Autorka: Dobry wieczór. Wiem, że druga
połowa tego rozdziału nie jest zachwycająca, jednak musiałam przez to jakoś
przebrnąć. Zrobiłam sobie w tym tygodniu 4-dniową przerwę w pisaniu i nie
wyszło mi to najlepiej.
Wybaczcie.
Jutro wieczorem może pojawić się
rozdział na MTF.
Dziękuję za każdy komentarz. To
motywuje. Kocham was xx
Londyn, 2013
Kiedy
Louis, następnego ranka, zjawił się pod mieszkaniem Mer, dziewczyna od razu
zaprosiła go do środka, na herbatę, której szatyn nie odmówił. Miło spędzili
poranek, przy stoliku, pijąc gorącą, cytrynową Yorkshire Tea oraz zajadając się croissantami, które przywiózł ze
sobą piłkarz. Mimo obaw Margaret, które przede wszystkim nawiązywały do lekkości
ich rozmowy, o jaką się bała po ostatnich wydarzeniach – ich konwersacja
płynęła swoim własnym, płynnym torem, bez grama niezręczności. Niby się tylko
całowali, jednak nie był to niewinny pocałunek; ich, był pełen namiętności i
czegoś, co z pewnością dla Mer było obce – czyli uczucie.
Dwadzieścia
minut po przybyciu Tommo, obecnością zaszczyciła ich Louise, która na widok
swojego idola, od razu rzuciła mu się na szyję, wesoło się śmiejąc z łaskotek, inicjatorem
których był szatyn. Chłopak bardzo lubił przebywać, nie tylko w towarzystwie
brunetki, ale także jej córki. Wtedy czuł, że jego szybkie tempo życia nieco
zwalnia, a i możliwe nawet, iż wraca do normy. Od zawsze pamiętał, że jego
świat krążył tylko wokół piłki. Zazwyczaj na drugim miejscu była przyjaźń,
‘miłość’. Teraz, w zaledwie kilka miesięcy, zrozumiał, iż postępował
niewłaściwie. Doszedł do wniosku, iż właśnie przyjaciele sprawiają, że jego
życie było lepsze i z pewnością bogatsze w doznania, niż sport. Mimo tego,
kochał piłkę nożną nad życie. Pozostawała tylko jedna osoba, która konkurowała
z jego miłością. Dziewczyna o szarych oczach, bladej cerze, brązowych włosach
oraz cudownie malinowych ustach. Dziewczyna, która pracowała w hotelu jego
dobrego znajomego; dziewczyna, która miała córkę z jego najlepszym przyjacielem,
dziewczyna, będąca jednocześnie jedyną, której pragnął, a której bał się
dotknąć, by nie wywołać u niej bólu, by nie sprawić, iż zniknie. Bał się jej
kruchości, delikatności i wrażliwości. Louis po prostu bał się ją skrzywdzić.
Lulu
poszła się przebrać do swojego pokoju, a w tym samym czasie, para nie spuszczała
z siebie kontaktu wzrokowego. Byli tylko oni; otaczający ich świat nie istniał.
Wtedy Louis, przymknął na chwilę powieki, by na powrót je otworzyć. Otworzył
usta, by coś powiedzieć, jednak nie przychodziło mu to z łatwością.
-
Mer, pamiętasz moją byłą dziewczynę? – zapytał wprost, a brunetka skinęła mu głową,
na potwierdzenie. Osobiście zamieniła z nią kilka zdań, gdy kupowała córce
sukienkę, ale nigdy oficjalnie nie zostały sobie przedstawione. Jednak wtedy,
Padolsky by nie przypuszczała, że zakocha się w Louis’ie. – Eleanor jest moją
przyjaciółką i… zaprosiłem ją na dzisiejszy mecz..
Szatyn
zmieszał się trochę. Bał się reakcji Margaret na jego wyznanie. Bał się, że zareaguje
w jakiś przesadzony sposób i będzie miała mu to za złe. Zamiast tego, Mer
położyła swoje dłonie na dłoniach piłkarza. Teraz, ich splecione ręce leżały na
stole, a odległość jaka ich dzieliła, wynosiła zaledwie metr.
-
Dlaczego mi to mówisz? – szepnęła z troską w głosie brunetka.
-
Chciałem, żebyś wiedziała, ponieważ jesteś dla mnie ważna i… wiedz, że między
mną, a nią już nic nie ma. W sumie nigdy nie było. Jesteśmy tylko przyjaciółmi,
jak dalej i… - chłopak zaczął mówić bez ładu i składu.
-
Lou – przerwała mu brunetka, głaszcząc opuszkami palców jego dłoń – Nie musisz
mi się tłumaczyć. Mi także na tobie zależy i z pewnością nie mam zamiaru mieć
ci za złe tego, że przyjaźnisz się z Eleanor.
Margaret
uśmiechnęła się, co też udzieliło się szatynowi. Jeszcze nigdy nie czuł się tak
dobrze. Rozmowa z Mer uświadomiła mu, że naprawdę zaczynał, coraz bardziej, zakochiwać
się w brunetce.
-
Dziękuję – szepnął Tomlinson.
-
Mamo, gdzie jest mój plecak? – do kuchni wbiegła Louise, szukając po kątach swojego
czerwonego tornistra. – Nigdzie go nie mogę znaleźć.
Margaret
wywróciła oczami, posyłając Lou’iemu przepraszający uśmiech. Wyplątała dłonie z
jego uścisku i podniosła się z krzesła, idąc do salonu i wyjmując spod fotela
zagubiony przedmiot jej córki.
Lulu
podeszła do brunetki i wzięła od niej plecak, machając piłkarzowi i idąc do swojego
pokoju, aby móc się spakować.
-
Nie sądziłem, że zgubienie plecaka jest możliwe. – zauważył szatyn, śmiejąc się
pod nosem.
-
Oj, uwierz mi. To dopiero jest początek. – zachichotała dziewczyna.
Louis
wstał od stołu i podszedł do brunetki. Stanął naprzeciwko niej, a ich
spojrzenia się spotkały.
-
Muszę już iść. Mam za godzinę trening. – odparł cicho, odgarniając kosmyk włosów
Mer za jej ucho. – Do zobaczenia o ósmej?
Margaret
skinęła głową, jednak dłoń Lou chwyciła jej podbródek i uniosła lekko górze.
Chłopak oblizał swoje wargi i przeniósł spojrzenie z pięknych oczu dziewczyny,
na jej usta. Mer stanęła na palcach i zbliżyła swoją twarz do piłkarza, w ten
sam sposób ich usta się złączyły, a para zamknęła machinalnie oczy, delektując
się swoją bliskością. Louis wolną dłoń położył na plecach brunetki i
przyciągnął ją bliżej swojego torsu, przez co Mer uśmiechnęła się pod ustami
chłopaka, w ten sam sposób umożliwiając jego językowi drogę do odnalezienia
języka Margaret i ich kontakcie, który ani na chwilę nie został przerwany.
Przyjemne ciepło rozlało się w brzuchu dziewczyny, które towarzyszyło jej za
każdym razem, gdy dotykał ją szatyn. To była ich chwila. Moment, w którym ich
ciała nie zostawiły między sobą ani centymetra przestrzeni. Moment, gdzie
świat, jaki ich otaczał – przestał istnieć, by zastąpiła go bliskość drugiego
człowieka. Ten krótki moment, skończył się w chwili, gdy Margaret usłyszała
kroki Louise, dochodzące z przedpokoju. Zakończyła pocałunek, delikatnie oblizując
dolną wargę chłopaka, który także powoli się oddalał od brunetki. Ich
spojrzenia ponownie się skrzyżowały, a Mer przeszyła fala gorąca.
-
Mamooo, za czterdzieści minut mam być pod Big Ben’em. Nie zdążymy.. – jęknęła
Lulu, siadając przy stole i biorąc kawałek croissanta w dłoń.
Czasami,
Margaret zastanawiała się, kto był w mieszkaniu dorosły; ona, czy jej córka.
Bywały dni, takie jak tamten, gdzie właśnie Louise zachowywała się dojrzalej od
niej. Lu, mimo tego, iż miała siedem lat, była dość rozwiniętą dziewczynką.
Bardzo łatwo przyswajała wiedzę i sporo pamiętała z lekcji. Mer nigdy nie miała
takiego ‘daru’. Musiała kuć po nocach, by zdać, a jej córka, nadzwyczajniej tego
nie potrzebowała. Po prostu była inteligentna, bardzo inteligentna, co za pewne
było odziedziczone z genami Harry’ego.
-
Już się zbieram, skarbie. – powiedziała brunetka, odprowadzając Louis’a do
drzwi. Stanęła przy nich i nacisnęła na klamkę, a kiedy chłopak przeszedł na
korytarz, stanęła w progu i uśmiechnęła się promiennie. – Powinnam ci życzyć
szczęścia na meczu?
Usta
Tomlinson’a wykrzywiły się w łobuzerskim uśmiechu.
-
Uwielbiam twój uśmiech, M. – chłopak przygryzł wargę, a policzki Mer w tym samym
momencie oblały się różowym odcieniem – I nie musisz. Wystarczy, że
przyjdziesz, a na pewno wygram.
-
Czy ty mną manipulujesz? – brunetka uniosła brwi ku górze.
-
No nie wiem… może?
Następnie
po korytarzu rozległ się chichot dwóch osób. Louis spojrzał w oczy Margaret, a
następnie posłał jej ciepły uśmiech.
-
Do zobaczenia wieczorem, panie Tomlinson. – Padolsky uśmiechnęła się do chłopaka.
Mer
zaparkowała na zatłoczonym już parkingu. Odpięła pasy i wyłączyła silnik. Louise
nuciła pod nosem jakąś piosenkę, poprawiając swoją turkusową kurtkę. Spod białej,
zwykłej czapki wełnianej, wisiały dwa warkocze, które uprzednio zrobiła jej
mama. Lulu była strasznie podekscytowana tym, iż pierwszy raz w życiu miała być
na meczu i to jeszcze nie jakiegoś podrzędnego klubu, ale London Club, który jest znany na całą Anglię i posiada najlepszych
zawodników. Bynajmniej tak uważała Louise.
Margaret
rzuciła uśmiech swojej córce i wyszła z pojazdu, biorąc swoją brązową torbę w
dłoń. Kiedy obie brunetki wyszły z Mini Cooper’a, a Padolsky zamknęła pojazd i
skierowały się w stronę stadionu. Pogoda nie zanosiła się na odpowiednią do
gry, jednak ludzie, zarządzający tamtą placówką doszli do wniosku, iż
zadaszenie będzie odpowiednią opcją przy takich warunkach.
Chaos,
jaki panował w środku był nie do opisania. Każdy mężczyzna, nawet kobiety, były
ubrane i pomalowane w barwy klubów, jakim kibicowały. Wesoła aura udzieliła się
nawet Mer, która jednak nie do końca była przekonana, co do tego wypadu. Mimo tego,
iż była recepcjonistką, osobą, wokół której obracało się mnóstwo ludzi – nie przepadała
na przepychem.
Louise
pociągnęła swoją rodzicielkę za rękaw płaszcza i, kiedy Mer spojrzała na
brunetkę, ta pokazała palcem dwójkę chłopców, którzy stali kilka metrów przed
Padolsky. Blond włosy starszego chłopaka były bardzo charakterystyczne i
Margaret jednogłośnie stwierdziła, iż był to Niall Horan, a chłopiec, stojący
obok niego musiał być jego bratem.
-
Chodźmy do nich. – zaproponowała Lu, a brunetka pokręciła głową – Dlaczego?
Mer
nie do końca przemyślała odmowę swojej córce. W sumie, to nie było żadnych
powodów ku temu, by nie podchodzić do braci Horan.
-
To idź się przywitaj z Ethan’em, a ja będę stała w kolejce. – Padolsky wskazała
na ludzi, ustawionych w rządku przed nią.
Po
dwóch minutach stania w jednym miejscu, Louise wróciła do swojej matki z
uśmiechem na ustach.
-
Niall powiedział, że możemy wejść z nim i Ethan’em.
Margaret
rozejrzała się wokół siebie, napotykając szeroki uśmiech Niall’a. Gestem dłoni
wskazał, by Padolsky do niego podeszła, więc wzięła Lu za rączkę i zmierzyły do
Horanów.
Po
pięciu minutach oczekiwania na swoją kolej, czyli skasowanie biletów na mecz –
cała czwórka weszła na trybuny. Mer nie mogła opanować uśmiechu na widok tych
wszystkich ludzi, którzy przyszli kibicować. Jedna strona stadionu była żółto
czerwona, a druga biało czarna.
Louise
wraz z Ethan’em usiedli obok Niall’a i Harry’ego, który pomachał
entuzjastycznie brunetce. Dziewczyna odwzajemniła jego gest, powoli idąc w
stronę wolnego miejsca, na siedzeniach, które były umieszczone rząd wyżej.
Gdy
usiadła, Styles odwrócił się do niej i podał biało czarny szalik kibica, na
który zareagowała z promiennym uśmiechem.
-
Widzę, że wspierasz swojego chłopaka. – zauważył brunet. Jednak Mer nie zdążyła
mu odpowiedzieć, gdyż chłopak od razu uniósł swój wzrok na osobę, będącą
zaledwie kilka metrów od przyjaciół piłkarza – O, Eleanor. Hej.
Brunetka
o piwnych oczach, ubrana w czarne rurki, takiego samego koloru botki z ćwiekami
po bokach, beżowy, rozciągnięty trochę sweter oraz oliwkową kurtkę ze
skórzanymi rękawami, stała z butelką coli w ręce i uśmiechała się szczerze do Harry’ego.
Kiedy napotkała Margaret, dosłownie na sekundę, jej uśmiech zanikł, ale tylko
po to, by ponownie zawitał na jej ustach.
Padolsky
odwzajemniła jej gest. Harry zaczął rozmawiać z Niall’em, jednak co chwilę
zerkał w stronę dziewczyn, by zbadać sytuację.
-
Ty musisz być tą sławną Margaret, o której tyle słyszałam. – Calder podała
recepcjonistce dłoń.
-
Wystarczy Mer. – brunetka uścisnęła rękę dziewczyny – Miło mi cię poznać,
Eleanor.
Ekspedientka
ponownie obdarowała Margaret przyjaznym uśmiechem, a następnie zajęła miejsce
obok niej. Dziewczyny, po krótkiej chwili milczenia, pogrążyły się w ciekawej
dla nich rozmowie o ciuchach i odpowiednich kosmetykach. Dogadywały się
doskonale. Aż Harry stwierdził, iż wcale nie powinny przychodzić na ten mecz,
tylko pójść na jakieś kilkugodzinne zakupy. Mer przyjęła tę uwagę obojętnie, za
to Eleanor podchwyciła temat i zaproponowała Padolsky, by kiedyś spędziły razem
czas w centrum handlowym. Oczywiście Mer nie mogła odmówić, więc stwierdziła,
że przemyśli tę propozycję. Brunetka nie była jeszcze w stu procentach ufna, co
do Calder. Dziewczyna może i nie sprawiała złego wrażenia, jednak życie
nauczyło Padolsky, by nie ufała ludziom zbyt szybko.
-
O, zaczyna się! – krzyknęła podekscytowana Louise.
Ku
szczęściu Mer, Eleanor nie pytała się, kim była Lu. Istniało
prawdopodobieństwo, iż Louis jej wszystko powiedział i teraz nawet eks
dziewczyna szatyna mogła wiedzieć o tajemnicy, jaką niegdyś skrywała przed nim
Mer. Jednak wszystkie podejrzenia poszły w zapomnienie, kiedy na murawę weszły
dwie drużyny. Obie równie mocno nie mogły się doczekać końcowego wyniku.
Walka
o piłkę, na boisku, toczyła się już od dobrych czterdziestu minut. Mimo wielu
akcji, żadna z drużyn nie była w stanie strzelić bramki, gdyż zawsze
uniemożliwiała im to obrona drugiego klubu. Tym razem, Louis postanowił
zaryzykować i zrezygnować ze wskazówek ich trenera. Kiedy tylko piłka trafiła
do niego, wymierzył sobie swój własny tor i biegł w stronę pola przeciwników. Obok
niego, raz po raz, pojawiali się jego koledzy z klubu, jednemu z nich podał
piłkę, ale tuż po chwili ten mu ją oddał, gdyż został zablokowany przez
piłkarza z Borussii. Louis po prostu biegł. Gdy znalazł się w odpowiedniej odległości
od bramki, by nie wchodzić w pole karne, zatrzymał się i już miał zamiar kopnąć
piłkę w siatkę bramki, kiedy ktoś uderzył w niego z nadzwyczajną siłą. Napastnik
poślizgnął się po murawie, oczywiście specjalnie, i uderzył nogami w łydki
Tomlinson’a, w ten sam sposób odbierając mu piłkę. Louis przewrócił się na
plecy, a ból w lewej nodze przez chwilę nie ustawał. Dopiero, kiedy policzył w
myślach do pięciu – otworzył oczy i ujrzał nad sobą dwóch sanitariuszy, którzy ‘naprawiali’
jego nogę. Dziwny sprej zniwelował ból, a woda wciśnięta przez kogoś w jego
dłoń od razu powędrowała do ust chłopaka. Z pomocą jednego mężczyzny podniósł
się z murawy, udając przed wszystkimi, iż noga wcale go nie boli. Tego nie miał
w planach. Poległ na całej linii.
Niewiadomo
kiedy, ogłoszono przerwę po pierwszej połowie meczu. Z wynikiem zero do zera,
piłkarze zeszli z boiska, kierując się do swoich szatni. Louis był zły nie
tylko na siebie, za to, że próbował sobie coś udowodnić, ale na sędziego, który
nawet nie zauważył faula, jakiego był ofiarą Tommo. Zero konsekwencji dla
gracza z drużyny przeciwnej.
Mer
przez chwilę wpatrywała się w telebim, który ukazywał powtórkę faula,
niezarejestrowanego przez sędziego. Twarz Louis’a była wykrzywiona w grymasie. Brunetka
nie za bardzo wiedziała, co powinna poczuć. Zmartwiła się, kiedy Tomlinson’owi
została w tak brutalny sposób odebrana piłka.
Niall,
widząc wyraz twarzy recepcjonistki, posłał jej krzepiący uśmiech.
-
Ej, będzie dobrze, Mer. – zapewnił ją – Nie takie rzeczy się tam działy.
Zewnętrznie
– była oazą spokoju, natomiast wewnętrznie czuła, że zaraz wybuchnie. A to było
powodem słowami, jakie wypowiedział Irlandczyk.
-
Nie słuchaj tego imbecyla. – dołączyła się Eleanor – To nic wielkiego. Jedna,
dwie wizyty u lekarza i wszystko będzie dobrze. Uwierz mi.
Po
tym stwierdzeniu, Mer doszła do wniosku, iż powinna się zaznajomić z zasadami
tej gry. Czuła, że zawiodła samą siebie, nie znając reguł piłki nożnej, a
mieszkanie z dzieckiem, które ma hopla na tym punkcie wcale nie stawiało jej w
lepszym świetle.
Louise
podała swojej mamie butelkę z herbatą cytrynową i uśmiechnęła się ciepło, co
brunetka także odwzajemniła. Jednak jej uśmiech nie był zbyt przekonywujący.
-
O, zaczyna się druga połowa! – krzyknął Ethan.
Nikomu
nie przeszkadzały krzyki chłopca, gdyż wokół nich był już i tak konkretny
chaos. Mnóstwo kibiców London Club była
oburzona brakiem reakcji na faul ich gracza, który, z drugiej strony chciałby
już zapomnieć o tym, co wydarzyło się na boisku parę minut wcześniej.
Po
motywującej przemowie Cavanaugh’a, drużyna była jak
nowonarodzona. Z wyjątkiem Tomlinson’a, który obawiał się, iż trener już go nie
wpuści na boisko. Jak bardzo miał w tym racji! Kiedy rozpoczęła się druga połowa,
zamiast niego wszedł jakiś Francuz, będący świeżym nabytkiem klubu. Z jednej
strony, Louis mógł odpocząć, a drugiej czuł, że zawiódł i to bardzo.
Po
trzydziestu minutach, kiedy jeden z BVB dostał czerwoną kartkę za sfaulowanie
piłkarza LC, Lou nieco się ożywił i podniósł z miękkiego fotela, by stanąć naprzeciw
swojemu trenerowi.
-
Mogę wejść. – zapewnił go szatyn – Jest już lepiej.
-
Tomlinson, ledwo chodzisz. Siadaj na ławkę! – odparł mężczyzna, jednak Tommo
się nie poddawał.
-
Matt, oboje wiemy, że nie wygramy tego meczu, jeśli mnie nie wpuścisz na
boisko.
Louis
nie wiedział, dlaczego akurat takie słowa padły z jego ust. Bardzo chciał
zagrać w tym meczu od początku do końca, bez zbędnej kontuzji.
-
Nie podoba mi się ten pomysł, ale masz rację. – westchnął Matthew, po czym
powiadomił sędziów, iż w jego drużynie zachodzi zmiana.
Tommo
był cholernie ucieszony z powodu, iż może znowu wejść na boisko i pokazać, jak
bardzo jest silny. Nie, żeby wykorzystywał to w zły sposób. Dzisiejsza akcja
była jednorazowa. Nigdy nie pomyślał, że mógłby być najlepszy ze swojego klubu.
Sam nie był kapitanem, do czego nie dążył. Chciał być po prostu dobrym graczem,
dobrego klubu. Dziecinne zachowanie, jakie w niego wstąpiło w chwili, gdy
prosił trenera o wejście na boisko, było tylko jednym takim występem.
Zostały
cztery minuty do końca meczu. Louis, mimo lekkiej kontuzji i bólu w lewej
nodze, starał się dotrzymywać tempa, jakie nadała mu drużyna. Chciał dać z
siebie wszystko, ale nie kosztem klubu. Dobrze wiedział, ile dla nich znaczył
ten mecz. Dla niektórych mogła to być ostatnia gra, dla innych pierwsza, jednak
cel był ten sam – wygrać fair.
Piłka
została, w dość łatwy sposób, przejęta przez szatyna, który dążył do bramki
przeciwników. Miał czyste pole. Mógł strzelić i sprawić, iż wszyscy zaczęliby
go jeszcze bardziej uwielbiać, ale nie obrał sobie tego za cel. Chciał robić
to, co kochał. Nic więcej.
Gdy
ujrzał, po swojej prawej stronie Josh’a, nie zastanawiając się nawet, podał mu
piłkę, a później Devine strzelił prosto w środek bramki BVB. Równo z golem –
został ogłoszony koniec meczu.
Wszyscy
czekali na werdykt, czy sędziowie zaliczą strzał.
-
I co? I co? – dopytywała się jakaś dziewczynka, siedząca za Mer i Eleanor.
Na
telebimie ukazał się wielki napis: 1:0.
Czarno
biali kibice zaczęli wiwatować i śpiewać jakieś bliżej niezrozumiałe piosenki,
podczas, gdy na boisku, Josh Devine został przygnieciony swoimi kolegami z
drużyny. Ledwo co idący Louis, nawet rzucił się na bruneta i pogratulował jego
bramki.
Kiedy
emocje już nieco opadły, jednak tylko odrobinkę, piłkarze podziękowali za grę
swoim przeciwnikom i poszli w trybuny, by podziękować za wsparcie kibicom.
Eleanor
spojrzała na swoją towarzyszkę i uśmiechnęła się do niej ciepło, co i brunetka
odwzajemniła. Wszystko zapowiadało się dobrze. No właśnie, zapowiadało,
ponieważ w pewnym momencie, znikąd, pojawiła się petarda wystrzelona w sam
środek stadionu. Wszyscy zamarli, a niepożądany przedmiot roztrzaskał się na
telebimie, wywołując spięcie.
Niby
drobny incydent, zdarzyć się mógł przy każdym możliwym meczu, a padło akurat
dziś.
Szalona ! Co tu się dzieje !
OdpowiedzUsuńOh Lou i Mer jednak do siebie pasują. Ten ich pocałunek i ich przemyślenia. ah *.* Zmienilam zdanie. Mogą być razem. POZWALAM.
Eleanor jest coś za bardzo idealna. Coś tu się kroi czy mi się tylko wydaje ? Intrygi i te sprawy :D
Niall ? Strasznie go mało w tym opowiadaniu . Nie wiem co mam o nim myśleć :c
Harold jest Haroldem. Nic dodać nic ująć .
Wtf z tymi petardami ? :o
Napisz coś czasem w 1 os. Zawsze jest to jakieś urozmaicenie :D
Mój komentarz nie ma, ani ładu ani składu ... ALE JEST :D
świetny < 3 Lou i Mer mają być razem ♥
OdpowiedzUsuńświetny <3 najlepszy początek-Loumer <33 awwwww uwielbiam ich <3 na meczu było emocjonująco, Louis faulowany, smutno :( ale ta petarda, żal mi tego idioty co ją wypuścił -.-
OdpowiedzUsuńŻyczę weny i pozdrawiam :)
Przerwałam oglądanie filmu, bo nie potrafiłam się na nim skupić, haha. Cały czas myślałam tylko o tym rozdziale, kiedy w końcu będę go mogła przeczytać. Więc dla świętego spokoju dałam pauzę i jestem :)
OdpowiedzUsuńCzy Loumer może być jeszcze bardziej idealne? Rozpływam się jak czytam jak eis dobrze dogadują, te ich pocałunki. jak to się stało, że jeszcze oficjalnie nie są parą?
Opisanie meczu wyszło Ci idealnie. Mogłaś dodać jeszcze kilka szczegółów, ale efekt końcowy bardzo mnie zadowolił <3 Nie mogłam się doczekać tego wydarzenia. I przestań pieprzyć, że druga połowa nie jest zadowalająca. Mam Ci znowu trzasnąć przez monitor, tak bardzo tego pragniesz? ;p
Oby ta kontuzja Lou nie była zbyt poważna. Nie mógł spokojnie usiedzieć na ławce, co? Żeby tylko nie pogorszyło mu się przez to wyjście.
Masz zamiar coś rozkręcić z tą petardą? Kibole czy coś? Oo
OMFG! Wystraszyłaś mnie tym! Jeszcze na koniec, niech Cię szlag! <3
Znowu będę czekać z utęsknieniem na następny!
Dużo weny na kolejne rozdziału, kochana!
<3
w końcu się doczekałam rozdziału! ^.^ już myślałam ze o nas zapomiałaś czy cuś :P ale do celu Weronika, do celu...
OdpowiedzUsuńchronologicznie pierwszą sytuacją w tym rozdziale był poranek Loumer'a i Louise ^.^ ahhhh moje gołączbeki znowu się całowały <33 mimo iż chciałabym więcej takich scen to zawsze obawiam sie tego że Lulu wkroczy do pokoju i nakryje ich w tej niezręcznej sytuacji dlatego nawet nie wiesz jak duży kamień spadł mi z serca kiedy przeczytałam ze przerwali pocałunek słysząc kroki małej. musisz ich gdzieś ulokować sam na sam bo inaczej nabawię się jakiejś nerwicy lub dostanę zawału xd
potem był mecz. kiedy napisałaś że Niall zaproponował Margaret i Louise wejście razem z nim i Ethan'em na trybuny to pojawiła się u mnie w głowie taka 'grzeszna' myśl że nie pogardziłabym też Mer i Horan'em gdyby byli razem hahah ale nie to raczej wykluczone a te moje przemyślenia to chyba przez to ze tęsknię za Chiall'em w MTF :(
chociaż bardzo lubię a wręcz uwielbiam Els w tym opowiadniu jak i w realu to tutaj ta jej sypmatia do Podolsky była dość podejrzana (?) i nw czy to było takie zbicie z tropu czy dziewczyny rzeczywiście podpadły sobie do gustu. lecz cokolwiek w ich sprawie napiszesz napewno z chęcią przeczytam :)
kontuzja Lou. czułam to, czułam jeszcze zanim rozpoczą się mecz! mam tylko nadzieję ze nie sfaulował go Lewy, Błaszczykowski czy Piszczek xd teraz zalecam Louis'owi kuracje w domu, w towarzystwie pięknej Margaret Podolsky :D oh niech pobędą sobie razem ^.^
jeszcze co do tej racy (czy co to tam było) rzuconej na murawę myślę że nikomu nic się poważnego nie stało O.o
czekam na nexta tutaj jak i na MTF i oczywiście na ślub Loumer'a haha xd
zdróweczka :*
@WTuszysnka
No i jest! :)
OdpowiedzUsuńPierwsza część PIORUŃCZO mi się spodobała. Relacja Lou i Mer jest coraz bardziej poważna. Oby tak dalej! Czekam, aż wreszcie głośno powiedzą, że są razem. Nie zdziwiłabym się, gdyby pomogła im w tym Młoda. Ona zdecydowanie jest aniołem stróżem tej pary :)
Jeśli chodzi o Horan'a to podłączam się do poprzednich komentarzy : jest go jakoś zasadniczo za mało ;/
Wprowadzisz jakieś nowe wątki z resztą bohaterów? Byłabym za :)
Co do drugiej części to trochę się zawiodłam... Liczyłam na bogatszą relację zarówno z trybun, jak i z boiska. Skoro wybrałaś akurat BVB jako przeciwników Tommo to myślałam, że jakoś to fajnie rozwiniesz.
Domyślam się, że Margaret jest jedną z tych dziewczyn które nie wiedzą co to spalony? haha :D
El jak zawsze wspaniała. Ja normalnie nie mogę jej nie uwielbiać! W ogóle nie widzę w niej podstępnej jędzy która tylko manipuluje ludźmi. Jej po prostu bardziej zależy na szczęściu Lou, niż na próbie zemsty i niszczeniu komukolwiek życia :)
Bardzo ciepło pozdrawiam i proszę, nie odbieraj źle moich słów. Ja jedynie najchętniej wcale nie przerywałabym czytania twoich opowiadań, więc wciąż mi ich mało i dlatego mam małe wymagania haha :*
Jejku na wstępie to WIELKIE PRZEPROSINY by się przydały, bo powinnam wejść tu wczoraj i skomentować od razu, ale szkoła zabiera ze mnie ostatnie reszty życia i pewnie nie skupiłabym się na tekście tak jak dziś.
OdpowiedzUsuńKocham Cię <3
Ja pierdziele... Zaskakujesz mnie na każdym kroku! Pozytywnie oczywiście! Twoje opisy coraz bardziej podbijają moje serce *.* Ten ich całus... O matko.. Zazdroszczę Mer, jak ja jej zazdroszczę ;/ Też bym chciała sobie od tak pocałować Tommo... Życie jest nie sprawiedliwe..
Cały mecz opisałaś tak dokładnie i dobrze, że czułam się jak na trybunach! Naprawdę! Do tego grali z Borussią <3 Hehe. Tak mi było szkoda Tommo jak go sfaulowali. No kurwa jaki sędzia. Klęłam jakbym naprawdę mecz oglądała ;p
Kocham Louise w tym opo. Ta dziewczynka jest genialna!!!!! Nie tylko zadziwia swoją matkę, ale mnie też! Chciałabym mieć taką córcie w przyszłości :D
No słońce nie pozostaje mi nic innego jak czekać na nn <3
Ily :**
Mam do Ciebie wielką prośbę. Przestań ciągle pisać, że rozdział zły, że komentarze do bani, ponieważ ani jedno, ani drugie nie jest prawdą. 4-dniowa przerwa nie sprawiła, że napisałaś gorzej, wręcz przeciwnie - czasami odpoczynek jest potrzebny, aby trochę odświeżyć warsztat. Więc przestań marudzić, bo kopnę Cię w tyłek Twoj piękny i się skończy :P
OdpowiedzUsuńBoże, to napięcie między Louisem a Margaret, rozpływam się jak gorąca czekolada <3 A te ich pocałunki, Jezu... Aż dziwne, że się nie zapomnieli, a Louise ich nie przyłapała :D Chciałabym kiedyś zobaczyć ich reakcje, hahahaha :D Mam nadzieję, że to kiedyś opiszesz, just sayin' :D
Bałam się pierwszego spotkania Eleanor i Mer i faktycznie, na początku było nieco niezręcznie, ale obie sobie poradziły. Nic tak nie przełamuje pierwszych lodów, jak rozmowa o zakupach :D
A ostatnia część, Boże, co za dzikie emocje! najpierw kontuzja Louisa, potem fakt, że w ostatniej chwili podał piłkę Joshowi, wygrana i... petarda? Hm? Co? Mam nadzieję, że pociągniesz to dalej, bo Boże, zostawiłaś nas w stanie kompletnego zawieszenia, no weź <3
kocham cie, kocha,kocham. a ty tu jeszcze dodajesz moja kochana Borussie. ach jeszcze raz cie kocham. rozdzial swietny
OdpowiedzUsuń