Londyn, 2014
W głowie Niall'a zaczęło coś niemiłosiernie głośno pikać i właśnie ten dźwięk nie dawał mu spokoju. Słyszał też kilka głosów dochodzących gdzieś z oddali, jednak żadnego z nich nie potrafił rozpoznać. Czuł się jakby był w połowie głuchy. Chciał poruszyć ręką, dać komuś jakiś znak, żeby tylko ktoś zwrócił na niego uwagę, jednak nie był w stanie zrobić jakiegokolwiek ruchu. Jedyne, co udało mu się zrobić, to otworzyć oczy. O tak, jego turkusowe tęczówki z początku widziały tylko biały sufit, jednak kiedy ostrość wróciła, chłopak mógł przekręcić głowę trochę w lewo i ujrzeć maszyny szpitalne, a gdy spojrzał w drugą stronę, ujrzał brunetkę siedzącą na krześle i trzymającą w jego dłoni swoją własną. Kąciki jego ust ledwo widocznie drgnęły ku górze; Eleanor tutaj była. Jej głowa spoczywała na łóżku, podobnie jak połowa jej ciała; widać było, iż spała. Niall nie zamierzał jej wybudzać, spożytkował ten czas bardzo dobrze, mianowicie, zaczął się jej przyglądać. Może nie widział wyrazu jej twarzy, ale samo to, że tu była, z nim, podnosiło go bardzo na duchu.
Właśnie, dlaczego był w szpitalu?
Zmarszczył brwi, zastanawiając się nad odpowiedzią na swoje pytanie. Ostatnią rzeczą, jaką pamięta było wysiadanie z samochodu przed wielkim, starym budynkiem, który kiedyś uznawano za najlepszą galerię w Londynie. Później... Właśnie, później ujrzał Harry'ego kiwającego mu głową na znak. Znak?
Po chwili skupienia dotarło do niego, iż powodem, dla którego trafił do więzienia był jeden człowiek, który od dłuższego czasu uprzykrzał życie jego przyjaciołom.
W momencie jak wraz z Harrym wszedł do środka starej siedziby Harrods, u ich boku stanął napakowany szatyn, który zaprowadził ich do jednego z opuszczonych gabinetów, gdzie czekał na nich Ashton. Chłopak miał sprzedać im kokainę, a gdy Niall rzucił mu na stół pieniądze, ten wywrócił oczami i prychnął.
- Tylko tyle? - zakpił ze swoich klientów - Brakuje dwóch tysięcy.
- Co?! - Horan powoli tracił cierpliwość - Mówiłeś, że ten towar kosztuje pięć stów!
- Niall, spokojnie. - Harry dotknął jego ramienia i sam postanowił włączyć się do rozmowy - Mój kolega ma rację, powiedziano nam, że tyle musimy zapłacić.
- W takim razie źle was poinformowano. - zaśmiał się Ashton - Dwa tysiące, albo nici z koki.
Ta jedna chwila wystarczyła, by Styles zrobił trzy kroki do przodu i wyjął z kieszeni swoich spodni sztylet. Z perspektywy czasu, Niall musiał stwierdzić, iż to był naprawdę głupi pomysł, bo to, co stało się później samo tego dowiodło.
- Co chcesz mi tym zrobić, co? - ponownie po sali rozbrzmiał głos prawej ręki Bennetta - Przestraszyć?
Złość w oczach Harry'ego mówiła Ashtonowi, iż nie powinien igrać z ogniem, jednak któż by tego nie zrobił, jeśli miał pod sobą czwórkę umięśnionych kolesi, gotowych do ataku? Skinął głową na nich, a kilkanaście minut później, po wyczerpującej dla dwóch chłopaków bójce, Niall wylądował z sztyletem Styles'a w swoim udzie, a sam Harry wił się z bólu z powodu ciosów zadanych przez osiłków.
- Amatorzy. - usłyszeli obcy głos, dochodzący zza nich, a gdy blondyn otworzył jeszcze na sekundę oczy, ujrzał przed sobą wysokiego bruneta; najbardziej zadbanego z całego zgromadzenia, więc musiał stwierdzić, iż to właśnie on był Bennettem; osobą, która zraniła Eleanor. Jednak na jego nieszczęście, nie był w stanie nic mu zrobić. Stracił wiele krwi i to go osłabiło. Jedyne, co słyszał przed straceniem przytomności to wrzaski i dźwięk broni.
Westchnął, próbując poruszyć palcami u swojej lewej dłoni. Po kilku próbach, udało mu się rozprostować kości i prawą ręką sięgnąć do głowy Calder. Zaczął delikatnie bawić się włosami swojej przyjaciółki, dopóki nie poczuł jak powoli się wybudza ze swojego snu. Przyglądał się jej jak podnosi głowę ku górze i rozgląda się zaspanymi oczami po pomieszczeniu, a gdy widzi blondyna, jej śpiące tęczówki napierają ciepła, a usta wykrzywiają się w uśmiechu.
- Niall - szepnęła dziewczyna, podnosząc się z krzesła i przytulając do chłopaka - boże, nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo się bałam. - szepnęła, odsuwając się od niego.
Horan uśmiechnął się delikatnie, czując, że nie powie nic dopóki nie dostanie wody. Pokazał swoją dłonią na gardło, a brunetka natychmiast chwyciła kubek z wodą i słomką i przystawiła mu ja do ust. Po chwili odłożyła na miejsce, a Niall poczuł się nieco lepiej.
- Jak się czujesz? - zapytała się drżącym głosem Eleanor.
- Dobrze. - Calder skinęła głową na jego odpowiedź - Co z Harrym?
- Leży piętro niżej, ma kilka potężnych siniaków i złamaną rękę, kilka żeber. - wzruszyła ramionami jakby ją to nie obchodziło - Należało wam się. Idąc tam, pokazaliście, że jesteście totalnymi głupkami.
- Już to słyszałem. - odparł wesoło Niall - Ale na serio, wszystko z nim okay?
- Tak, jego siostra przy nim jest i.. Louis.. - dokończyła.
Niall zmarszczył ponownie brwi.
- Jak zadzwoniłam na policję, to znaczy do Roberta, powiedział mi, że kilka godzin wcześniej wypuszczono Louisa za kaucją. - wytłumaczyła dziewczyna.
- Czyli.. Plan się nie powiódł?
- Nie, to znaczy złapali Bennetta. - uśmiechnęła się El - Jedynym problemem jest to, że to nie on podrzucił Louisowi sterydy do torby.
- Jak to? Przecież...
- Tak uznaliśmy. Jednak nie mieliśmy na to dowodów. - zauważyła - Policja odkryła, że jeden z piłkarzy, z drużyny Louisa miał epizod z narkotykami i zaczęli szukać. Okazało się, że to on był odpowiedzialny za wpakowanie naszego przyjaciela do pierdla.
- Czyli odrzucono zarzuty? - zainteresował się Niall - Od Lou?
- Jeszcze nie, ale sprawa jest w toku. - uśmiechnęła się Eleanor.
Przez kilka minut panowała cisza, którą zagłuszała tylko ta szpitalna maszyna. Blondynowi grała ona już na nerwach, natomiast Calder uśmiechnęła się do siebie. Niall przyjrzał się jej dokładniej; miała podkrążone oczy i trochę rozmazanego tuszu przy lewym oku.
- Jak długo tutaj jesteś? - zapytał.
- Dwa dni. - odpowiedziała po prostu brunetka, a Horan poczuł się winny.
- Powinnaś wrócić do domu i odpocząć. Wyglądasz okropnie.
- Dzięki, zawsze marzyłam o tym, by to usłyszeć. - zakpiła wesoło dziewczyna - Ale wybaczę ci to tylko dlatego, że też nie jesteś w zbyt dobrej formie.
Kąciki ust chłopaka uniosły się ku górze. Naprawdę starał się opanować uśmiech, jaki powstawał na jego twarzy, jednak z każdą sekundą stawało się to coraz trudniejsze.
- El?
- Tak, Niall?
- Miałabyś coś przeciwko, g-gdybym zaprosił cię na r-randkę? - jąkał się. Był także sobą zawiedziony, ponieważ nie w taki sposób zamierzał ją o to zapytać. Chciał, by wszystko było idealnie... Ugh, Horan, nie oświadczasz się, tylko zapraszasz dziewczynę na randkę, ogarnij się, pomyślał.
Twarz Brytyjki rozświetlił szeroki uśmiech.
- A zamierzasz to zrobić? - uniosła brew ku górze.
- A zgodzisz się?
- Tak.
- To tak. - Niall poczuł jak pewien rodzaju ciężar spada mu z serca. - W takim razie jesteśmy umówieni?
- Jesteśmy umówieni. - uśmiechnęła się brunetka.
Przez kolejne dziesięć minut, para rozmawiała, dopóki nie przerwał im lekarz, informując, iż czas odwiedzin się już skończył, więc Eleanor była zmuszona opuścić salę Irlandczyka. Na korytarzu spotkała Margaret z Louisem i Louise. Dziewczynka siedziała wtulona w swoją matkę, a ta głaskała delikatnie jej ramię. Piłkarz na widok swojej przyjaciółki wstał z krzesła i podszedł do niej.
- Czy możesz mi wytłumaczyć, dlaczego zachowaliście się jak nienormalni?!
Oh, racja. Calder jeszcze nie miała możliwości porozmawiania z Louisem, ponieważ przyszedł do szpitala dopiero tego wieczoru.
- Louis - upomniała go Mer, zerkając na siedmiolatkę, która poruszyła się z powodu podniesionego głosu chłopaka.
Szatyn westchnął, czując, że powinien nieco ochłonąć, jednak perspektywa, iż jego przyjaciołom mogłoby się coś stać tylko i wyłącznie przez ich własną głupotę było gorsze niż cokolwiek innego. Choć... choć w pewnym sensie to on był powodem ich zachowania.
- Złapali Bennetta, Lou. To jest najważniejsze. - powiedziała pewnym siebie głosem Eleanor.
- Tak, kosztem życia Harry'ego i Nialla - odezwał się natychmiast Tomlinson.
- Oni żyją.
- Mało brakowało, a byłoby inaczej - ponownie westchnął, łapiąc się za głowę i zamykając na kilka sekund oczy - Po prostu nie wierzę, że byliście zdolni zrobić coś tak nieodpowiedzialnego.
Brunetka uśmiechnęła się pod nosem, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że jej przyjaciel się poddał i nie zamierzał już dalej drążyć tematu. Zawsze tak robił, gdy czuł, iż nie wygra.
Ciesząc się z tego, że ma przed sobą piłkarza całego i zdrowego, Eleanor podeszła do chłopaka i przytuliła się do niego. Przez sekundę, szatyn się wahał, jednak w chwili, gdy odwzajemnił uścisk, jego mięśnie się rozluźniły.
- Fajnie, że już jesteś - szepnęła Eleanor, a Louis musiał się odsunąć, by spojrzeć jej w oczy i skinąć głową.
Musiał przyznać, iż przez kilkanaście sekund było trochę niezręcznie, więc zrobił krok w tył, przenosząc wzrok na swoją dziewczynę, która próbowała zignorować całą sytuację i zająć się zabawą włosami swojej córeczki.
- Powinniśmy już jechać. - zauważył cicho szatyn - El-
- Taksówka na mnie czeka. - weszła mu w słowo dziewczyna, po czym odwróciła się do Margaret - Do zobaczenia, Mer.
Recepcjonistka posłała jej przyjacielski uśmiech, a kilkanaście sekund później, Calder opuszczała już oddział, na którym się znajdowali. Louis odwrócił się do swojej dziewczyny, napotykając jej zmęczone spojrzenie.
- Chodź... - szepnął do brunetki, po czym wziął na ręce Louise, której nogi owinęły się wokół jego brzucha, a ramiona szyi. Margaret szła przy swoim chłopaku, od czasu do czasu zerkając na niego, aby upewnić się, iż na pewno na był.
Podróż samochodem trwała zaskakująco krótko z powodu późnej pory; ulice Londynu nocą były opustoszałe. Louise przez całą drogę spała na tylnym siedzeniu, zapięta w pasy, a Louis, prowadząc pojazd co chwilę posyłał niepokojące spojrzenie swojej dziewczynie, która siedziała obok niego z głową opartą o szybę. Chciała jak najszybciej dostać się do domu i położyć się spać.
- Mer, wiesz, że to nic nie znaczyło, prawda? - ciszę przerwał szatyn, nie spuszczając wzroku z ulicy.
Padolsky leniwie przeniosła na niego swoje spojrzenie, usiłując zrozumieć, co takiego właśnie powiedział jej ukochany.
Zmarszczyła brwi.
- To w szpitalu, z Eleanor. - podążył z wyjaśnieniami chłopak.
- Och.
- Nie chcę, żebyś myślała, że-
- Louis, spokojnie, przecież to zwykłe przytulenie. Każdy tego czasami potrzebuje, a wy jesteście przyjaciółmi. - Margaret wymusiła uśmiech na swoich ustach.
- Niby tak, ale widziałem twoje spojrzenie i miałem wrażenie, że cię to zabolało. - wymamrotał chłopak.
Dziewczyna nie czuła się na siłach, by przyznać się do tego, iż to, co powiedział piłkarz było po części prawdą; gdyż gdzieś w środku poczuła delikatne ukłucie, widząc Eleanor z Louisem. Choć doskonale wiedziała, że nic ich nie łączyło, jednak widok przytulających się... Był dla niej po prostu czymś, czego wolałaby nie widzieć w najbliższym czasie. Być może był to powód hormonów, w końcu była w ciąży.
- Wszystko jest okay, Lou. - odpowiedziała po chwili ciszy, i w tamtym momencie zdała sobie sprawę, iż była naprawdę wyczerpana.
Zauważyła kątem oka jak Tomlinson skina głową.
W mieszkaniu, Louis odniósł siedmiolatkę do jej łóżka, a następnie, widząc, iż Margaret bierze prysznic, poszedł do kuchni, by napić się wody. Zastanawiał się nad tym, co wydarzyło się w przeciągu ostatnich trzech dni; począwszy od jego wyjścia z więzienia, a skończywszy na wizycie w szpitalu, gdzie trafili jego dwaj najlepsi przyjaciele. Miał ochotę przypierdzielić Harry'emu za to, iż porwał się z Niallem na tak chory plan, jednak za każdym razem, kiedy o tym myślał - coś go hamowało. To dlatego, że dzięki im, Bennett trafił w ręce policji i przypuszczalnie można by było uznać, iż ich życie wróci do normy; bez zbędnego strachu o drugą osobę.
Oparł się plecami o lodówkę i przymknął oczy, aby móc pozbyć się niepotrzebnych myśli. Chciał zapomnieć o całym piekle, jakie przeszedł w więzieniu, mimo, iż nie traktowano go tam źle. Zakolegowałby się ze swoim kolegą z celi, gdyby nie swoje zamknięcie w sobie. Był-
- Lou? Dobrze się czujesz? - usłyszał zmartwiony głos Mer, który jednocześnie pozwolił mu przestać myśleć o jednym z najgorszych epizodów w jego życiu oraz sprawił, że chłopak wrócił na ziemię.
Otworzył oczy i ujrzał przed sobą niską dziewczynę, która ubrana była w czarne, krótkie szorty i szarą koszulkę z napisem, sięgającą jej do połowy spodenek. Jej włosy spięte były w warkocza.
Piłkarz odłożył szklankę na blat, po czym podszedł do swojej ukochanej, łapiąc ją w talii i przyciągając do siebie. W odpowiedzi na jej pytanie, złożył pocałunek na jej ustach. Z początku, Mer była zaskoczona jego nagłą akcją, jednak kilka sekund później odwzajemniła jego gest, łapiąc za kraniec jego koszulki i stając na palcach. Uwielbiała być zaskakiwana w taki sposób, a już w szczególności przez niego.
- Przepraszam - szepnął w usta Padolsky.
- Za co? - dziewczyna odsunęła się od niego na taką odległość, by móc spojrzeć mu w oczy. Widziała w nich desperację, choć mogła dopatrywać się także tych radosnych iskierek.
- Ostatnio nie byłem zbyt dobrym chłopakiem. Chciałbym ci to jakoś wynagrodzić i-
W tym momencie, brunetka położyła swojego palca wskazującego na ustach chłopaka, a na jej ustach pojawił się ciepły uśmiech.
- Przestań wygadywać takie bzdury, bo naprawdę się na ciebie obrażę. - Margaret połączyła ich wargi w krótkim pocałunku. - Zajrzę jeszcze do Lu. - wyswobodziła się z uścisku szatyna i przeszła do pokoju swojej córki. Ku jej zaskoczeniu, dziewczynka nie spała, tylko siedziała na łóżku po turecku, trzymając w rękach maskotkę, którą kiedyś dał jej Louis. - Skarbie, dlaczego nie śpisz?
Zielonooka spojrzała na swoją rodzicielkę, by następnie posłać jej delikatny uśmiech.
- Myślałam. - szepnęła siedmiolatka, a Mer uniosła brwi ku górze zaskoczona odpowiedzią swojej córki.
- O 11 w nocy? - dziecko skinęło jej głową, a brunetka usiadła na przeciwko Louise, przyglądając się jej uważnie - Nad czym myślałaś?
Przez minutę dziewczynka nie odpowiadała, zastanawiając się, czy to, co powie, nie zabrzmi głupio.
- Bo Caroline dostała na urodziny psa, a ja niedługo też będę mieć urodziny i-i...
- Chciałbyś psa? - zapytała zdumiona recepcjonistka, a Louise w odpowiedzi niepewnie skinęła jej głową - Lu, myszko, posiadanie zwierzątka to duża odpowiedzialność, wiesz? To tak jakbyś miała dziecko, którym musiałabyś się cały czas zajmować.
- Ale bym z nim wychodziła i bawiła, mamo, proszę.
Margaret westchnęła.
- Zastanowię się nad tym, okay? Ale niczego nie obiecuję. - powiedziała poważnym tonem brunetka - Ostatnio wiele się wydarzyło i.. I wydarzy. Nie chcę podejmować zbyt pochopnych decyzji, no i muszę porozmawiać z Lou na ten temat, w końcu będziemy razem mieszkać..
- Okay. - Louise uśmiechnęła się wesoło do swojej mamy.
- W takim razie kładź się spać. Ciocia Perrie jutro przyjdzie nas odwiedzić. - Mer przykryła swoją córkę fioletową kołdrą, nie zważając na to, iż dziewczynka się nie umyła, ale mogła przymknąć na to oko zważywszy na późną godzinę.
- Dobranoc mamusiu.
- Kolorowych snów, szkrabie.
Mer pocałowała siedmiolatkę w czoło i wstała, aby zgasić lampeczkę stojącą na szafce nocnej przy łóżku i wyjść z pokoju, kierując się do swojej sypialni, gdzie na łóżku leżał już Louis, a krople wody spływały po jego mokrych włosach. Mimo tego, iż chłopak wzrok utkwiony miał w swojej komórce, Margaret zdołała zauważyć, że się ogolił przez co wyglądał na o wiele młodszego niż można byłoby powiedzieć.
Dziewczyna zgasiła światło i w tamtym momencie chłopak odłożył iPhone'a i spojrzał na swoją ukochaną. Margaret usiadła obok niego, po czym zapaliła nocną lampkę i ponownie odwróciła się do piłkarza. Jego zazwyczaj niebieski kolor oczu ukazywał teraz jakby odcień szarości i dosłownie poświatę zieleni, która zawsze ujmowała Mer. Podobnie jak ciepło bijące od nagiego torsu sportowca, kiedy dotknęła jego ramion swoimi chłodnymi dłońmi. Szatyn nachylił się nad brunetką, a wtedy do jej nozdrzy dotarł zapach żelu pod prysznic Axe, który kiedyś mu kupiła. Poza tym, pachniał tak.. po swojemu; tak louisowo.
Tomlinson musnął wargi swojej dziewczyny swoimi, a gdy poczuł jak Mer odwzajemnia jego pieszczotę, postanowił ją pogłębić. Choć nadal całowali się namiętnie jakby jutra miało nie być, Louis nie marzył o niczym ponad to. Nie chciał jej ranić, a co najważniejsze, nie chciał zranić ich dziecka. To nie było tak, iż nie chciał się z nią kochać, oczywiście, że chciał, jednak w tamtym momencie, mógł usunąć swoją frustrację seksualną na tyny plan, aby na pierwszym pojawiła się sama bliskość osoby, którą kochał. Dlatego też, odsunął się o kilka centymetrów od Margaret, aby spojrzeć w jej szare, błyszczące tęczówki. Nie łamał ich kontaktu wzrokowego, jednocześnie podwijając szarą koszulkę Padolsky, która poczuła chłodne powietrze uderzające w jej goły brzuch, co także spowodowało gęsią skórkę. Kolejnego kroku szatyna, Mer się nie spodziewała; chłopak musnął opuszkami palców nagie ciało dziewczyny, a następnie złożył kilka pocałunków poniżej pępka.
- Lou - zachichotała brunetka, gdyż gesty piłkarza ją dosłownie łaskotały - Co ty robisz? - zapytała, jednak nie doczekała się odpowiedzi; szatyn ponownie zostawił mokry pocałunek na brzuchu swojej dziewczyny - Louuuis, to mnie łaskocze - zaśmiała się radośnie.
- Pokazuję naszemu dziecku jak bardzo je kocham. - powiedział cicho pomiędzy kolejnymi pocałunkami chłopak.
Na szczęście, dla Margaret, Tomlinson, po kilkunastu sekundach odsunął się od jej brzucha i podparł się ramionami, by móc zawisnąć ponownie nad ciałem swojej ukochanej. Tym razem pocałował jej usta w sposób, jaki nigdy przedtem tego nie robił; z czystą ciekawością, ostrożnością, a jednocześnie delikatnością. Następnie, składając delikatne pocałunki, na jej obojczyku i szyi, co doprowadzało Mer do szaleństwa.
- I jak bardzo kocham ciebie - musnął ją za uchem, szepcząc - Za twoje piękne oczy... - jego dłonie chwyciły ją w talii i przesunęły gwałtownie w dół, aby była dosłownie na przeciwko niego - za twój uroczy śmiech... - zaczął ją delikatnie łaskotać, sunąć opuszkami palców po bokach jej brzucha, co sprawiło, iż się zaśmiała - za twoje wielkie serce.. - musnął ustami, poprzez koszulkę, miejsce pomiędzy piersiami brunetki - wspaniałe usta... - w tamtym momencie naparł na jej wargi. Margaret jęknęła w usta swojego chłopaka, łapiąc za jego kark i pogłębiając pocałunek. Dzięki temu posunięciu, język szatyna był w stanie utorować sobie ścieżkę do wnętrza ust dziewczyny; ich pieszczota była zakończona cichym mlaśnięciem oraz przyspieszonymi oddechami.
To była jedna z wielu rzeczy, których brakowało Mer podczas nieobecności piłkarza w jej życiu; tych pocałunków, idealnie dobranych słów, pełnych miłości spojrzeń..
Brytyjczyk położył się za Padolsky, obejmując ją w pasie i przyciągając do siebie tak, że leżała wtulona w jego tors, jednocześnie będąc odwróconą plecami do niego. Jego dotyk sprawiał, iż zapominała o całym bożym świecie.
- Też cię kocham, Lou. - szepnęła brunetka, a w odpowiedzi na jej wyznanie, szatyn cmoknął jej głowę.
Przez kilka minut, w sypialni panowała całkowita cisza; Louis jeździł swoim palcem wskazującym po ramieniu swojej partnerki, kreśląc na nim nieznane mu wzory. Wszystko, dla niego, zdawało się zmierzać ku dobremu.
- Lou? - zapytała cichutkim głosem Margaret.
- Mhm?
- Chciałbyś mieć syna czy córkę? - brunetka zagryzła swoją dolną wargę, w oczekiwaniu na odpowiedź.
Usłyszała jak jej chłopak wypuszcza powietrze z ust.
- Syna z twoimi oczami. - poczuła jak się uśmiecha - A ty?
- Podobnie, tyle że wolałabym, by wyglądał dokładnie tak jak ty.
Louis bardziej wyobrażał sobie synka jako chłopca o szarych oczach i brązowych włosach, którego nosek był taki sam jak u jego dziewczyny.
- A imię? - zapytała ponownie Mer.
- Dla chłopca? - zastanowił się przez chwilę - Sean, Dylan? Może Kyle?
- Podoba mi się Kyle. - brunetka ścisnęła dłoń Louisa. Kyle Tomlinson, naprawdę jej się podobało - Dziewczynkę chciałabym nazwać Sophie albo Cassie. Mój tata zawsze chciał mieć wnuczkę o imieniu Diana, a ja zawsze się upierałam, że moja córka nie będzie nazywać się tak jak księżna Anglii.
Kolejne pięć minut, para milczała, odpływając we własną krainę myśli.
- Kyle Christopher Tomlinson albo Cassie Margaret Tomlinson? - ciszę przerwał wesoły głos piłkarza.
- Nie chcę, by moja córka miała na drugie tak jak jej matka. - skrzywiła się dziewczyna - Cassie, po prostu Cassie.
- W takim razie zostaje tylko Kyle. - szatyn objął brunetkę ramieniem i przymknął oczy - Śpij już, kochanie.
Margaret podobnie jak jej partner, zamknęła oczy i przez kolejne pięć minut usiłowała zasnąć, jednak jedna myśl nie dawała jej absolutnie żadnego spokoju; myśl o tym, iż przez tak długi czas zataiła informację, ze spodziewa się dziecka. Postanowiła więcej nie oszukiwać swoich przyjaciół i jak najszybciej powiedzieć im o tej wspaniałej nowinie, a na pierwszy rzut miała iść Perrie - o którą Mer najbardziej się martwiła.
Autorka: chyba nie jest zbyt nudno, mhm? Wiem, że mogłyście spodziewać się większej akcji, bo złapanie kolesia, który ich gnębił, bla bla bla.. ale nie byłam w stanie napisać niczego ciekawszego. Stwierdziłam, że i taak nie ma potrzeby, bo kogo by obchodził los Bennetta? Nie mnie! Niech gnije w pudle. Ale-ALE na pewno napomknę co nieco o rozprawie przeciwko niemu, + jeszcze ślub Zayna i Perrie i coś innego :) Także chwilę jeszcze razem spędzimy.
Miałam napisać coś jeszcze... AH! Właśnie lepiej Cassie czy Sophie> Dylan czy Kyle? Obie pary imion mi się podobają, ale... no :D
Love you xx
- Czy możesz mi wytłumaczyć, dlaczego zachowaliście się jak nienormalni?!
Oh, racja. Calder jeszcze nie miała możliwości porozmawiania z Louisem, ponieważ przyszedł do szpitala dopiero tego wieczoru.
- Louis - upomniała go Mer, zerkając na siedmiolatkę, która poruszyła się z powodu podniesionego głosu chłopaka.
Szatyn westchnął, czując, że powinien nieco ochłonąć, jednak perspektywa, iż jego przyjaciołom mogłoby się coś stać tylko i wyłącznie przez ich własną głupotę było gorsze niż cokolwiek innego. Choć... choć w pewnym sensie to on był powodem ich zachowania.
- Złapali Bennetta, Lou. To jest najważniejsze. - powiedziała pewnym siebie głosem Eleanor.
- Tak, kosztem życia Harry'ego i Nialla - odezwał się natychmiast Tomlinson.
- Oni żyją.
- Mało brakowało, a byłoby inaczej - ponownie westchnął, łapiąc się za głowę i zamykając na kilka sekund oczy - Po prostu nie wierzę, że byliście zdolni zrobić coś tak nieodpowiedzialnego.
Brunetka uśmiechnęła się pod nosem, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że jej przyjaciel się poddał i nie zamierzał już dalej drążyć tematu. Zawsze tak robił, gdy czuł, iż nie wygra.
Ciesząc się z tego, że ma przed sobą piłkarza całego i zdrowego, Eleanor podeszła do chłopaka i przytuliła się do niego. Przez sekundę, szatyn się wahał, jednak w chwili, gdy odwzajemnił uścisk, jego mięśnie się rozluźniły.
- Fajnie, że już jesteś - szepnęła Eleanor, a Louis musiał się odsunąć, by spojrzeć jej w oczy i skinąć głową.
Musiał przyznać, iż przez kilkanaście sekund było trochę niezręcznie, więc zrobił krok w tył, przenosząc wzrok na swoją dziewczynę, która próbowała zignorować całą sytuację i zająć się zabawą włosami swojej córeczki.
- Powinniśmy już jechać. - zauważył cicho szatyn - El-
- Taksówka na mnie czeka. - weszła mu w słowo dziewczyna, po czym odwróciła się do Margaret - Do zobaczenia, Mer.
Recepcjonistka posłała jej przyjacielski uśmiech, a kilkanaście sekund później, Calder opuszczała już oddział, na którym się znajdowali. Louis odwrócił się do swojej dziewczyny, napotykając jej zmęczone spojrzenie.
- Chodź... - szepnął do brunetki, po czym wziął na ręce Louise, której nogi owinęły się wokół jego brzucha, a ramiona szyi. Margaret szła przy swoim chłopaku, od czasu do czasu zerkając na niego, aby upewnić się, iż na pewno na był.
Podróż samochodem trwała zaskakująco krótko z powodu późnej pory; ulice Londynu nocą były opustoszałe. Louise przez całą drogę spała na tylnym siedzeniu, zapięta w pasy, a Louis, prowadząc pojazd co chwilę posyłał niepokojące spojrzenie swojej dziewczynie, która siedziała obok niego z głową opartą o szybę. Chciała jak najszybciej dostać się do domu i położyć się spać.
- Mer, wiesz, że to nic nie znaczyło, prawda? - ciszę przerwał szatyn, nie spuszczając wzroku z ulicy.
Padolsky leniwie przeniosła na niego swoje spojrzenie, usiłując zrozumieć, co takiego właśnie powiedział jej ukochany.
Zmarszczyła brwi.
- To w szpitalu, z Eleanor. - podążył z wyjaśnieniami chłopak.
- Och.
- Nie chcę, żebyś myślała, że-
- Louis, spokojnie, przecież to zwykłe przytulenie. Każdy tego czasami potrzebuje, a wy jesteście przyjaciółmi. - Margaret wymusiła uśmiech na swoich ustach.
- Niby tak, ale widziałem twoje spojrzenie i miałem wrażenie, że cię to zabolało. - wymamrotał chłopak.
Dziewczyna nie czuła się na siłach, by przyznać się do tego, iż to, co powiedział piłkarz było po części prawdą; gdyż gdzieś w środku poczuła delikatne ukłucie, widząc Eleanor z Louisem. Choć doskonale wiedziała, że nic ich nie łączyło, jednak widok przytulających się... Był dla niej po prostu czymś, czego wolałaby nie widzieć w najbliższym czasie. Być może był to powód hormonów, w końcu była w ciąży.
- Wszystko jest okay, Lou. - odpowiedziała po chwili ciszy, i w tamtym momencie zdała sobie sprawę, iż była naprawdę wyczerpana.
Zauważyła kątem oka jak Tomlinson skina głową.
W mieszkaniu, Louis odniósł siedmiolatkę do jej łóżka, a następnie, widząc, iż Margaret bierze prysznic, poszedł do kuchni, by napić się wody. Zastanawiał się nad tym, co wydarzyło się w przeciągu ostatnich trzech dni; począwszy od jego wyjścia z więzienia, a skończywszy na wizycie w szpitalu, gdzie trafili jego dwaj najlepsi przyjaciele. Miał ochotę przypierdzielić Harry'emu za to, iż porwał się z Niallem na tak chory plan, jednak za każdym razem, kiedy o tym myślał - coś go hamowało. To dlatego, że dzięki im, Bennett trafił w ręce policji i przypuszczalnie można by było uznać, iż ich życie wróci do normy; bez zbędnego strachu o drugą osobę.
Oparł się plecami o lodówkę i przymknął oczy, aby móc pozbyć się niepotrzebnych myśli. Chciał zapomnieć o całym piekle, jakie przeszedł w więzieniu, mimo, iż nie traktowano go tam źle. Zakolegowałby się ze swoim kolegą z celi, gdyby nie swoje zamknięcie w sobie. Był-
- Lou? Dobrze się czujesz? - usłyszał zmartwiony głos Mer, który jednocześnie pozwolił mu przestać myśleć o jednym z najgorszych epizodów w jego życiu oraz sprawił, że chłopak wrócił na ziemię.
Otworzył oczy i ujrzał przed sobą niską dziewczynę, która ubrana była w czarne, krótkie szorty i szarą koszulkę z napisem, sięgającą jej do połowy spodenek. Jej włosy spięte były w warkocza.
Piłkarz odłożył szklankę na blat, po czym podszedł do swojej ukochanej, łapiąc ją w talii i przyciągając do siebie. W odpowiedzi na jej pytanie, złożył pocałunek na jej ustach. Z początku, Mer była zaskoczona jego nagłą akcją, jednak kilka sekund później odwzajemniła jego gest, łapiąc za kraniec jego koszulki i stając na palcach. Uwielbiała być zaskakiwana w taki sposób, a już w szczególności przez niego.
- Przepraszam - szepnął w usta Padolsky.
- Za co? - dziewczyna odsunęła się od niego na taką odległość, by móc spojrzeć mu w oczy. Widziała w nich desperację, choć mogła dopatrywać się także tych radosnych iskierek.
- Ostatnio nie byłem zbyt dobrym chłopakiem. Chciałbym ci to jakoś wynagrodzić i-
W tym momencie, brunetka położyła swojego palca wskazującego na ustach chłopaka, a na jej ustach pojawił się ciepły uśmiech.
- Przestań wygadywać takie bzdury, bo naprawdę się na ciebie obrażę. - Margaret połączyła ich wargi w krótkim pocałunku. - Zajrzę jeszcze do Lu. - wyswobodziła się z uścisku szatyna i przeszła do pokoju swojej córki. Ku jej zaskoczeniu, dziewczynka nie spała, tylko siedziała na łóżku po turecku, trzymając w rękach maskotkę, którą kiedyś dał jej Louis. - Skarbie, dlaczego nie śpisz?
Zielonooka spojrzała na swoją rodzicielkę, by następnie posłać jej delikatny uśmiech.
- Myślałam. - szepnęła siedmiolatka, a Mer uniosła brwi ku górze zaskoczona odpowiedzią swojej córki.
- O 11 w nocy? - dziecko skinęło jej głową, a brunetka usiadła na przeciwko Louise, przyglądając się jej uważnie - Nad czym myślałaś?
Przez minutę dziewczynka nie odpowiadała, zastanawiając się, czy to, co powie, nie zabrzmi głupio.
- Bo Caroline dostała na urodziny psa, a ja niedługo też będę mieć urodziny i-i...
- Chciałbyś psa? - zapytała zdumiona recepcjonistka, a Louise w odpowiedzi niepewnie skinęła jej głową - Lu, myszko, posiadanie zwierzątka to duża odpowiedzialność, wiesz? To tak jakbyś miała dziecko, którym musiałabyś się cały czas zajmować.
- Ale bym z nim wychodziła i bawiła, mamo, proszę.
Margaret westchnęła.
- Zastanowię się nad tym, okay? Ale niczego nie obiecuję. - powiedziała poważnym tonem brunetka - Ostatnio wiele się wydarzyło i.. I wydarzy. Nie chcę podejmować zbyt pochopnych decyzji, no i muszę porozmawiać z Lou na ten temat, w końcu będziemy razem mieszkać..
- Okay. - Louise uśmiechnęła się wesoło do swojej mamy.
- W takim razie kładź się spać. Ciocia Perrie jutro przyjdzie nas odwiedzić. - Mer przykryła swoją córkę fioletową kołdrą, nie zważając na to, iż dziewczynka się nie umyła, ale mogła przymknąć na to oko zważywszy na późną godzinę.
- Dobranoc mamusiu.
- Kolorowych snów, szkrabie.
Mer pocałowała siedmiolatkę w czoło i wstała, aby zgasić lampeczkę stojącą na szafce nocnej przy łóżku i wyjść z pokoju, kierując się do swojej sypialni, gdzie na łóżku leżał już Louis, a krople wody spływały po jego mokrych włosach. Mimo tego, iż chłopak wzrok utkwiony miał w swojej komórce, Margaret zdołała zauważyć, że się ogolił przez co wyglądał na o wiele młodszego niż można byłoby powiedzieć.
Dziewczyna zgasiła światło i w tamtym momencie chłopak odłożył iPhone'a i spojrzał na swoją ukochaną. Margaret usiadła obok niego, po czym zapaliła nocną lampkę i ponownie odwróciła się do piłkarza. Jego zazwyczaj niebieski kolor oczu ukazywał teraz jakby odcień szarości i dosłownie poświatę zieleni, która zawsze ujmowała Mer. Podobnie jak ciepło bijące od nagiego torsu sportowca, kiedy dotknęła jego ramion swoimi chłodnymi dłońmi. Szatyn nachylił się nad brunetką, a wtedy do jej nozdrzy dotarł zapach żelu pod prysznic Axe, który kiedyś mu kupiła. Poza tym, pachniał tak.. po swojemu; tak louisowo.
Tomlinson musnął wargi swojej dziewczyny swoimi, a gdy poczuł jak Mer odwzajemnia jego pieszczotę, postanowił ją pogłębić. Choć nadal całowali się namiętnie jakby jutra miało nie być, Louis nie marzył o niczym ponad to. Nie chciał jej ranić, a co najważniejsze, nie chciał zranić ich dziecka. To nie było tak, iż nie chciał się z nią kochać, oczywiście, że chciał, jednak w tamtym momencie, mógł usunąć swoją frustrację seksualną na tyny plan, aby na pierwszym pojawiła się sama bliskość osoby, którą kochał. Dlatego też, odsunął się o kilka centymetrów od Margaret, aby spojrzeć w jej szare, błyszczące tęczówki. Nie łamał ich kontaktu wzrokowego, jednocześnie podwijając szarą koszulkę Padolsky, która poczuła chłodne powietrze uderzające w jej goły brzuch, co także spowodowało gęsią skórkę. Kolejnego kroku szatyna, Mer się nie spodziewała; chłopak musnął opuszkami palców nagie ciało dziewczyny, a następnie złożył kilka pocałunków poniżej pępka.
- Lou - zachichotała brunetka, gdyż gesty piłkarza ją dosłownie łaskotały - Co ty robisz? - zapytała, jednak nie doczekała się odpowiedzi; szatyn ponownie zostawił mokry pocałunek na brzuchu swojej dziewczyny - Louuuis, to mnie łaskocze - zaśmiała się radośnie.
- Pokazuję naszemu dziecku jak bardzo je kocham. - powiedział cicho pomiędzy kolejnymi pocałunkami chłopak.
Na szczęście, dla Margaret, Tomlinson, po kilkunastu sekundach odsunął się od jej brzucha i podparł się ramionami, by móc zawisnąć ponownie nad ciałem swojej ukochanej. Tym razem pocałował jej usta w sposób, jaki nigdy przedtem tego nie robił; z czystą ciekawością, ostrożnością, a jednocześnie delikatnością. Następnie, składając delikatne pocałunki, na jej obojczyku i szyi, co doprowadzało Mer do szaleństwa.
- I jak bardzo kocham ciebie - musnął ją za uchem, szepcząc - Za twoje piękne oczy... - jego dłonie chwyciły ją w talii i przesunęły gwałtownie w dół, aby była dosłownie na przeciwko niego - za twój uroczy śmiech... - zaczął ją delikatnie łaskotać, sunąć opuszkami palców po bokach jej brzucha, co sprawiło, iż się zaśmiała - za twoje wielkie serce.. - musnął ustami, poprzez koszulkę, miejsce pomiędzy piersiami brunetki - wspaniałe usta... - w tamtym momencie naparł na jej wargi. Margaret jęknęła w usta swojego chłopaka, łapiąc za jego kark i pogłębiając pocałunek. Dzięki temu posunięciu, język szatyna był w stanie utorować sobie ścieżkę do wnętrza ust dziewczyny; ich pieszczota była zakończona cichym mlaśnięciem oraz przyspieszonymi oddechami.
To była jedna z wielu rzeczy, których brakowało Mer podczas nieobecności piłkarza w jej życiu; tych pocałunków, idealnie dobranych słów, pełnych miłości spojrzeń..
Brytyjczyk położył się za Padolsky, obejmując ją w pasie i przyciągając do siebie tak, że leżała wtulona w jego tors, jednocześnie będąc odwróconą plecami do niego. Jego dotyk sprawiał, iż zapominała o całym bożym świecie.
- Też cię kocham, Lou. - szepnęła brunetka, a w odpowiedzi na jej wyznanie, szatyn cmoknął jej głowę.
Przez kilka minut, w sypialni panowała całkowita cisza; Louis jeździł swoim palcem wskazującym po ramieniu swojej partnerki, kreśląc na nim nieznane mu wzory. Wszystko, dla niego, zdawało się zmierzać ku dobremu.
- Lou? - zapytała cichutkim głosem Margaret.
- Mhm?
- Chciałbyś mieć syna czy córkę? - brunetka zagryzła swoją dolną wargę, w oczekiwaniu na odpowiedź.
Usłyszała jak jej chłopak wypuszcza powietrze z ust.
- Syna z twoimi oczami. - poczuła jak się uśmiecha - A ty?
- Podobnie, tyle że wolałabym, by wyglądał dokładnie tak jak ty.
Louis bardziej wyobrażał sobie synka jako chłopca o szarych oczach i brązowych włosach, którego nosek był taki sam jak u jego dziewczyny.
- A imię? - zapytała ponownie Mer.
- Dla chłopca? - zastanowił się przez chwilę - Sean, Dylan? Może Kyle?
- Podoba mi się Kyle. - brunetka ścisnęła dłoń Louisa. Kyle Tomlinson, naprawdę jej się podobało - Dziewczynkę chciałabym nazwać Sophie albo Cassie. Mój tata zawsze chciał mieć wnuczkę o imieniu Diana, a ja zawsze się upierałam, że moja córka nie będzie nazywać się tak jak księżna Anglii.
Kolejne pięć minut, para milczała, odpływając we własną krainę myśli.
- Kyle Christopher Tomlinson albo Cassie Margaret Tomlinson? - ciszę przerwał wesoły głos piłkarza.
- Nie chcę, by moja córka miała na drugie tak jak jej matka. - skrzywiła się dziewczyna - Cassie, po prostu Cassie.
- W takim razie zostaje tylko Kyle. - szatyn objął brunetkę ramieniem i przymknął oczy - Śpij już, kochanie.
Margaret podobnie jak jej partner, zamknęła oczy i przez kolejne pięć minut usiłowała zasnąć, jednak jedna myśl nie dawała jej absolutnie żadnego spokoju; myśl o tym, iż przez tak długi czas zataiła informację, ze spodziewa się dziecka. Postanowiła więcej nie oszukiwać swoich przyjaciół i jak najszybciej powiedzieć im o tej wspaniałej nowinie, a na pierwszy rzut miała iść Perrie - o którą Mer najbardziej się martwiła.
***
Autorka: chyba nie jest zbyt nudno, mhm? Wiem, że mogłyście spodziewać się większej akcji, bo złapanie kolesia, który ich gnębił, bla bla bla.. ale nie byłam w stanie napisać niczego ciekawszego. Stwierdziłam, że i taak nie ma potrzeby, bo kogo by obchodził los Bennetta? Nie mnie! Niech gnije w pudle. Ale-ALE na pewno napomknę co nieco o rozprawie przeciwko niemu, + jeszcze ślub Zayna i Perrie i coś innego :) Także chwilę jeszcze razem spędzimy.
Miałam napisać coś jeszcze... AH! Właśnie lepiej Cassie czy Sophie> Dylan czy Kyle? Obie pary imion mi się podobają, ale... no :D
Love you xx