To dla twojego dobra. I dla dobra twoich dzieci.
Margaret nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Serce biło jej cholernie szybko, a w głowie delikatnie huczało, nie pozwalając dopuścić dźwięków z zewnątrz. Jakby organizm reagował obronnie na każdy gest, ruch jej matki, która siedziała na przeciwko niej, unikając jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego ze swoją córką. Dziewczyna zajęła miejsce na podwójnym łóżku, splatając razem swoje dłonie i wzdychając za każdym razem, gdy na korytarzu usłyszała kroki. Robert przyprowadził ją do pokoju ich matki, by porozmawiały, jednak jedyną rzeczą, jakie obie robiły od ośmiu minut było wpatrywanie się w przestrzeń, całkowicie milcząc. Brat Padolsky ją wystawił; tylko takie było dobre wyjaśnienie dla jego długiego zniknięcia.
Kiedy weszli do pokoju hotelowego, nie minęła minuta, a brunet odebrał telefon, który był ważny, więc nie mógł pozwolić sobie na zignorowanie go. Teoretycznie, rozmowa mogła trwać tak długo, jednak Mer nie sądziła, iż tak było; Rob mógł być w tym momencie przy recepcji, rozmawiając z Hanną albo mógł jeść w restauracji, nie zwracając uwagi na to, co mogło się dziać w tym pomieszczeniu. Praktycznie, gdyby któraś z kobiet porwałaby się na zabójstwo drugiej - nie dowiedziałby się o tym wcześniej niż za dwadzieścia minut, za które, tak szacowała brunetka, mógł przyjść, usprawiedliwiając się irytującym, nieogarniętym pracownikiem, niezdolnym do odnalezienia potrzebnych dokumentów. A przecież obiecał.
Recepcjonistka nie wiedziała jak czuje się jej matka, mogła tylko zgadywać. Czy była zła? A może nienawiść do własnego dziecka całkowicie przysłoniła jej uczucia? Obmyślała plan pozbycia się swojej córki? Lub po prostu chciała tak samo nawrzeszczeć na Roberta jak Margaret.
Młodsza dziewczyna nie zamierzała rozpoczynać rozmowy. Nie miała swojej matce nic do powiedzenia. Niczym nie zawiniła, przynajmniej w jej mniemaniu.
- Będziesz tutaj tak siedzieć? - z zamyślenia wyrwał ją surowy głos Anne. Kobieta założyła nogę na nogę i przeniosła spojrzenie na brunetkę - Bo nie mam całego dnia na te dziecinne gierki.
Mer w tamtym momencie poczuła się jakby to ona była tutaj dojrzalszą osobą.
- Ja także. - mruknęła, starając się zdobyć w sobie odwagę na wypowiedzenie kolejnych słów - Robert chciał, żebyśmy porozmawiały, więc... rozmawiajmy.
Kobieta prychnęła.
- Naprawdę?
Nie, tak sobie siedzę tutaj z własnej, nieprzymuszonej woli, pomyślała brunetka, wzruszając ramionami i starając się zignorować przenikliwe spojrzenie swojej rodzicielki.
Przez następne trzydzieści sekund obie milczały. Recepcjonistka zdobyła się na to, by podnieść wzrok ze swoich kolan i umieścić go w Annie; lekarka wcale się nie zmieniła; ciemne, brązowe włosy upięte były w idealnego koka, oczy podkreślone tuszem oraz cieniem do powiek, usta muśnięte szminką o kolorze jasnego różu, podobnie jak policzki. Prosto obcięta grzywka przysłaniała jej czoło, a brązowe tęczówki sunęły po każdym przedmiocie w pomieszczeniu, doskonale omijając Mer.
Brunetka westchnęła, sprawiając, iż wzrok jej matki padł na nią.
- Nadal z nim jesteś? - zapytała wypranym z emocji głosem pani doktor, a Margaret zmarszczyła brwi - Z synem Jay?
- Tak - odpowiedziała - Dlaczego cię to interesuje?
- A dlaczego nie? Jesteś moją córką.
Tym razem to Mer prychnęła, odwracając wzrok od matki na sekundę. Następnie ponownie na nią spojrzała, a jej oczy ciskały w nią błyskawicami. Choć miała ochotę ją wyśmiać.
- Jesteś pewna? Bo ostatnio mi mówiłaś, że nie masz córki, żebym wynosiła się z twojego domu, żebym zapomniała o tobie i Robie, żebym całkowicie odeszła i-
- To było osiem lat temu. - mruknęła od niechcenia, wchodząc w słowo swojej córce.
- I te osiem lat wystarczyło, bym zrozumiała, że nie mam żadnych, absolutnie żadnych powodów ku temu, by czuć się winna całej tej sytuacji! - Padolsky nieświadomie uniosła głos na końcu.
- Nie podnoś głosu, bo-
- Bo co mi zrobisz? - przerwała jej Mer - Wydziedziczysz mnie? Spoliczkujesz?
- Nie żartuj sobie. - wywróciła oczami - Nie podniosłabym na ciebie ręki. - po tych słowach, Margaret wybuchła śmiechem; dość gorzkim.
- Jasne, a kiedy ci powiedziałam, że jestem w ciąży, twoja dłoń sama poleciała do mojego policzka.
Padolsky czuła się okropnie, wspominając chwile, które tak bardzo chciała zapomnieć. Nie było możliwości o tym, by całkowicie odciąć się od tego, co wydarzyło się w Doncaster; to nie było tak, iż nie próbowała.
Widząc wyraz twarzy swojej matki, recepcjonistka zwątpiła całkowicie w to, że pomysł jej brata mógłby się kiedykolwiek powieść.
- Boże, ty nawet tego nie żałujesz. - szepnęła, czując jak łzy cisną się jej do oczu - Nie żałujesz, że uderzyłaś swoją własną córkę, praktycznie za nic!
- Złamałaś zasadę czystości. - weszła jej w słowo lekarka.
- Gówno nie zasadę! - krzyknęła Margaret, nie myśląc nad tym, co robi - Miałaś w dupie to, czy poradzę sobie, czy nie. Miałaś gdzieś to, czy Louise przeżyje! Wiesz, że równie dobrze mogłam trafić pod most i błagać o jakieś pieniądze? Wiesz, że gdyby nie dobre serce właściciela tego hotelu, najprawdopodobniej już by mnie tutaj nie było?!
Brunetka nie kontrolowała swoich łez; pozwoliła im spływać po jej gorących policzkach. Nawet nie zauważyła, kiedy wstała, dzięki czemu jej matka mogła się jej przyglądać w całej okazałości.
- Nigdy nie myślałaś nad tym, czego potrzebuję, czego Rob potrzebuje, jakie ma marzenia; nic, kompletnie. - zaczęła ciszej - Dla ciebie najważniejsze były pieprzone zasady... One.. Były ważniejsze od nas.
Przez kilka sekund, w pomieszczeniu o kremowych ścianach panowała cisza, zagłuszana tylko ciężkim oddechem młodszej Padolsky. Mer zdawała sobie sprawę z tego, iż nie powinna się denerwować; nie powinna czuć tego, co czuje, jednak... Nie potrafiła się kontrolować. Jakby wszystko to, co powiedziała, zbierało się w niej od lat, jakby czekała tylko na moment, w którym wykrzyczy swojej matce to, co myśli.
Anne westchnęła, wstając i podchodząc do komody, stojącej pod poziomym lustrem. Oparła na niej swoje dłonie i opuściła głowę w dół.
- Wiedziałaś o tym, że Robert chciał trenować piłkę nożną? - głos Mer był cichy i ochrypły - Wiedziałaś o jego marzeniu bycia piłkarzem, bycia docenianym, kochanym przez tysiące?
Kobieta pokręciła przecząco głową, co z trudem zauważyła brunetka. Jej mama wyprostowała się i odwróciła do swojego dziecka.
- Oczywiście, skąd miałaś o tym wiedzieć, skoro nie słuchałaś. Ba, wątpię nawet w to, by ci o tym powiedział, za pewne się bał twojej reakcji na coś tak głupiego. Przecież miał być kimś, kto nie musiałby zapierdzielać w życiu, kimś, kto mógłby zapewnić sobie przyszłość i-i...
- Przyszłaś tutaj, aby mi powiedzieć, że jestem złą matką!? - wybuchła Padolsky - Popatrz na siebie! Wychowujesz córkę bez ojca i widzę, że ten piłkarzyna zrobił ci dziecko, znowu będziesz robić z siebie ofiarę, bo matka się ciebie wyrzekła! Dorośnij, nikogo nie obchodzą twoje problemy, a Tomlinson zostawi cię przy najlepszej okazji. Znowu będziesz sama, tyle że tym razem z dwójką dzieciaków.
Margaret poczuła jak serce ją zaczyna kłuć. Nie spodziewała się, po raz kolejny, usłyszeć od swojej rodzicielki takich słów. Jakby na to nie spojrzeć, gdzieś głęboko miała nadzieję, iż Anne jej to zapomni i jakoś spróbują to naprawić.
Wyszło całkowicie odwrotnie.
Recepcjonistka zaczęła kręcić przecząco głową, próbując odrzucić słowa, jakie wypowiedziała jej matka. Chciała jak najszybciej stąd wyjść i już nigdy nie wracać; skoro Anne Padolsky nie chce odzyskać swojej jedynej córki - to proszę bardzo.
- Mam nadzieję, że żadne z moich dzieci nie będzie chciało poznać swojej babci. - szepnęła w przypływie gniewu i odwagi - Będą tyle szczęśliwsze.
Po tych słowach, opuściła pokój hotelowy zarezerwowany dla jej matki. Nacisnęła przycisk przywołujący windę i jęknęła, kiedy musiała spuścić głowę, by nie przestraszyć starszej pani, która właśnie wchodziła na korytarz. Mer weszła do prostokątnej maszyny i nacisnęła przycisk, dzięki któremu winda ruszyła na parter.
Brunetka oparła się o jedną ze ścian i schowała głowę w dłoniach. Miała powód, dla którego nie spotykała się ze swoją matką; właśnie jeden z jej największych koszmarów się sprawdził. Dzięki jej bratu, wszystko to, co próbowała odbudować przez ostatnie lata poszło się jebać. Skąd u niej tyle nienawiści? Uczyła się od najlepszych.
Gdy drzwi windy się otworzyły, odsunęła dłonie od twarzy, a jej oczom ukazało się dwóch zmartwionych chłopaków. Jeden z nich, natychmiast wziął ją w swoje objęcia, podczas kiedy drugi stał w drzwiach przyglądając się jej z głupią miną.
Do jej nozdrzy dotarł delikatny zapach wody kolońskiej, którą dopasowała do Liam'a Payne'a; tylko on używał tej pachnącej cytrusami, bryzą morską i piżmem. Mimowolnie wtuliła twarz w zagłębienie jego szyi, nie zastanawiając się nad tym, dlaczego to właśnie jej szef, a nie brat ją przytulił. W tamtej chwili - miała to gdzieś, chciała zniknąć, uciec, zaszyć się w jakimś małym pokoiku separując się od reszty okrutnego świata. To chyba ukazywało to jak bardzo była krucha i wrażliwa. Choć powiedziała sobie, że będzie silna, Anne Padolsky zniszczyła jej postanowienie w piętnaście minut.
Szlochając w czarną koszulę Payne'a, Margaret poczuła jak ktoś wchodzi do windy i masuje ją po plecach. Wiedziała, iż był to Robert, jednak nijak na to zareagowała; wolała towarzystwo Liam'a.
- Zabierz mnie stąd, proszę. - szepnęła w koszulę swojego przełożonego tak, że tylko on mógł to usłyszeć, a sekundę później oboje wyszli z windy. Brunetka zdołała zauważyć smutny wyraz twarzy jej brata, po czym drzwi windy się zamknęły.
Poczuła jak jej przyjaciel obejmuje ją w talii i prowadzi wzdłuż korytarza; nie była pewna, gdzie dokładnie, ponieważ jej oczy znowu zaszły łzami. Nie wiedziała, dlaczego tym razem płakała, być może dlatego, że po prostu nie potrafiła przestać. Nie potrafiła przestać myśleć o swojej matce, o tym, co jej powiedziała i o tym, w jaki sposób ją potraktowała.
Minutę później siedziała na skórzanej sofie, a po zapachu pomieszczenia, uznała, iż znajduje się w gabinecie Liam'a. Chłopak wręczył jej chusteczki i podszedł do swojego biurka, chwytając słuchawkę od telefonu stacjonarnego. Jego słowa były ciche albo to Mer ogłuchła; w każdym razie, nie słyszała, co mówił. Następne, co zdołała zarejestrować to ciemny blondyn zajmujący miejsce obok niej i to jak objął ją jedną ręką pocierając jej plecy.
- Zadzwoniłem do Louis'a. Powiedział, że za kwadrans przyjedzie po ciebie. - powiadomił ją.
- N-nie musiałeś. - szepnęła - O-on ma teraz trening i... I nie powinien.. go opuszczać i..
- Mer, przyjedzie po ciebie. - powtórzył miękko, przyglądając się swojej przyjaciółce. - Twój brat chciał dobrze, wiesz o tym, prawda?
Padolsky pokręciła przecząco głową, nie myśląc, co robi.
- Tak - odparła pewniejszym głosem niż sekundy temu, dopiero wtedy sobie uświadamiając, iż zrobiła dwa sprzeczne ruchy - tylko zapomniał, że nasza matka nie miała chęci do... spotkania się ze mną.
Liam skinął jej powoli głową, dochodząc do wniosku, iż należy odpuścić ten temat.
- Przez najbliższy tydzień masz wolne. - powiedział - Nie chcę, byś się przemęczała.
Margaret jęknęła, wycierając łzy.
- Dlaczego każdy chce mnie na siłę uszczęśliwić?
- Ponieważ sama nie widzisz tego, co najbardziej potrzebujesz. - odpowiedział jej z delikatnym uśmiechem ciemny blondyn - Najchętniej kazałbym ci siedzieć w domu przez najbliższe dwa lata, ale raczej byś mnie nie posłuchała, co dopiero Louis'a albo... Eh, nie ważne. Po prostu proszę cię, dla własnego dobra, odpocznij.
Brunetka zacisnęła usta w wąską linię, a następnie pokiwała powoli głową. Mimo, iż spędziła przyjemny tydzień w Australii, wracając do Anglii, musiała przyznać przed samą sobą, że tutaj rzeczy były trudniejsze.
Przez najbliższe dziesięć minut, para zdążyła porozmawiać o wszystkim, byle nie o tym, co się wydarzyło w jednym z pokojów hotelu. Dopiero w momencie, gdy do gabinetu Payne'a ktoś zapukał, Mer wróciła do rzeczywistości, całkowicie zapominając o dobrych kilku minutach w towarzystwie Liam'a.
Nie minęło kilka sekund, a w gabinecie ciemnego blondyna pojawił się zdyszany piłkarz ubrany, standardowo, w jeansową kurtkę oraz czarne rurki. Włosy miał niechlujnie ułożone, a policzki czerwone, najprawdopodobniej od pośpiechu. Jego wzrok skanował pomieszczenie w poszukiwaniu Margaret, a gdy ich spojrzenia się spotkały, odetchnął i podszedł do niej. Brunetka wstała i rzuciła się na szyję swojemu chłopakowi, który przyciągnął ją do siebie w ciasnym uścisku. Payne wyszedł z pokoju pod pretekstem przyniesienia rzeczy Padolsky, więc para była sama.
- Już dobrze, cii - szeptał jej do ucha Louis jakby bał się, iż dziewczyna znowu się rozpłacze.
- Przykro mi, że musiałeś zerwać się z treningu - mruknęła w jego koszulkę - Nie chciałam, ale Liam się uparł i-
- Okay, spokojnie, nic się nie stało. - usta szatyna były zaraz przy uchu brunetki - I tak nie robiliśmy nic... Ciekawego. - wzruszył delikatnie ramionami.
Margaret odsunęła się od niego, by móc spojrzeć mu w oczy i odnaleźć w nich choć odrobinę smutku, jednak tak się nie stało; stał tam, na przeciwko niej z ustami uniesionymi ku górze, próbując zrozumieć, dlaczego jego dziewczyna zalała się łzami w pracy.
- Zabiorę cię na lunch i opowiesz mi o tym, co wymyślił twój brat, dobra? - zapytał.
Pokiwała głową, zgadzając się na jego propozycję, a chwilę później oboje byli w drodze do recepcji, skąd wzięli rzeczy Mer i pożegnali się z Hannah oraz Liamem.
Zgodnie stwierdzili, iż pojadą do Pepper Mint.
Autorka: nie oszukujmy się, planuję jeszcze z 3 albo 4 rozdziały jak nie mniej i koniec. Jednak chciałabym się dowiedzieć, czy ktoś byłby zainteresowany, jeśli zaczęłabym pisać nowe opowiadania. Prawdopodobnie także z Louis'em w roli głównej, ale całkowicie inne; bez takich, um, rodzinnych problemów.. coś jak bardziej no nie wiem, nie powiem, że główny bohater będzie bad boyem, ale na pewno nie będzie takiego czegoś jak tutaj...
Także napiszcie w komentarzu, czy czytałybyście coś nowego, bo jeśli nie, to nawet nie będę zaczynała, gdyż w tym roku matura bla bla bla
Pozdrawiam i całuję oraz przepraszam za krótki rozdział, poprawię się,może xd
Nie minęło kilka sekund, a w gabinecie ciemnego blondyna pojawił się zdyszany piłkarz ubrany, standardowo, w jeansową kurtkę oraz czarne rurki. Włosy miał niechlujnie ułożone, a policzki czerwone, najprawdopodobniej od pośpiechu. Jego wzrok skanował pomieszczenie w poszukiwaniu Margaret, a gdy ich spojrzenia się spotkały, odetchnął i podszedł do niej. Brunetka wstała i rzuciła się na szyję swojemu chłopakowi, który przyciągnął ją do siebie w ciasnym uścisku. Payne wyszedł z pokoju pod pretekstem przyniesienia rzeczy Padolsky, więc para była sama.
- Już dobrze, cii - szeptał jej do ucha Louis jakby bał się, iż dziewczyna znowu się rozpłacze.
- Przykro mi, że musiałeś zerwać się z treningu - mruknęła w jego koszulkę - Nie chciałam, ale Liam się uparł i-
- Okay, spokojnie, nic się nie stało. - usta szatyna były zaraz przy uchu brunetki - I tak nie robiliśmy nic... Ciekawego. - wzruszył delikatnie ramionami.
Margaret odsunęła się od niego, by móc spojrzeć mu w oczy i odnaleźć w nich choć odrobinę smutku, jednak tak się nie stało; stał tam, na przeciwko niej z ustami uniesionymi ku górze, próbując zrozumieć, dlaczego jego dziewczyna zalała się łzami w pracy.
- Zabiorę cię na lunch i opowiesz mi o tym, co wymyślił twój brat, dobra? - zapytał.
Pokiwała głową, zgadzając się na jego propozycję, a chwilę później oboje byli w drodze do recepcji, skąd wzięli rzeczy Mer i pożegnali się z Hannah oraz Liamem.
Zgodnie stwierdzili, iż pojadą do Pepper Mint.
Autorka: nie oszukujmy się, planuję jeszcze z 3 albo 4 rozdziały jak nie mniej i koniec. Jednak chciałabym się dowiedzieć, czy ktoś byłby zainteresowany, jeśli zaczęłabym pisać nowe opowiadania. Prawdopodobnie także z Louis'em w roli głównej, ale całkowicie inne; bez takich, um, rodzinnych problemów.. coś jak bardziej no nie wiem, nie powiem, że główny bohater będzie bad boyem, ale na pewno nie będzie takiego czegoś jak tutaj...
Także napiszcie w komentarzu, czy czytałybyście coś nowego, bo jeśli nie, to nawet nie będę zaczynała, gdyż w tym roku matura bla bla bla
Pozdrawiam i całuję oraz przepraszam za krótki rozdział, poprawię się,