Autorka: Oto rozdział 14.
Miałam dodać w poniedziałek, ale doszłam do wniosku, że nie wiem, co może się
stać i jakie przeciwności los dla mnie szykuje – czy brak Internetu, czy co,
więc dodaję dzisiaj. Mam nadzieję, że nie jest to za szybko.
Dziękuję za
komentarze pod 13. Naprawdę, nie wiem, co powinnam napisać! Kocham was. Choć,
muszę przyznać, czasem boję się czytać komentarze. Boję się tego, że coś się
wam nie spodoba i mnie nieźle ochrzanicie. ;’)
Co sądzicie o tym
wpisie? Powiem, że mi się podoba, ponieważ w końcu jest Zerrie. Tak, czasem
notatki od autorki przed rozdziałem spierdalają całą tą niespodziankę, ale
musiałam to napisać tutaj. Ale niczego więcej na temat r.14 nie napiszę.
Przeczytajcie, a się dowiecie.
Komentujcie –
to bardzo motywuje. Xx
Btw, to
najdłuższy rozdział, jaki napisałam na to opowiadanie. Ma aż 10 stron w
Wordzie. :)
Londyn, 2013
Paparazzi dopiero po trzech dniach zrobili szum
wokół ‘Loumer’ – nowej pary.
Margaret i Louis stosunkowo dobrze skrywali się z
tym, że są razem. Brunetka nie chciała robić wokół siebie hałasu, a szatyn
pragnął szczęścia ukochanej. Mimo tego, iż kilkakrotnie, na początku ich
znajomości, wyszli na miasto – nikt nie powiązał ich razem. Dopiero, gdy Tomlinson
udzielał wywiadu dla jednego z programów sportowych, niechcący się wygadał,
więc nie było już odwrotu. Od tamtego momentu, na pierwszych stronach gazet znajdowało
się jego zdjęcie w towarzystwie Mer. Padolsky nie ukrywała, iż ciężko jej było
przywyknąć do tego, że była w jakikolwiek sposób rozpoznawana, chociażby przez
gości przybywających do hotelu, ale także obawiała się, iż będą i tacy ludzie,
którym nie spodoba się fakt, że Louis był w związku. Może jego stan cywilny nie
był aż tak ważny jak u Justin’a Bieber’a, czy Britney Spears, ale Tomlinson był
znany, a to wystarczyło, by ludzie mówili o tym. W końcu nie był gwiazdą
muzyki, ale cenionym piłkarzem.
Mer, naprawdę chciała spędzać jak najwięcej czasu ze
swoim chłopakiem, jednak był pewien problem – musiała pracować, pracować i
pracować. Liam dał jej jasno do zrozumienia, że, jeśli chciałaby wziąć
tygodniowy urlop, na wyjazd do Doncaster (od czego oczywiście chciała uciec,
ale Louis jej na to nie pozwalał), musiała pracować, bez wychodzenia w
godzinach pracy. Padolsky to zrozumiała i bez żadnych problemów podporządkowała
się do tego. Payne był jej szefem, ale także dobrym kolegą. Nie mogła nadużywać
obu tych statusów, bynajmniej nie chciała tego robić. Odkąd skończyła
osiemnaście lat była samodzielna i niezależna.
Brunetka martwiła się o swoją córkę, ponieważ ta
spędzała coraz więcej czasu z Harry’m. Oczywiście, nie przeszkadzało jej to, iż
Louise miała z własnym ojcem dobry kontakt, ale bała się, że, kiedy mała dowie
się, jaka jest prawda – wszystko pryśnie i nie będzie już takie łatwe. Wiedziała,
że Lu jest jeszcze mała i nie rozumie za wiele z problemów, jakie posiadała
Mer, ale zdawała sobie sprawę z tego, że co nieco już brała pod uwagę. Louise,
jak zawsze myślała jej matka – była inteligentna.
Padolsky stała przy lodówce i lustrowała ją
wzrokiem, analizując, co musi kupić. Louise była z Harry’m, jak to bywało w
czwartkowe popołudnia. Założyła kosmyk włosów za ucho i westchnęła cicho.
Potrzebowała zrobić zakupy, ponieważ, jeśli w sobotę miała jechać z Lou do
Doncaster – musiała jakoś zaopatrzyć w prowiant nie tylko siebie i chłopaka na
czas podróży, ale także Louise i Harry’ego, którzy zostaną w domu. Nie chciała robić
sobie jeszcze większych problemów i brać ze sobą dziecka. Może to zabrzmiało
egoistycznie, jednak Mer nie była gotowa na to, by spotkać się ze swoją matką i
przedstawić Louise jej babcię. Samo to, iż Tomlinson zdołał namówić brunetkę na
powrót do rodzinnego miasta nie był zbyt optymistyczny. Margaret wolała zostać
w domu, chodzić do pracy i pomagać córce w odrabianiu lekcji.
Ciche dźwięki, jakie wydobywały drzwi wejściowe dały
znak dziewczynie, iż jej dziecko wróciło ze spaceru. Tak jak przypuszczała,
minutę później, do kuchni wszedł Harry oraz Louise z rumieńcami na policzkach,
za pewne wywołanymi mrozem.
- Mamo, patrz, co mam! – mała brunetka pokazała
dziewczynie wisiorek z przywieszką metalową, przedstawiającą samolot złożony z
papieru – Harry mi dał. Powiedział, że jest dla niego ważny, tak samo jak ja.
Mer uniosła brwi ku górze i przyjrzała się łańcuszkowi.
Wyglądał na drogi.
- Jest śliczny. – odparła, uśmiechając się do
dziewczynki – Idź do swojego pokoju, dobrze? Chciałabym porozmawiać chwilę z
Harry’m.
Lu skinęła głową i wybiegła w podskokach do swojego
pokoju. Margaret przeniosła swoje spojrzenie na Styles’a, który opierał się o
blat, nerwowo poszukując jakiegoś przedmiotu, na którym mógłby zaczepić swój
wzrok.
- Nie wiem, czy to był odpowiedni pomysł, Harry. –
powiedziała brunetka – Ona ma 7 lat. Nie powinna dostawać takich prezentów.
Zwłaszcza, że powiedziałeś jej, iż jest dla ciebie ważna.
- A nie jest? – chłopak zerknął na swoją towarzyszkę
– Mer, Louise jest moją córką i chciałbym jej przekazać w jakiś sposób, że
naprawdę mi na niej zależy. Mam takie samo prawo do wychowywania jej, co ty.
Padolsky nie wiedziała jak dobrać słowa do jego
odpowiedzi.
- Nie robi się w tego w taki sposób. W ogóle,
dlaczego wyskakujesz z prawami nad wychowaniem Louise? Przecież na razie jej
nie powiemy o tym, że jesteś jej ojcem.
Harry przez chwilę żałował, że nie ugryzł się w
język, zanim wypowiedział tamte słowa. Nie chciał, by zabrzmiało to aż tak…
mocno. Po prostu chciał brać udział w wychowywaniu jego córki.
- W końcu będzie trzeba to zrobić, a im później to
zrobimy, tym gorzej to przyjmie. – odparł.
- Znawca się znalazł. – prychnęła pod nosem brunetka
– Louise nie potrzebuje ojca, Harry. To, że pozwoliłam ci się z nią widywać,
nie oznacza, że stworzymy cudowną rodzinkę jak z filmu.
- Wiem o tym, Mer, ale chciałbym-
- Chyba najwidoczniej nie wiesz, skoro łamiesz dane
słowo. – przerwała mu Margaret – Obiecałeś, że się nie wygadasz. Danielle i
Louis jakoś potrafią dotrzymać słowa, a ty…
- Przecież niczego nie wygadałem! Nawet nie wiesz,
jak trudno jest ukrywać to, że ma się dziecko przed najlepszym przyjacielem. –
bronił się brunet – A skoro Louis jest taki dobry, to może niech on się
zaopiekuje naszą córką, co? Po co jej ojciec, który ledwo co radzi sobie w
życiu. Tomlinson będzie lepszy niż ja. Każdy będzie lepszy ode mnie!
- Nie mieszaj w to Louis’a. Harry, to jest nasza sprawa. – Mer starała się na
normalny ton.
- Chyba nie da się go w to ‘nie mieszać’. W końcu
jesteście razem, a w związkach nie ma tajemnic, prawda?
Brunetka stała na środku kuchni i wpatrywała się w
chłopaka, opierającego się o kuchenny blat. Starała się nie mieszać Louis’a w
sprawy jej i Harry’ego. W końcu im więcej osób było w to zaangażowanych, tym
gorzej było dla nich samych, bo musieliby w końcu dojść do jakiegoś
rozwiązania, a w tym momencie demokracja nie wchodziła w grę. Musieli się
dogadać, a to, jak na razie, nie było zbyt łatwe.
- Jeśli nadal chcesz jechać do Doncaster, to przyjdę
w sobotę o 11. – poinformował ją Harry, kierując się w stronę przedpokoju.
- Wydaje mi się, że nie powinieneś zostawać z
Louise. – wyszeptała Margaret.
Styles zatrzymał się w pół kroku.
- O, to teraz chcesz mi zabronić spotykania się z
dzieckiem?
- Nie, chodzi o to, że-
- Mer, przecież nie wygadałem się dzisiaj, to i nie
wygadam się jutro, czy przez najbliższy tydzień. Po prostu chcę, byś mnie choć
trochę zrozumiała. O nic więcej cię nie proszę. – powiedział spokojnie Harry.
Dziewczyna milczała, więc chłopak otworzył drzwi i
stanął w progu. Odwrócił się jeszcze do brunetki.
- Zrobisz jak uważasz, Margaret. Daj mi tylko znać.
Cześć. – i wyszedł.
Padolsky zsunęła się po ścianie od przedpokoju do
podłogi i schowała głowę w dłoniach. Ta cała sytuacja ją powoli zaczynała
przerastać. Całe jej życie nie było łatwe, musiała radzić sobie sama, jednak
nauczyło ją, by do pewnych spraw podchodzić z dystansem; by nie zapominać o starych
znajomych; by odważyć się spróbować czegoś nowego. Gdy sądziła, iż już nic
dobrego jej nie spotka – pojawił się Louis: niby zwykły, a niezwykły chłopak o
urzekającym, chłopięcym uśmiechu i cudownym charakterze. Margaret darzyła go
wielkim uczuciem i, mimo, iż w ich, jeszcze dość krótkim związku, nie padły
słowa ‘kocham cię’, brunetka nie odrzucała perspektywy wypowiedzenia ich w
najbliższej przyszłości. Zależało jej na nim i nie chciała go zostawiać, tylko
dlatego, że jej stosunki z Harry’m się nieco ochłodziły. Wręcz przeciwnie –
potrzebowała kogoś takiego, jak Louis. Potrzebowała wsparcia swojego chłopaka.
Podniosła się leniwie z podłogi i skierowała się do
kuchni, gdzie znalazła swój telefon. Przypuszczała, że szatyn był już w hotelu,
po dwugodzinnych ćwiczeniach na siłowni. Odkręcona woda w prysznicu, w
łazience, sygnalizowała brunetce, iż jej córka brała prysznic, więc Mer
wyszukała numer do piłkarza i nacisnęła zieloną słuchawkę, by po chwili
usłyszeć dźwięk połączenia.
Louis odebrał po trzech sygnałach.
- Właśnie o
tobie myślałem. – w komórce zabrzmiał czuły ton szatyna – Hej.
Mer spróbowała się uśmiechnąć, jednak nie wyszło jej
to najlepiej i dziękowała Bogu za to, że chłopak jej nie widział.
- Hej. – odparła cicho, a czując rosnącą gulę w
gardle, odkaszlała – Jak tam na siłowni?
- Dobrze, ale
lepiej mi powiedz, co się stało.
Przejrzał cię.
Nie jesteś zbyt dobrą kłamczuchą.
– głosik odezwał się w głowie Mer.
- Nie pojadę z tobą do Doncaster. – powiedziała.
- Mer,
rozmawialiśmy już o tym. Przecież moja mama przyjmie cię z otwartymi ramionami.
- Tak, pamiętam, ale nie o to chodzi. – cisza po
drugiej stronie sprawiła, że dziewczyna kontynuowała – Nie chcę brać ze sobą
Louise, a nie mogę jej zostawić samej na tydzień w domu.
- Powiedziałaś,
że Harry się nią zajmie. – przypomniał jej chłopak.
- Chyba… chyba nie chcę, by z nią został.
- Nie
rozumiem. Przecież jeszcze wczoraj wszystko było okej. Co się stało? – głos
Louis’a był pełen troski i zaciekawienia, jednocześnie.
Margaret zgasiła światło w kuchni i przeszła wąskim
korytarzykiem obok drzwi od łazienki. Ku jej zaskoczeniu, woda płynęła
stanowczo za długo, więc zapukała kilkakrotnie w drewniane drzwi, by dać Lu do
zrozumienia, iż powinna już kończyć, jednak woda z prysznica nie przestała
płynąć.
- Był u mnie Harry, jak co czwartek. – zaczęła
opierając się o ścianę przy drzwiach od łazienki – Wkurzyłam się, ponieważ dał
Louise ten swój wisiorek z samolotem, co jest dla niego ważny. To samo
powiedział małej.
- Zależy mu na
niej, Mer. – powiedział piłkarz.
- Wiem! Louis, wiem to, ale boję się, że wykorzysta
moją nieobecność do tego, by powiedzieć Lulu całą prawdę.
- Harry nie
jest taki. – Louis stanął w jego obronie – Nawet sobie nie wyobrażasz jak długo potrafi mówić o Louise. On
naprawdę się przejmuje nią.
Podczas, gdy Tomlinson tłumaczył Margaret, jaki to
Harry jest w rzeczywistości, Mer otworzyła drzwi od łazienki i, ku jej
zaskoczeniu, kabina prysznicowa była pusta. Natychmiast zakręciła wodę i
rozejrzała się spanikowana po pomieszczeniu. Nigdzie nie było jej córki.
Piłkarz na chwilę zamilkł i nasłuchiwał dźwięków po
drugiej stronie linii. Margaret przeszła do pokoju Louise, ale tam także jej
nie znalazła.
- Mer, jesteś
tam? – zaniepokoił się szatyn. Brunetka nie odpowiadała – Mer?
- Louise zniknęła. – szepnęła do słuchawki.
- Co? – zdziwił
się chłopak – Jak to możliwe? Przecież
cały czas byłaś w domu, prawda?
- Tak – głos brunetki zadrżał – Rozmawiałam w kuchni
z Harry’m, a jej kazałam iść do pokoju…
Nagle Mer dostała olśnienia. Skoro jej córka była
zdolna do tego, by rozumieć wszystko ponad swój wiek – to nie było wykluczone,
iż mogła usłyszeć co nieco z rozmowy.
- Musiała usłyszeć jak rozmawiam z Harry’m.
- Co mogła
zrozumieć siedmiolatka?
- Wszystko. Nie była jakiś konkretnych.. cholera.
Musiała usłyszeć, że Harry jest jej ojcem. Louis, ona uciekła! – głos Mer się
załamał, a do oczu napłynęły jej łzy.
- Mer,
spokojnie. – powiedział powoli chłopak – Zadzwoń do Harry’ego i dowiedz się, czy jej nie widział. Zaraz u ciebie
będę. Tylko nie ruszaj się z domu, dobrze?
- Dobrze. – szepnęła zapłakana dziewczyna.
Po tej deklaracji, Padolsky się rozłączyła, po to,
by ponownie zadzwonić. Tyle, że tym razem do Styles’a.
- Harry, Louise uciekła z domu.
Czwartkowy wieczór był dla Zayn’a jednym z tych
lepszych, ponieważ miał szansę na to, by spędzić trochę czasu ze swoją
narzeczoną. Zazwyczaj, nie mieli oni czasu na takie chwile, ponieważ Malik
pracował do piętnastej w szkole, ucząc języka angielskiego, a Perrie w kawiarni
Pepper Mint, a czasem nawet pomagała
swojej mamie w bibliotece. Mieli mało czasu, by pobyć sam na sam. Mimo tego, iż
byli ze sobą parę lat – tęsknili za swoim towarzystwem.
Zayn przyszedł po Perrie do biblioteki, gdzie akurat
kończyła już pomagać swojej mamie. Wszedł do środka wielkiego gmachu, a do jego
nozdrzy dotarł zapach papieru, kurzu oraz charakterystycznych świeczek
cynamonowych, jakich używała jego przyszła teściowa.
- Pezz? – rzucił w stronę regałów z książkami. Było
już po osiemnastej, więc biblioteka świeciła pustakami. Edwards zostawała
zazwyczaj do zamknięcia, a potem wracała do domu.
- Przy Mayer!
– w sali rozbrzmiał kobiecy głos.
Malik ruszył pewnym krokiem w stronę półek, gdzie
mieściły się książki autorów, których imiona rozpoczynały się na literę „M”.
Doskonale znał układ biblioteki, więc dotarcie na miejsce nie zajęło mu więcej
niż kilkanaście sekund.
Gdy jego oczom ukazała się średniego wzrostu
blondynka, której włosy opadały swobodnie na ramiona, jego serce zaczęło
szybciej bić. Uwielbiał przyglądać się swojej narzeczonej, kiedy robiła to, co
lubiła. Rękawy jej oliwkowego swetra były podwinięte do łokci, a czarne rurki
opinały jej zgrabną pupę. Karmelowe kozaczki dodawały całemu kompletowi
elegancji.
Zayn rozpiął swój czarny płaszcz i poluzował bordowy
szalik. Następnie podszedł do blondynki i objął ją od tyłu, na co Edwards
uśmiechnęła się pod nosem. Bardzo lubiła powitania swojego narzeczonego. Jego
opartą głowę na jej ramieniu oraz dwudniowy zarost drażniący jej policzek.
Zapach jego perfum i dłonie owinięte pod jej piersiami.
- Już prawie skończyłam. – odparła wesołym głosem
blondynka, sięgając po następną książkę, która mieściła się w koszyku. Mulat nie
pozwolił dziewczynie na to i jednym ruchem złapał jej dłoń po to, by odwrócić
Perrie przodem do niego. – W ten sposób nie uda nam się stąd wyjść do północy,
Zayn.
Usta chłopaka wykrzywiły się w łobuzerskim uśmiechu.
Błękit tęczówek jego dziewczyny był dla niego otchłanią, w której chciał
zatonąć. Chciał, by Perrie była przytulana przez niego; by spędzali wieczory w
swoim towarzystwie, oglądając jakiś nudny film; by ich wspólne kolacje były
najromantyczniejsze na świecie. Kochał Edwards, i właśnie dlatego jej się oświadczył.
Kochał jej uśmiech; kochał jej śmiech; kochał jej charakter; wszystko w niej
kochał.
- Powinnaś trochę odpocząć od tego kurzu, skarbie. –
szepnął chłopak, a Perrie uśmiechnęła się do niego.
- A ty powinieneś pamiętać, że dzięki moim rodzicom mamy
gdzie mieszkać, więc jestem zobowiązana pomagać mamie w bibliotece.
- Do niczego się nie deklarowałaś. – przypomniał jej
mulat.
- Ale chcę to robić, Zaynee. Z resztą, lubię to. –
wzruszyła ramionami.
Malik pocałował przelotnie dziewczynę w usta, po czym
wypuścił ją z objęć, aby mogła dokończyć swoją pracę. Wielokrotnie chciał jej
pomagać, jednak nie posiadał ‘tego czegoś’, co pozwalało mu na odnalezienie się
w sali pełnej książek. Wiele razy mylił półki, co doprowadzało Perrie do szału,
a jej matkę do łez – spowodowanych śmiechem. Teraz nie wtrącał się w pracę
swojej narzeczonej, ponieważ wiedział, że dostałby po łapach za pomaganie jej.
Dziewczyna nie lubiła, kiedy się ją wyręczano, co dawała do zrozumienia na
każdym możliwym kroku.
Mimo tego, iż Zayn był nauczycielem języka
angielskiego, nie zarabiał zbyt wiele. Etat w podstawówce pozwalał mu na
spłacanie kredytu, pod który kupił swojej ukochanej samochód na ostatnie
urodziny, oraz rachunki. Wypłata Perrie także nie była wysoka, mimo tego, że Pepper Mint rozwijał się szybko i był
coraz popularniejszy. Pracowała tam dopiero od dwóch miesięcy, na okresie
próbnym, więc nie mogła na razie liczyć na większe zarobki. Para radziła sobie
jakoś, z pomocą rodziców Perrie udawało im się przeżyć od wypłaty do wypłaty.
Odmawiali sobie wielu przyjemności, a przede wszystkim robił to Zayn, na koszt
szczęścia Edwards. Pragnął, by niczego jej nie brakowało i był zawiedziony
sobą, że nie może jej dać normalnego życia, rodziny. Tak, rodziny, ponieważ, jak
wyszło w ostatnich wynikach lekarskich – Zayn nie mógł mieć dzieci. Badania
miał jeszcze powtórzyć, jednak nie zapowiadało się na lepsze wieści. Perrie
chciała założyć rodzinę, a nie mogła.
- Zayn. – z zamyślenia wyrwał go głos matki Perrie.
– Jak miło, że wpadłeś.
Zawsze tak samo go witała. Ciepłym tonem i
uściskiem.
- Dobry wieczór, pani Edwards. – uśmiechnął się – Jak
się pani czuje?
- Dziękuję, dobrze. – kobieta spojrzała na swoją
córkę, która nadal układała książki na półce – Dziecko, moje kochane. Idź ze
swoim narzeczonym do domu i odpocznij w końcu. Przecież siedzisz tutaj od dwóch
godzin.
Perrie podniosła wzrok na swoją rodzicielkę i
posłała jej delikatny uśmiech.
- Mamo, przecież zawsze tyle tutaj jestem.
- Idź do domu i nie marudź. – twardy ton Debbie obił
się o uszy pary – Nie każ Zayn’owi dłużej czekać.
- A co z tobą? – zapytała się zmartwiona.
- Twój tata już wyjechał z domu, więc o mnie się nie
martw. Wrócę cała i zdrowa.
Edwards uśmiechnęła się do swojej mamy i pocałowała
ją w policzek.
- No, już. Nie ma was tu. – powiedziała Debbie.
- Dobranoc, pani Edwards. – pożegnał się Zayn,
ciągnąc za sobą Perrie.
Po tym, jak Pezz wzięła swoje rzeczy z drewnianego
biurka, para wyszła przed wielki gmach biblioteki.
- Jesteś autem? – zapytał mulat.
- Nie. Zabrakło paliwa. – odparła smętnie blondynka.
- Zatankuję jutro. – zadeklarował się – Chodź, bo
zmarzniesz.
Perrie złapała bruneta pod ramię i ruszyli przed
siebie. Idąc ciemnymi ulicami Londynu, oświetlonymi tylko przez latarnie,
spotykali ludzi, którzy kończyli już swoją pracę. Zayn w tym czasie zdążył
wypalić już jednego papierosa, a Pezz odpowiednio skomentować jego niezdrowy
nałóg. Obiecał jej, kilka dni wcześniej, że przestanie palić, i pragnął
dotrzymać tej obietnicy, jednak było to dla niego trudne. Edwards doskonale
zdawała sobie z tego sprawę, dlatego doszli do porozumienia: ona ograniczała
jedzenie słodkiego, a on ograniczał palenie papierosów. Wspólnie, mieli pokonać
swoje uzależnienie.
Mijali właśnie park, kiedy uwagę Perrie przykuł
jeden szczegół. Na huśtawce, zazwyczaj o tej porze przez nikogo nie zajmowanej
(wiedziała to, ponieważ była dobrym obserwatorem i zawsze, kiedy wracała z
biblioteki, plac zabaw był pusty – zwłaszcza jesienią i zimą), ktoś siedział.
Perrie szturchnęła Zayn’a, aby spojrzał w to samo miejsce, co ona. Malik, będąc
pedagogiem, nie mógł zlekceważyć dziecka, które było bez opieki, więc pewnym
krokiem skierowali się do osoby, zajmującej huśtawkę.
Gdy stanęli kilka metrów od huśtawek, dziewczynka
pociągnęła nosem, jeszcze bardziej otulając się swoją kurtką. Brunetka trzęsła
się z zimna, a po jej policzkach spływały łzy.
- Hej, wszystko okej? – Malik kucnął przed
dziewczynką, starając się odnaleźć jej spojrzenie.
Brunetka pokręciła głową, przecząc.
- Gdzie są twoi rodzice? – ponownie zapytał się
chłopak, a jego głos był przesiąknięty ciepłem i troską.
Dziecko nie odpowiedziało, tylko jeszcze bardziej
się rozpłakało, na co zareagowała Perrie. Dziewczyna podeszła do małej
brunetki, a Zayn wstał, robiąc jej w ten sposób miejsce, i kucnęła przed nią,
kładąc jej dłonie na kolana.
- Nie płacz. – szepnęła Edwards, a kiedy brunetka
przetarła oczy dłonią, dodała – Jak masz na imię?
- Lu.. Louise. – odpowiedziała szeptem brunetka.
- A więc, Louise. Ja jestem Perrie, a to jest mój
narzeczony Zayn. – wskazała na chłopaka, stojącego obok. – Dlaczego jesteś
tutaj sama?
Lulu wzruszyła ramionami, unikając błękitnych
tęczówek blondynki.
- Chcemy ci pomóc. Musisz powiedzieć, gdzie
mieszkasz. Albo powiedzieć jak skontaktować się z twoją mamą. – głos zabrał
Zayn.
- Moja mama mnie okłamała. – szepnęło dziecko.
Perrie wymieniła znaczące spojrzenie ze swoim
ukochanym. Mulat wyjął komórkę z kieszeni swoich spodni i czekał na dalszy
rozwój akcji.
- Jak nazywa się twoja mama? – drążyła Edwards.
Louise przyjrzała się dokładniej parze. Rozpoznawała
chłopaka. Pracował w szkole, do której uczęszczała.
- Pan Malik? – zapytała półgłosem.
Zayn natychmiast się ożywił.
- Chodzisz do Szkoły
imienia Królowej Elżbiety? – brunet uniósł swoje brwi ku górze.
Dziewczynka skinęła niepewnie głową.
- Jak ma na imię twoja wychowawczyni?
- Danielle.
Zayn pokiwał głową i położył dłoń na ramieniu swojej
narzeczonej. Perrie wstała, a następnie oboje odeszli parę kroków od dziecka.
Blondynka nie spuszczała z niej wzroku.
- Zadzwonię do Danielle i zapytam się jej o numer do
matki Louise. – powiedział spokojnie Malik.
- Ona jest przemarznięta. – zauważyła Perrie –
Zabierzmy ją do domu. Musi się ogrzać, inaczej się przeziębi.
Mulat nie był do końca przekonany, co do pomysłu
blondynki, jednak uległ.
- Dobra, weźmiemy ją do domu, ale dzwonię do Dani.