię denerwować. – odpowiedział krótko Styles.
- Daj spokój. Mów.
Harry wolał nie sprzeciwiać się kobiecie w ciąży.
- Eleanor jest w szpitalu. Została.. ciężko pobita i... tyle wiem.
- Co? – głos Danielle załamał się, choć wydawać by się mogło to niemożliwe w tak krótkim zapytaniu – Jak? Kiedy?
Peazer znała Calder bardzo dobrze. Dziewczyny niegdyś się często spotykały na zakupach i innych ciekawych imprezach organizowanych przez męża Dani.
- W sobotę wieczorem. Niall znalazł ją w jakieś alejce. – odparł chłopak. Wolał zataić to, iż napastnikiem Eleanor był diler narkotyków, z którym on także miał ‘na pieńku’.
Danielle złapała się za brzuch i powoli usiadła na jednej z mniejszych szafek na buty.
- Louis jest w Doncaster, tak? – zapytała, a Styles jej skinął – Dzwoniłeś do niego?
Właśnie tego pytania obawiał się najbardziej. Harry nie chciał psuć wyjazdu swojego przyjaciela i jego dziewczyny, mówiąc mu o tym, iż jego eks trafiła ciężko pobita do szpitala.
- Nie.
- Harry! – oburzyła się nauczycielka – A Niall?
- Nie wiem. Nie będziemy go niepokoić. Przecież wyjechał z Londynu. – Harry próbował się bronić.
- To, że opuścił miasto, nie oznacza, iż nie powinien wiedzieć. – stwierdziła ostro dziewczyna. – Harry, proszę cie. Zadzwoń do niego, jeszcze dzisiaj.
- Danielle, on jest tam z Margaret. Nie chcę im psuć wyjazdu. – powiedział cicho.
- Zepsujesz przyjaźń z Louis’em, jeśli tego nie zrobisz.
Payne umilkła, spoglądając na bruneta spod przymrużonych powiek. Jeszcze nie zamieniła z nim aż tylu zdań. Zazwyczaj niewiele rozmawiali, zważywszy na to, iż Styles zawsze musiał pracować, jednak ich kontakty były dobre.
- O której przyjedziesz po Louise? – Danielle zmieniła temat.
- Pasuje wam o siódmej? – zapytał niepewnie.
Louise była zmęczona dniem w szkole, jednak ucieszyła się na wiadomość, iż popołudnie spędzi ze swoją nauczycielką i jej mężem. Bardzo ich polubiła.
- Tak, niech będzie siódma. – zgodziła się Peazer.
Harry skinął jej głową i zajrzał jeszcze do salonu, gdzie Liam opowiadał małej brunetce historię o ciasteczkowym królu i jego królestwa, całego ze słodyczy.
- Lu, przyjadę po ciebie za trzy godziny. Będziesz grzeczna? – zapytał wprost, przerywając swojemu szefowi opowieść.
- Aham. – mruknęła wsłuchana w historię dziewczynka, a Harry, widząc, iż niczego już nie zdziała, odwrócił się na pięcie i odszedł od fotela, na którym siedziała.
- Harry. – zawołał go jeszcze Liam. Ciemny blondyn podniósł się z sofy i kuśtykając zabrał ze stolika teczkę, po czym podszedł, powoli, do bruneta – Mógłbyś podrzucić te papiery jeszcze do hotelu i zostawić w szufladzie, na recepcji?
Chłopak wziął teczkę od Payne’a i uśmiechnął się.
- Jasne. Jeszcze raz dziękuję za przypilnowanie Louise.
- Nie ma sprawy. Lu jest świetną kompanką do gry w chińczyka. – zaśmiał się Liam.
- W takim razie, do zobaczenia. – Harry posłał im jeszcze ciepły uśmiech i wyszedł z ich mieszkania.

Na recepcji, w szpitalu, skierowano go na inny oddział niż ten, o którym mówił mu przez telefon Niall. Okazało się, iż stan zdrowia Eleanor poprawił się na tyle, by dziewczyna mogła leżeć w sali, na zwykłym oddziale.
Pielęgniarka pokierowała Styles’em, a następnie wróciła do wypełniania jakiś papierów. Harry, wszedł na pierwsze piętro, po czym skręcił w prawo, tak jak mu mówiła blondynka i jego oczom ukazał się długi korytarz. Odszukał zwinnie salę numer 3 i zapukał. W dłoni trzymał białą teczkę Payne’a, ponieważ nie chciał jej zgubić oraz bombonierkę.
Nacisnął klamkę, po czym wszedł do beżowej sali. Ukazały mu się trzy łóżka, jednak tylko jedno było zajęte. Brązowa pościel, białe firanki, szary stolik i inne szpitalne przedmioty.
- Puk, puk. – uśmiechnął się ciepło w stronę brunetki, która siedziała na łóżku i piła herbatę. Obok niej, na krześle siedział jakiś mężczyzna w białym fartuchu lekarskim. – Och, przepraszam. Może przyjdę później?
- Nie, nie. Właśnie kończyliśmy. – odpowiedział starszy mężczyzna i wstał z krzesła – Do zobaczenia jutro, Eleanor. – skierował się w stronę drzwi i spojrzał na wyższego od siebie Harry’ego – Pan jest znajomym tej dziewczyny? – zapytał ściszonym głosem, a chłopak mu skinął – Jestem doktor Grand, psycholog. Panna Calder jest małomówna. Za pewne przyczyną tego jest ten napad i gwałt. Proszę jej nie przemęczać. Jest wykończona.
- Dziękuję, panie doktorze.
Psycholog wyszedł, a do Harry’ego dopiero wtedy dotarły jego słowa. Gwałt?
- Hej, El. – podszedł do łóżka brunetki. Dziewczyna miała rozpuszczone włosy oraz wory pod oczami – Jak się masz?
Ekspedientka nawet nie zaszczyciła go swoim spojrzeniem.
- Przepraszam cię, że przychodzę dopiero teraz, ale musiałem… miałem pewne sprawy… po prostu musiałem zająć się Louise. – usprawiedliwiał się brunet, ale dziewczyna nadal milczała – El, proszę. Powiedz coś.
Chłopak postawił na półce czerwoną bombonierkę i przyjrzał się przyjaciółce.
- Co mam ci powiedzieć? – głos Calder był ledwo słyszalny – Powiedz mi, co chcesz usłyszeć, Harry?
Styles wzdrygnął się na ton, jakim do niego mówiła. Nigdy nie była względem niego aż taka chłodna. Jej głos był po prostu wyprany z jakichkolwiek emocji. A do tego siny policzek oraz szwy na łuku brwiowym wyglądały przerażająco. Podpuchnięte lewe oko, bardziej od drugiego oraz wyraźne ślady odciśniętych palców na jej nadgarstkach.
- Chcę być pewien, że gdy wyjdziesz stąd, wyjedziesz poza miasto.
Eleanor momentalnie spojrzała na swojego przyjaciela. Jej piwne oczy się zwęziły, a kubek z herbatą zadrżał.
- Nie wymagaj tego ode mnie. – szepnęła – Zostanę tutaj i zrobię wszystko, by Bennett zgnił w pudle.
Styles chciał coś odpowiedzieć na jej słowa, jednak w tamtym momencie, do sali wszedł Horan, ubrany w białą bluzę z liczbą 78 oraz jeansy. Kiedy ujrzał swojego przyjaciela, uśmiechnął się do niego blado.
- Harry, przyszedłeś. W końcu. – odparł. Można było powiedzieć, iż to Niall bardziej cieszył się z jego wizyty niż sama pacjentka.
- Tak. Niall, mógłbyś na słówko? – zapytał się kolegi, gdy spostrzegł, że Eleanor powróciła do wpatrywania się w kubek z herbatą. Chłopcy wyszli na korytarz, a wtedy Harry zaczął mówić. – Dlaczego mam wrażenie, że nie powiedziałeś mi wszystkiego na temat tego, co zrobił jej Bennett?
Irlandczyk został przyciśnięty do, przysłowiowego, muru.
- Poza tym, że ją pobił, miała operację i badania wykazały, że… i ona… uh, została zgwałcona. – szepnął blondyn, wbijając spojrzenie w swoje buty Nike.
Brunet zaniemówił. Usłyszał od psychiatry, jak sądził, dziewczyny, że to wszystko przez gwałt, jednak nie zdawał sobie sprawy, iż to było tak poważne stwierdzenie. Nie mógł sobie wyobrazić tego, co czuła wtedy Calder. Ile bólu odczuwała każda jej komórka. Jednak jednego był pewien: Troy Bennett umrze.
- Cholerny sukinsyn! – Harry uderzył pięścią w ścianę, co przykuło na chwilę uwagę pacjentów siedzących na korytarzu. – Zabije tego skurwiela.
Niall doskonale zdawał sobie sprawę z tego, w jaki sposób zareaguje na tę informację jego przyjaciel, dlatego pozwolił sobie ją zataić i przekazać mu osobiście. Wiedział, że w towarzystwie Louise, Harry mógłby zrobić coś, czego potem by żałował, a tego chciał uniknąć.
Styles uważał Calder za swoją przyjaciółkę. Dziewczynę, której ufał. Wraz z Niall’em mieli ją chronić, aby uniknąć, właśnie, takich sytuacji. Nie obwiniał Horan’a. Po prostu czuł się źle i miał ochotę wyładować na czymś, bądź kimś tę agresję.
- Harry? – zapytał niepewnie blondyn – W ten sposób jej nie pomożesz.
Brunet zamknął na chwilę oczy, by policzyć cicho do dziesięciu. Następnie je otworzył i wyjął z kieszeni swoich spodni telefon.
- Co ty robisz? – zdziwił się Niall.
- Dzwonię do Louis’a. – szukał odpowiedniego kontaktu w komórce.
- Nie możesz tego zrobić! – Horan podszedł do niego, jednak Brytyjczyk się odwrócił.  – Harry, Eleanor nie chce, byś dzwonił do Louis’a.
- Mam w dupie to, czego chce, a czego nie chce Eleanor. – warknął brunet – Wystarczająco już pokazała nam jak bardzo jest niezależna. Teraz kolej na nasz ruch, a ja nie zamierzam popuścić temu chujowi.
Niall się wycofał. W głębi serca czuł dokładnie to samo, co jego przyjaciel. Calder poprosiła go o to, by nie informować Tomlinson’a o całym zajściu. Ten miał powiedzieć o tym Harry’emu, ale równie dobrze mógł mówić do ściany. Choć, nie. Ta by więcej zrozumiała niż Harry Styles. Ten nietypowy Brytyjczyk nienawidził, kiedy mówiono mu, co ma robić, a rozkazywanie, czy powoływanie się na bliskie osoby działały na niego niczym płachta na byka. Harry miał swoją czułą i wrażliwą stronę, jednak, gdy chodziło o dobro przyjaciół – korzystał ze swojego wybuchowego temperamentu.
- Louis? – zapytał się do telefonu brunet, marszcząc brwi, a kiedy uzyskał potwierdzenie, kontynuował – Eleanor jest w szpitalu.


Dom Tomlinsonów był pusty. Poza parą, która spędzała tutaj już trzeci dzień na nic-nie-robieniu. Louis brał prysznic, w łazience na piętrze, a Mer przygotowywała obiad dla sióstr swojego chłopaka oraz ich matki.
W ostatnim czasie bardzo zbliżyła się do rodziny Louis’a i mogła sobie wyobrazić, jak bardzo szatyn tęsknił za nimi, gdy wyjeżdżał poza miasto. No, bo komu by nie brakowało przepysznych ciast swojej mamy, czy też filozoficznych zapędzeń Fizzy. Ciętego języka Lottie oraz różnic, jakie, jednak połączyły, Phoebe i Daisy. Dziewczynki były różne, nieprzewidywalne i na swój własny sposób intrygujące. Bliźniaczki okazały się być dobrymi tancerkami, bynajmniej jedna z nich. Phoebe wolała judo, w którym została już nie raz wyróżniona. Mer czuła, że powinna także w jakiś sposób przyczynić się do rozwoju swojej córki. Nie chciała, by Louise przez całe dzieciństwo się uczyła. Chciała, aby dziewczynka mogła rozwijać swoje umiejętności. Louis ją tylko w tym przekonywał. Szatyn zaproponował swojej dziewczynie, żeby zapisała ją do klubu piłkarskiego dla dziewczyn w tym samym miejscu, co teraz trenował on. Padolsky, wstępnie się zgodziła, jednak na podjęcie tej decyzji musiała poczekać, gdyż chciała przedstawić ją Harry’emu.
Margaret wrzuciła do miski kapustę pekińską i zaczęła siekać ogórki, gdy przypomniała sobie, kiedy Tommo zaprosił ją do jednego z barów.
Ten jeden wieczór sprawił, iż Mer na nowo poczuła się młodziej i pewniej. Wraz z kolejnymi kieliszkami drinków, śmielej okazywała uczucia i przez przypadek wygadała się swojemu towarzyszowi, że nigdy, tak naprawdę, nie tańczyła. Louis zbyt mocno przejął się jej wyznaniem i zaciągnął brunetkę na parkiet. Jej czarne szorty, ciemne rajstopy oraz biała bluzeczka z nadrukiem, która ukazywała czerwony stanik, były idealnym kompletem, który pasował do tego miejsca. Bar, gdzie Lou zabrał swoją ukochaną był jednym z tych miejsc, których Margaret, nigdy w życiu by nie odwiedziła. Dziwni kolesie, stojący pod ścianami i lustrujący jej nogi przenikliwym spojrzeniem oraz pary, niemalże uprawiające seks na parkiecie – nie były jej bajką. Tomlinson okazał się być lepszym partnerem, niż sądziła. Swoimi dłońmi kierował biodrami dziewczyny, oczami spoglądał w szarą nicość tęczówek brunetki. Szybsza piosenka sprawiła, iż Mer odwróciła się plecami do chłopaka i zaczęła ruszać się w rytm muzyki. Szatyn mruknął pod nosem, następnie odgarniając włosy swojej towarzyszki na bok i całując jej szyję. Z każdym kolejnym pocałunkiem zagryzał delikatną skórę Brytyjki, co powodowało przyjemność rozpływającą się po brzuchu Mer.
 Na to krótkie wspomnienie, jak na zawołanie, dotknęła miejsca, gdzie Louis zostawiał mokre pocałunki. Uśmiechnęła się do siebie, jednak szybko spoważniała, kiedy usłyszała dzwonek do drzwi. Nie przejęła się nim, dopóki ponownie nie zadzwonił. Wtedy dotarło do niej, iż piłkarz go nie słyszał, więc wycierając dłonie w ścierkę, podeszła do drzwi i otworzyła je.
- Jay, przyniosłam ci ten przepis na sajgonki, o które mnie prosi… - kobieta o ciemnych włosach zamarła w bezruchu, kiedy wygrzebała w końcu kartkę z kieszeni swojej kurtki i spojrzała na twarz dziewczyny naprzeciwko niej. – Margaret?
Brunetka przyłożyła sobie dłoń do ust, a z jej oczu zaczęły sączyć się łzy. Nie chciała spotkać swojej matki, więc to los sprawił, by ta spotkała ją. Momentalnie jej dłonie zaczęły drżeć, jakby ujrzała co najmniej mordercę, a nie swoją własną rodzicielkę.
- Mama? – szepnęła Brytyjka i założyła kosmyk włosów za ucho.
- Co ty tutaj robisz? Przecież wyjechałaś do stolicy. – pani Padolsky najwyraźniej nie kryła niechęci do swojej jedynej córki.
- Przyjechałam z Louis’em do jego rodziny. – jej głos był cichy, ponieważ dziewczyna była w totalnym szoku.
- Z tym Louis’em? Synem Jay?
Mer skinęła jej głową, a chłodny wiatr omiótł jej gołe ramiona. Dopiero wtedy poczuła chłód i chęć schronienia się pod kocem. Jej czarny sweter, odkrywający ramiona nie był w tamtym momencie dobrym pomysłem.
- Znowu się szmacisz na prawo i lewo?! – głos jej matki był surowy - A co z twoim… dzieckiem? – Anne Padolsky wykorzystała ten swój wyprany z emocji ton.
- Louise ma siedem lat. – odpowiedziała brunetka.
W tym samym momencie, Mer usłyszała głosy dochodzące z piętra, które sygnalizowały, iż szatyn musiał już skończyć swój prysznic.
- O całe siedem za dużo. – mruknęła pod nosem Padolsky i podała swojej córce kartkę – Daj to Jay, jak wróci z pracy.
Po tych słowach, Anne odeszła spod drzwi rodziny Tomlinson. Margaret zamknęła drzwi i osunęła się po nich, siadając na zimne kafelki. Schowała twarz w dłoniach i zaczęła szlochać. Nie sądziła, iż wizyta jej matki wpłynie na nią aż tak. W tamtym momencie pragnęła wyjechać do domu. Jak najdalej od Doncaster.
- Mer, słyszałem dzwonek. Kto przysze-
Louis przerwał swoje pytanie, gdy ujrzał pozycję, w jakiej znajdowała się jego dziewczyna. Chłopak, ubrany w dresowe spodnie oraz bluzę, podszedł do brunetki i kucnął naprzeciwko niej.
- Hej, skarbie. Nie płacz. – otarł kciukiem łzy z jej policzków – Kto to był?
Margaret pociągnęła nosem, unosząc swoje szare tęczówki na chłopaka.
- Moja matka. – w tym momencie ponownie wybuchła płaczem – Nie zmieniła się. Ona nadal mnie nienawidzi. Gardzi mną. Tak wtedy, kiedy…
- Shh, już. – Tommo wziął ją w swoje ramiona i przytulił do siebie. – Nie płacz.
Piłkarz wziął brunetkę na ręce i zaniósł na sofę, gdzie usiadł razem z nią i muskał dłońmi jej plecy, aby się uspokoiła. Nie sądził, iż Anne Padolsky przyjdzie do jego domu, a co najważniejsze: nie przypuszczał, że zastanie Mer w drzwiach.
- Ona nie zasługuje na ciebie, M. - szepnął chłopak, muskając dłońmi jej ramię.
- Ona jest moją matką. - głos Brytyjki był ledwo słyszalny - Nie powinnam była tutaj, w ogóle, przyjeżdżać.
Louis pokręcił głową, jakby do siebie.
- Nie mów tak. Moja mama cię pokochała. Uwierz mi, że tak jest. - pocieszał ją szatyn - Twoja jeszcze zrozumie, że źle postępuje.
- Nie, Lou, ty nie rozumiesz. - brunetka podniosła głos, ocierając łzy ze swoich policzków i podpierając się dłońmi, usiadła tak, by móc spojrzeć w niebieskie tęczówki jej chłopaka - Anna Padolsky to ostatnia osoba, z którą chciałbyś zadrzeć. Zrobi z twojego życia piekło, jest zdolna do wszystkiego. To przez nią wyjechałam, to przez nią Rob nie mógł grać, to przez nią nie potrafię wyrażać w pełni swoich uczuć..
- Ale dzięki niej jesteś tutaj ze mną. - przerwał jej piłkarz - Ciężko jest to przyznać, ale, dzięki twojej matce jesteś silna i niezależna.
Margaret westchnęła.
- Nie ona mnie tego nauczyła, a życie. - odparła ciszej dziewczyna - i Louise.
Na wspomnienie o dziecku, Mer uśmiechnęła się delikatnie, co i także udzieliło się Tomlinson'owi. Szatyn złapał swoją dziewczyną za rękę i splótł ich palce razem. Po ciele brunetki od razu rozszedł się przyjemny, ciepły dreszcz. Bardzo lubiła, kiedy Louis ją dotykał, całkował, czy choćby na nią patrzył. Czuła się wtedy ważna.
- Jesteś najwspanialszą dziewczyną na świecie, Maggie.
Po słowach Lou, Mer wtuliła się w jego tors i poczuła się jakby świat przestał dla nich istnieć. Byli tylko oni. Kochała go i nie wyobrażała sobie życia bez tego zabawnego, wesołego, szczerego szatyna.
Kiedy płacz już nieco ustał, a Margaret zasypiała w ramionach swojego chłopaka, rozbrzmiała komórka Louis’a. Sięgnął po nią na stolik i odblokował, aby przyłożyć sobie urządzenie do ucha.
- Louis? – usłyszał zdenerwowany głos swojego przyjaciela. Potwierdził. – Eleanor jest w szpitalu.
Te słowa zadziałały na niego orzeźwiająco.
- Co się stało? – próbował opanować drżenie głosu, jednak nie potrafił.
- Bennett ją pobił i...
Tomlinson’a zamurowało. Zacisnął dłonie w pięści, co przykuło uwagę Margaret. Dziewczyna podniosła głowę z jego ramienia i poczęła wpatrywać się w jego tęczówki, które patrzyły wszędzie tylko nie na nią.
- Harry, w którym szpitalu leży Eleanor?
- Chyba nie zamierzasz przyjechać, co? – zdziwiony Harry odezwał się w komórce.
- Który. To. Szpital?
- St. Thomas' Hospital. – odpowiedział Styles.
- Będę tam wieczorem. – po tych słowach się rozłączył. – Cholera!
Mer wpatrywała się w załamaną twarz swojego chłopaka i powoli zapomniała, w jaki sposób potraktowała ją jej matka. Teraz liczył się problem szatyna.
- Lou, co się dzieje? – szepnęła.
- Muszę wrócić do Londynu, jeszcze dzisiaj. – odpowiedział, patrząc się w wyłączony telewizor przed nimi. – Chciałbym, żebyś została tutaj z moją mamą, okej?
- Nie rozumiem. – odparła brunetka, zgodnie z prawdą.
- Proszę nie utrudniaj mi tego. – poprosił cicho, patrząc na dziewczynę.
- Kto leży w szpitalu, Louis? – jej ton był nieco ostrzejszy. Zadała to pytanie, mimo tego, iż znała odpowiedź. Doskonale wiedziała, kto tam się znajdował, i czuła, że powinna coś z tym zrobić.
- Proszę, Mer. – głos chłopaka był ledwo słyszalny. – Nie chcę cię w to wciągać.
Padolsky wytarła łzy z policzków i złapała szatyna za prawą dłoń, co spowodowało, iż Tommo na nią spojrzał.
- Już to zrobiłeś, Lou. – szepnęła – Jesteśmy razem i… ja nie wymagam od ciebie tego, byś mi mówił każdy twój sekret, ale… wiesz, że możesz mi zaufać.
- Tutaj chodzi o twoje bezpieczeństwo.
- Louis..
- O bezpieczeństwo nas wszystkich, Louise też. – dokończył chłopak.
- Co?
Louis wiedział, co robi. Uderzył w najczulszy punkt każdej matki.

piątek, 25 października 2013

Rozdział Osiemnasty

AUTORKA: TEN rozdział jest nudny. BARDZO nudny. Nu-dny. n u d n y! No i dochodzi jeszcze kwestia tego, iż nie potrafię pisać scen +18.-,-
Ale poniekąd poznałyście środowisko w Doncaster. Przewiduję jednak sporo zmian.. (:
Miłej lekturki, tak na dobrze rozpoczęty weekend .x
No i oczywiście bardzo, bardzo, bardzo dziękuję za każdy komentarz (BYŁO ICH AŻ 14!). Prosiłabym tylko o to, byście komentowali, nawet krótkim "dobry rozdział", bo chciałabym dowiedzieć  się, ile osób czyta to ff.
Zmieniłam w środę wygląd bloga i tak według mnie wszystko jest okej, ale jeśli czegoś nie widać (mam na myśli telefony komórkowe itp), czcionka jest za mała - to piszcie tutaj albo na mojego tt: @alekslloyd .Osobiście uważam, że ten szablon jest śliczny, ale nie jestem do niego przekonana. Tamten fioletowy był ładniejszy. Zobaczę jeszcze, może uda mi się gdzieś zamówić.  (;
W ogóle, napis na tym szablonie, nie do końca pasuje do tego ff,ale cóż. To się wytnie.



Doncaster, 2013
Dwa dni temu, kiedy Margaret wyszła z czarnego seata należącego do Louis’a i spojrzała na niewielki, kremowy dom, żołądek podskoczył jej do gardła, a serce zaczęło szybciej bić. Wiedziała, że będzie się bała tej konfrontacji, jednak nie sądziła, iż tak bardzo. Gorąca fala omiotła jej ciało, kiedy spojrzała na lewo; bordowy dom, z huśtawką, na której bawiła się wraz z bratem, ławka na werandzie, gdzie przegadała z kuzynką całe dnie oraz jedno z jej ulubionych wtedy miejsc; altanka za domem. To wszystko należało do jej matki.
W tamtym momencie, Louis podszedł do niej i ścisnął jej dłoń, w geście dodania otuchy. Miał dobre przeczucie, co do spotkania Mer z jego rodzicami, to znaczy matką i ojczymem. Po bagaże postanowił wrócić później, więc po prostu zadzwonił dzwonkiem do drzwi. Była dziewiąta trzynaście, i to na dodatek niedziela, więc nie spodziewał się wielkiego powitania go. Tak bardzo się mylił. Drzwi otworzyła mu Lottie, ubrana w jeansy i białą bluzeczkę. Jej wygląd przypominał Margaret damską wersję Louis’a. Dwudziestojednolatka rzuciła się swojemu bratu na szyję, a po chwili dołączyła do niej dziewiętnastoletnia Fizzy. Dziewczyny przez chwilę nie zdawały sobie sprawy z tego, iż Mer stoi obok nich. Dopiero, kiedy Louis wyswobodził się z ich uścisku i przedstawił ich sobie, uśmiechnęły się wesoło na widok brunetki i zaprosiły do środka. Padolsky i najstarsze z sióstr Tomlinson’a przypomniały sobie, iż dzieliły ze sobą parę wspomnień, które Charlotte opowiedziała siostrze, idąc do saloniku. Szatyn odnalazł dłoń brunetki i splótł razem ich palce, kiedy weszli do kuchni, by przywitać się z Jay Tomlinson, matką sławnego piłkarza. Kobieta aż się rozpłakała, gdy ujrzała swojego jedynego syna i to na dodatek w towarzystwie pięknej brunetki. Louis, jak to wypadało na chłopaka, przedstawił Margaret i zaakcentował oczywiście słowa „moja dziewczyna”. Pani Tomlinson nie wyglądała na zaskoczoną tą informacją, a wręcz ucieszona, iż jej syn miał kogoś takiego jak Mer. Jay wiedziała o ustawce, jaką odgrywał z Eleanor i akceptowała Calder jako przyjaciółkę swojego syna.
Okazało się, iż ojczym Louis’a wyjechał w delegację, a przyjechać miał dopiero w wieczór, gdy para miała opuścić Doncaster. Jay nie oszczędziła także pytań skierowanych do Margaret na temat jej matki. Mer grzecznie powiedziała, iż nie chciałaby na temat rozmawiać i zakończyła dyskusję krótkim „przepraszam”, co Jay przyjęła ze szczerym uśmiechem.
Zazwyczaj we wtorki, o tej godzinie (około jedenastej rano) w domu nikogo nie było: Lottie i Fizzy były na uczelni, szesnastoletnie bliźniaczki w liceum, a ich matka w pracy.
Margaret dostała wiadomość od Harry’ego, że Louise jest już dawno w szkole i zadzwoni do niej po powrocie do domu. Styles dawał na bieżąco znać, co mają zamiar robić, więc Mer postanowiła napisać mu esemesa, w którym wyjaśniła, iż nie musi tego robić, co przyjął z zaskoczeniem, jak podejrzewała.
Louis i Maggie siedzieli w salonie, na sofie i oglądali telewizję. Odkąd przyjechali, nie wychodzili z domu, tylko rozmawiali, a przychodziło im to z łatwością. Tym razem, jednak Tommo postanowił wyciągnąć swoją dziewczynę na spacer po mieście. Doskonale wiedział, iż mogło się jej to nie spodobać, gdyż obawiała się konfrontacji ze swoją matką, więc wymyślił pewien plan.
Brunetka leżała wtulona w jego tors, a szatyn siedział rozłożony, z nogami na stoliku kawowym. Czuł się jak za czasów liceum. W telewizji właśnie leciała jakaś komedia, na której skupiła się Padolsky.
- Moja mama cię polubiła. – stwierdził szatyn, a brunetka zmieniła swoją pozycję, siadając obok chłopaka, więc i on tak zrobił.
- Myślisz?
- Ciebie się nie da nie lubić, M. – uśmiechnął się Lou, co i odwzajemniła dziewczyna. – Właściwie, to ja cię nawet bardzo lubię.
- O, naprawdę? – Mer udała zaskoczoną, kiedy twarz piłkarza zbliżała się do jej.
- Naprawdę. – szepnął chłopak.
Gdy Margaret poczuła oddech Tomlinson’a na swoich ustach, uśmiechnęła się.
- Dziwne, bo ja ciebie nie lubię.
- Co? – zaskoczony Tommo nawet nie zdążył zarejestrować tego, iż brunetka wstała z kanapy i chwyciła jedną z beżowych poduszek leżących na sofie, po czym zwinnie uderzyła nią w swojego chłopaka. – Ej, to bolało!
- Widocznie miało. – zachichotała Padolsky, a kiedy dostrzegła, iż Tomlinson wstaje i rusza w jej stronę zerwała się z miejsca i zaczęła przed nim uciekać. Louis biegł za nią, o ile to było dla niego możliwe, gdyż kontuzja nadal dawała o sobie znać, dopóki nie stracił jej z oczu gdzieś na piętrze. Zaglądał do każdej sypialni, starannie przyglądając się ewentualnym zmianom w pokojach, jednak nigdzie jej nie było. Powolnym ruchem otworzył drzwi od swojej sypialni i wszedł do środka, a Mer, korzystając z tego, iż stała za szafą z poduszką w dłoni, rzuciła nią w chłopaka – Trochę ci to zajęło.
Louis przejechał dłonią po swoich zmierzwionych włosach i spojrzał na brunetkę. Stała między szafą, a jego łóżkiem, usilnie szukając wzrokiem drogi ucieczki. W ułamku sekundy znalazł się obok niej i oparł swoją dłoń o ścianę, spoglądając w szare tęczówki Mer.
- Nadal jestem kontuzjowany. – przypomniał chłopak, uwodzicielskim głosem.
- Na pewno są rzeczy, w których zwichnięta kostka nie przeszkadza. – szepnęła brunetka, oczarowana intensywnością spojrzenia szatyna – Na przykład, to.
Stanęła na palcach i musnęła usta piłkarza. Louis naparł na jej wargi, a z jego własnych wydobył się cichy jęk, co tym razem pozwoliło językowi Mer na zbadanie wnętrza jego ust. Padolsky zarzuciła swoje dłonie na jego szyję, a palce chłopaka złapały za szlufki od jeansów dziewczyny i przyciągnął ją do siebie, co pozwoliło Margaret na poczucie wybrzuszenia w kroczu chłopaka.
- Kocham cię. – szepnął Louis, odrywając się na chwilę od ust dziewczyny.
Padolsky zaskoczyły słowa, które wypowiedział, jednak cholernie się cieszyła.
- Ja ciebie też. – brunetka uśmiechnęła się, co spowodowało, iż usta chłopaka ponownie złączyły się z jej.
- Słyszałem, że mnie nie lubisz. – droczył się z nią chłopak.
- Oh, zamknij się. – Mer złączyła ich usta razem, rozkoszując się chwilą przyjemności.
Para w kilkanaście sekund przemieściła się na łóżko, nie odrywając od siebie ust, spragnionych dotyku drugiej osoby. Mer leżała na materacu, a Louis nim do niej dołączył, zdjął swoją granatową koszulkę. Następnie pozbawił swojej towarzyszki jej szarej bokserki, całując ją w szyję. Jego dłonie błądziły po ciele brunetki, powodując jej przeciągłe jęki oraz przyspieszony oddech. Margaret, zwinnym ruchem zdjęła z jego bioder spodnie, po czym odnalazła jego usta i pocałowała go namiętnie. Chłopak nie był jej dłużny, ponieważ niedługo potem czarne legginsy Mer leżały na podłodze. Oboje zostali w samej bieliźnie. Louis, korzystając z tego, że górował nad dziewczyną, zaczął muskać swoimi ustami ciało brunetki. Od dekoltu, poprzez brzuch, a skończywszy na podbrzuszu.
Margaret czuła jego palce tuż przy swojej kobiecości. Musnął nimi materiał jej majtek, a następnie wsparł się na łokciach i odnalazł malinowe usta swojej dziewczyny. Dla niego nie była tylko i wyłączenie obiektem seksualnym. On ją kochał, całym sobą. I chciał to ukazać w jak najsubtelniejszy sposób, bez pośpiechu i brutalności. Louis zagryzł dolną wargę brunetki i pociągnął nią delikatnie. Mer, z pomocą chłopaka, podniosła się do pozycji siedzącej, a Lou, wykorzystując to, powędrował dłońmi do zapięcia stanika recepcjonistki. Wszystko poszłoby po jego myśli, gdyby nie to, że przez dłuższą chwilę musiał się z nim siłować, co tylko wywołało słodki chichot Padolsky. Ostatni raz rozpinał biustonosz, kiedy… właściwie, od ostatniego czasu, gdy uprawiał seks, minęły trzy lata. W ‘związku’ z Eleanor, jedynie pozwalał sobie na delikatne pocałunki, nic więcej. Już wtedy traktował ją tylko jako przyjaciółkę.
W końcu czarny, koronkowy stanik został rzucony na jasne panele, a Tomlinson uśmiechnął się triumfalnie, zbliżając twarz do ciała brunetki. Mer poczuła falę gorąca, kiedy Louis złożył pocałunek milimetry od sutków dziewczyny. Jedna z jego dłoni, zacisnęła się na piersi brunetki, a kciukiem zaczął masować jej sutek, co tylko spowodowało jęki Padolsky. Zaprzestał swoich ruchów, gdy ich spojrzenia się spotkały; jej szare tęczówki były przesiąknięte pożądaniem, podobnie jak jego. Oboje pragnęli tego samego.
Louis, zwinnym ruchem pozbawił dziewczyny majtek, a potem i jego bokserki wylądowały na podłodze. Klęknął przed brunetką i rozchylił jej ugięte nogi, następnie nachylił się i musnął językiem łechtaczkę, co sprawiło, iż ciało Mer wygięło się w łuk. Usta Tomlinson’a wykrzywiły się w łobuzerskim uśmieszku, a z powodu, że i on pragnął jak najszybszego kontaktu z dziewczyną, zawisł nad ciałem Padolsky, podpierając się dłońmi po obu jej stronach. Mer złapała się za jego bicepsy i przymknęła oczy, kiedy ten w nią wszedł. Zrobił to powoli, jednak pewien ból i tak towarzyszył Brytyjce. Piłkarz poruszył się we wnętrzu swojej dziewczyny, co sprowadziło na nią przyjemny dreszcz, rozszywający się po ciele.
Wolne, aczkolwiek stanowcze ruchy bioder chłopaka, z każdym kolejnym zbliżały parę do końca. Louis nie pieprzył Mer. On się z nią kochał, najczulej jak potrafił. Wszystko robił delikatnie, bojąc się, iż może ją skrzywdzić. Właśnie to uczucie mu towarzyszyło, kiedy utrzymywał kontakt wzrokowy z brunetką. Oboje byli dla siebie nie tylko chłopakiem i dziewczyną, w związku, ale także przyjaciółmi. Różnice ich życia były wielkie; ona zwykła dziewczyna, pracująca w hotelu, a on piłkarz. Niczym z innej bajki.
Kilka minut przyjemności, gorących oddechów, szybkiego bicia serca, potu na czole, czy też jęków, sprawiło, iż para była już na krawędzi.
- Lou – jęknęła Padolsky, łapiąc oddech. Czuła, że jest już na granicy.
- Mer. - Tomlinson wypowiedział imię swojej ukochanej w tym samym momencie, co ona jego. Oboje uśmiechnęli  się do siebie.
Ostatni ruch biodrami i para zamarła w bezruchu. Oboje doszli w tym samym momencie. Po ich ciałach przeszła gorąca fala przyjemności, która uszła po kilkunastu sekundach. Louis opadł obok brunetki i przykrył ich kołdrą. Przyspieszone oddechy wracały do normy.
Margaret wspięła się na łokciach i spojrzała na Louis’a. Chłopak uśmiechnął się do niej, czule głaszcząc po policzku. Padolsky zbliżyła swoją twarz do szatyna i musnęła swoimi ustami jego. Tym razem ten pocałunek był delikatny, można powiedzieć, iż nawet taki leniwy. Kiedy ich wargi się rozłączyły, Mer położyła głowę na klatce piersiowej piłkarza i zaczęła kreślić palcami nieznane wzory na jego brzuchu. Tommo bawił się jej ciemnymi włosami, zawijając sobie wokół palca, to je wypuszczając.
- Masz naprawdę wspaniałą rodzinę. – szepnęła dziewczyna. – Kiedy wyszedłeś wczoraj na miasto z bliźniaczkami, Lottie opowiedziała mi historię jak wróciłeś pierwszy raz pijany do domu. Jay miała mocne nerwy. – Brunetka uśmiechnęła się.
- Lottie nie znała prawdziwego przebiegu wydarzeń. – powiedział szatyn, przypominając sobie wieczór, kiedy to jego kumple z liceum wyciągnęli go na symbolicznego browara. Miał wtedy z szesnaście lat. – Mieliśmy oblać zaliczony sprawdzian z historii. Jeden z moich kolegów zaproponował, żebyśmy poszli do jego domu. Twierdził, iż rodziców miało nie być do północy, więc zrobiliśmy to. Wiesz, jak ten dom wyglądał, kiedy piątka nastolatków opróżniła cały barek? Istny syf. Kiedy zdałem sobie sprawę, że jest już późno, wróciłem do domu. Niestety, z moim szczęściem, spotkałem dwóch policjantów, którzy patrolowali okolicę. Jeden z nich zatrzymał mnie i wylegitymował. Nie zauważył jednak, że jestem całkowicie zalany, więc wykorzystałem to i gdy zdałem sobie sprawę, iż dałem im legitymację mojego kumpla – uciekłem stamtąd. Było ciemno, więc nie od razu policjanci do tego doszli, a mnie to dało szansę na czyste konto.
- To naprawdę miałeś szczęście. – uśmiechnęła się Mer.
- Tak, ale nie trwało zbyt długo. – Louis’owi przed oczami stanął wieczór, kiedy biegł poprzez ogródki swoich sąsiadów, byle jak najszybciej dostać się do domu. – Do przejścia zostało mi tylko jedno podwórko, twoje. Wspiąłem się na płot i po chwili, chwiejnym krokiem szedłem po trawniku, a potem przypomniałem sobie, iż państwo Padolsky mają psa. Wielkiego, czarnego labradora, który biegł prosto na mnie.
- Alfie, to był Alfie. – Margaret przypomniała sobie szczeniaka, którego dostała na ósme urodziny od babci. Niestety, pies nie dożył do jej siedemnastych urodzin, ponieważ został potrącony przez samochód.
- Właśnie, Alfie. – szatyn uśmiechnął się do siebie – Wiesz jak trudno jest biec, po pijaku? I do tego uciekając przed wściekłym psem. Prawie niewykonalne! Ale ujrzałem wtedy drabinę zostawioną przy jednym z okien. Wnioskowałem, że ktoś musiał o niej zapomnieć, więc przeniosłem ją pod płot i w ten sposób wylądowałem tyłkiem na twardej ziemi mojego ogródka.
Padolsky zachichotała, kiedy przypomniała sobie jak bardzo krzyczała jej matka na Roberta, gdy ujrzała drabinę znajdującą się pod płotem sąsiadów. Anne Padolsky całkowicie nie zdawała sobie sprawy z tego, iż to nie brat Mer ją przeniósł.
- Potem dostałem się tylnymi drzwiami do domu. Starałem się robić wszystko jak najciszej, jednak potknąłem się na chodziku Daisy. – Louis zamyślił się na kilka sekund – W ten sposób wylądowałem na podłodze, strącając lampę oraz wazon ze stolika. I wtedy obudziła się mama.
- Nakrzyczała na ciebie, nie za to, że byłeś zalany w trupa, ale za to, że zbiłeś jej ulubiony, wieloletni wazon, który dała jej babcia. – wtrąciła się Margaret, przypominając sobie historię, którą przedstawiła jej siostra Louis’a.
- Dokładnie. – przyznał szatyn – Następnego ranka, mój ojczym pogratulował mi mojej nocnej akcji i dał miesięczny szlaban na wyjścia z domu.
Mer zaśmiała się ze wspomnienia swojego chłopaka.
- Byłeś niegrzecznym dzieckiem. – podsumowała brunetka, zdejmując głowę z torsu chłopaka i patrząc mu w oczy – Podoba mi się to.
Piłkarz zamruczał i pocałował przelotnie swoją dziewczynę w usta. Mer położyła się na poduszce obok, a Louis podparł się na swojej łokciem i odwrócił w stronę brunetki. Opuszkami palców swojej prawej dłoni zaczął muskać skórę na ramieniu recepcjonistki.
- Myślę, że ty również nie należałaś do tych grzecznych dziewczynek. – odparł chłopak.
- Mylisz się, Lou. – odpowiedziała Mer – Nie wymykałam się z domu, nie chodziłam na imprezy, nie ćpałam po opuszczonych fabrykach. Domówka, na którą poszłam, gdy skończyłam osiemnaście lat, była jedną z niewielu, na których byłam.
- Nie wyglądasz na taką.
- Jaką? – zdziwiła się brunetka.
- Dziewczynę, która nie potrafi się bawić.
Margaret uśmiechnęła się ciepło do swojego chłopaka.
- Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam na jakiejkolwiek imprezie, więc wszystko jest możliwe. – odparła.
- To zabiorę cię do baru. – wyrwał się Tommo – Dzisiaj wieczorem przypomnisz sobie jak się imprezuje.
- Lou, ja mam dziecko. – broniła się Mer – Nie mogę się… bawić.
Tomlinson dotknął brody dziewczyny i uniósł ją tak, by mogła ona patrzeć mu w oczy.
- Kochanie, chyba zapomniałaś, że Louise jest pod opieką Harry’ego, w Londynie.
Margaret całkowicie wyleciało z głowy to, iż byli w Doncaster. Bez jej córki. Tylko Louis i ona.
- Nie daj się prosić, M. – szepnął szatyn, przybliżając swoje usta do ust brunetki, a kiedy musnął je swoimi, Margaret westchnęła cicho.
- Okej. – odpowiedziała, spod ust piłkarza, a chłopak, gdy usłyszał zgodę swojej dziewczyny, ponownie naparł na wargi Mer. W tamtym momencie ich usta tworzyły jakby jedność. Żadne z nich nie chciało odsunąć się pierwsze i gdyby nie brak dopływu powietrza, to w ogóle by się nie rozłączali. Jednak gdy to zrobili, ich ciała ponownie się ze sobą złączyły. Louis złapał brunetkę za biodra i posadził na swoich, zakrywając ich ciała kołdrą. Margaret zachichotała, kiedy chłodne dłonie szatyna musnęły jej rozgrzaną skórę na brzuchu. – Masz zimne ręce. – stwierdziła dziewczyna, oskarżycielskim tonem.
- Nic na to nie poradzę. – odpowiedział piłkarz, przenosząc dłonie na piersi dziewczyny. Zaczął je ściskać, gdy Mer pochyliła się nad nim i złączyła ich usta w namiętnym pocałunku. Poczuła, pod swoją kobiecością wybrzuszenie, które z każdą sekundą stawało się coraz twardsze, więc postanowiła to wykorzystać. Złapała za biały materiał kołdry i zeszła z chłopaka, uśmiechając się. – Ej!
- Idę wziąć prysznic. – mrugnęła do chłopaka.
- Zawsze musisz uciekać w ten sposób?
- Co masz na myśli? - odwróciła się jeszcze w jego stronę.
- Kiedy pierwszy raz cię pocałowałem, zrobiłaś  to samo. - odpowiedział szatyn - Poszłaś wziąć  prysznic.
Margaret uśmiechnęła się łobuzersko, czego całkowicie się po sobie nie  spodziewała. Podeszła do łóżka, na którym siedział chłopak i nachyliła się nad nim.  Złączyła ich rozgrzane wargi.
- Wiesz, co dzisiaj się zmieni? - szepnęła w jego usta, na co Louis odpowiedział cichym pomruczeniem - Ty, pójdziesz ze mną.

niedziela, 20 października 2013

Rozdział Siedemnasty

AUTORKA: Wiem, że dużo się tutaj dzieje, ale mam nadzieję, że za bardzo nie namieszałam. Chciałam, by Eleanor także była w tym rozdziale, choć wydaje mi się, że powinnam ten wątek umieścić trochę później. Jednak i tak szybko się wszystko nie wyjaśni.
Rozdział jest o tak wczesnej porze, ponieważ ustawiłam publikację na odpowiednią godzinę i datę.
Dziękuję za komentarze pod  poprzednim rozdziałem. (jednak i tak boli mnie to, że dużo wejść - mało komentarzy). W następnym rozdziale będzie się sporo działo; tzn dużo  Loumer. Mówiłam już jak bardzo kocham to opowiadanie?  (((:
btw, jeśli chcecie coś napisać na tt o tym ff to używajcie #ATALff x
PS Chciałabym zaznaczyć, iż na razie mam napisane jeszcze 2 rozdziały i pół dwudziestego. Także będę na bieżąco dodawać :*

Londyn, 2013
Był sobotni wieczór. Margaret siedziała w pokoju Louise i obserwowała, jak dziewczynka maluje coś na kartce. Nie wiedziała, w jaki sposób rozpocząć tę rozmowę. Obawiała się wszystkiego, co mogło się wydarzyć. Począwszy od wyrzutów dziewczynki, poprzez kłótnię, a skończywszy na jej ponownej ucieczce. Jednak szybko wybijała te koncepcje z głowy, uświadamiając sobie, iż Lu miała dopiero 7 lat i nie potrafiła w stu procentach myśleć racjonalnie. Ba, ona nawet nie wiedziała, co oznaczał ten termin.
- Louise, chciałam z tobą porozmawiać. – zaczęła niepewnie brunetka, a dziewczynka przerwała swoją czynność i przeniosła wzrok na rodzicielkę. Zielone oczy dziecka były rozpraszające, ale mimo tego, Mer starała się grać pewną siebie. – O twoim tacie.
Lulu poruszyła się na krześle, odsuwając się trochę od biurka i nerwowo zaczęła bawić się sznurkiem od bluzy, którą dał jej Zayn.
- Wiem, że nie powinnam była zatajać tego przed tobą, a co najważniejsze, nie powinnam była pozwolić ci dowiedzieć się o tym w taki sposób.
Margaret miała wrażenie, że jej córka rozumie każde jej słowo i, podczas, gdy sama formułowała sobie zdania w głowie, myślała, że Louise wszystko analizuje.
- Jesteś jeszcze dzieckiem i takie wiadomości powinny być przekazywane ci stopniowo, a nie tak nagle. – powiedziała cicho Padolsky.
W tym momencie, Mer nie wiedziała, dokładnie, co powiedzieć. Czekała na jakąś reakcję ze strony swojej córki, cokolwiek, co by uświadomiło ją w przekonaniu, iż dziewczynka choć odrobinę zaklimatyzowała się w tej sytuacji.
- Harry był tym popularnym chłopakiem z twojej szkoły? – zapytała Louise.
- Tak. – odpowiedziała – Lu, on chciałby być w twoim życiu.
Siedmiolatka okręciła się na krześle, dzięki czemu jej włosy uniosły się ku górze i opadły. Dziewczynka uśmiechnęła się do swojej mamy i usiadła obok niej.
- Czyli mam tatę?
Mer spojrzała na swoją córkę i skinęła jej głową.
- Na to wygląda. – odparła brunetka – Dasz Harry’emu szansę?
Lulu wzruszyła ramionami.
- Louise?
- Zawsze chciałam mieć tatę, mamo. – dziewczynka uśmiechnęła się do swojej rodzicielki, a ta przytuliła ją do siebie.
- Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę. – szepnęła we włosy Lu.
Margaret nie wyobrażała sobie takiego scenariusza. Większość jej obaw prysła niczym bańka mydlana.
- Mamo? – zagadnęła dziewczynka.
- Tak, skarbie?
- Bo, wiem, że bardzo chciałaś jechać z Louis’em do tego, no…
- Doncaster. – podpowiedziała jej brunetka, posyłając ciepły uśmiech.
- Tak, właśnie. Do Doncaster. – poprawiło się dziecko – Nie chcę, byś była smutna, że on pojechał, a ty nie.
Margaret przeniosła z powrotem swoje szare tęczówki na córeczkę.
- Nie będę smutna, Lu. – pocieszyła ją Mer.
- Jedź z nim. – Louise wypowiedziała to zdanie powoli i bardzo wyraźnie.
- Nie mogę cię zostawić w domu, kochanie, a jechać też nie możesz, bo musisz chodzić do szkoły. – zauważyła dziewczyna.
Siedmiolatka namyśliła się. Chwilę później wyjęła z kieszeni czerwonej bluzy mały, srebrny wisiorek, należący do jej taty.
- A Harry? – zapytała dziewczynka, obracając w swoich drobniutkich dłoniach prezent od Styles’a.
Margaret przypomniała sobie moment, w którym ostatni raz córka pytała się jej o to, czy właśnie Harry nie mógłby się nią zająć, jednak to było zanim dowiedziała się prawdy o nim, o nich.
- Zadzwonię do niego, ale naprawdę mogę zostać w domu. – powiedziała pewnie brunetka.
- Nieeeee, jedź z Lou. – przeciągnęła Louise.
- Czy ty mnie wyganiasz z mojego własnego domu? – zapytała się Mer, unosząc brwi ku górze.
Zielonooka skinęła.
- Odpoczniesz ode mnie. – uśmiechnęło się niepewnie dziecko.
Margaret spojrzała na córkę i pokręciła przecząco głową.
- Nie chcę od ciebie odpoczywać, Lu.
Po tych słowach, brunetka przytuliła do siebie córkę.

Harry przyszedł przed dwudziestą drugą trzydzieści, tak jak poprosiła go o to, podczas rozmowy, Mer. Dziewczyna chciała, by Styles został już tego wieczoru, ponieważ Louis zaplanował, iż oboje mieli wyjechać do rodzinnego miasta o szóstej nad ranem, a Margaret nie widziała sensu w aż tak wczesnym wstawaniu Harry’ego, tylko po to, by przebyć całe miasto i pojawić się w jej mieszkaniu.
Brunet przywitał się z Padolsky i zdjął płaszcz oraz swoje buty i czapkę beanie. Margaret powitała ojca swojego dziecka z promiennym uśmiechem, ubrana w szare dresy oraz tego samego koloru koszulkę z długim rękawem. Włosy miała nagannie związane w warkocza, a z twarzy zdążyła już zmyć swój makijaż. Naturalność była jej najlepszą odsłoną.
- Louise w swoim pokoju? – zapytał się brunet, drapiąc po karku. Czuł się trochę niezręcznie, zważywszy na to, iż nad ranem miał przywitać się ze swoim najlepszym przyjacielem w domu dziewczyny, którą kiedyś, mówiąc potocznie przeleciał.
- Tak, ale chyba już śpi. – zauważyła dziewczyna, przechodząc do salonu, gdzie miał rozłożone ubrania, które zamierzała wziąć w tę podróż. – Harry, mam dla ciebie pare wskazówek.
Chłopak usiadł na fotelu, który był wolny od koszulek brunetki.
- Lu ma do szkoły na 9, a kończy o 3. Wszystko masz napisane na kartce, która znajduje się na lodówce. – powiedziała – Wiem, że jest to niemożliwe, ale postaraj się, by nie jadła codziennie Fast foodów, okej? Nie zabraniam jej tego, jednak sam wiesz, że to niezdrowe.
- Ok., ale powiedz mi… - zaczął niepewnie Styles – Jak ona, no odebrała fakt, że jestem jej ojcem?
Margaret spojrzała na niego znad torby.
- Poza tym, że uciekła, to nie zauważyłam niczego, co mogłoby grać na twoją niekorzyść. – odparła – Ale proponowałabym ostrożność.
Harry uniósł brwi ku górze.
- Louise jest twoją córką. Już sam wiesz, co mam na myśli.
- Dobra, zostaje jeszcze kwestia poinformowania mojej mamy, czy też przyjaciół, że mam…
- Harry. – przerwała mu brunetka – Proszę, nie rób niczego bez konsultacji tego ze mną, okej? To nie jest tak, że zabraniam ci powiedzenia rodzicom, że masz córkę, ale wstrzymaj się z tym, co?
- Dlaczego? – nie dało się ukryć, że jego głos był z pewnym wyrzutem.
Mer wrzuciła do torby dresowe spodnie i spojrzała na chłopaka.
- Louise ma w końcu ojca, a to i tak jest zbyt duża sprawa jak dla siedmiolatki. Wydaje mi się, że powinieneś jeszcze chwilę poczekać na przedstawienie jej twoim rodzicom. Niech się oswoi z myślą, że ma tatę, a później… się pomyśli.
Brunet skinął głową, jednak nadal nie do końca rozumiał tego, co właśnie powiedziała mu Padolsky. Okej, wiedział, że sytuacja, w jakiej znalazła się jego córka – była nowa. Zdawał sobie sprawę z tego, iż mogły pojawić się pewne komplikacje, a przede wszystkim zaskoczenie ze strony jego rodzicielki, w końcu nie zawsze się dowiaduje, że syn ma siedmioletnie dziecko, no i oczywiście jeszcze więcej komplikacji z tym związanymi. Jego matka – Anne Cox – nie była w żadnym stopniu podobna do matki Margaret. Rodzicielka Harry’ego akceptowała decyzję swoich dzieci i starała się ich w tym wspierać. Jednak zawsze jest jakieś zaskoczenie, gdy widzi się dziecko, swojego dziecka, nie wiedząc nic o tym przez wiele lat. Anne, z pewnością nie wyrzuciłaby Gemmy (siostry Styles’a), gdyby ta zaszła w nieplanowaną ciążę, na jednej z imprez. Fakt, może i byłaby wściekła, ale z dnia na dzień zaczęłaby zastanawiać się, w jaki sposób pomóc swojemu dziecku i istocie w niej rosnącej.
- Dzisiaj prześpisz się na kanapie, a później możesz zająć moją sypialnię. Jeśli chcesz. – z zamyślenia wyrwał go głos Mer.
- A, spoko. Dzięki. – odpowiedział brunet, przejeżdżając dłonią po swoich włosach – Właściwie, to musiałbym jeszcze jechać do mieszkania po rzeczy, ale to jutro.
W tym samym momencie dotarł do niego sens jego własnych słów i przed oczami pojawił się obraz płaczącej Eleanor, a następnie zastąpiło ją zdjęcie z telefonu Niall’a, przedstawiającego Troy’a Bennett’a.
Harry postanowił, iż jutro, odwiezie Louise do hotelu, by zaopiekowała się nią przez chwilę Danielle, ponieważ zdążył już zauważyć, że pani Payne przychodzi w niedzielne przedpołudnie do pracy swojego męża. Obawiał się, że jeśli przywiezie Lu do swojego mieszkania, Troy (o ile ten go nadal obserwuje) nie powiąże dziecka i jego córka będzie bezpieczna.

Louis wraz z Mer jechali już dobrą godzinę, kiedy stanęli na jednej z ulic, oczekując na zielone światło. W samochodzie (czarnym Seat Leon 2012) grała muzyka, puszczana z radia, a o szyby pojazdu uderzały krople deszczu. Było siódma trzydzieści.
Margaret wystukiwała palcami melodię, dostosowując ja do tej, która leciała z radia. Louis przejechał wolną dłonią po swoich włosach i przeniósł swój wzrok na brunetkę. Wyglądała na zamyśloną, więc tylko się jej przyglądał. Jej ciemne włosy opadały na ramiona, biały sweterek wystawał spod rozpiętego, szarego płaszcza, a głowa była odwrócona w stronę okna. W tamtej chwili poczuł, że jest szczęśliwy; Mer była jego dziewczyną. Czy ją kochał? Uczucie, które się w nim kumulowało z pewnością nie było nic nieznaczące. Uwielbiał przyglądać się jej, gdy dawała ponieść sie swoim myślom, gdy uśmiechała się do niego znad lady, w hotelu, gdy czuł jej dotyk na swojej skórze. Była dla niego ważna.
- Lou, jedź. – Margaret powiedziała cicho – Jest zielone. – uśmiechnęła się, odwracając w stronę szatyna.
Tomlinson natychmiast ruszył, skręcając w prawo.
- Wiesz, tak sobie myślę, że Eleanor… - zawahała się brunetka, spoglądając na chłopaka – jest w porządku. Wydaje się być sympatyczna.
- Bo jest. – usta Louis’a uformowały się w szczery uśmiech – El miała trudne dzieciństwo, mimo, że rodzice poświęcali jej mnóstwo uwagi, ale myślę, iż powinniśmy coś zjeść.
Louis wskazał głową na bar, który mieścił się po prawej stronie jezdni. Był to lokal idealny na zjedzenie śniadania oraz spokojnej rozmowy.
- Och, sprytna zmiana tematu, panie Tomlinson. – Margaret uśmiechnęła się do chłopaka.
- Ma się rozumieć, panno Padolsky. – szatyn odwzajemnił gest, skręcając na parking.
To nie było tak, iż Tommo unikał rozmowy na temat dzieciństwa Eleanor, swojego, czy też Harry’ego. Po prostu – zabrał Mer do Doncaster po to, by nie tylko spędzić z nią cały tydzień, ale także po to, aby dziewczyna się przełamała i w końcu odwiedziła swoją matkę.
Lou i Maggie wysiedli z samochodu i wolnym krokiem skierowali się ku drzwiom do baru. Mer szczelniej opatuliła się płaszczem, żałując, iż zostawiła w pojeździe swój szalik, a szatyn bacznie dotrzymywał jej kroku. Droga z parkingu do baru wydawała się dłuższa, niż brunetka sądziła, a kiedy chłodny wiatr musnął jej w twarz, zamknęła obronnie oczy i nieco się skrzywiła.
Para weszła do środka drewnianej chaty, serwującej posiłki. Wyglądała na dość popularną, zważywszy na liczne podziękowania, czy też dyplomy mieszące się na jednej ze ścian. Białe obrusy wiszące swobodnie z drewnianych stołów oraz czerwone kwiatki na środku nich dodawały temu miejscu poczucia się jak w domu. U sufitu wisiały lampki świąteczne, które pełniły także ozdobę w pozasezonowe wieczory. Białe firanki zasłaniały kilka okien, wystawionych na ulicę oraz pole, na którym, w tamtym momencie, pasły się krowy. Wyjątkowe miejsce, jak pomyślała Mer.
Kiedy zajęli miejsce, kelner przyniósł im kartę dań, którą szczegółowo omówili.
 - Zupa grzybowa? – zapytała zrezygnowana brunetka, zerkając na swojego towarzysza, który uniósł w zdumieniu brwi ku górze.
- Chyba jest za wcześnie… - szepnął bardziej do siebie niż do dziewczyny – O, a może „wiejskie śniadanie”?
- Kreatywnie – westchnęła brunetka, spoglądając na skład tego posiłku – Bagietki, ser, szynka, pomidor, kawa…
- Masz rację. To za mało. – odpowiedział zamyślony Louis, a Margaret zachichotała nad swoją kartą.
Tommo ponownie przeleciał wzrokiem po menu, a w tym samym momencie obok ich stolika pojawił się kelner; średniego wzrostu blondyn, o niebieskich oczach i dołeczkach w policzkach, gdy się uśmiechał.
- Czy zdecydowali państwo na coś? – zapytał, wyćwiczonym tonem.
Piłkarz udał, iż nie słyszy kelnera i bacznie przyglądał się literkom na swojej karcie.
- Dwie kawy z mlekiem. – odparła brunetka, a blondyn zapisał w swoim notesiku.
- Oraz jajecznica na bekonie. – wtrącił Louis.
- Dwa razy? – spytał się kelner, spoglądając na piłkarza. Szatyn mu skinął. – Za chwilkę przyniesiemy państwu posiłek.
Po tych słowach – odszedł.
Margaret nie spuszczała wzroku ze swojego towarzysza, na co ten wywrócił swoimi oczami, uśmiechając się do dziewczyny.
- Mam coś na twarzy? – zapytał się Tomlinson, przejeżdżając dłonią po swojej buzi.
Padolsky zachichotała cicho, kręcąc głową. Bardzo lubiła te chwile, gdy Lou usiłował ją rozbawić. Wtedy i on sam stawał się weselszy, a z jego ust nie schodził uśmiech.
W ułamku sekundy Tommo spoważniał, a Mer przyjrzała mu się uważniej. Rysy jego twarzy wydawały się być wyraźniejsze, oczy bardziej skupione na osobie brunetki, a usta co chwilę otwierał i zamykał jakby bał się coś powiedzieć.
- Do Doncaster zostało jeszcze półtorej godziny jazdy. – stwierdził powoli, a żołądek Mer podskoczył do gardła. – Powiedziałem mojej mamie, że przyjedziesz ze mną.
- I jak to przyjęła? – głos Padolsky był ledwo słyszalny.
Tomlinson westchnął zrezygnowany. Położył swoje dłonie na dłoniach brunetki i gładził powoli kciukiem jej skórę. Nie spuszczał z niej swojego wzroku.
- Mówiłem ci, że nie masz się czego obawiać. Moja mama jest wspaniałą kobietą. Jej nie da się nie lubić, a kiedy spróbujesz czekoladowych ciasteczek jej własnego przepisu, to sama to przyznasz. – powiedział pewnym głosem.
Usta Margaret powoli uniosły się ku górze, formując uśmiech. Chciała coś powiedzieć, jednak kelner jej przeszkodził, stawiając przed nią talerz z jej śniadaniem i krótkim „smacznego”, rzuconym na odchodne.


Szpitalne łóżka od zawsze nie należały do najwygodniejszych. Kiedy próbujesz się odwrócić na drugą stronę, doświadczasz bólu kości oraz irytującego dźwięku sprężyn, spod materaca. Do twoich nozdrzy dociera ten charakterystyczny, okropny zapach leków, prowizorycznej sterylności oraz dziwnych odświeżaczy powietrza, które w rezultacie tylko pogarszają sprawę. Zmęczone oczy zmuszasz do otwarcia, jednak ponosisz porażkę. Może, za dziesiątym, jedenastym razem udaje ci się unieść powoli powieki i ujrzeć niebieskie ściany, biały sufit, czy też fragment szarego linoleum. Próbujesz wyobrazić sobie jak wygląda reszta pomieszczenia, jednak, nawet przy największych staraniach, nie masz siły odwrócić głowy i to zrobić. Czujesz się bezsilna, pusta i obolała.
Tego właśnie doświadczyła Eleanor Calder. Dziewczyna leżała w sali numer 9, na OIOMIE. Jej stan był zagrażający życiu, jednak, kiedy brunetka się przebudziła, lekarze stwierdzili, iż powinno być tylko lepiej. Przecież, tylko, spała trzy dni.
Eleanor została znaleziona przez Niall’a, który wrócił się, tego pamiętnego wieczoru, do butiku dziewczyny, gdyż zapomniał wziąć swoich kluczy od domu. Przechodząc obok jednej z opuszczonych alejek, ujrzał mężczyznę, uderzającego kogoś w brzuch, twarz. Zareagował. Jego ojciec go tego nauczył, by blondyn nie przechodził obojętnie obok takich przypadków. Gdy Troy Bennett ujrzał biegnącego w jego stronę Horan’a – uciekł, zostawiając zakrwawioną, do połowy nagą Brytyjkę. Irlandczyk klęknął przy przyjaciółce, a w jego oczach pojawiły się łzy. W tamtym momencie miał gdzieś to, że napastnik Eleanor uciekł. Dla niego liczyło się tylko to, by Calder przeżyła. Odgarnął z jej twarzy włosy i starł krew sączącą się z łuku brwiowego. Dziewczyna oddychała płytko, powoli, ledwo słyszalnie, wyczuwalnie. Niall natychmiast wyjął ze swojej kurtki komórkę i zadzwonił na pogotowie, tłumacząc zaistniałą sytuację. W międzyczasie, zdjął swoje wierzchnie ubranie i otulił nim brunetkę, nie dając w ten sposób jej zmarznąć.
W szpitalu, lekarze przyjęli ją, od razu biorąc na salę i sprawdzając, czy też nie ucierpiała wątroba, serce, czy inny narząd. Operacja przebiegła bez komplikacji, jakie mogłyby towarzyszyć usunięciu fragmentu śledziony. Jednak najgorsze było to, iż ginekolog stwierdził, że dziewczyna została brutalnie zgwałcona.
Był właśnie wtorek.
Maszyna, stojąca po prawej stronie łóżka zaczęła wydawać z siebie dziwne dźwięki, co tylko rozbudziło brunetkę. Uniosła swoją dłoń do głowy i pomasowała skroń, byleby móc jakoś uciszyć urządzenie. W ułamku sekundy, obok niej pojawiło się dwóch lekarzy oraz pielęgniarki, które skutecznie pozbawiły jej jakiego dziwnego czegoś z ust. Eleanor zaczęła kaszleć, więc podano jej wodę. Duszności ją opuściły, więc mogła unieść swoje zmęczone oczy na lekarzy. Jeden z nich wytłumaczył jej wszystko, co wiedział i wyjaśnił, jaką przeszła operację, oraz to, co zrobił jej mężczyzna z alejki. Do oczu dziewczyny napłynęły łzy. Nie mogła wypowiedzieć słowa. Wtedy cały personel medyczny wyszedł, a na ich miejscu pojawił się średniego wzrostu blondyn o turkusowych tęczówkach, spoglądających na Calder z troską oraz współczuciem. Miał na sobie szarą bluzę oraz ciemne jeansy. Na jego ramionach znajdował się specjalny materiał, który kazano mu włożyć przed wejściem.
- El. – szepnął, czując narastającą gulę w gardle.
Dziewczyna usiadła na łóżku i podwinęła nogi pod szyję, kładąc miedzy nimi głowę. Wenflon, założony na jedną z jej dłoni nie pozwalał jej na zbyt intensywny ruch. Niall usiadł na łóżku, w nogach i wyciągnął rękę w stronę brunetki. Pod jego dotykiem, Eleanor lekko się wzdrygnęła. Była zła na swoje ciało za taką reakcję, ponieważ bardzo chciała poczuć się teraz bezpieczna. Irlandczyk był dla niej jedynym oparciem, którego potrzebowała. A zamiast okazania mu jakiejkolwiek oznaki siły – ona płakała.
- Eleanor.. – ponownie w pomieszczeniu można było usłyszeć zatroskany głos Niall’a, jednak dziewczyna ponownie nie zareagowała
Horan przysunął się do niej i położył swoje dłonie na jej kolanach, co spowodowało, iż brunetka uniosła na niego swoje zapłakane oczy. Niall, widząc jak jego przyjaciółka cierpiała, pochylił się i zamknął w uścisku. Z początku, Eleanor siedziała nieruchomo, nie wiedząc, co zrobić. To całe wydarzenie, wtedy w alejce źle wpłynęło na jej psychikę. Bała się najmniejszego ruchu, obojętnie z czyjej strony.
- Tak bardzo chciałbym cię od tego uchronić, El. Chciałbym, byś całkiem o tym zapomniała, ale nie umiem tego robić. – szepnął jej we włosy blondyn, co tylko sprawiło, iż dziewczyna ponownie wybuchła płaczem, mocząc bluzę chłopaka i wtulając się zagłębienie jego szyi.
Co łączyło tę dwójkę? Byli przyjaciółmi, których raz poniosło. Ale w tamtym momencie, wszystkie dobre chwile odpłynęły niczym statek w morze. Ponura aura, jaka unosiła się w powietrzu, nie była przypadkowa. Eleanor poczuła zemstę Bennett’a, a kolejną osobą, która będzie jego ofiarą jest Harry. Calder doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że przyjaźniąc się z Niall’em, narażała także jego na niebezpieczeństwo, ale ile razy by mu tego, wcześniej, nie powiedziała, to ten twierdził, iż nie pozwoli nikomu się do niej zbliżyć.
Niall obwiniał się za to, co przytrafiło się jego przyjaciółce. Gdyby nie to, że tak łatwo odpuścił Eleanor, wtedy, w butiku, dziewczyna nadal byłaby zdrowa i nie przeszłaby przez piekło. Nie znał całej historii, ale czuł, że to, co miało miejsce to był tylko początek.
Irlandczyk odsunął się od brunetki i kciukiem otarł jej łzy z policzka.
 - Harry przyjdzie najszybciej jak to będzie możliwe. – powiedział powoli, a Eleanor cofnęła się, o ile to jeszcze było możliwe, do tyłu.
- Nie. – jej głos się załamał – Nie chcę by tutaj przychodził. Nie chcę nikogo widzieć. Ty też powinieneś stąd iść.
Dłonie brunetki zaczęły się trząść, a ona sama ponownie zalała się łzami. Niall złapał ręce dziewczyny i zaczął je pocierać swoimi kciukami, nie spuszczając kontaktu wzrokowego z przyjaciółki.
- Nigdzie nie pójdę, El. – jego głos był pewny siebie. – Nie zostawię cię.
- Nie, proszę. – Eleanor powtarzała to jak mantrę, a z jej oczu płynęły łzy.
Obraz obrzydliwego uśmiechu Troy’a ukazał się jej, gdy przymknęła oczy, co doprowadziło ją tylko do większej histerii. Jego dłonie na jej biodrach, zaciśnięte bardzo mocno, za pewne pozostawiające po sobie ślad w tamtym miejscu. Moment, w którym zdejmował swoje spodnie i czas, kiedy jej rurki spadły do kostek. Słone łzy i błagania. Krzyki brunetki, które uciszał ciosem w policzek. Chwila, gdy wszedł w nią z siłą, która wywołała u niej falę bólu. Jego ruchy coraz mocniejsze, gwałtowniejsze i to uczucie, rozchodzące się po niej całej. Przyjemność, jaka powinna towarzyszyć stosunkowi płciowemu została zastąpiona strachem, bólem, łkaniem, przemocą. Finisz. Najgorszy orgazm, jaki kiedykolwiek miała. Najgorsze COŚ, co w nią weszło. Najobrzydliwsza chwila, jaką przeżyła, a jeszcze się nie skończyła. Bennett nadal w niej był i gwałtownie się poruszał. Wywołał u niej uraz. Uraz, którego nigdy nie będzie mogła się pozbyć.
- Odejdź. – szepnęła zdruzgotana brunetka, leżąca na łóżku, pod kołdrą.
Niby powiedziała to do Niall’a, jednak w rzeczywistości tymi słowami próbowała zniechęcić Troy’a z jej wspomnień. Chciała, by ten obraz już nigdy się jej nie pokazał. Chciała po prostu umrzeć. Nie czuła się na tyle silna, na jaką ją każdy uważał. Była słaba, już teraz nie tylko fizycznie, ale i wykończona psychicznie.
- Zostanę z tobą. – usłyszała TEN głos. – Przecież jesteś teraz szczęśliwa, prawda? Zamierzam cię tak wyruchać, że już nigdy nie usiądziesz, na tym swoim seksownym tyłeczku, skarbie.
W momencie, kiedy przed oczami pokazał się jej Bennett i jego usta, napierające na jej wargi oraz jego penis, po raz któryś poruszający się w niej, Eleanor podniosła się pozycji siedzącej i krzycząc, obudziła w ten sposób Niall’a, który siedział na krześle, przy jej łóżku.
Policzki brunetki znowu zalane zostały przez łzy.
Tym razem Niall nie mógł patrzeć na płacz swojej przyjaciółki. Fakt, nigdy nie lubił widoku płaczących dziewczyn, bo jaki chłopak, by to lubił? Przyciągnął do swojej piersi brunetkę i pozwolił jej wtulić się w jego bluzę. To był już drugi raz, kiedy Eleanor obudziła się jednej nocy z krzykiem. Tylko tym razem spała aż dwie i pół godziny. Przedtem obudziła się po czterdziestu minutach.
- Nie płacz, Eleanor. Proszę. – mówił Niall, masując jej plecy.
- Za każdym razem – zaczęła cicho, jeszcze bardziej ściskając krańce bluzy chłopaka – kiedy zamykam oczy… widzę jego obrzydliwą twarz i to, w jaki sposób mnie dotykał… Niall, ja chcę o tym zapomnieć.
Z każdym kolejnym jej słowem, Horan czuł coraz większą złość, jaka go ogarniała. Gdyby mógł, zabiłby Bennett’a własnymi rękami, nie zważając na konsekwencje. Chciał, by koleś cierpiał tak samo jak jego przyjaciółka.
- Chcę umrzeć.
To jedno zdanie orzeźwiło Irlandczyka na tyle, by mógł odsunąć się od dziewczyny i spojrzeć w jej oczy, które, swoją drogą, były opuchnięte od płaczu.
- Nigdy więcej tak nie mów, słyszysz? – głos Niall’a był ledwo słyszalny – Nie pozwolę ci na to. Eleanor, jesteś nam potrzebna. Jesteś mi potrzebna. Wspólnie, razem z Harry’m i Louis’em pomożemy ci z tego bagna wyjść. Tylko proszę, nie mów, że chcesz swojej śmierci.
Brunetka pokręciła przecząco głową.
- Nie wytrzymuję tych obrazów. Czuję do siebie obrzydzenie, Niall.
- Pomogę ci. Lekarze ci pomogą. – zadeklarował się blondyn – Porozmawiasz z psychiatrą. Wszystko jakoś się ułoży.
- Tego nie wiesz.
- Wiem, że, jeśli umrzesz, to i ja umrę, El. – szepnął chłopak.
- O czym ty mówisz? – zapytała.
- Powiem ci, pewnego dnia. Nie dzisiaj. – odpowiedział Horan – Eleanor, proszę. Musisz być teraz silna. Przede wszystkim dla siebie samej, by pokazać temu chujowi, że cię nie zniszczył.
- Ale on to zrobił. – do jej oczu ponownie napłynęły łzy.
- On nie musi o tym wiedzieć. – Niall dotknął swoją dłonią jej policzka i przejechał kciukiem po nim – Walcz jak wojowniczka, El.

środa, 16 października 2013

Rozdział Szesnasty

Autorka: Omg, pierwsza część jest okropnie niespójna i dziwna. Nie planowałam czegoś takiego, co można łatwo zauważyć po niekompletnych informacjach, ale postaram się jakoś z tego wybrnąć. (tak, napisałabym więcej, ale nie chcę wam zdradzać – odsyłam do lekturki). A druga część jest nie wiele lepsza, soł…
Na swoje usprawiedliwienie mam to, że pisałam ten rozdział, kiedy byłam chora. Wszelkie błędy, niezrozumiałe sformułowania; dosłownie wszystko źle skonstruowane – za to was przepraszam. (TERAZ JESTEM ZDROWA^^)
Powiem jeszcze tyle, iż nie chcę z tego opowiadania robić jakiegoś kryminału, tak jak np.: „Hunger”, czy też „Just Kill” (z całym szacunkiem dla autorek, ponieważ jestem wielką fanką tych ff!). TEN wątek jest tylko w połowie zawarty w historii Eleanor i Harry’ego.  Nie chciałam, by historia ATAL była okropnie monotonna i nudna, więc wprowadziłam tylko fragmenty takie, a nie inne.
Pragnę jeszcze podziękować Wam. Jesteście wspaniałymi czytelniczkami. Kocham Was<3


    Londyn, 2013
    Niall bardzo lubił spędzać czas z Eleanor. Dziewczyna wydawała się być jego pokrewną duszą. Rozumiała go jak nikt inny, a i mieli podobną pracę. Ich stanowiska, w sumie, polegały na przyjmowaniu klientów i byciu pewnym siebie. Może brunetka nie była za bardzo dobra w tym drugim, jednak z dnia na dzień przychodziło jej to coraz łatwiej.
    Irlandczyk nie sądził, iż kiedykolwiek zacznie cokolwiek czuć do byłej dziewczyny Louis’a. Byłej-nie-byłej. Każdy odbierał to w inny sposób. Tomlinson był od zawsze jej przyjacielem – to El się w nim zakochała i było jej coraz trudniej się odkochać. Niall z Harry’m ustalili między sobą, iż będą na zmianę „pilnować” Calder. Ich zadanie, przede wszystkim miało polegać na tym, by Eleanor nie wychodziła nigdzie sama, a jeśli już miała to robić, to by dała znać któremuś z chłopaków. Oczywiście Louis poparł w tamtym momencie swoich kumpli, ponieważ zależało mu na bezpieczeństwie przyjaciółki.
    Horan pokręcił przecząco głową, kiedy Eleanor wyszła z przymierzalni w granatowej marynarce i czarnych spodniach. Dziewczyna umówiła się na spotkanie z pewnym chłopakiem, którego znała od paru tygodni. Niall, namówiony przez brunetkę, towarzyszył jej w wyborze odpowiedniego stroju.
    - El, idziesz na randkę, a nie na spotkanie biznesowe. – zauważył blondyn.
    - Ugh, ile razy mam ci powtarzać, że to nie jest randka? – kiedy Eleanor się denerwowała, między jej brwiami pojawiała się urocza zmarszczka, którą Niall bardzo lubił wywoływać. Przy nim, Calder była po prostu sobą.
    - Idziecie na kolację, sami, więc to jest randka. – stwierdził Horan, za co dostał wściekłe spojrzenie od brunetki – No, dobra, dobra. Jeśli pomogę ci znaleźć jakieś ciuchy, to nie będziesz ciskała we mnie błyskawicami?
    Powiedział to bardziej, by rozładować napięcie między nimi. Ostatnio kłócili się, ale tylko o błahostki, które potem zostawały ofiarami żartów Niall’a. Od kilku dni spędzali każdą wolną chwilę ze sobą. Od czasu, do czasu wpadał Harry, który opowiadał im tylko o swoim dniu w pracy, a następnie wychodził z domu Eleanor, zostawiając przyjaciół (już teraz) samych.
    - Zależy od tego, jak bardzo będziesz pomocny. – odpowiedziała brunetka, przyglądając się w lustrze – Ale masz rację. Ten komplet nie pasuje do spotkania z kolegą.
    Niall wzniósł oczy ku niebu i przeszedł się między wieszakami z ubraniami. Sklep, w którym pracowała Eleanor był już od trzydziestu minut zamknięty, co pozwalało parze na samoobsługę. Oczywiście ekspedientka miała zamiar zapłacić za to, co by ewentualnie kupiła.
    - Jaki masz rozmiar? – zapytał się chłopak, wertując kolorowe bluzki.
    - M. – odkrzyknęła do niego dziewczyna.
    Blondyn, może i nie był wielkim znawcą mody, ale jako taką wiedzę na ten temat posiadał. Głównie z programów telewizyjnych, które uwielbiała oglądać jego matka. Chwycił kremową koszulkę w stylu omree (kolor u dołu koszulki był błękitny) oraz czarne rurki. Z półek z biżuterią wziął kolczyki perełki i podał wszystko dziewczynie. Eleanor wytrzeszczyła na niego oczy w zdumieniu, a następnie zniknęła w przebieralni.
    Brunetka bardzo lubiła towarzystwo Irlandczyka i musiała przyznać, iż traktowała go bardziej jak bliskiego przyjaciela, niż ochroniarza. Eleanor przebrała się w ciuchy, wybrane przez blondyna i stanęła przed chłopakiem, przyglądając się w lustrze.
    - To jest.. naprawdę świetny wybór, Niall! – ucieszyła się – Tylko brakuje.. – rozejrzała się po sklepiku i trafiła na beżowe kozaczki, na koturnie ze złotą ozdobą. – Ich.
    Gdy dziewczyna stanęła przed blondynem w wybranym przez niego komplecie, jej policzki oblały się delikatnym rumieńcem.
    - Wow. – uśmiechnęła się do jego odbicia w lustrze i przez chwile ich spojrzenia się spotkały. Horan stanął za brunetką i nie spuszczając z niej wzroku, dotknął jej ramienia. Calder przeszły ciarki po plecach. Złapała dłoń chłopaka i położyła ją sobie na biodrze, nadal spoglądając w cudownie niebieskie tęczówki blondyna.
    - Ślicznie wyglądasz. – odparł niskim głosem Irlandczyk. Sam nie wiedział, co nim kierowało. Po prostu czuł, że Eleanor jest blisko i chciał poczuć smak jej ust. Pragnął tego.
    Pod wpływem słów Irlandczyka, Calder oblała się kolejnym rumieńcem. Horan dotknął ustami obojczyka dziewczyny, składając na nim mokry pocałunek. Następnie obsypywał nimi szyję brunetki, aż dotarł do kącika jej ust. Para stała naprzeciwko siebie, nie spuszczając wzroku. Kolejnym zarejestrowanym przez Niall’a ruchem, było zbliżenie się Eleanor do jego twarzy i muśnięcie jej ust o jego. Czuł niedosyt. Cholerny niedosyt, który powoli przeinaczał się w głód. Nie pozwolił dziewczynie odsunąć się od niego, jakby ona tego w ogóle chciała. Naparł na jej usta swoimi, a ciało Eleanor zareagowało samo; zarzuciła swoje dłonie na szyję chłopaka, cofając się do tyłu, aż natrafiła na lustro, wiszące na ścianie. Ręce Irlandczyka z łatwością dostały się pod kremową koszulkę jego towarzyszki, i opuszkami palców dotykał jej skórę, co wywołało krótki jęk Eleanor. Pozwolił on językowi Niall’a zbadać wnętrze ust dziewczyny. Brunetka nie była mu dłużna, ponieważ w tamtej chwili ich języki muskały się nawzajem, dodając intymności. Panna Calder zgięła jedną nogę, by było jej wygodniej, a blondyn, w przypływie chwili, podniósł ją tak, by mogła owinąć swoje nogi wokół jego bioder. El, jedną dłonią, zaczęła ciągnąć Horan’a za włosy, co wywołało warknięcie chłopaka. Wszystko działo się tak szybko, iż nawet nie zdążyli zauważyć, kiedy ich oddechy z każdą możliwą sekundą, coraz bardziej przyspieszały, a pożądanie przejęło ich ciało, jak i duszę. Koszulka brunetki została zwinnie rozpięta i teraz blondyn całował jej dekolt, delikatnie masując lewą pierś. Eleanor przyległa bardziej do lustra swoimi plecami i przymknęła oczy, zagryzając dolną wargę. Jej ciało domagało się czegoś więcej. Więcej dotyku tych rozgrzanych dłoni Niall’a. W pewnym momencie poczuła w kroczu chłopaka, wybrzuszenie, co nieco ją przebudziło.
    - Niall – szepnęła, mając nadzieję, że chłopak jednak to usłyszy i tak był – My.. nie powinniśmy…
    Blondyn, w pierwszej sekundzie nie zrozumiał, co miała na myśli dziewczyna, jednak, kiedy zdał sobie sprawę, co tak naprawdę się wydarzyło, postawił brunetkę na podłodze, przejeżdżając dłońmi po swoich włosach.
    - Przepraszam. – odpowiedział cicho. Mówił to poważniej niż zwykle miał w zwyczaju. – Odprowadzę cię do tej restauracji, jeśli chcesz.
    Brunetka zapięła koszulkę na swoich piersiach i odwróciła się do lustra, aby przyjrzeć się ewentualnym szkodom. Jej włosy, opadały na ramiona, a usta były tylko odrobinkę opuchnięte od pocałunków. Niemniej, twierdziła, iż nie mogła uprawiać seksu z Niall’em, ponieważ jeszcze coś, malutkie coś, czuła do Lou, a i dochodziła do tego sprawa tego, iż obaj się przyjaźnili.
    - Poradzę sobie. To zaraz za rogiem. – odparła Eleanor, zakładając na siebie płaszcz – Możesz iść.
    Te dwa słowa, które wydobyły się z ust brunetki zraniły Horan’a. Mimo tego, iż nic ich nie łączyło – czuł się zraniony.
    - Jesteś pewna? – zapytał, a dziewczyna posłała mu jedno ze swoich spojrzeń, które miały tylko utwierdzić w przekonaniu jej rozmówcę, iż wie, co mówi – Okej. Jakby co, to dzwoń. Do mnie, czy do Harry’ego. Jak wolisz. – ton Niall’a był obojętny. – To… baw się dobrze na randce.
    Po tych słowach, blondyn, ubrany w swoją szarą kurtkę, wyszedł z butiku.
    Eleanor czuła się jakby była największą suką na świecie. Nigdy w życiu nie powiedziała wprost chłopakowi, by wyszedł; by zrobił cokolwiek. Zawsze używała grzeczniejszych sformułowań.
    Dochodziła godzina dziewiętnasta, więc nabiła ceny ciuchów, które miała na sobie i włożyła do kasy odpowiednią sumę pieniędzy, a następnie zgasiła światła i zamknęła lokal. Otuliła się cieplej beżowym szalikiem i dopięła swój płaszcz, poprawiając torebkę na ramieniu. Skierowała się w prawo, gdzie była umówiona z chłopakiem.
    Od czasu, kiedy Troy znalazł ją i zaczął jej grozić, była na baczności i każdy, nawet najmniejszy szczegół wydawał się jej być podejrzany. Nie chciała popadać w paranoję, ale z czasem zdała sobie sprawę, że nie jest bezpieczna w Londynie.
    - Eleanor! Hej, El!
    Odwróciła się w lewo, gdzie ujrzała wysokiego, umięśnionego blondyna o ciemnej karnacji, który bacznie się jej przyglądał. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, a zielone tęczówki chłopaka błysnęły, na sekundę, smutkiem – Calder posłała mu serdeczny uśmiech, podchodząc do niego.
    - Gabe, wydawało mi się, że byliśmy umówieni w Ramsey’s Centre. – wskazała za siebie, gdzie znajdował się lokal.
    Chłopak podrapał się po karku, unikając spojrzenia brunetki.
    - Tak było, ale… - zza postury blondyna wyłoniła się postać ubrana na czarno, której dziewczyna nie zauważyła. Gabe dodał rozkazującym tonem – Uciekaj stąd, Eleanor.
    Dziewczyna nie wiedziała, w jaki sposób zareagować na słowa kolegi. Nic już z tego nie rozumiała. Miała spotkać się z Gabe’em Mitchell’em – jej dawnym znajomym, a teraz ten sam chłopak kazał jej odejść.
    El cofnęła się o kilka kroków do tyłu, kiedy ujrzała mężczyznę, stojącego metr od Gabe’a. Muskularny, o kruczoczarnych włosach, przenikliwym spojrzeniu, ciemnej karnacji, z tatuażem, widocznym na szyi. Była to kobra, która sunęła wzdłuż jego ciała; teraz zakryta ubraniem wierzchnim, jednak..
     Ekspedientka zachłysnęła się powietrzem, gdy rozpoznała człowieka, stojącego przed nią. Troy Bennett. Jej koszmar się ziścił.
    - Eleanor Jane Calder – obrzydliwy ton Bennett’a zabrzmiał w uszach dziewczyny – Cóż za spotkanie. Nie sądziłem, że jesteś aż tak naiwna, by nabrać się na tę tanią sztuczkę z Mitchelle’m.
    - Co? – jej głos się załamał. Poczuła, że do oczu napływają jej łzy.
    Nie wiedziała, co robić. Patrzyła, na zmianę, to na Troy’a, to na Gabe’a. W tamtej chwili, żałowała, że odprawiła Niall’a do domu. Może zabrzmiało to głupio: odprawić kogoś, kto dbał o twoje bezpieczeństwo, narażając w ten sposób siebie, ale tak był.
    Czuła, że zginie. Na jednej z londyńskich ulic. Zostanie zamordowana przez swojego starego kolegę i jego popieprzonego kumpla – niegdyś dilera z Doncaster.
    - Zaskoczona? – zakpił Troy – Gabe był tylko wtyczką, która miała mnie doprowadzić do ciebie, dzisiejszego wieczora. Słono mu za to zapłaciłem, skarbie.
    - Nie mów tak do mnie. – szepnęła zdruzgotana dziewczyna.
    Bennett podszedł do brunetki. Stał teraz od niej zaledwie paręnaście centymetrów, a dziewczyna, czując okropny smród tanich papierosów, skrzywiła się. Mężczyzna wyciągnął swoją dłoń z kieszeni skórzanej kurtki i założył zagubiony kosmyk brązowych włosów Calder za jej lewe ucho. Brytyjka chciała cofnąć się do tyłu, jednak uniemożliwiła jej to brudna ściana jakieś kamienicy. Jak w jakimś tanim, amerykańskim filmie – właśnie tak się poczuła. Jej naiwność, za czasów szkoły, miała teraz swoje rezultaty.
    - Przez ciebie i tego całego Styles’a, wylądowałem w pierdlu, złotko. – szepnął w jej usta. Po policzkach dziewczyny zaczęły sączyć się gorzkie łzy. Mężczyzna je otarł kciukiem. – Gabe, nie będziesz mi już potrzebny. – podniósł ton, uświadamiając sobie, iż nie są sami.
    - Troy, wypuść ją. – blondyn odmówił polecenia, mimo to, iż nie było ono bezpośrednio mu przekazane – Nie jest niczemu winna.
    - Powiedziałem, nie. jesteś. mi. już. Potrzebny. Spierdalaj stąd! – zaakcentował każde słowo osobno, wkładając w to tyle jadu, ile tylko potrafił.
    Mitchell posłał jeszcze Calder smutne spojrzenie i wyszeptał „przepraszam”, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł. Dla Eleanor to równało się ze śmiercią.
    Troy, nie odsuwając się od brunetki, która cała się trzęsła, wyjął telefon ze swojej kieszeni i napisał krótkiego esemesa do jednego ze swoich ludzi. „Zabij go. Nie będzie mi już potrzebny”. Eleanor doskonale wiedziała, że nie mogła trafić gorzej.
    - A teraz się zabawimy, kochanie. – jego odrażający uśmiech; to była ostatnia rzecz, jaką zapamiętała dziewczyna.


    Mer stała za hotelową recepcją, spoglądając ukradkiem na Harry’ego, który pakował na specjalny wózek bagaże. Chłopak wyglądał na zamyślonego i z pewnością zaaferowanego ucieczką Louise z domu, w piątkowy wieczór. Od tamtego czasu, córka brunetów nie pytała się o swojego ojca, a Margaret nawet nie chciała rozpoczynać tego tematu, mimo, iż miała obowiązek wytłumaczyć jej dosłownie wszystko. Louis także był zdania, że jego dziewczyna powinna porozmawiać z dzieckiem, więc wyjazd do Doncaster przełożył na niedzielę.
    Padolsky miała mieszane uczucia, co do powrotu do rodzinnego miasta, jak i rozmowy z Lulu. Oba wymagały od niej odwagi, a w szczególności pewności siebie. Przez chwilę, zastanawiała się nad tym, by powiedzieć piłkarzowi, że nie może z nim jechać, ponieważ, z zaistniałej sytuacji (czyt. Ucieczka jej dziecka z domu), nie chciała wyjść na nieodpowiedzialną. Jednak, tak szybko jak wpadła na ten pomysł – tak szybko z niego zrezygnowała. Może i była, pewnego rodzaju, tchórzem, ale nie brakowało jej siły, by to przezwyciężyć.
    - Jaka jest tajemnica rodziny Padolskich? – z zamyślenia wyrwał ją głos Hannah, która stanęła przy recepcji, wracając z przerwy na lunch. Margaret spojrzała na nią jak na idiotkę, a blondynka uśmiechnęła się złośliwie. – Ty i Harry. Od dziesięciu minut patrzysz na niego, a on ukradkiem zerka na ciebie. Wydaje mi się, że zarywanie na dwa fronty nie jest w twoim stylu, Mer.
    Brunetka oprzytomniała i przeniosła swoje spojrzenie na Walker. Hannah nie była tą złośliwą suką z sąsiedztwa, która puszczała się na prawo i lewo. Po prostu miała jedną wadę: swoją bezpośredniość i brak jakichkolwiek zahamować, jeśli o chodzi o wyznawanie komuś prawdy na jego, bądź innych temat. Zazwyczaj była bardzo przyjacielska i pomocna, jednak bywały dni, gdy ta część jej natury gubiła się pod pokrywą ciężkiego dnia, bądź zerwania z chłopakiem.
    - Nie robię tego. – odparła pewnie brunetka – Po prostu są sprawy, które dotyczą także Harry’ego.
    - A co z Louis’em? – jej ton zmienił się na jeden z tych pełnych zainteresowania.
    Margaret opuściła wzrok na ladę i westchnęła cicho. To właśnie ten szatyn wzbudzał w niej najwięcej emocji. W ostatnich dniach był dla niej oparciem, którego potrzebowała i wesołą iskierką w życiu Louise, odskocznią od jej ucieczki i tematu z tym związanego.
    - Awww, rumienisz się! – zauważyła blondynka, a jej niebieskie oczy rejestrowały każdy możliwy ruch brunetki. – No, gadaj.
    Dla Padolsky nie było odwrotu.
    - Nie ma o czym tutaj mówić. – próbowała jednak się obronić, co wyszło na jej niekorzyść, gdyż Hannah nie spuszczała z niej wzroku – Uh, jeśli chcesz wiedzieć, a wiem, jak bardzo tego chcesz, to powiem ci, że ja i Louis jesteśmy parą. W ogóle, czytasz gazety, więc powinnaś o tym wiedzieć.
    - Wiedziałam o tym, ale chciałam usłyszeć to od ciebie. – uśmiechnęła się promiennie dziewczyna, a brunetka posłała jej zdziwione spojrzenie – Boże, ale cudownie. Masz chłopaka, który jest twoim pierwszym od bardzo dawna. Powinnaś go przy sobie zatrzymać jak najdłużej..
    - Hannah, mówisz to tak, jakby to była jakaś zabawka. – wtrąciła się Margaret, jednak Walker puściła jej uwagę mimo uszu i kontynuowała swój monolog.
    - .. i w dodatku jest to Louis Tomlinson. Największe ciacho XXI wieku! Nie wyobrażasz sobie, jakie masz szczęście, Mer.
    Brunetka wywróciła oczami i zajęła się czerwono-włosą dziewczyną, która właśnie podeszła do recepcji, prosząc o klucz. Obsłużyła ją i uśmiechnęła się – szczerze – nigdy nie potrafiła nie odwzajemnić czegoś nieszczerze, choć czasami i takie przypadki bywały.
    Gość GPH chwycił swoją małą, czarną walizkę i pociągnął ku windom, nie zawracając głowy Harry’emu, który i tak był już zawalony torbami podróżnymi innych osób.
    - Kochasz go? – zagadnęła blondynka.
    Mer przyjrzała się dokładnie swojej towarzyszce i oceniła opcje ucieczki. Niestety, nie miała zbyt dużego pola do popisu. Nie odpowiedziała sobie jeszcze na to pytanie, a z ust Louis’a ono także nie wypłynęło. Obawiała się, że to, co ich łączy nie jest jeszcze na tyle silne, by któreś z nich mogło użyć słów „kocham cię”. Mimo to, serce podpowiadało jej, iż właśnie to uczucie przeradza się w coś wielkiego, większego niż tylko zauroczenie, czy zakochanie, albo przyjaźń. To było coś niesamowitego.
    - Myślę, że tak. – szepnęła Margaret, wracając do swojej pracy.

piątek, 11 października 2013

Rozdział Piętnasty

AUTORKA: Ten rozdział jest wyjątkowo krótki, ponieważ nie chciałam dodawać nowego wątku. Zrobię to przy 16 rozdziale. :) Mam nadzieję, że mnie za to nie znienawidzicie.
Ogólnie, to myślę, że ten rozdział jest nudny. Serio, takie „a niech będzie”. Wyobrażenie o tym rozdziale miałam całkowicie inne – ale wyszło, jak wyszło. Nie zawsze jest dobrze, prawda? No właśnie.
Chciałabym też cieplusio powitać nowych czytelników! Cieszę się, że tyle komentarzy (WOOOOOW) pojawiło się pod rozdziałem 14. Nie mogłam w to uwierzyć! Obserwatorów też przybywa, a ich wyświetleniami ATAL może się pochwalić.
I cieszę się, że cierpliwie wytrwałyście do publikacji tego rozdziału. Gdyby nie brak Internetu w domu z pewnością wpis byłby na czas.
Dziękuję x


Londyn, 2013
Margaret czuła, że zawiodła samą siebie. Obwiniała tylko i wyłączenie siebie o to, że Louise uciekła. Miała świadomość, że, gdyby nie zrobiła awantury o ten cholerny wisiorek, który Harry dał swojej córce – z pewnością, do tego by nie doszło. Jednak brunetka mogła tylko ‘gdybać’. Ucieczka siedmioletniego dziecka wydaje się być nieprawdopodobna, ale nie niemożliwa. Równie dobrze, mogłoby się to wydarzyć w każdej chwili.
Najzabawniejsze było w tym wszystkim to, o ile to było w ogóle możliwe, że Louise nigdy nie miała objaw nieposłuszeństwa, czy też wczesnego buntowania się, w tym wypadku, bardzo wczesnego. Zachowywała się grzecznie, kiedy kazano jej coś zrobić – robiła to. Czasami, miała inne zdanie w danej kwestii, ale nigdy nie wzbudzała takiego strachu w swojej rodzicielce jak tego wieczora, kiedy wyszła z domu.
Padolsky, po telefonie, jaki wykonała do Harry’ego, założyła na stopy botki, płaszcz na ramiona i szalik wokół szyi, by być gotową do wyjścia. Łzy spływały po jej bladych policzkach. Dziewczyna nawet nie zwracała uwagi na to, że tusz, będący na jej rzęsach mógł się całkowicie rozpłynąć, czego w rezultacie nie chciała powstrzymać. Nie obchodziło ją to, jak wyglądała. Jej jedynym priorytetem było odnalezienie córki.
Styles powiedział, że w drodze do domu Mer, rozejrzy się po okolicy i sprawdzi ławki, sklepy, boiska – po prostu wszystko, co nieco uspokoiło Margaret. Recepcjonistka wpadła nawet na pomysł, by zadzwonić na policję, jednak ci nie byliby w stanie niczego zrobić, ponieważ można było zgłosić zaginięcie dziecka dopiero po 24 godzinach. Bynajmniej tak powiedział jej Harry, który wyperswadował jej tę koncepcję.
Minuty dłużyły się jej w nieskończoność. Minęło może z dziesięć od telefonu Louis’a, który poinformował Mer, iż za chwilę będzie. Mimo kontuzji, chłopak stawał na przysłowiowej głowie, byle tylko znaleźć się przy swojej ukochanej i wesprzeć ją w tym momencie. Margaret nie wymagała od niego tego, by rzucał wszystko i do niej przyjeżdżał, nie. Po prostu, w tamtym momencie, chciała poczuć jego bliskość i móc się wtulić w jego tors, by choć na chwilę wyobrazić sobie, że wszystko będzie dobrze. Ani na sekundę, przez jej głowę nie przestawały przewijać się scenariusze, jakie mogłyby się wydarzyć w tę zimną noc. Bała się o Louise bardziej niż o kogokolwiek innego. W końcu, mała brunetka była jej jedyną rodziną. Jedyną osobą, którą kochała (oczywiście, nie wykluczała dopisać do tych osób jeszcze Louis’a).
Dzwonek do drzwi wyrwał ją z zamyślenia. Rzuciła się biegiem do nich i otworzyła drewniane drzwi, a jej oczom ukazał się szatyn o cudownym spojrzeniu. Jego tęczówki błyskały troską. Louis, gdy ujrzał brunetkę – nie pytając o nic, wziął ją w swoje ramiona i pozwolił, by dała upust swoim emocjom. Potrzebowała tego jak nikt inny. Mer musiała poczuć, że jest ktoś, na kim może polegać.
Tomlinson objął Padolsky i zaczął pocieszająco masować jej plecy, jednak zdawał sobie sprawę z tego, iż nie poczuje zbyt wiele skoro miała na sobie płaszcz. Margaret schowała głowę w zagłębieniu jego szyi i pozwoliła łzom całkowicie opuścić jej oczy. Delikatny zapach perfum jej chłopaka pieścił jej nozdrza, choć sama jego obecność odrobinę podniosła dziewczynę na duchu.
- Znajdziemy ją, Mer. – szepnął szatyn, przymykając oczy i nasłuchując, czy aby brunetka przestała płakać. Nigdy nie lubił, kiedy dziewczyny płakały. – Nie mogła pójść daleko.
Recepcjonistka nieco się uspokoiła, jednak nadal była pełna obaw. A która matka by nie była? Mimo braku doświadczenia, który zdobywała z każdym dniem na nowo, nie była złą mamą dla swojej córki. Słuchała jej i starała się pomagać na tyle, na ile potrzebowała tego siedmiolatka. Ucieczka dziecka z domu zawsze było rozczarowaniem dla rodziców i zachodzeniem w głowę – co zrobili źle. Jednak w tym wypadku, Mer doskonale wiedziała, czego nie powinna była robić, a raczej, co powinna. Powinna była powiedzieć Louise, że Harry Styles był jej ojcem i czekać na reakcję córki, a nie zwlekać z tym tygodniami. Lu mogła poczuć się zraniona, mimo tego, że była tylko siedmiolatką.
- Schrzaniłam to, Louis. – odparła dziewczyna, wyswobadzając się z ramion chłopaka i patrząc mu w oczy. – Na całej linii.
- Nie mów tak. – Tomlinson otarł kciukiem spływającą łzę z jej policzka.
- Ale taka jest prawda – broniła swojego zdania brunetka – Gdybym powiedziała jej wcześniej…
- To by niczego nie zmieniło. – przerwał jej spokojnie piłkarz – Mer, Louise jest tylko dzieckiem. Wyobraź sobie, że jesteś na jej miejscu… Na pewno czułabyś się zawiedziona, prawda?
Margaret skinęła niepewnie głową.
W tym samym czasie, Harry zaglądał dosłownie w każdy zakamarek ulicy, którą szedł. Nie mógł uwierzyć w to, że Louise dowiedziała się, iż właśnie on jest jej tatą. Chciał, by znała prawdę, ale w głębi serca wiedział, że to Margaret miała rację i nie powinien był wyskakiwać z pomysłem, by wyznać prawdę ich siedmioletniemu dziecku. Poza tym, bardzo chciał powiedzieć swojemu przyjacielowi o tym, kim jest dla niego Lu, jednak obawiał się. Nie tego, że Niall wygada komuś o jego tajemnicy, ale tego, że Mer zabroni mu widywania się z córką. Co, jak co, ale Harry nie miał w zwyczaju łamać obietnic.
Stanął przed bramą od kamienicy, gdzie mieszkała Padolsky i rozejrzał się dokładnie. Jednak mimo wysiłku, nie zauważył niczego, co mogłoby pomóc mu w odnalezieniu córki, więc wszedł do budynku.


Perrie była bardziej niż pewna, że mała Louise potrzebuje cieplejszych ciuchów, bo mimo tego, iż w mieszkaniu Edwards było ciepło, to nie wystarczająco, by siedmioletnia dziewczynka była w stanie się ogrzać.
Podczas, gdy Zayn rozmawiał przez telefon z Danielle, Pezz poprosiła Louise, by została na sofie, w ich małym salonie, a sama poszła zdjąć swój płaszcz i buty. Blondynka skierowała się do sypialni i zaczęła szukać w szafie jakiegoś ciepłego swetra, bądź bluzy. Po ciężkich poszukiwaniach, znalazła, już nieużywaną, bluzę swojego narzeczonego. Chwyciła ją w dłoń i wybiegła z pomieszczenia, po to, by przekazać brunetce bluzę. Dziewczynka zdjęła kurtkę i nałożyła sobie na ramiona czerwone okrycie, po czym została okryta przez Perrie kocem.
- Jak się czujesz, Louise? – zagadnęła blondynka, kucając przy dziecku.
- Lepiej, dziękuję, proszę pani. – odpowiedziała niemrawo dziewczynka.
- Mów mi Perrie.
Padolsky uśmiechnęła się delikatnie do kobiety.
- Zrobię ci herbaty. – stwierdziła wesoło Edwards. Włączyła telewizor, by ich gość miał się czym zająć i poszła do kuchni, by zaparzyć gorącej herbaty dla całej trójki.
Blondynka oparła się o blat i obserwowała Louise. Mieszkanie, jakie kupili im rodzice Edwards nie było zbyt duże: średniej wielkości salonik, łazienka, kuchnia, dwa pokoje, balkonik. Nic nadzwyczajnego, jednak Perrie i Zayn ciężko pracowali, by utrzymać mieszkanie w dobrym stanie. Musieli odkładać każdy cent, by uzbierać w końcu na naprawę ogrzewania, które odmówiło im posłuszeństwa kilka tygodni wcześniej. Teraz mieli do dyspozycji jeden niewielki kaloryfer na prąd, który dawał im trochę ciepła.
- Pezz – w kuchni pojawił się mulat, kładąc telefon na blacie obok stojącej dziewczyny – Danielle powiedziała, że skontaktuje się z mamą Louise jak najszybciej to jest możliwe.
Malik, widząc zmartwiony wyraz twarzy swojej narzeczonej, podszedł do niej bliżej i przytulił do siebie. Pragnął szczęście swojej małej Perrie, jednak nie mógł jej go dać. Nie tak łatwo.
Dziewczyna wtuliła się w bluzę chłopaka i westchnęła cicho. Czasem czuła się taka słaba. Starała się być wsparciem dla Zayn’a, jednak bywały dni, że to właśnie ona potrzebowała tego bardziej od niego. Coraz mniej zostawało im pieniędzy na życie, a i  dochodziło więcej wydatków. Niekiedy, przestawała wierzyć, iż kiedykolwiek wyjdą na prostą. W połowie, pogodziła się już ze swoim ubogim życiem, mimo tego, że nigdy nie żyła ponad innych. W jej rodzinnym domu nigdy nie brakowało jedzenia, czy też ubrań. To Zayn był tym bardziej poszkodowanym, w ich związku. Poznał Perrie, kiedy spłonął dom jego rodziców. Rodzina Malików: Zayn, jego mama, tata, oraz trzy młodsze siostry: Doniyah, Waliyah, Saffa, została bez dachu nad głową. Wtedy wkroczyła Edwards i zaproponowała, by zajęli dwa pokoje w ośrodku pomocy, którego prezesem był wtedy ojciec blondynki. Siedemnastoletni Zayn nie był do końca przekonany, czy to dobry pomysł, ponieważ praktycznie nie znał rodziny Edwards. Perrie wtedy nie była dziewczyną w jego typie; cicha, spokojna, mul książkowy. Dopiero, gdy poznał ją bliżej, dostrzegł w niej coś więcej. Poznał prawdziwą Perrie Edwards. Dziewczynę, która miała wielkie serce; która potrafiła wysłuchać, pocieszyć. Była spokojna, ale tylko z zewnątrz, w środku brała górę jej wybuchowa strona, którą pokazała tylko Zayn’owi, podczas ich spotkań. Nie dalej, niż półtora roku od ich zaprzyjaźnienia się, mulat zaproponował blondynce bycie parą. Od tamtego czasu byli nierozłączni.
- Słuchasz mnie, w ogóle? – zagadnął Malik, a kąciki jego ust uniosły się ku górze. Perrie nawet nie zdała sobie sprawy, że odsunęła się od chłopaka tak, iż patrzyła mu w oczy – Odpłynęłaś, znowu. – w tonie Zayn’a nie było ani krzty wyrzutu.
- Um, wybacz.
Blondynka wywinęła się z uścisku chłopaka i wlała do trzech kubków wodę. Posłodziła ją i zaniosła do salonu, stawiając przed dzieckiem zielony kubek. Czuła za sobą obecność Malik’a, więc usiadła naprzeciwko brunetki, a obok niej zasiadł mulat. Podał jej czarny kubek, a sam upił łyk ze swojego niebieskiego.
- Dlaczego uciekłaś z domu? – zapytała cicho Perrie, obserwując dziewczynkę.
Louise niepewnie spojrzała w stronę pary.
- Usłyszałam jak moja mama rozmawiała z kolegą i… - zawahała się – poznałam prawdę.
- I to cię skłoniło do ucieczki? – Edwards uniosła brwi ku górze.
Padolsky skinęła jej głową, a Perrie, widząc, iż dziecko nie chce powiedzieć niczego więcej – odpuściła, zagadując dziewczynkę o jej hobby. Zayn, w tym czasie, odebrał telefon od Danielle, która poinformowała go, iż rodzice Louise są w drodze do ich domu. Chłopak przekazał tę informację dziewczynom.
Gdy Zayn przyglądał się tak Louise, stwierdził, iż byłoby wspaniale mieć dziecko. Właśnie, byłoby, ponieważ jemu to nie było dane. Obwiniał się za to, że nie mógł dać Pezz normalnej rodziny. Nie raz przychodziło mu do głowy, czy nie spróbować innej metody, ale zawsze na drodze stawał im jednej problem: brak pieniędzy. Musieli radzić sobie z tym, co mieli.
- Zaynee, otworzysz? – zapytała się go Perrie, znad kolorowej gazety, którą przeglądała wraz z Louise.
Brunet podniósł się z kanapy i odłożywszy kubek z herbatą na stół, przeszedł przez przedpokój i otworzył drzwi od mieszkania. Jego oczom ukazała się średniego wzrostu dziewczyna o szarych oczach, otulona szalikiem, w ciemnym płaszczu.
 - Zayn Malik? – jej cichy głos dobiegł do uszu chłopaka – Jestem Margaret Padolsky. Jest tutaj moja córka, Louise..
Mulat skinął jej głową, wpuszczając do mieszkania.
- Nie wiem, co było powodem ucieczki pani córki, ale widać po niej, że mocno to przeżyła. – szepnął nauczyciel.
Mer złapała się za głowę, mając świadomość tego, co mówił jej nieznajomy. Doskonale wiedziała, a raczej domyślała się, co mogła przeżywać Lulu.
- Pan jest nauczycielem, prawda? – zagadnęła brunetka.
- Uczę angielskiego w szkole Louise. – odpowiedział grzecznie mulat – Nie chcę pani oceniać, czy pouczać, ale proszę porozmawiać z córką.
Mer napotkała piwne tęczówki chłopaka. Mogła wyczytać z nich wiele; współczucie? troska? Cokolwiek to było, było szczere.
- Zrobię to, na pewno. – szepnęła recepcjonistka, a w tym samym momencie w progu pojawiła się narzeczona Zayn’a w towarzystwie dziecka. – Louise.
Mała Padolsky, kiedy tylko zobaczyła swoją rodzicielkę, rzuciła jej się w ramiona, a Mer kucnęła i wtuliła się w delikatne ciało córki.
- Przepraszam cię, mamo. Ja nie chciałam uciekać z domu, naprawdę.. – szepnęła Louise do ucha brunetki.
Margaret pocałowała ją w policzek.
- Nigdy więcej mi tego nie rób, rozumiesz? Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo się o ciebie bałam. – głos Mer załamał się pod koniec zdania.
- Przepraszam. – powiedziała bezgłośnie Louise.
W tym czasie, Zayn przytulił do swojego boku Perrie, która położyła głowę na ramieniu swojego ukochanego i przyglądała się scenie w przedpokoju.
Mer stanęła naprzeciwko pary i uśmiechnęła się delikatnie do nich.
- Dziękuję wam za to, że zajęliście się Louise. – spojrzała na Perrie, która ze zrozumieniem skinęła jej głową – Nie wiem, jak mogłabym się wam odwdzięczyć.
- Może po prostu Louise nam obieca, że już nigdy nie ucieknie z domu i będziemy kwita. – blondynka uśmiechnęła się do Edwards.
- Obiecuję. – powiedziała siedmiolatka.
Louise zaczęła zdejmować z siebie bluzę, która należała do Zayn’a, jednak ten kucnął przed dziewczynką i przerwał jej czynności, podając jej kurtkę.
- Zatrzymaj ją. – posłał jej jeden z najszczerszych uśmiechów – A powód, dla którego uciekłaś… może wcale nie jest taki straszny jak go malują? – szepnął tak, by tylko ona to usłyszała.
Lu skinęła niepewnie głową.
- Dziękuję, panie Malik.
Zayn podniósł się z ziemi i spojrzał na brunetkę, która wyglądała już nieco lepiej, niż, kiedy przywitał ją w progu.
- Jeszcze raz, bardzo wam dziękuję. – Margaret złapała Lulu za rączkę i powoli skierowała się w stronę drzwi – I przepraszam za kłopoty.
- To był dla nas zaszczyt, gościć Louise w naszych skromnych progach, prawda kochanie? – Perrie szturchnęła swojego narzeczonego, na co chłopak od razu się uśmiechnął.
- Zawsze jest u nas mile widziana.
Mer wraz z Louise pożegnały się z narzeczonymi i zeszły na dół, gdzie w samochodzie Padolsky, siedział Louis. Margaret doszła do wniosku, z Harry’m, iż chłopak nie powinien z nimi być, ponieważ obawiał się reakcji Louise. Postanowili, wspólnie, że Styles przyjdzie następnego dnia do Padolskich i na spokojnie porozmawiają z ich córką.
Louise, na widok piłkarza uśmiechnęła się wesoło i usiadła na tylnim siedzeniu samochodu. Kiedy Mer zajęła miejsce pasażera, po lewej stronie, Tomlinson odnalazł jej dłoń i ścisnął w geście dodania otuchy. W końcu wszystko potoczyło się dobrze.





ZA BRAK AKAPITÓW ITP PRZEPRASZAM, ALE CHWILOWO NIE MAM DOSTĘPU DO WORDA.(;

Obserwatorzy