poniedziałek, 28 lipca 2014

Rozdział Czterdziesty Drugi

Londyn, 2014
W głowie Niall'a zaczęło coś niemiłosiernie głośno pikać i właśnie ten dźwięk nie dawał mu spokoju. Słyszał też kilka głosów dochodzących gdzieś z oddali, jednak żadnego z nich nie potrafił rozpoznać. Czuł się jakby był w połowie głuchy. Chciał poruszyć ręką, dać komuś jakiś znak, żeby tylko ktoś zwrócił na niego uwagę, jednak nie był w stanie zrobić jakiegokolwiek ruchu. Jedyne, co udało mu się zrobić, to otworzyć oczy. O tak, jego turkusowe tęczówki z początku widziały tylko biały sufit, jednak kiedy ostrość wróciła, chłopak mógł przekręcić głowę trochę w lewo i ujrzeć maszyny szpitalne, a gdy spojrzał w drugą stronę, ujrzał brunetkę siedzącą na krześle i trzymającą w jego dłoni swoją własną. Kąciki jego ust ledwo widocznie drgnęły ku górze; Eleanor tutaj była. Jej głowa spoczywała na łóżku, podobnie jak połowa jej ciała; widać było, iż spała. Niall nie zamierzał jej wybudzać, spożytkował ten czas bardzo dobrze, mianowicie, zaczął się jej przyglądać. Może nie widział wyrazu jej twarzy, ale samo to, że tu była, z nim, podnosiło go bardzo na duchu.
Właśnie, dlaczego był w szpitalu?
Zmarszczył brwi, zastanawiając się nad odpowiedzią na swoje pytanie. Ostatnią rzeczą, jaką pamięta było wysiadanie z samochodu przed wielkim, starym budynkiem, który kiedyś uznawano za najlepszą galerię w Londynie. Później... Właśnie, później ujrzał Harry'ego kiwającego mu głową na znak. Znak? 
Po chwili skupienia dotarło do niego, iż powodem, dla którego trafił do więzienia był jeden człowiek, który od dłuższego czasu uprzykrzał życie jego przyjaciołom. 
W momencie jak wraz z Harrym wszedł do środka starej siedziby Harrods, u ich boku stanął napakowany szatyn, który zaprowadził ich do jednego z opuszczonych gabinetów, gdzie czekał na nich Ashton. Chłopak miał sprzedać im kokainę, a gdy Niall rzucił mu na stół pieniądze, ten wywrócił oczami i prychnął.
- Tylko tyle? - zakpił ze swoich klientów - Brakuje dwóch tysięcy.
- Co?! - Horan powoli tracił cierpliwość - Mówiłeś, że ten towar kosztuje pięć stów! 
- Niall, spokojnie. - Harry dotknął jego ramienia i sam postanowił włączyć się do rozmowy - Mój kolega ma rację, powiedziano nam, że tyle musimy zapłacić. 
- W takim razie źle was  poinformowano. - zaśmiał się Ashton  - Dwa tysiące, albo nici z koki.
Ta jedna chwila wystarczyła, by Styles zrobił trzy kroki do przodu i wyjął z kieszeni swoich spodni sztylet. Z perspektywy czasu, Niall musiał stwierdzić, iż to był naprawdę głupi pomysł, bo to, co stało się później samo tego dowiodło.
- Co chcesz mi tym zrobić, co? - ponownie po sali rozbrzmiał głos prawej ręki Bennetta - Przestraszyć?
Złość w oczach Harry'ego mówiła Ashtonowi, iż nie powinien igrać z ogniem, jednak któż by tego nie zrobił, jeśli miał pod sobą czwórkę umięśnionych kolesi, gotowych do ataku? Skinął głową na nich, a kilkanaście minut później, po wyczerpującej dla dwóch chłopaków bójce, Niall wylądował z sztyletem Styles'a w swoim udzie, a sam Harry wił się z bólu z powodu ciosów zadanych przez osiłków.
- Amatorzy. - usłyszeli obcy głos, dochodzący zza nich, a gdy blondyn otworzył jeszcze na sekundę oczy, ujrzał przed sobą wysokiego bruneta; najbardziej zadbanego z całego zgromadzenia, więc musiał stwierdzić, iż to właśnie on był Bennettem; osobą, która zraniła Eleanor. Jednak na jego nieszczęście, nie był w stanie nic mu zrobić. Stracił wiele krwi i to go osłabiło. Jedyne, co słyszał przed straceniem przytomności to wrzaski i dźwięk broni.
Westchnął, próbując poruszyć palcami u swojej lewej dłoni. Po kilku próbach, udało mu się rozprostować kości i prawą ręką sięgnąć do głowy Calder. Zaczął delikatnie bawić się włosami swojej przyjaciółki, dopóki nie poczuł jak powoli się wybudza ze swojego snu. Przyglądał się jej jak podnosi głowę ku górze i rozgląda się zaspanymi oczami po pomieszczeniu, a gdy widzi blondyna, jej śpiące tęczówki napierają ciepła, a usta wykrzywiają się w uśmiechu.
- Niall - szepnęła dziewczyna, podnosząc się z krzesła i przytulając do chłopaka - boże, nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo się bałam. - szepnęła, odsuwając się od niego.
Horan uśmiechnął się delikatnie, czując, że nie powie nic dopóki nie dostanie wody. Pokazał swoją dłonią na gardło, a brunetka natychmiast chwyciła kubek z wodą i słomką i przystawiła mu ja do ust. Po chwili odłożyła na miejsce, a Niall poczuł się nieco lepiej.
- Jak się czujesz? - zapytała się  drżącym głosem Eleanor.
- Dobrze. - Calder skinęła głową na jego odpowiedź - Co z Harrym?
- Leży piętro niżej, ma kilka potężnych siniaków i złamaną rękę, kilka żeber. - wzruszyła ramionami jakby ją to nie obchodziło - Należało wam się. Idąc tam, pokazaliście, że jesteście totalnymi głupkami.
- Już to słyszałem. - odparł wesoło Niall - Ale na serio, wszystko z nim okay?
- Tak, jego siostra przy nim jest i.. Louis.. - dokończyła.
Niall zmarszczył ponownie brwi.
- Jak zadzwoniłam na policję, to znaczy do Roberta, powiedział mi, że kilka godzin wcześniej wypuszczono Louisa za kaucją. - wytłumaczyła dziewczyna.
- Czyli.. Plan się nie powiódł? 
- Nie, to znaczy złapali Bennetta. - uśmiechnęła się El - Jedynym problemem jest to, że to nie on podrzucił Louisowi sterydy do torby.
- Jak to? Przecież...
- Tak uznaliśmy. Jednak nie mieliśmy na to dowodów. - zauważyła - Policja odkryła, że jeden z piłkarzy, z drużyny Louisa miał epizod z narkotykami i zaczęli szukać. Okazało się, że to on był odpowiedzialny za wpakowanie naszego przyjaciela do pierdla.
- Czyli odrzucono zarzuty? - zainteresował się Niall - Od Lou?
- Jeszcze nie, ale sprawa jest w toku. - uśmiechnęła się Eleanor. 
Przez kilka minut panowała cisza, którą zagłuszała tylko ta szpitalna maszyna. Blondynowi grała ona już na nerwach, natomiast Calder uśmiechnęła się do siebie. Niall przyjrzał się jej dokładniej; miała podkrążone oczy i trochę rozmazanego tuszu przy lewym oku.
- Jak długo tutaj jesteś? - zapytał.
- Dwa dni. - odpowiedziała po prostu brunetka, a Horan poczuł się winny.
- Powinnaś wrócić do domu i odpocząć. Wyglądasz okropnie. 
- Dzięki, zawsze marzyłam o tym, by to usłyszeć. - zakpiła wesoło dziewczyna - Ale wybaczę ci to tylko dlatego, że też nie jesteś w zbyt dobrej formie.
Kąciki ust chłopaka uniosły się ku górze. Naprawdę starał się opanować uśmiech, jaki powstawał na jego twarzy, jednak z każdą sekundą stawało się to coraz trudniejsze.
- El?
- Tak, Niall? 
- Miałabyś coś przeciwko, g-gdybym zaprosił cię na r-randkę? - jąkał się. Był także sobą zawiedziony, ponieważ nie w taki sposób zamierzał ją o to zapytać. Chciał, by wszystko było idealnie... Ugh, Horan, nie oświadczasz się, tylko zapraszasz dziewczynę na randkę, ogarnij się, pomyślał.
Twarz Brytyjki rozświetlił szeroki uśmiech.
- A zamierzasz to zrobić? - uniosła brew ku górze.
- A zgodzisz się?
- Tak.
- To tak. - Niall poczuł jak pewien rodzaju ciężar spada mu z serca. - W takim razie jesteśmy umówieni?
- Jesteśmy umówieni. - uśmiechnęła się brunetka.
Przez kolejne dziesięć minut, para rozmawiała, dopóki nie przerwał im lekarz, informując, iż czas odwiedzin się już skończył, więc Eleanor była zmuszona opuścić salę Irlandczyka. Na korytarzu spotkała Margaret z Louisem i Louise. Dziewczynka siedziała wtulona w swoją matkę, a ta głaskała delikatnie jej ramię. Piłkarz na widok swojej przyjaciółki wstał z krzesła i podszedł do niej.
- Czy możesz mi wytłumaczyć, dlaczego zachowaliście się jak nienormalni?!
Oh, racja. Calder jeszcze nie miała możliwości porozmawiania z Louisem, ponieważ przyszedł  do szpitala dopiero tego wieczoru.
- Louis - upomniała go Mer, zerkając na siedmiolatkę, która poruszyła się z powodu podniesionego głosu chłopaka.
Szatyn westchnął, czując, że powinien nieco ochłonąć, jednak perspektywa, iż jego przyjaciołom mogłoby się coś stać tylko i wyłącznie przez ich własną głupotę było gorsze niż cokolwiek innego. Choć... choć w pewnym sensie to on był powodem ich zachowania.
- Złapali Bennetta, Lou. To jest najważniejsze. - powiedziała pewnym siebie głosem Eleanor.
- Tak, kosztem życia  Harry'ego i Nialla - odezwał się natychmiast Tomlinson.
- Oni żyją.
- Mało brakowało, a byłoby inaczej - ponownie westchnął, łapiąc się za głowę i zamykając na kilka sekund oczy - Po prostu nie wierzę, że byliście zdolni zrobić coś tak  nieodpowiedzialnego.
Brunetka uśmiechnęła się pod nosem, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że jej przyjaciel się poddał i nie zamierzał już dalej drążyć tematu. Zawsze tak robił, gdy czuł, iż nie wygra.
Ciesząc się z tego, że ma przed sobą piłkarza całego i zdrowego, Eleanor podeszła do chłopaka i przytuliła się do niego. Przez sekundę, szatyn się wahał, jednak w chwili, gdy odwzajemnił uścisk, jego mięśnie się rozluźniły.
- Fajnie, że już jesteś - szepnęła Eleanor, a Louis musiał się odsunąć, by spojrzeć jej w oczy i skinąć głową.
Musiał przyznać, iż przez kilkanaście sekund było trochę niezręcznie, więc zrobił krok w tył, przenosząc wzrok na swoją dziewczynę, która próbowała zignorować całą sytuację i zająć się zabawą włosami swojej córeczki.
- Powinniśmy już jechać. - zauważył cicho szatyn - El-
- Taksówka na mnie czeka. - weszła mu w słowo dziewczyna, po czym odwróciła się do Margaret - Do zobaczenia, Mer.
Recepcjonistka posłała jej przyjacielski uśmiech, a kilkanaście sekund później, Calder opuszczała już oddział, na którym się znajdowali. Louis odwrócił się do swojej dziewczyny, napotykając jej zmęczone spojrzenie.
- Chodź... - szepnął do brunetki, po czym wziął na ręce Louise, której nogi owinęły się wokół jego brzucha, a ramiona szyi. Margaret szła przy swoim chłopaku, od czasu do czasu zerkając na niego, aby upewnić się, iż na pewno na był.
Podróż samochodem trwała zaskakująco krótko z powodu późnej pory; ulice Londynu nocą były opustoszałe. Louise przez całą drogę spała na tylnym siedzeniu, zapięta w pasy, a Louis, prowadząc pojazd co chwilę posyłał niepokojące spojrzenie swojej dziewczynie, która siedziała obok niego z głową opartą o szybę. Chciała jak najszybciej dostać się do domu i położyć się spać.
- Mer, wiesz, że to nic nie znaczyło, prawda? - ciszę przerwał szatyn, nie spuszczając wzroku z ulicy.
Padolsky leniwie przeniosła na niego swoje spojrzenie, usiłując zrozumieć, co takiego właśnie powiedział jej ukochany.
Zmarszczyła brwi.
- To w szpitalu, z Eleanor. - podążył z wyjaśnieniami chłopak.
- Och.
- Nie chcę, żebyś myślała, że-
- Louis, spokojnie, przecież to zwykłe przytulenie. Każdy tego czasami potrzebuje, a wy jesteście przyjaciółmi. - Margaret wymusiła uśmiech na swoich ustach.
- Niby tak, ale widziałem twoje spojrzenie i miałem wrażenie, że cię to zabolało. - wymamrotał chłopak.
Dziewczyna nie czuła się na siłach, by przyznać się do tego, iż to, co powiedział piłkarz było po części prawdą; gdyż gdzieś w środku poczuła delikatne ukłucie, widząc Eleanor z Louisem. Choć doskonale wiedziała, że nic ich nie łączyło, jednak widok przytulających się... Był dla niej po prostu czymś, czego wolałaby nie widzieć w najbliższym czasie. Być może był to powód hormonów, w końcu była w ciąży.
- Wszystko jest okay, Lou. - odpowiedziała po chwili ciszy, i w tamtym momencie zdała sobie sprawę, iż była naprawdę wyczerpana.
Zauważyła kątem oka jak Tomlinson skina głową.
W mieszkaniu, Louis odniósł siedmiolatkę do jej łóżka, a następnie, widząc, iż Margaret bierze prysznic, poszedł do kuchni, by napić się wody. Zastanawiał się nad tym, co wydarzyło się w przeciągu ostatnich trzech dni; począwszy od jego wyjścia z więzienia, a skończywszy na wizycie w szpitalu, gdzie trafili jego dwaj najlepsi przyjaciele. Miał ochotę przypierdzielić Harry'emu za to, iż porwał się z Niallem na tak chory plan, jednak za każdym razem, kiedy o tym myślał - coś go hamowało. To dlatego, że dzięki im, Bennett trafił w ręce policji i przypuszczalnie można by było uznać, iż ich życie wróci do normy; bez zbędnego strachu o drugą osobę.
Oparł się plecami o lodówkę i przymknął oczy, aby móc pozbyć się niepotrzebnych myśli. Chciał zapomnieć o całym piekle, jakie przeszedł w więzieniu, mimo, iż nie traktowano go tam źle. Zakolegowałby się ze swoim kolegą z celi, gdyby nie swoje zamknięcie w sobie. Był-
- Lou? Dobrze się czujesz? - usłyszał zmartwiony głos Mer, który jednocześnie pozwolił mu przestać myśleć o jednym z najgorszych epizodów w jego życiu oraz sprawił, że chłopak wrócił na ziemię.
Otworzył oczy i ujrzał przed sobą niską dziewczynę, która ubrana była w czarne, krótkie szorty i szarą koszulkę z napisem, sięgającą jej do połowy spodenek. Jej włosy spięte były w warkocza.
Piłkarz odłożył szklankę na blat, po czym podszedł do swojej ukochanej, łapiąc ją w talii i przyciągając do siebie. W odpowiedzi na jej pytanie, złożył pocałunek na jej ustach. Z początku, Mer była zaskoczona jego nagłą akcją, jednak kilka sekund później odwzajemniła jego gest, łapiąc za kraniec jego koszulki i stając na palcach. Uwielbiała być zaskakiwana w taki sposób, a już w szczególności przez niego.
- Przepraszam - szepnął w usta Padolsky.
- Za co? - dziewczyna odsunęła się od niego na taką odległość, by móc spojrzeć mu w oczy. Widziała w nich desperację, choć mogła dopatrywać się także tych radosnych iskierek.
- Ostatnio nie byłem zbyt dobrym chłopakiem. Chciałbym ci to jakoś wynagrodzić i-
W tym momencie, brunetka położyła swojego palca wskazującego na ustach chłopaka, a na jej ustach pojawił się ciepły uśmiech.
- Przestań wygadywać takie bzdury, bo naprawdę się na ciebie obrażę. - Margaret połączyła ich wargi w krótkim pocałunku. - Zajrzę jeszcze do Lu. - wyswobodziła się z uścisku szatyna i przeszła do pokoju swojej córki. Ku jej zaskoczeniu, dziewczynka nie spała, tylko siedziała na łóżku po turecku, trzymając w rękach maskotkę, którą kiedyś dał jej Louis. - Skarbie, dlaczego nie śpisz?
Zielonooka spojrzała na swoją rodzicielkę, by następnie posłać jej delikatny uśmiech.
- Myślałam. - szepnęła siedmiolatka, a Mer uniosła brwi ku górze zaskoczona odpowiedzią swojej córki.
- O 11 w nocy? - dziecko skinęło jej głową, a brunetka usiadła na przeciwko Louise, przyglądając się jej uważnie - Nad czym myślałaś?
Przez minutę dziewczynka nie odpowiadała, zastanawiając się, czy to, co powie, nie zabrzmi głupio.
- Bo Caroline dostała na urodziny psa, a ja niedługo też będę mieć urodziny i-i...
- Chciałbyś psa? - zapytała zdumiona recepcjonistka, a Louise w odpowiedzi niepewnie skinęła jej głową - Lu, myszko, posiadanie zwierzątka to duża odpowiedzialność, wiesz? To tak jakbyś miała dziecko, którym musiałabyś się cały czas zajmować.
- Ale bym z nim wychodziła i bawiła, mamo, proszę.
Margaret westchnęła.
- Zastanowię się nad tym, okay? Ale niczego nie obiecuję. - powiedziała poważnym tonem brunetka - Ostatnio wiele się wydarzyło i.. I wydarzy. Nie chcę podejmować zbyt pochopnych decyzji, no i muszę porozmawiać z Lou na ten temat, w końcu będziemy razem mieszkać..
- Okay. - Louise uśmiechnęła się wesoło do swojej mamy.
- W takim razie kładź się spać. Ciocia Perrie jutro przyjdzie nas odwiedzić. - Mer przykryła swoją córkę fioletową kołdrą, nie zważając na to, iż dziewczynka się nie umyła, ale mogła przymknąć na to oko zważywszy na późną godzinę.
- Dobranoc mamusiu.
- Kolorowych snów, szkrabie.
Mer pocałowała siedmiolatkę w czoło i wstała, aby zgasić lampeczkę stojącą na szafce nocnej przy łóżku i wyjść z pokoju, kierując się do swojej sypialni, gdzie na łóżku leżał już Louis, a krople wody spływały po jego mokrych włosach. Mimo tego, iż chłopak wzrok utkwiony miał w swojej komórce, Margaret zdołała zauważyć, że się ogolił przez co wyglądał na o wiele młodszego niż można byłoby powiedzieć.
Dziewczyna zgasiła światło i w tamtym momencie chłopak odłożył iPhone'a i spojrzał na swoją ukochaną. Margaret usiadła obok niego, po czym zapaliła nocną lampkę i ponownie odwróciła się do piłkarza. Jego zazwyczaj niebieski kolor oczu ukazywał teraz jakby odcień szarości i dosłownie poświatę zieleni, która zawsze ujmowała Mer. Podobnie jak ciepło bijące od nagiego torsu sportowca, kiedy dotknęła jego ramion swoimi chłodnymi dłońmi. Szatyn nachylił się nad brunetką, a wtedy do jej nozdrzy dotarł zapach żelu pod prysznic Axe, który kiedyś mu kupiła. Poza tym, pachniał tak.. po swojemu; tak louisowo.
Tomlinson musnął wargi swojej dziewczyny swoimi, a gdy poczuł jak Mer odwzajemnia jego pieszczotę, postanowił ją pogłębić. Choć nadal całowali się namiętnie jakby jutra miało nie być, Louis nie marzył o niczym ponad to. Nie chciał jej ranić, a co najważniejsze, nie chciał zranić ich dziecka. To nie było tak, iż nie chciał się z nią kochać, oczywiście, że chciał, jednak w tamtym momencie, mógł usunąć swoją frustrację seksualną na tyny plan, aby na pierwszym pojawiła się sama bliskość osoby, którą kochał. Dlatego też, odsunął się o kilka centymetrów od Margaret, aby spojrzeć w jej szare, błyszczące tęczówki. Nie łamał ich kontaktu wzrokowego, jednocześnie podwijając szarą koszulkę Padolsky, która poczuła chłodne powietrze uderzające w jej goły brzuch, co także spowodowało gęsią skórkę. Kolejnego kroku szatyna, Mer się nie spodziewała; chłopak musnął opuszkami palców nagie ciało dziewczyny, a następnie złożył kilka pocałunków poniżej pępka.
- Lou - zachichotała brunetka, gdyż gesty piłkarza ją dosłownie łaskotały - Co ty robisz? - zapytała, jednak nie doczekała się odpowiedzi; szatyn ponownie zostawił mokry pocałunek na brzuchu swojej dziewczyny - Louuuis, to mnie łaskocze - zaśmiała się radośnie.
- Pokazuję naszemu dziecku jak bardzo je kocham. - powiedział cicho pomiędzy kolejnymi pocałunkami chłopak.
Na szczęście, dla Margaret, Tomlinson, po kilkunastu sekundach odsunął się od jej brzucha i podparł się ramionami, by móc zawisnąć ponownie nad ciałem swojej ukochanej. Tym razem pocałował jej usta w sposób, jaki nigdy przedtem tego nie robił; z czystą ciekawością, ostrożnością, a jednocześnie delikatnością. Następnie, składając delikatne pocałunki, na jej obojczyku i szyi, co doprowadzało Mer do szaleństwa.
- I jak bardzo kocham ciebie - musnął ją za uchem, szepcząc - Za twoje piękne oczy... - jego dłonie chwyciły ją w talii i przesunęły gwałtownie w dół, aby była dosłownie na przeciwko niego - za twój uroczy śmiech... - zaczął ją delikatnie łaskotać, sunąć opuszkami palców po bokach jej brzucha, co sprawiło, iż się zaśmiała - za twoje wielkie serce.. - musnął ustami, poprzez koszulkę, miejsce pomiędzy piersiami brunetki - wspaniałe usta... - w tamtym momencie naparł na jej wargi. Margaret jęknęła w usta swojego chłopaka, łapiąc za jego kark i pogłębiając pocałunek. Dzięki temu posunięciu, język szatyna był w stanie utorować sobie ścieżkę do wnętrza ust dziewczyny; ich pieszczota była zakończona cichym mlaśnięciem oraz przyspieszonymi oddechami.
To była jedna z wielu rzeczy, których brakowało Mer podczas nieobecności piłkarza w jej życiu; tych pocałunków, idealnie dobranych słów, pełnych miłości spojrzeń..
Brytyjczyk położył się za Padolsky, obejmując ją w pasie i przyciągając do siebie tak, że leżała wtulona w jego tors, jednocześnie będąc odwróconą plecami do niego. Jego dotyk sprawiał, iż zapominała o całym bożym świecie.
- Też cię kocham, Lou. - szepnęła brunetka, a w odpowiedzi na jej wyznanie, szatyn cmoknął jej głowę.
Przez kilka minut, w sypialni panowała całkowita cisza; Louis jeździł swoim palcem wskazującym po ramieniu swojej partnerki, kreśląc na nim nieznane mu wzory. Wszystko, dla niego, zdawało się zmierzać ku dobremu.
- Lou? - zapytała cichutkim głosem Margaret.
- Mhm?
- Chciałbyś mieć syna czy córkę? - brunetka zagryzła swoją dolną wargę, w oczekiwaniu na odpowiedź.
Usłyszała jak jej chłopak wypuszcza powietrze z ust.
- Syna z twoimi oczami. - poczuła jak się uśmiecha - A ty?
- Podobnie, tyle że wolałabym, by wyglądał dokładnie tak jak ty.
Louis bardziej wyobrażał sobie synka jako chłopca o szarych oczach i brązowych włosach, którego nosek był taki sam jak u jego dziewczyny.
- A imię? - zapytała ponownie Mer.
- Dla chłopca? - zastanowił się przez chwilę - Sean, Dylan? Może Kyle?
- Podoba mi się Kyle. - brunetka ścisnęła dłoń Louisa. Kyle Tomlinson, naprawdę jej się podobało - Dziewczynkę chciałabym nazwać Sophie albo Cassie. Mój tata zawsze chciał mieć wnuczkę o imieniu Diana, a ja zawsze się upierałam, że moja córka nie będzie nazywać się tak jak księżna Anglii.
Kolejne pięć minut, para milczała, odpływając we własną krainę myśli.
- Kyle Christopher Tomlinson albo Cassie Margaret Tomlinson? - ciszę przerwał wesoły głos piłkarza.
- Nie chcę, by moja córka miała na drugie tak jak jej matka. - skrzywiła się dziewczyna - Cassie, po prostu Cassie.
- W takim razie zostaje tylko Kyle. - szatyn objął brunetkę ramieniem i przymknął oczy - Śpij już, kochanie.
Margaret podobnie jak jej partner, zamknęła oczy i przez kolejne pięć minut usiłowała zasnąć, jednak jedna myśl nie dawała jej absolutnie żadnego spokoju; myśl o tym, iż przez tak długi czas zataiła informację, ze spodziewa się  dziecka.  Postanowiła więcej nie oszukiwać swoich przyjaciół i jak najszybciej powiedzieć im o tej wspaniałej nowinie, a na pierwszy rzut miała iść Perrie - o którą Mer najbardziej się martwiła.


***

Autorka: chyba nie jest zbyt nudno, mhm? Wiem, że mogłyście spodziewać się większej akcji, bo złapanie kolesia, który ich gnębił, bla bla bla.. ale nie byłam w stanie napisać niczego ciekawszego. Stwierdziłam, że i taak nie ma potrzeby, bo kogo by obchodził los Bennetta? Nie mnie! Niech gnije w pudle. Ale-ALE na pewno napomknę co nieco o rozprawie przeciwko niemu, + jeszcze ślub Zayna i Perrie i coś innego :) Także chwilę jeszcze razem spędzimy.
Miałam napisać coś jeszcze... AH! Właśnie lepiej Cassie czy Sophie> Dylan czy Kyle? Obie pary imion mi się podobają, ale... no :D
Love you xx

czwartek, 24 lipca 2014

Rozdział Czterdziesty Pierwszy

Autorka: cholernie wam dziękuję za komentarze pod poprzednim rozdziałem. jestem rozdarta i to całkowicie, bo niby mogłabym coś jakoś więcej naskrobać, jednak nie wiem już sama... Się zobaczy :D
tak tylko mówię przy okazji; odświeżyłam wizerunki bohaterów.
ok, wymęczyłam jakoś ten rozdział. serio, wymęczyłam, bo pisałam go ponad tydzień, a wyszło jak zwykle.
możecie też znaleźć to opowiadanie na wattpadzie, o tutaj .





Londyn, 2014
Kilka godzin później, Margaret pojechała do szkoły po swoją córkę. Louis chciał jej towarzyszyć, jednak stwierdziła, że lepiej będzie, gdy zostanie w domu, ponieważ ostatnimi czasy, dziennikarze nie dawali odetchnąć ani jej, ani jego trenerowi. 
W drodze do placówki, dziewczyna zastanawiała się, w jaki sposób będzie wyglądało ich dalsze życie. W końcu nie zawsze dzieli się dach z potencjalnym kryminalistą; potencjalnym, gdyż Mer była w stu procentach przekonana, iż jej chłopak jest niewinny, a to, że trafił na dwa i pół tygodnia do aresztu tymczasowego jest sprawką nikogo innego jak Troy'a Bennett'a. Nie odkryła jeszcze, co ten koleś miał do Louisa, ale jeśli kiedykolwiek się dowie, będzie pierwszą osobą, która skopie mu tyłek, tak się śmiała w myślach, bo w rzeczywistości była przekonana, iż Tomlinson nie pozwoli jej nawet na pójście na ewentualną rozprawę przeciwko dilerowi.
Brunetka zaparkowała na szkolnym parkingu i opuściła samochód, otulając się ciaśniej szarym szalikiem, gdyż z nieba zaczął prószyć śnieg. Lekki wiatr rozwiał jej włosy, co tylko wywołało u niej uśmiech. Zdała sobie także sprawę, iż nie doceniała małych rzeczy; pogoda, która ulegała zmianie cały czas, uśmiechu swojej córki, towarzystwa przyjaciół, czy też filiżanki herbaty czekającej na nią zaraz po wejściu do kuchni.
- Mer? - usłyszała znajomy głos, dochodzący zza niej, więc odwróciła się, by ujrzeć przed sobą Danielle we własnej osobie - Boże, kochana, co słychać?
Padolsky odwzajemniła uścisk, jakim obdarowała ją nauczycielka i skinęła z uśmiechem głową, uświadamiając sobie, że ostatnia lekcja się jeszcze nie skończyła.
-  Wszystko dobrze. A ty, jak sobie radzisz z macierzyństwem? Właśnie, co robisz w szkole? - Margaret uniosła jedną brew ku górze, przyglądając się brunetce.
- Wpadłam tylko do sekretariatu po parę dokumentów i przy okazji odwiedziłam dzieciaki. - wzruszyła ramionami - Co u Louisa, jak trzyma się po powrocie?
Recepcjonistka już otwierała usta, by jej odpowiedzieć, kiedy doszło do niej, iż nikt z jej znajomych jeszcze nie wiedział o tym, że Louis wyszedł z więzienia. Wpatrywała się w brązowe oczy swojej koleżanki, mrużąc delikatnie swoje.
- Um, jest okay, tak myślę. - odpowiedziała niepewnie brunetka - Skąd wiedziałaś, co zrobić? - dodała nieco mocniejszym głosem.
- Mam znajomości, Mer. - uśmiechnęła się lekko, a widząc przenikliwe spojrzenie Brytyjki, Peazer wyjaśniła dalej - Mój kuzyn pracuje w prokuraturze. Porozmawiałam z nim i pomógł.
- Nielegalnie? - zainteresowała się Margaret, a myśl o tym, iż ktoś taki kochany jak Danielle mógłby posunąć do łamania przepisów.
- Oczywiście, że nie! - odpowiedziała Dani - Lane, mój kuzyn, powiedział mi, czego szukać, aby zwolnić Louisa z więzienia, a ja powtórzyłam to jego prawnikowi. Z resztą, w kartotekach nie było o nim za wiele. Prawie nic, co oznacza, że masz naprawdę dobry gust, jeśli chodzi o facetów.
Przez chwilę, Padolsky analizowała to, co właśnie usłyszała. Dzięki Danielle, jej chłopak mógł być z nią i to właśnie jej zawdzięczał wolność. Zrobiło się jej tylko odrobinę smutno, z powodu, iż nikt jej nie powiedział o planie, jaki posiadała Peazer.
- Dziękuję - szepnęła Mer, a kąciki jej ust drgnęły ku górze.
- Jesteście mi bliscy, oboje. Nie mogłabym postąpić inaczej. - uśmiechnęła się brunetka. W tym samym momencie zadzwonił dzwonek. - Lecę, bo muszę jeszcze pojechać po Ivy do rodziców. Do usłyszenia! - Danielle cmoknęła Mer w policzek i odeszła.
Padolsky przez kilka sekund stała w jednym miejscu, zastanawiając się, w jaki sposób wyrazić swoją wdzięczność za gest Payne, jednak przeszkodziło jej w tym kilkoro uczniów, którzy niechcący szturchnęli jej ramię i wyrwali z zamyślenia. Dziewczyna skierowała się do szatni, gdzie zazwyczaj czekała na swoją córkę. Nie minęło pięć minut, a ku niej biegła niska brunetka, uśmiechając się radośnie, a u towarzyszył jej Ethan.
- Mamo! - Louis rzuciła się Margaret na szyję jakby nie widziała jej przez bardzo długi czas.
- Cześć skarbie. Jak było w szkole? - szarooka odsunęła się odrobinę, by móc widzieć drobną twarz swojej córki.
- Dzieci nienawidzą tego pytania, mamo. - jęknęła Lulu.
- Wiem coś o tym. - uśmiechnęła się ciepło Brytyjka, poprawiając kołnierz kurtki dziewczynki - Ethan, czekasz na mamę? - zwróciła się do chłopca.
- Tak, proszę pani. - Horan odpowiedział - O, już jest. - wskazał na kobietę, idącą w ich kierunku - Hej mamo.
Maura stanęła przy Ethanie i przytuliła go do siebie na powitanie, po czym obdarowała Louise promiennym uśmiechem.
- Dzień dobry, ciociu. - przywitała się mała Padolsky, a Mer uniosła brwi ku górze ze zdziwienia. - Mamuś, to jest ciocia Maura, mama Ethana.
Brunetka wyciągła dłoń w stronę starszej kobiety i uśmiechnęła się.
- Margaret Padolsky, jestem mamą Louise.
- Miło mi jest cię w końcu poznać. - Maura uścisnęła jej dłoń - Maura Horan.
Mer skinęła głową, czując się odrobinę niezręcznie w towarzystwie starszej kobiety. To nie było tak, iż jej nie lubiła, czy coś, po prostu miała wrażenie, że jeśli powiedziałaby cokolwiek głupiego, Maura natychmiast by na nią inaczej patrzyła.
- O rany, Ethan, musimy już iść. - uśmiechnęła się przepraszająco w stronę brunetki - Powinnaś kiedyś wpaść z Louise na ciasto, Margaret.
- Z miłą chęcią - odparła dziewczyna, a następne co ujrzała to machającą rączkę Ethana. Gdy Horanowie zniknęli jej z pola widzenia, westchnęła i spojrzała na swoją córkę - Czekamy jeszcze na Eleanor?
- Nie było jej dzisiaj - mruknęła Lu.
- Jak to? Skąd wiesz?
- Pani Hale, poprosiła mnie bym poszła do sekretariatu po kredę i nie było tam Eleanor. - odpowiedziała zgodnie z prawdą dziewczynka.
- Okay, dziwne. - wymamrotała pod nosem Brytyjka, jednak stwierdziła, iż zadzwoni do niej później i wszystkiego się dowie. - Lu, nikt cię dzisiaj nie zaczepiał?
Dziewczynka pokręciła przecząco głową, a kiedy znalazły się w samochodzie, Margaret odwróciła się jeszcze do tyłu, aby móc spojrzeć na wesołą twarzyczkę swojej córki.
- Louis wrócił. - powiedziała brunetka, obserwując dziecko - I chciałabym, żeby z nami zamieszkał.
Siedmiolatka uśmiechnęła się szeroko.
- Nie przeszkadza  ci to? - zapytała się brunetka. Margaret stwierdziła, iż powinna porozmawiać z nią o tym wszystkim, co ostatnio się wydarzyło, gdyż nie chciała, aby Louise uważała, że Mer jej nie kocha. Bo mimo tego, iż dziewczynka była jeszcze młoda i to bardzo, Padolsky wolała, by wiedziała o jej ciąży, czy też wielkim uczuciu, jakim darzy piłkarza.
- Mamo, to Louis Tomlinson - przypomniała jej dziewczynka - każdy chciałby być na moim miejscu. - rozpromieniła się - I nie, nie przeszkadza. Kochasz go, a Eleanor mówiła, że miłość jest czymś najpiękniejszym w życiu.
Margaret uśmiechnęła się do swojego dziecka, słysząc jej słowa.
- Mam najlepszą córkę na świecie, wiesz?
- Wiem - zachichotała zielonooka, zapinając pasy bezpieczeństwa - A ja mamę.
Dla takich chwil jak ta, Mer mogła żyć. Nikt nie mógł jej odebrać nieograniczonej miłości do swojej córeczki, cokolwiek by się nie wydarzyło.
Droga do domu zajęła im dziesięć minut, a ciszę zagłuszała przyjemna muzyka z radio. Mer zastanawiała się, w jaki sposób powiedzieć swojej jedynej córce, iż będzie miała rodzeństwo. Nigdy nie przypuszczała, że będzie w takiej sytuacji. W końcu Louisa znała tylko niecałe pięć miesięcy, a już zaszła z nim w ciążę. Co, jeśli jego mama się go wyrzeknie za taką nieodpowiedzialność? Nie każda matka jest taką nieczułą... suczą, jak twoja, pomyślała brunetka i pokręciła głową. Musiała też powiedzieć przyjaciołom, że spodziewa się dziecka. Nie bała się reakcji Nialla, Harry'ego, Paynów, czy Eleanor. Najbardziej obawiała się Perrie. Nie wiedziała dlaczego, ale czuła, że sprawi jej wielką przykrość...

*

- Eleanor, wszystko będzie dobrze, nie martw się. - powiedział do telefonu Niall, pakując do samochodu torbę z potrzebnymi jemu i Harry'emu rzeczami. Oboje stwierdzili, iż najbezpieczniejszym pomysłem będzie, by Calder została w domu. Oczywiście, z początku dziewczyna protestowała i miała zamiar jechać z nimi, jednak chłopcy przekonali ją, żeby tego nie robiła.
Teraz miała wyrzuty sumienia.
- Jak mam się nie martwić?! - uniosła swój głos, wstając z fotela i kierując się do okna, za którym się już ściemniało. - To samobójstwo. Wracajcie.
- Daj spokój, przeanalizowaliśmy wszystko już z dziesięć razy! - usłyszała oburzony ton Stylesa. Widocznie komórka Nialla był na opcji głośnomówiącej - Nic nam się nie stanie.
- Uh huh, już to widzę. - zakpiła brunetka wątpiąc w to, iż ich plan się powiedzie - To głupie, wy jesteście głupi.
- Jeśli chcemy, by Louis wyszedł z więzienia, musimy wrobić Bennetta, Eleanor. - powiedział spokojnie Harry, a Calder z trudem przyznała mu rację.
- Wiem, wiem. - mruknęła do telefonu, czując, iż jest na przegranej pozycji. - Ale obiecajcie, że zadzwonicie.
- Kochanie, nie martw się. - tym razem głos zabrał Niall - Gdy dotrzemy na miejsce, puścimy ci sygnał i pół godziny od tego momentu zadzwonisz po gliny i ich nakierujesz.
Eleanor poczuła się odrobinę pewniej, jednak nie była pewna przez co; dlatego, że Niall nazwał ją "kochaniem", czy po prostu wierzyła w to, iż uda im się wyjść z tego bez szwanku.
- Okay - westchnęła - Nadal twierdzę, że nie powinniście tego robić... Eh, powodzenia, chłopcy.
- Do usłyszenia, El. - pożegnali się i rozłączyli.
Niall usiadł na miejscu  pasażera i zapiął pasy, chowając komórkę do kieszeni swoich czarnych jeansów. Ich plan był prosty; mieli wejść do środka, spotkać się z Ashtonem i kupić od niego towar. Bennett byłby głupi, gdyby się pojawił, dlatego też mieli zamiar udawać, iż nie wiedzą o tym, że ma mieszkanie na strychu budynku, gdzie dojść miało do spotkania. W rzeczy samej, Horan nie do końca był pewnym siebie chłopakiem, jednak w tym wypadku chodziło o coś znacznie większego niż pomoc w wyciągnięciu przyjaciela z więzienia; chciał zaimponować pewnej dziewczynie, a nie znał innego sposobu na zrobienie tego. Okay, może były inne możliwości, jednak ten naplątał się mu najszybciej pod nos.
- Jedziemy, kochanie? - zaśmiał się pod nosem Harry, wkładając kluczyk do stacyjki.
- Oh zamknij się. - wywrócił oczami blondyn. Ostatnie, czego potrzebował to głupie uwagi i dokuczanie.
- Nie, dlaczego? - zakpił wesołym głosem brunet - Przecież nie ma w tym nic dziwnego. W nazywaniu swojej koleżanki kochaniem. Nawet ja to czasem robię. Może Blair by mnie nie zostawiła, gdybym na pierwszej randce tak się do niej zwracał-
- Harry! - jęknął Horan, zerkając na niego kątem oka, a kiedy zauważył, iż chłopak się już uspokoił, westchnął ciężko - Lubię ją, okay?
Samochód wjechał na drogę pełną pojazdów.
- Tylko głupiec by nie zauważył.
- Ha, śmieszne. - mruknął Niall, odwracając się do okna i przyglądają się tym, co się za nim działo.
Po kilkunastu sekundach ciszy, zagłuszonych tylko dźwiękiem silnika i zniecierpliwionym stukaniem w kierownicę Harry'ego, chłopak podjął się podtrzymania rozmowy.
- Zaproś ją gdzieś.
- Co? - Irlandczyk zmarszczył brwi, a sekundę później zrozumiał, o czym mówił jego przyjaciel - Nie mowy.
Styles skręcił w prawo, po czym zerknął na blondyna.
- Dlaczego? Przecież Louis ma Margaret, nie będzie mu to przeszkadzało. Poza tym, oni praktycznie nigdy nie byli razem, tak na poważnie.
- Nie o to chodzi. - odpowiedział cicho Niall. Wiele razy chciał zaprosić Eleanor na kolację, czy do kina, jednak zawsze przed oczami pojawiał mu sie obraz obolałej brunetki, którą znalazł na ulicy, całą w siniakach, przemarzniętą.
- A o co? - zapytał Harry, jakby niewystarczająco go już wkurzył.
- Po prostu... - przerwał w połowie zdania, wzdychając - boję się, że ją zranię.
Auto zatrzymało się na czerwonym świetle, więc Harry miał doskonałą okazję ku temu, by odwrócić się w stronę przyjaciela i przyjrzeć mu się uważnie. Siedział z ręką opartą na szybie, która podpierała jego głowę, był zapatrzony w zieloną Toyotę, stojącą przed nimi.
- Człowieku, nie znam osoby, która byłaby bardziej wrażliwa niż ty. - zauważył - Jesteś przystojny, uroczy, opiekuńczy i szczery. Lepszego kandydata na chłopaka to ze świecą szukać!
Niall spojrzał na Brytyjczyka z uniesionymi brwiami ku górze.
- Stary, dzięki, ale zaraz pomyślę, że jesteś gejem, czy coś. - w sposób, jaki to powiedział, Harry usłyszał nutkę rozbawienia.
- Bez obaw, nie jesteś w moim typie. - zaśmiał się brunet, odwracając się na powrót do kierownicy i ruszając do przodu.
Horan ponownie zrobił młynka oczami, kiwając delikatnie głową na boki. Miał tylko nadzieję, że ich plan wypali, a on będzie mógł wrócić do domu i zdobyć się na odwagę, by zaprosić Eleanor na randkę.
Skoro mowa o Calder, dziewczyna przez kolejne dziesięć minut od rozmowy z chłopakami nie mogła usiedzieć na miejscu. Chodziła po całym mieszkaniu, próbując robić cokolwiek; zaczęła nawet układać swoje ubrania w jednej z szafek, które od dawna na nią czekały. Jednak nic nie pozwalało jej myślom odbiec od tego, co miało się  wydarzyć za kilkanaście minut.
- Debilizm, totalny kretynizm. - mruknęła do siebie, pochylając się nad łóżkiem, by wziąć szklankę z nocnej półki. Następnie skierowała się do małej kuchni, gdzie włożyła naczynie do zlewu i poszła do salonu. Usiadła na sofie, czekając na sygnał od przyjaciół.
Pięć minut później, jej komórka powiadomiła ją o tym, iż plan trzeba zacząć wdrążać w życie. Westchnęła i nastawiła sobie minutnik na 20 minut, po to, by nie zapomnieć zadzwonić po gliny. Specjalnie skróciła czas, ponieważ uważała, że pół godziny to stanowczo za długo i coś mogłoby im się stać. Nie chciała usłyszeć w wiadomościach, iż któryś z jej przyjaciół został postrzelony, pobity, czy zaginiony.
W pewnym momencie, w jej głowie pojawiła się uśmiechnięta twarz Niall'a; jego oczy błyszczały z podekscytowania, a policzki były ledwo widocznie różowe. Sposób, w jaki się jej przyglądał sprawiał, iż nogi Eleanor uginały się pod nią, a świat przestawał istnieć, gdy chłopak poświęcał jej choć chwilkę uwagi.
Przez bardzo długi czas, starała się unikać jakichkolwiek kontaktów fizycznych od płci przeciwnej. Z emocjami było gorzej; obecność Niall'a wcale nie ułatwiała odrzucania myśli o tym, że coś do niego czuje. Wręcz przeciwnie. Za każdym razem, kiedy go widziała, czuła, że jest bezpieczna, że potrafi znowu być szczęśliwa i to właśnie przy nim. Kilka razy widziała jak Horan wstrzymywał się od dotknięcia jej, czy też powiedzenia czegoś, jednak stwierdziła, iż po prostu był nieśmiały, aż do tego momentu. Ostatnie trzy tygodnie sprawiły, że zaczęła postrzegać go inaczej niż zwykle; jak atrakcyjnego chłopaka, nie tylko przyjaciela. Starała się odtworzyć wieczór, kiedy byli sami w butiku, a między nimi zaiskrzyło, jednak zaraz potem nachodził ją wstrętny obraz twarzy Bennetta - człowieka, który zniszczył jej życie.
Teraz chciała być szczęśliwa. Chciała poczuć się potrzebna, być kochaną, kochać.
Dystans, z jakim podchodził do niej Niall był wytłumaczalny; po prostu bał się, że zrobi jej krzywdę jednym dotykiem. Ona sama z początku była przerażona trochę tym, w jaki sposób on na nią oddziaływał; cały jej strach wyparowywał, a zamiast tego pojawiało się uczucie bezpieczeństwa. A teraz marzyła o tym, by dać mu jakiś znak, żeby zrobić krok w stosunku ich znajomości. Sama nie ośmieliłaby się tego zrobić, ponieważ nadal coś ją zatrzymywało. Może musiała się przełamać, jednak doskonale wiedziała, iż zajęłoby jej to o wiele więcej czasu niż Niallowi uświadomienie sobie, iż jest gotowa.
Dźwięk dzwonka wyrwał brunetkę z rozmyśleń. Natychmiast rzuciła się w stronę komórki i wyłączyła budzik, po czym wybrała numer do Roberta - gdyż stwierdziła, iż ten najszybciej jej pomoże - i czekała na to, aż chłopak odbierze. Gdy tak się stało, przez kilka sekund, Eleanor milczała.
- Halo, Eleanor, to ty? - zapomniała, że Padolsky miał jej numer.
- Um, tak, Robert musisz wysłać policjantów do... - zerknęła na kartkę, która leżała na stoliku kawowym - starego budynku firmy Harrods. Niall z Harrym tam są, podobnie jak Bennett i jego ludzie.
- O czym ty mówisz? - usłyszała szelest po drugiej stronie i kilka głosów.
- Wpadliśmy na pomysł, żeby wrobić Bennetta, a Harry z Niallem są przynętami. Proszę, jedźcie tam i złapcie go. - mówiła bardzo szybko.
- Oszaleliście już do reszty!? - wydarł się do słuchawki, tak jak spodziewała się Eleanor - To jest sprawa  policji, nie wasza kurwa!
- Wiem, wiem, ale chcieliśmy udowodnić, że to Troy wrobił Louisa i, i-
- Louis wyszedł dzisiaj z więzienia, Eleanor. - wtrącił się jej w połowie zdania - A tych dwóch kretynów osobiście zamorduję, jeśli tylko się pojawią w zasięgu mojego wzroku.
- Co? - zapytała cicho - Jak? Robert, co?
Niestety, ku jej nieszczęściu, chłopak się rozłączył. Brunetka siedziała przez kilkanaście sekund otępiała, nie będąc pewną, co zrobić.
Louis wyszedł z więzienia, a ona o niczym nie wiedziała. Gdyby tylko ktoś jej, Harry'emu, czy Niallowi powiedział, z pewnością nie musieliby realizować swojego porąbanego planu! Jednak było już za późno. Najważniejsze, że policja wiedziała i wszystko powinno pójść we właściwym kierunku, prawda?

czwartek, 10 lipca 2014

Rozdział Czterdziesty

Autorka: Chcę jak najszybciej skończyć to opowiadanie, bo mam go już chwilowo dość. I przepraszam za długą nieobecność (wg mnie), ale jak już czytałyście na drama class, byłam bez internetu. ;]
*zakochana  w nowym wyglądzie bloga*


Londyn, 2014
Perrie z trudem wspięła się na piętro, po schodach, wraz z trzema torbami w dłoniach, a następną rzeczą, jaka przyniosła jej kłopoty, było odnalezienie w kieszeni płaszcza klucza od drzwi. Z ciężkim westchnięciem zaczęła swoje poszukiwania, co w rezultacie skończyło się jedną, papierową torbą lądującą na ziemi. Ze zrezygnowaniem, dziewczyna pokręciła głową, jednak zamiast pozbierać owoce, które się z niej wysypały, włożyła kluczyk do zamka i go przekręciła, a następnie weszła do małego przedpokoju i postawiła na komodzie resztę zakupów, po czym wróciła na korytarz i schyliła się po mandarynki i jabłka. Chwilę później już stała na nogach, kierując się do swojego mieszkania.
- Dzień dobry, czy zastałem może pana Malika? - usłyszała męski głos, dochodzący zza niej, a kiedy się odwróciła, ujrzała przed sobą wysokiego mężczyznę z torbą i w charakterystycznym ubiorze; listonosz.
- Nie, jest w pracy. Mogę jakoś pomóc?
- W zasadzie to tak. Prosiłbym tylko o podpis odebrania listu. - brunet uśmiechnął się do Edwards, pokazując kopertę.
- Um, dobrze. - dziewczyna odwzajemniła uśmiech i przełożyła sobie torbę do jednej dłoni, aby móc podpisać kartkę dla mężczyzny.
- Dziękuję bardzo, miłego dnia! - listonosz wręczył jej kopertę, po czym zniknął z  pola widzenia blondynki.
- Nawzajem. - mruknęła do siebie Brytyjka, a następnie weszła do mieszkania, zamykając drzwi za sobą. Położyła kopertę na komodzie, a torby zaniosła do kuchni, by móc wziąć się w końcu za obiad.
Przez ostatnie kilka tygodni, sytuacja finansowa pary się znacznie poprawiła. Przede wszystkim ze względu na premię i awans Perrie i jej wypady do Mullingar, gdzie pilnowała, aby lokal został dobrze urządzony. Była wdzięczna Niall'owi za zaufanie, jakim ją darzył, ponieważ dzięki niemu, narzeczeni mogli przeżyć od wypłaty do wypłaty. Może nie było to życie, gdzie codziennie mogliby wychodzić do restauracji na kolację, ale dla nich wystarczające. Ani Perrie ani Zayn nie czuli potrzeby, aby wydawać pieniądze na tak beznadziejne rzeczy.
Blondynka wyjęła z szafki miskę i zaczęła kroić ogórka.
Od pewnego czasu, czuła, iż zbliżyła się jeszcze bardziej do swojego narzeczonego; często rozmawiali i doszli do wniosku, że jeszcze przed końcem roku, wezmą ślub. Perrie nie liczyła na nic spektakularnego; jak dla niej, uroczystość mogłaby się odbyć w małym kościółku, a cała impreza na jakieś średniej wielkości sali, także przytulnej. Nie zamierzała zapraszać bóg wie kogo; po prostu rodzinę i kilkoro znajomych. Jej suknia nie musiała być kupiona za 10 000 funtów, a fryzura wyniosła; chciała, aby ten dzień był idealny, nie przerysowany i tandetny.
Z dnia na dzień, przyzwyczajała się coraz bardziej do myśli, że nie będzie mieć dziecka. Nie miała do nikogo pretensji, widocznie tak chciał los. Wraz z Zayn'em doszła do wniosku, iż adopcja będzie dla nich najodpowiedniejsza, ale dopiero wtedy, kiedy oboje się wybiją z długów i zakupią lepsze mieszkanie, w bezpieczniejszej okolicy. Fakt, czasami było jej przykro z tego powodu, bo komu by nie było, jednak ignorowała tę myśl i starała się uśmiechać, aby nie mieć powodu do sprzeczek ze swoim ukochanym.
Edwards wrzuciła na rozgrzaną patelnię filet rybny, a następnie wymieszała ogórka, pomidora i kapustę w misce, odpowiednio je doprawiając i używając sosu do sałatek.
- Mhm, co tak ładnie pachnie? - dobiegł do niej głos Zayn'a dochodzący z przedpokoju, a po chwili ujrzała chłopaka idącego w jej stronę. - Dawno nie gotowałaś. - brunet objął ją od tyłu i złożył delikatny pocałunek na jej policzku.
- Bo nie miałam czasu. - uśmiechnęła się ciepło dziewczyna, odkładając na bok drewnianą łyżkę, którą mieszała sałatkę. Odwróciła się przodem do swojego narzeczonego i zarzuciła mu ręce na szyi - Robię twoją ulubioną rybę.
- A co na deser? - ich spojrzenia nie mogły od siebie uciec.
- Zależy. - poruszyła brwiami blondynka, po czym stanęła na palcach i złączyła ich usta w czułym pocałunku. Przyjemne dreszcze, jakie pojawiły się w dole pleców Perrie, uświadomiły ją, iż bardzo tęskniła za swoim ukochanym, a mocne szarpnięcie, dzięki któremu ich miednice się ze sobą zderzyły, a Edwards poczuła jak jej chłopak kuca i łapie ją za uda, przekonały ją, że tęsknota nie była jedyny uczuciem, jakiego jej brakowało.
Zayn, unosząc blondynkę ku górze i sadząc ją na ladzie, nie pomyślał o tym, ile szkód może tym narobić; mianowicie miska, w której znajdowała się sałatka, przewróciła się, a jej część wylądowała na szarym blacie. Perrie oderwała się od ust chłopaka i jęknęła cicho, widząc, co takiego się stało.
- Zaaayn, to jest nasz obiad! - oburzyła się, jednak brunet nie przestawał jej całować w szyję, więc z oporem użyła dłoni, aby go od siebie odsunąć - Zayn, obiad. - powtórzyła powoli, powstrzymując śmiech.
Nauczyciel niechętnie odsunął się od blondynki i pozwolił jej zejść z blatu, aby następnie zaczęła sprzątać trochę sałatki, która opuściła przypadkowo naczynie.
- Rozmawiałeś z dyrektorką o tym przeniesieniu? - zainteresowała się Perrie, przypominając sobie, że dyrektorka szkoły podstawowej obiecała Zaynowi, że jeśli przepracuje tam dwa lata, pomoże mu znaleźć pracę w miejscu, gdzie powinien teraz być, czyli w liceum. Może to wydawać się dziwne, ale Malik studiował tyle, żeby pracować gdzieś, gdzie będzie bardziej doceniony niż w podstawówce. Gdy szukał pracy, po zakończeniu studiów, nigdzie nie chciano go przyjąć z powodu braku jakiegokolwiek doświadczenia, teraz to się zmieniło.
- Napisze mi referencje, jeśli będę potrzebował. - wzruszył ramionami chłopak, próbując unormować oddech.
- To chyba dobrze. - uśmiechnęła się pod nosem Perrie, podchodząc do kuchenki i przewracając filety na drugą stronę. - A właśnie, na komodzie jest list do ciebie.
Malik zmarszczył brwi, przyglądając się swojej narzeczonej.
- Od kogo?
- Nie wiem, nie otwierałam. - odpowiedziała blondynka, wywracając oczami.
Chwilę później, Zayn zniknął w przedpokoju. Kilka sekund po otwarciu listu, oparł się o stół w kuchni, a oczy wyszły mu z orbit. Edwards zainteresowała się tym, co wywołało u niego taką minę, więc podeszła do chłopaka i zerknęła mu przez ramię.
- Co to? - przygryzła dolną wargę swoich ust, kiedy Zayn nadal był wczytany w treść listu.
- Przyjęli mnie na stanowisko nauczyciela języka angielskiego w liceum. - odpowiedział cicho, nadal nie wierząc w to, co się wydarzyło.
- O rany, to świetnie! - ucieszyła się blondynka - Ale kiedy? jak? gdzie?
Malik lustrował wzrokiem białą kartkę.
- Kilka tygodni temu wysłałem wniosek do amerykańskiej szkoły, gdzie poszukiwano nauczyciela z minimalnym doświadczeniem i proszę. Mam zacząć we wrześniu, ale proszą, abym wcześniej się pojawił i zapoznał z umową.
Perrie była szczęśliwa, że marzenie jej ukochanego się spełniło, jednak po dłuższej chwili dotarły do niej słowa, jakie wypowiedział chłopak. Zdecydowała się udawać, że jeszcze tego nie zauważyła, gdyż chciała się dowiedzieć, dlaczego Zayn nie cieszył się na tą wiadomość.
- Dlaczego mam wrażenie, że wcale cię to nie cieszy? - uniosła brwi ku górze, obserwując swojego narzeczonego.
- Cieszy, bardzo tylko... To są Stany. - mruknął chłopak - A ty masz pracę tutaj i...
- Zayn, jeśli to jest to, czego najbardziej pragniesz, to naprawdę nie ma problemu. - uśmiechnęła się do niego blondynka - Poza tym, zaczynasz od września, a do tego jeszcze sporo czasu.
- A co z Pepper Mint? Niallem?
- Najwyżej namówię go, by otworzył nową kawiarnię w Ameryce. Sam mówił, że chciałby poszerzyć działalność. - odpowiedziała z łatwością.
Przez chwilę para milczała, a jedynym dźwiękiem, zagłuszającym tę ciszę był tłuszcz na patelni, na której smażyły się filety. Perrie już nie raz deklarowała Zayn'owi, że go nigdy nie opuści, a świadomość, iż mieliby wyjechać na drugi kontynent była równie przerażająca, co ekscytująca.
- Zaczniemy tam od zera. - mruknął brunet.
- Nie będzie gorzej niż mamy tutaj. - uśmiechnęła się Perrie, co także udzieliło się chłopakowi - Zrób jak uważasz, Zayn, ale mówię ci, jeśli nie przyjmiesz tego stanowiska będziesz kretynem.
- A obiecasz mi coś? - Malik odłożył kopertę z listem na stole i położył dłonie na talii swojej ukochanej, spoglądając jej w oczy.
- Zależy. - powtórzyła swoją odpowiedź sprzed kilku minut.
- Weźmiemy ślub przed wyjazdem. - uśmiechnął się.
Źrenice Perrie zrobiły się większe niż dotychczas, a usta wygięły w delikatnym uśmiechu, a w oczach jej partnera pojawiły się wesołe iskierki.
- Poważnie? - uniosła brwi ku górze. Niby o tym rozmawiali, jednak i tak dziewczyna nie wierzyła, iż jej wymarzony dzień kiedykolwiek nadejdzie.
- Za miesiąc, dwa, czy pięć... To dla mnie bez różnicy. Liczy się to, że mam ciebie, Pezz.
- Kocham cię, Zayn. - przytuliła się do niego, chowając w zagłębieniu jego szyi. Odszepnął takie same słowa do swojej narzeczonej, po czym pocałował ją w czoło. - Musimy umówić się z księdzem i załatwić salę, suknię, garnitur, menu.. O boziu..
Edwards odsunęła się od bruneta, wyliczając kolejno następne ważne dla ich ślubu rzeczy, a Malik, słysząc blondynkę zrobił wielkie oczy; jej naprawdę na tym zależało, pomyślał. W rzeczy samej, a której dziewczynie nie zależałoby na ślubie z mężczyzną swojego życia?


Margaret podniosła głowę ku górze, wycierając twarz ręcznikiem, po czym odwiesiła go na haczyk, a sama spojrzała w lustro, wiszące nad umywalką. Musiała wziąć sobie kolejny dzień urlopu, by nie straszyć gości hotelu swoim wyglądem; była blada jak ściana, oczy miała podkrążone, a włosy pokręcone w każdą, możliwą stronę. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, iż była sama w domu, ponieważ Louise miała szkołę.
Po jej głowie chodziły przeróżne myśli; była zagubiona, nie była pewna tego, co robi i czy to, co robi jest właściwe, cokolwiek by to nie było. Przez kolejne dwie godziny chodziła po mieszkaniu jak zombie; nie potrafiła znaleźć sobie miejsca nawet na drzemkę, bo zawsze, kiedy zamykała oczy, nie dość, że czuła się obserwowana, to jeszcze pojawiała się jej zmarnowana twarz Louisa. Dlatego, by odgonić swoje myśli od drążenia i wspominania pewnych wydarzeń, postanowiła posprzątać. Wyjęła z szafy odkurzacz i po chwili zaczęła od kuchni, salon i pokój Lu oraz swoją sypialnię. Pokój gościnny zostawiła na koniec, ponieważ chciała jeszcze przejrzeć stare kartony zanim rozpocznie walkę z kurzem.
Klęknęła przy stercie pudeł i otworzyła jedno z nich. Ukazały się jej książki, które kiedyś dostała od brata, czy też matki na urodziny. Gdy była młodsza... Gdy mieszkała jeszcze w Doncaster lubiła czytać i to bardzo; jej bliscy uważali ją za mola książkowego, jednak jej to nie przeszkadzało.
Przejrzała je, po czym zamknęła karton i przeszła do kolejnego, w którym znalazła stare zdjęcia ze szkoły. Przedstawiały one Mer wraz z jej koleżankami. Wzięła w dłoń to, gdzie pierwszy raz zorganizowała piżama party. Przyszły tylko trzy jej znajome, jednak i tak dziewczyny świetnie się bawiły. Kolejne ukazywało Padolsky w dzień jej szesnastych urodzin, kiedy to po raz pierwszy spróbowała wódki i skończyło się to zarwaniem nocy wraz z Angy, jedną z jej najlepszych koleżanek.
Po pomieszczeniu rozbrzmiał dźwięk dzwonka telefonu, co wyrwało brunetkę z rozmyśleń o jej przeszłości. Wstała z podłogi i wzięła z łóżka komórkę, po czym odebrała połączenie.
- Cześć, Gemma. - uśmiechnęła się delikatnie.
- Hej. - usłyszała cichy głos po drugiej stronie, a zaraz po tym pociągnięcie nosem.
- Płakałaś?
- Nie, przeziębiłam się. - mruknęła dziewczyna po drugiej stronie połączenia.
- Mogę ci jakoś pomóc? No nie wiem, kupić witaminy albo coś? - zaproponowała Margaret, wychodząc z pokoju gościnnego i kierując się do kuchni, gdzie postawiła wodę na herbatę.
- Znalazłam kilka opakowań. Z resztą, co będziesz wychodziła w taką zawieruchę.
Siostra Harry'ego wiedziała o tym, iż Mer brała już kolejny wolny dzień od pracy, ponieważ brunetka dość często kontaktowała się z Gemmą. Rozmawiało im się bardzo dobrze, praktycznie na każdy temat, a sam fakt, iż Styles została w Londynie na dłużej, sprawił, że ich przyjaźń naprawdę zaczęła być coraz trwalsza. I to był jeden z powodów, dla których Padolsky miała wyrzuty sumienia, ponieważ nadal nikomu nie powiedziała o tym, że spodziewa się dziecka. Nie wiedziała tylko dlaczego tak z tym zwleka, w końcu każdy się dowie, gdy pojawi się brzuszek. Zwłaszcza, że Gemma zaczęła traktować ją jak swoją siostrę. Już nie wspominając o Perrie, której wiadomość o ciąży Mer byłaby ciosem prosto w serca, przynajmniej tak odczuwała Padolsky.
- Znowu źle się czułaś? - głos Brytyjki wyrwał recepcjonistkę z zamyślenia. Warto wspomnieć, iż oficjalną wersją dla urlopu Mer było złe samopoczucie i grypa.
- Poniekąd. - wymamrotała niezrozumiale brunetka, opierając się o blat kuchenny. Jej humor dzisiaj nie tolerował już tych sekretów. - Ale to nic groźnego. - zapewniła.
- Byłaś u lekarza? - usłyszała jak Gemma kaszle.
- Taa - Margaret przymknęła na sekundę oczy; teraz albo nigdy, pomyślała - Powiedział, że- Jak na złość, przerwało jej ciche pukanie do drzwi. - Poczekaj, ktoś przyszedł.
Westchnęła i wolnymi krokami skierowała się do przedpokoju. Stanęła przed lustrem, a z jej ust wydobył się cichy jęk. Położyła na komodę komórkę, po czym chwyciła z koszyczka frotkę i szybkim ruchem związała swoje włosy w kitka, tak, aby nie przestraszyć osoby, która pukała do drzwi. Ponownie wzięła telefon do ręki i przyłożyła go sobie do ucha, jednak milczała.
Złapała za klamkę i pociągnęła ją w swoją stronę, a kiedy uniosła swój wzrok na osobę, która stała przed nią, jej serce się zatrzymało. Poczuła jak świat wokół niej zaczyna wirować, ale nie pozwoliła sobie na omdlenie.
Chłopak stojący na przeciwko niej, uśmiechnął się nieśmiało. Jego lazurowe tęczówki wpatrywały się w brunetkę, a ciepło, jakie z nich biło było dla Margaret niewyobrażalnie kojące. Brązowa grzywka opadła mu na czoło, co w  połączeniu z kilkudniowym zarostem było połączeniem wręcz pięknym. To jedyne słowo, jakie wpadło Padolsky do głowy w tamtym momencie. Nie zawracała sobie nawet myśli tym, że Gemma nadal była na linii i coś mówiła. Brunetka szepnęła, że zadzwoni później i rozłączyła się z siostrą Harry'ego.
Szatyn zrobił krok w stronę dziewczyny, a ta nie czekając na cokolwiek więcej, rzuciła telefon na pufę przy komodzie i przytuliła się do swojego chłopaka, nie ukrywając łez.
- Tęskniłam. - mruknęła Padolsky w niebieską bluzę piłkarza - Nawet nie wiesz jak bardzo, Lou.
Tomlinson, jedną dłoń położył na plecach dziewczyny, a drugą na jej włosach, przyciągając do siebie najsilniej jak tylko potrafił. Chciał pozostać twardym i nie uronić ani jednej łzy, jednak z sekundy na sekundę stawało się to coraz trudniejsze.
Uniósł Margaret lekko w górę i zrobił kilka kroków tak, że po chwili znalazł się w przedpokoju. Pchnął nogą drzwi, a następnie wtulił się bardziej w ciało swojej ukochanej.
Kilka minut trwali w takiej pozycji, dopóki Mer nie pociągnęła nosem i odsunęła się trochę od Louisa, ale tylko na tyle, by móc spojrzeć mu w oczy.
- J-jak? Jakim cudem wyszedłeś tak szybko? - szepnęła łamiącym się głosem - Rob i, i prawnik powiedzieli, że takie sprawy ciągną się w nieskończoność, a..
- Pomogła mi Danielle. - odpowiedział zgodnie z prawdą szatyn, kładąc dłoń na policzku Margaret i ocierając kciukiem pojedynczą łzę, a widząc zmarszczkę między brwiami dziewczyny, dodał - Wpłaciła kaucję.
- O Boże, dlaczego ja na to nie wpadłam? Przecież tak długo zastanawiałam się jak cię stamtąd wyciągnąć, a nie przyszło mi do głowy, by- Ale idiotka ze mnie-
Nie dokończyła, ponieważ piłkarz przycisnął swoje usta do jej. Z początku, Margaret była lekko zagubiona, jednak to uczucie szybko minęło, a kiedy tak się stało, oddała się chwili i ze łzami w oczach pogłębiła pieszczotę. Ich pocałunek był żarliwy i pełen tęsknoty; właśnie on uświadomił brunetkę, iż chłopak stojący na przeciwko był prawdziwy.
Gdy odsunęli się od siebie, Louis uśmiechnął się delikatnie.
- Cieszę się, że cię widzę, Mer. A to, w jaki sposób wyszedłem, nie ma znaczenia. Liczysz się tylko ty - w tamtym momencie położył dłoń na biodrze dziewczyny, a w jego oczach pojawił się błysk - i on. - wskazał na jej brzuch.
- Albo ona. - dodała z uśmiechem brunetka.

Obserwatorzy