AUTORKA: Cześć, skarby!! Na samym początku chciałabym was przeprosić za tak długą nieobecność, ale ten rozdział wyjątkowo mi nie wyszedł. Chaos i w ogóle. Pisałam go urywkami, co kilka dni, więc jest na pewno niespójny.
Po drugie, na końcu jest link. Proszę zapoznajcie się z nim, jeśli chcecie :)
Po trzecie: strasznie mi smutno, że tyle osób czyta, a tak mało komentuje. Motywacji - coraz mniej.
No więc, lecę dokończyć rozdział 2 na Blog o 1D jako Aniołach i mam nadzieję, że tym razem pojawi się więcej komentarzy.
Kocham Was, xoxo
Londyn, 2013
Po drugie, na końcu jest link. Proszę zapoznajcie się z nim, jeśli chcecie :)
Po trzecie: strasznie mi smutno, że tyle osób czyta, a tak mało komentuje. Motywacji - coraz mniej.
No więc, lecę dokończyć rozdział 2 na Blog o 1D jako Aniołach i mam nadzieję, że tym razem pojawi się więcej komentarzy.
Kocham Was, xoxo
Londyn, 2013
Mgła unosząca się nad miastem nie zachęcała londyńczyków do wstania z łóżka. A godzina, którą wybił elektroniczny zegarek, stojący na nocnej szafce, wcale nie pomagał. 6:45. Równo o siódmej miał obudzić parę, śpiącą w łóżku, zaraz obok. Jednak coś było nie tak. Perrie cała drżała, a jej czoło oblał pot. Wierciła się w jednym miejscu, co sprawiło, iż Zayn się obudził i od pewnego czasu głaskał dłonią ramię blondynki, ale w żaden sposób nie potrafił opanować jej szamotania się. W pewnym momencie, Edwards poderwała się z miejsca i z krzykiem usiadła na łóżku, co jeszcze bardziej zmartwiło mulata.
Gdy Perrie zdała sobie sprawę z tego, iż jest w bezpiecznym miejscu, jej oddech zaczął się uspokajać, a ciało przestało drżeć. Prawa dłoń blondynki powędrowała do głowy, a następne, co zrobiła, to ponownie położyła się obok swojego ukochanego. Od pewnego czasu miała koszmary. Każdy z nich był taki sam: ona, błąkająca się po pustym mieszkaniu. W pewnym momencie, wyskakiwała jej przed oczami mała brunetka, ubrana w czarne łachmany. Miała może z sześć lat. Dłonie dziewczynki były całe we krwi, a oczy puste; dosłownie. Perrie, z przerażeniem, szła za dzieckiem, a kiedy dochodziła do łazienki, ukazywał jej się Zayn, którego serce było przebite jakimś ostrym narzędziem, a oczy wypalone. Zawsze kończyło się tak samo.
– Znowu miałaś koszmar? – zapytał troskliwie mulat, jakby swoim dobrym tonem mógł obronić narzeczoną.
Perrie odpowiedziała najciszej jak tylko potrafiła, w obawie, iż ta dziewczynka ze snu może się okazać prawdziwą. Malik złapał blondynkę za dłoń i tym sprowadził na siebie jej spojrzenie.
– To był tylko wytwór twojej wyobraźni, Pezz. Ona nie istnieje. – odparł cicho nauczyciel, jakby potrafił czytać w myślach swojej ukochanej.
– Tego nie możesz wiedzieć. – natychmiast odpowiedziała Perrie – To było zbyt realistyczne; ta krew, nasz dom, ty..
Zayn doskonale znał każdy szczegół snu Edwards. Dziewczyna, kiedyś, mu o tym opowiedziała, jednak nie brała go zbyt poważnie. Dopóki nie przyśnił jej się po raz drugi i trzeci. Nie wierzyła w symbolikę, horoskopy i tego rodzaju brednie, ale miała złe przeczucia.
- Ja żyję, Pezz. – szepnął chłopak, ściskając mocniej dłoń dziewczyny – To tylko sen.
Nauczyciel miał rację. Nie warto było przejmować się aż tak zwykłym koszmarem. Perrie, zazwyczaj była histeryczką, a Zayn pomagał jej schodzić na ziemię i się uspokajać.
- Idziesz dzisiaj do kawiarni? – mulat zmienił temat.
- Tak, Niall poprosił mnie, bym otworzyła, bo musi coś załatwić. – odpowiedziała dziewczyna. – Właściwie, to powinnam już wstawać…
Zayn spojrzał na zegarek. Dochodziła siódma.
- Przecież zwykle wyjeżdżasz o 8.30.
Blondynka westchnęła cicho.
- Ale za godzinę mam autobus, więc…
- Nie ma mowy, że będziesz tłukła się autobusem, kiedy jest samochód. – przerwał jej mulat.
- Zayn, musisz być w szkole o 8. I to tobie jest potrzebne auto, nie mnie. – Perrie stała przy swoim.
- Skarbie, nie dyskutuj. Ja pojadę autobusem, a ty swoim samochodem. Proste.
Edwards zagryzła dolną wargę, zastanawiając się nad słowami swojego narzeczonego. Nienawidziła, kiedy stawiał ją przed faktem dokonanym.
- Okej, ale zawożę cię do pracy. – powiedziała w końcu – Za pół godziny masz być gotowy, Zaynee.
W tamtym momencie, cmoknęła swojego narzeczonego w usta i wyszła spod kołdry, by przejść do małej łazienki i odświeżyć się. Malik leżał jeszcze przez kilkanaście sekund w łóżku, jednak, gdy usłyszał, że woda w łazience przestała lecieć, podniósł się z materaca i skierował w tamtą stronę.
Ich wspólne śniadanie wyglądało zawsze tak samo. Ktoś mógłby powiedzieć, iż były to rutynowe czynności, jednak nie oni. Oni czerpali szczęście z każdego, chociażby najmniejszego gestu. Oni starali się, by potrzeby drugiej połówki były zaspokojone. Oni byli wzorem wielu par.
Perrie stanęła w przedpokoju i założyła na siebie szary płaszcz oraz szalik. Swoje blond włosy związała w warkocza, a na ramiona zarzuciła beżowy sweter z kilkoma ćwiekami u dekoltu. Na nogach miała jasne jeansy, które należały do jej ulubionych. W sumie, to nie miała ich wiele, bo raptem trzy pary, jednak i tak bardzo lubiła swój styl. Nie był on jakiś elegancki, nędzny także nie. Perrie Edwards była po prostu przeciętną obywatelką Wielkiej Brytanii. Zayn podobnie, tyle, że on starał się, by jego ukochana miała rzeczy z jak najlepszego sklepu, a sam ubierał się w tych gorszych. Jednak, kto by przypuszczał, że na tym mulacie wszystko leżało tak dobrze? Przetarte na kolanie jeansy, jakieś czarne trampki z przeceny oraz biała koszulka z rękawami trzy czwarte. Jego czarne włosy były rozmierzwione, niczym muśnięte wiatrem. Zakładał swoją kurtkę, chowając do kieszeni potrzebne mu dokumenty. Wziął z komody swój plecak, gdzie trzymał wszystkie prace swoich uczniów, a następnie, w towarzystwie Perrie, wyszedł z mieszkania, uprzednio je zamykając.
Blondynka lubiła, gdy Londyn był okalany cienką warstwą mgły, a chmury unoszące się nad nim, spuszczały, bardzo powoli, leniwie wręcz, krople deszczu. Taka pogoda należała do typowych dla tego miejsca. Każdy powinien się do tego przyzwyczaić. Edwards pokochała stolicę tak mocno, iż nie potrafiłaby się z nią rozstać. Wiecznie spieszący się ludzie, czerwone autobusy, widok pałacu królewskiego, czy też Big Bena i London Eye. Lubiła sobie pomarzyć, co by było, gdyby wraz z Zayn’em mieli na tyle pieniędzy, by byłoby ich stać na wiele przyjemności, jednak zaraz wracała myślami na ziemię, i uśmiechała się czule do swojego narzeczonego. Było jej wszystko jedno, ile mieli gotówki w kieszeni. Ważne, by Zayn był przy niej, a ich miłość dodawała im siły.
To wszystko było takie pokręcone. Malik oświadczył się blondynce, kiedy świętowali swoją trzecią rocznicę razem. Spędzali wtedy święta u rodziców Edwards; Perrie ubrana była w czarną sukienkę, zakończoną złotymi zdobieniami, którą dostała od wuja, jej (wtedy) lawendowe włosy opadały bezwładnie na ramiona. Usta wykrzywiał radosny uśmiech, a w oczach błyszczała ekscytacja. Kiedy rodzice Pezz wyszli na pasterkę, a para siedziała w salonie, przed wielką choinką, przy lampce wina, Zayn wyjął z kieszeni swojej marynarki czerwone, ozdobne pudełeczko i pokazał je dziewczynie, po czym wstał z kanapy i uklęknął przed nią, wypowiadając słowa, które od kilku tygodni cały czas sobie powtarzał w głowie: „Perrie, jesteś najwspanialszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek poznałem. Jedyną, która rozumie mnie jak nikt inny, która gotuje wspaniałe obiady, piecze przepyszne ciasta… jest po prostu sobą. Wiem, że nie jestem odpowiednim kandydatem na twojego męża, bo nie będę w stanie zapewnić ci takiego życia, na jakie zasługujesz, ale kocham cię. Nie ma słów, które określiłyby moją miłość do ciebie. Przekonałem się, że moje uczucia są prawdziwe, mocne i niewątpliwie skradłaś moje serce. Nauczyłaś mnie, jak się kocha i dałaś poczuć, jak to jest być kochanym… Perrie Edwards, wyjdziesz za mnie?” To było najdłuższe dziesięć sekund w jego życiu. Obawiał się, iż dziewczyna nie zgodzi się i odprawi go z kwitkiem, jednak kolejny raz go zaskoczyła. W kącikach jej oczu pojawiły się łzy, a samo zdziwienie przemieniło się w radość. Szepnęła „tak”, a serce Malika zaczęło skakać z radości. Jeszcze nigdy nie był aż tak szczęśliwy jak w tę pamiętną Wigilię. Założył swojej narzeczonej pierścionek na palca (warto dodać, iż wydał całe swoje dotychczasowe oszczędności, by zakupić ten, może i tak tani, jednak specyficzny pierścionek), który posiadał trzy drobne diamenciki, był srebrny, a potem przytulił do siebie Perrie, jakby mieli się już nigdy nie zobaczyć.
Edwards zaparkowała samochód na szkolnym parkingu i przeniosła wzrok na mulata, siedzącego obok niej. Chłopak widocznie nie zauważył, iż są już na miejscu, ponieważ cały czas wpatrywał się w jeden punkt, za boczną szybą. Dziewczyna, by zwrócić uwagę swojego ukochanego, położyła swoją dłoń na jego kolanie i uśmiechnęła się ciepło, gdy ten na nią spojrzał. Zayn chwycił rękę blondynki i przyłożył sobie do ust, by ją pocałować.
- Kocham cię. – szepnęła blondynka.
Malik zmniejszył odległość, jaka była między nimi i musnął usta swojej narzeczonej. Następnie, ich pocałunek przerodził się w coś niesamowitego. W tamtym momencie, Zayn nie myślał o tym, że ktoś mógłby zobaczyć go w takiej sytuacji. Zawód nauczyciela nie pozwalał na to, by przede wszystkim uczniowie byli świadkami obściskiwania się swojego wychowawcy z dziewczyną. W chwili, gdy Perrie, powoli się od niego odsuwała, on zdążył jeszcze musnąć policzek swojej ukochanej.
- Ja ciebie bardziej, skarbie. – odpowiedział, po czym otworzył drzwi i opuścił pojazd.
Perrie śledziła jeszcze jego sylwetkę, kroczącą przez szkolny parking, uśmiechając się promiennie. To był dowód na to, iż nie potrzebowali pieniędzy, by żyć szczęśliwie.
W Pepper Mint zazwyczaj o ósmej nad ranem nie było nikogo, więc Pezz wykorzystała to, by skorzystać z komputera w biurze swojego szefa. Sprawdzała ośrodki, w których zajmują się przeprowadzaniem pewnego zabiegu, metodą in-vitro*. Wiedziała, iż potrzebowała sporej gotówki, by mogła z tej opcji skorzystać, jednak nie wykluczała, że mogłaby wziąć kredyt. Tylko zostawała jeszcze kwestia tego, czy ktoś dałby jej kredyt, z taką płacą, warunkami życia, czy też na taki wydatek.
- Hej, Perrie. – w gabinecie pojawił się blondyn, załadowany reklamówkami z owocami, czy też napojami. Edwards, gdy ujrzała Niall’a, cofnęła się na fotelu do tyłu. Nigdy nie wchodziła bez pozwolenia do gabinetu szefa, a co najważniejsze nie została nakryta na czymś, czego nie powinna była robić. Kiedy Horan zauważył zmieszanie na twarzy swojej pracownicy, posłał jej ciepły uśmiech. – Siedź, przecież i tak otwieramy dopiero za kwadrans.
Blondynka odwzajemniła uśmiech.
- Um, przepraszam cię. Nie chciałam tu wchodzić bez twojego pozwolenia, ale mój laptop się zepsuł, a musiałam coś… - dziewczyna mówiła bardzo szybko.
- Spokojnie, Pezz. Przecież nie zabiję cię za to. – Irlandczyk zdjął swoją kurtkę i powiesił ją na wieszaku, po czym stanął za plecami swojej pracownicy, opierając się o parapet – Z resztą, nie przeszkadza mi to, że korzystasz z mojego komputera.
Edwards wyłączyła stronę, na której była, jednak jak na złość, komputer się zawiesił i obraz nie zniknął z monitora. Przeklęła w duchu ten sprzęt.
- Ech, znowu nie chce się wyłączyć? - Niall pochylił się nad klawiaturą, zerkając na monitor, a Perrie w tym czasie strasznie się zmieszała. Nie chciała, by chłopak dowiedział się o problemie, z jakim się borykała, wraz ze swoim narzeczonym. Blondyn sprawił, iż komputer się wyłączył i spojrzał z uśmiechem na dziewczynę. - Po kłopocie.
Blondynka odwzajemniła uśmiech, niepewnie zerkając na chłopaka.
- Em, pójdę przygotować kawiarnię. - Perrie wstała z fotela i skierowała się do wyjścia z gabinetu jej szefa, jednak nim zdążyła opuścić pomieszczenie, Horan ją zatrzymał.
- Weź sobie wolne popołudnie. Zajmę się PM.
- Dzięki, ale wolałabym jednak zostać w pracy.. - blondynka odwróciła się jeszcze w stronę jej szefa.
- Pezz. To nie była prośba. - Irlandczyk, zawsze, jeśli dziewczyna mu się sprzeciwiała, używał swojej pozycji w pracy. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż Perrie nie będzie tego podważać. Jednak był szefem, któremu bardziej zależało nad dobrem swoich pracowników, niż nad czymś innym.
- Jesteś tego pewien? - zapytała, niepewnie zerkając na blondyna.
- Absolutnie. - odpowiedział chłopak - Przyjdź jutro na 12, a dzisiaj odpocznij albo zajmij się porządkami przedświątecznymi, czy coś.
- Przecież święta są za półtora miesiąca, Niall. - zauważyła z uśmiechem blondynka.
- Im wcześniej zaczniesz, tym szybciej skończysz. - odparł Horan - Zasługujesz na odpoczynek, Pezz, więc nie dyskutuj. Do zobaczenia jutro.
W ten oto sposób, blondynka została odprawiona do domu. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, iż w mieszkaniu nie zastanie nikogo, więc postanowiła, że pojedzie do jakiegoś sklepu i zrobi małe zakupy, by przygotować obiad dla swojego narzeczonego.
Niall opadł na fotel i westchnął cicho, zakładając swoje dłonie za głowę i przymykając oczy. Musiał przemyśleć wszystko. Począwszy od wieczora spędzonego w butiku z Eleanor, a skończywszy... własnie - na Eleanor, leżącej w szpitalu.
Miał mieszane uczucia, co do powodzenia się planowi, jaki wymyślił Harry. Planował on, przede wszystkim, bezpieczeństwo Calder i po części swoje. Jego zamiarem był wyjazd tej dwójki do Chester. Jednak Horan doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż dziewczyna nie opuści Londynu. W tamtym momencie czuł się totalnie bezsilny i bezużyteczny, o ile to tylko było możliwe. Zapomniał tez o imprezowaniu. Stary Niall Horan odszedł, zamiast niego, objawiła się jego inna wersja; ta lepsza.
Zrezygnowany chłopak oparł swoją głowę na prawej dłoni, a lewą poruszał myszą, by po chwili ukazał mu się pulpit jego komputera. Włączył wyszukiwarkę i, ku jego zdziwieniu, pojawiła się strona, na której poprzednio siedziała Perrie. Poczuł się podle, kiedy ujrzał wielki napis jednej z klinik, gdzie odbywały się zabiegi in vitro. Jakby naruszył pewną prywatną strefę swojej pracownicy. Ganiąc siebie w duchu, wyłączył komputer, całkowicie ignorując to, iż musiał wypełnić faktury jego kawiarni.
Nie znał zbyt dobrze Perrie Edwards, ponieważ pracowała u niego dopiero od kilku miesięcy, jednak mógł już stwierdzić, iż dziewczyna była słowna, wesoła, czasem nieśmiała i odpowiedzialna. Zazdrościł jej też czasem tej szczerości i lekkości, z jaką prowadziła rozmowy z klientami. Uważał, że taka delikatna blondynka jak ona - nie ma żadnych problemów. Dopóki nie zobaczył, czego szukała w internecie. Zastanawiał się, dlaczego dobrych ludzi zawsze spotyka coś złego.
Niall należał do osób, którym nie było obojętne nieszczęście innych. Udowodnił to, ratując Eleanor z, i tak już ciężkiej, sytuacji. Pocieszał się myślą, że, gdyby nie jego interwencja, wtedy, w alejce, Calder już dawno zostałaby zabita. Tak, dopuszczał do siebie tę myśl. Starał się to robić rzadko, jednak ona nieodparcie do niego wracała. Zależało mu na Eleanor, podobnie jak na Harry'm. Chłopcy znali się już długo i łączyła ich wspaniała przyjaźń, której nie chciałby stracić. Byli dla siebie jak bracia: w dobrych i złych chwilach, w kłótniach, w radości; we wszystkim.
Irlandczyk niemalże podskoczył na fotelu, kiedy usłyszał dźwięk swojej komórki. Sięgnął do kieszeni swoich jeansów i zerknął na wyświetlacz. Dzwonił Louis. Kiedy odebrał, szatyn przeszedł od razu do rzeczy.
- Czy mógłbyś mi powiedzieć, do jasnej cholery, dlaczego ja o niczym nie wiem? - pytanie Brytyjczyka było niby proste, jednak blondynowi zajęło trochę czasu, zanim zaskoczył, o czym mówił jego przyjaciel. - Dlaczego dowiaduję się ostatni o tym, że Eleanor leży w szpitalu?
- Skąd wiesz? - Niall mechanicznie zadał to pytanie, jednak od razu sobie na nie odpowiedział - Harry.
- Tak, Harry. On przynajmniej zadzwonił, a z tego, co słyszałem, to ty powiadomiłeś pogotowie i to ty byłeś na miejscu. Więc?
Horan czasem się czuł jak dziecko, kiedy rozmawiał ze starszym od niego przyjacielem. Gdy Louis był wkurzony, tak jak w tamtej chwili, nie potrafił myśleć racjonalnie, a to się równało z jego cholernie durnymi pomysłami.
- Eleanor poprosiła, by do ciebie nie dzwonić. - odpowiedział chłopak, podpierając głowę na ręce, która spoczęła na biurku.
- A ty masz pięć lat, że się jej słuchasz? - zapytał Tomlinson, podniesionym głosem - Jak ona się czuje? - jego ton, momentalnie, uległ zmianie. Był zatroskany.
- Jak może się czuć zgwałcona dziewczyna? - odparł cicho Irlandczyk - Nijak.
Cisza po drugiej stronie linii, dla Niall'a, nie wróżyła niczego dobrego. Chciał jak najszybciej zakończyć to połączenie, mimo tego, iż pragnął, aby Louis przyjechał do Londynu i jakimś cudem przegadał Eleanor, żeby wyjechała z miasta. Miał przeczucie, że własnie piłkarza, by posłuchała.
- Miałem przyjechać wczoraj wieczorem, ale musiałem zostać. To znaczy, mama przekonała mnie, żebym wyjechał dzisiaj. Właśnie się zbieram, więc porozmawiamy za...
- Louis, Eleanor potrzebuje spokoju. - przerwał Tomlinson'owi Niall - Z resztą, Mer przecież jest z tobą.
- Mer zostaje w Doncaster do końca tygodnia. - odpowiedział szeptem Tommo. - Musiałem ją jakoś przekonać, by nie jechała ze mną. To zbyt ryzykowne. Niall, powiedz mi, czy Bennett pojawił się od chwili, gdy... em, spotkał El?
Mięśnie Irlandczyka spięły się na samo wspomnienie imienia tego obrzydliwego kolesia. Nie znał go, jednak mógł sobie wyobrazić, sto sposobów, w których go zabija albo katował, za to, co zrobił brunetce. Oczywiście, w rzeczywistości wyglądało to tak, iż Niall Horan, nie za często wpadał w bójki. Nawet, będąc pijanym omijał dziwnych kolesi szerokim łukiem.
- Nie. - odpowiedział krótko Horan - Ale mam przeczucie, że nie odpuści tak łatwo.
- Okej - powiedział do siebie szatyn, drapiąc się po głowie. Nie za bardzo wiedział, co właściwie chciał zrobić. Wszystko zaczęło się walić, a było tak dobrze - Przyjedź do mieszkania Mer wieczorem. Musimy wszystko obgadać.
- Dobra, pozdrów swoją dziewczynę. - blondyn uśmiechnął się do telefonu.
- Jasne, do zobaczenia. - po tych słowach, szatyn się rozłączył i przeszedł do kuchni, gdzie siedziała jego ukochana wraz z Jay.
Widać było, że w jakiś sposób przeszkodził kobietom w rozmowie, jednak nie dały tego po sobie poznać. Louis podszedł do Margaret i położył swoje dłonie na jej ramionach, całując w policzek.
- O czym rozmawiacie? - zainteresował się Tommo.
- Aa, takie tam. Babskie sprawy. - odpowiedziała Mer, uśmiechając się do piłkarza.
- Jesteście taką słodką parą. - usta Jay rozciągnęły się w promiennym uśmiechu. Kobieta była spokojna, wiedząc, iż jej jedyny syn był pod opieką kogoś takiego jak Padolsky.
Louis, pod wpływem słów swojej matki, poczuł ciepło rozpływające się po jego sercu. Pragnął, by Johanna w pełni zaakceptowała jego dziewczynę. Chciał, aby Margaret zaznała miłości, nie tylko z jego strony, ale także jego rodzicielki.
- Dobra, dzieciaki. - brunetka podniosła się z krzesła i spojrzała na zegar wiszący nad kuchenką - Idę do sąsiadki na herbatę. Przyjdę za godzinkę, dwie. Nie zdemolujcie mi domu.
Tommo przewrócił oczami.
- Mamo, czy ja wyglądam na nastolatka z nadmiarem energii? - szatyn spojrzał na kobietę z zażenowaniem, a Mer siedziała i spokojnie obserwowała Tomlinsonów.
- Daisy jest od ciebie dojrzalsza, a ma szesnaście lat. - odpowiedziała, a następnie przeniosła swój wzrok na brunetkę - Margaret, skarbie, przypilnuj, proszę mojego syna, by nie zniszczył kolejnego wazonu. Byłabym bardzo ci wdzięczna.
- Oczywiście, Jay. Dopilnuję tego. - Padolsky uśmiechnęła się ciepło w stronę kobiety.
- Czy ty o tym kiedykolwiek zapomnisz? - wtrącił się Lou, zerkając na Jay. Ta tylko wzruszyła ramionami i wyszła z salonu, po czym, po domu rozszedł się dźwięk zamykanych drzwi. Louis zajął miejsce swojej matki, na przeciwko Mer i przyjrzał sie jej uważniej. Dziewczyna była w kiepskim nastoju, to było widać, a powodem tego wszystkiego, musiały być informacje, jakie uzyskała na temat Eleanor. Tomlinson nie zamierzał kłamać w kwestii swojej przyjaciółki. Powiedział recepcjonistce, że Calder została ofiarą gwałtu i ciężkiego pobicia, co doprowadziło Margaret do, nawet, płaczu. Nie tyle współczucia, co właśnie łez. Piłkarz, jedynie mógł sobie zarzucić to, iż pominął część z Troy'em i przeszłością Harry'ego oraz El. Uznał, że na razie i tak za wiele działo się w życiu Mer, by doszła do niej jeszcze wiadomość, że ojciec jej dziecka był zamieszany w handel narkotykami. Zdawał sobie sprawę, iż nie powinien zarządzać życiem dziewczyny, ale okoliczności skłoniły go do takiej, a nie innej decyzji.Chciał ją chronić. - Mer... Naprawdę chciałbym, żebyś została tutaj.
Brunetka pokręciła przecząco głową. Nadal, umiejętnie unikając wzroku chłopaka.
- To, co mi powiedziałeś wieczorem, wcale mnie nie uspokoiło. - odpowiedziała na jednym wdechu, jednak, po chwili, zdała sobie sprawę, że jej ton był zbyt szorstki - Martwię się o Eleanor. Boję się o Lulu. Louis, naprawdę nie mogę wystawić swojej córki na pewne niebezpieczeństwo. Zwłaszcza po tym, co od ciebie usłyszałam.
Piłkarz złapał dłoń swojej ukochanej i w ten sposób sprawił, iż dziewczyna na niego zerknęła. Choć na chwilkę widział jej zmartwione spojrzenie.
- Jeśli mi obiecasz... - zaczął powoli - jeśli mi obiecasz, że zostaniesz, przywiozę tutaj Louise.
Mer otworzyła szerzej oczy ze zdumienia.
- Chyba sobie żartujesz.
- Nie, ja...
- Louis, nie mogę tutaj zostać. Bardzo lubię Jay, ale ona przyjaźni się z moją mamą. W każdej chwili Anne może tutaj wejść i zrobić mi awanturę o wszystko. - powiedziała pewnie dziewczyna - Wrócę z tobą do Londynu. Dzisiaj.
Tomlinson nie spodziewał się aż takiej pewności ze strony brunetki. Nie chciał jej opuszczać, choćby na krok, jednak nie chciał też, by była narażona na większe niebezpieczeństwo niż powinna być. Jakby w ogóle to było możliwe.
- Jesteś uparta. - odparł szatyn, z nieskrywaną irytacją.
- Powiedział ten, co nie jest. - prychnęła brunetka.
Między parą nastała chwila ciszy. Oboje pogrążeni byli w swoich myślach, ale i tak wszystko sprowadzało się do jednego.
-Tutaj będziesz bezpieczna. - powiedział powoli Louis, ale pod wpływem spojrzenia swojej dziewczyny, uśmiechnął się pod nosem - Nie namówię cię, prawda?
- Nie. - odpowiedziała Margaret. Następnie wstała z krzesła i pocałowała swojego chłopaka w policzek. - Pójdę się spakować.
Lou skinął głową i pozwolił towarzyszce wyjść do jego pokoju, a sam podparł głowę na dłoniach i westchnął. Nie chciał, by Mer jechała z nim do stolicy, jednak nie miał jak wpłynąć na swoją ukochaną.
Eleanor, po raz kolejny spojrzała spod swoich przymrużonych powiek na terapeutę. Grubsza kobieta o niebieskich oczach, podkreślonych eyelinerem oraz średniej ilości pudru i różu na twarzy, zapisywała każdą, choćby najmniejszą reakcję swojej pacjentki w kajeciku. Jej blond włosy były spięte w koka, a na ramionach leżała lawendowa koszulka, z rozpiętymi, dwoma pierwszymi guziczkami. Kobieta siedziała przed nią od dobrych trzydziestu minut i starała się jakoś wpłynąć na jej osobę. Nie naciskała na Calder, ale dawała znaki, które zachęciłyby dziewczynę do rozmowy.
Brunetka nie czuła się najlepiej w towarzystwie tej kobiety. Jej jedyną deską ratunku było zdanie relacji z tego, co czuje i co zamierza zrobić, jednak nie znała odpowiedzi na te pytania. Chciała jak najszybciej wyjść z tego sterylnie wysprzątanego gabinetu, a następnie opuścić ten obrzydliwy szpital, by utonąć w swojej kawowej pościeli i zatopić smutki w całodniowym spaniu i płaczu, na zmianę.
- Jestem tutaj, by ci pomóc, Eleanor. - powiedziała, już po raz dwunasty, pani Shaw, podczas tej sesji.
- Nie można pomóc osobie, która nie chce tej pomocy. - odpowiedziała cicho Calder, a terapeutka uniosła ze zdziwienia brwi ku górze. Była zaskoczona, nie tylko tym, iż dziewczyna coś powiedziała, ale przede wszystkim wrogością wobec niej.
- Rozumiem, że przechodzisz teraz piekło, ale nie możesz tłumić w sobie tych emocji. Powinnaś dać im upust. - Shaw starała się mówić spokojnie.
- Nic pani nie rozumie. - odparła gorzko Brytyjka. Jej brązowe włosy opadły na policzki. - Skończyłyśmy już?
Terapeutka, czując się bezużyteczna, skinęła głową swojej pacjentce, pozwalając w ten sposób na opuszczenie gabinetu. Eleanor nie czekała na jakiekolwiek zaproszenie do wyjścia. Podniosła się z ciemnego fotelu i skierowała do drzwi.
Gdy tylko znalazła się w szpitalnym korytarzu, odetchnęła. Nie lubiła tej kobiety. Nie chciała zwierzać się komuś obcemu, pod pretekstem tego, iż owa osoba miała w zamiarze jej pomóc. Wierzyła, że jedynymi ludźmi, którzy mogli jej pomóc, byli jej przyjaciele. Nie jakaś psycholożka, ale prawdziwi przyjaciele.
Brunetka zaszła pod salę, w której leżała. Lekarze poinformowali ją, przed wizytą u terapeutki, iż następnego dnia dostanie wypis. Eleanor bała się wyjścia z tego wielkiego, publicznego gmachu. Obawiała się, że, gdy tylko jej stopa stanie poza terenem tej placówki, Troy ją znajdzie i zniszczy.
- El? - z zamyślenia wyrwał ją męski głos, na którego dźwięk, po jej ciele przeszły nieprzyjemne dreszcze, a serce przestało na sekundę bić. - Nie powinnaś być u psychologa?
Calder odwróciła się powoli do źródła głosu, a gdy to zrobiła, ujrzała przed sobą wysokiego bruneta o zielonych tęczówkach, które nie spuszczały z jej z oczu. Ucieszyła się, że to był tylko Harry.
- Skończyłyśmy wcześniej. - odpowiedziała krótko, jednak jedna, mała rzecz przykuła jej uwagę, kiedy ponownie spojrzała na swojego przyjaciela. Był jakoś dziwnie przygnębiony, jak nigdy.
- Louis przyjedzie po ciebie jutro. - rzekł Styles.
- Mieliście do niego nie dzwonić.
- Nie radzisz sobie z tym wszystkim i nie zamierzam patrzeć na to i nie działać. - pewny siebie głos bruneta przygwoździł Eleanor do ściany. Nie chciała, by szatyn został w to zamieszany, a skoro wiedział Tomlinson, to i Margaret, więc Calder tym bardziej nie miała zamiaru dopuszczać do siebie piłkarza. Za bardzo jej zależało na jego szczęściu.
- Jestem dorosła. - szepnęła, wchodząc do swojej sali szpitalnej.
- To nie znaczy, że we wszystkim samodzielna. - sprostował Harry - El, zrozum. Chcemy, abyś była bezpieczna.
Dziewczyna już nic nie powiedziała. Usiadła na swoim łóżku i wlepiła wzrok w podłogę. Marzyła o tym, by zniknąć z tego świata i przenieść się w miejsce, gdzie będzie sobie żyła spokojnie. Jedyną osobą, która trzymała ją na tej cholernej ziemi, był Niall. Poprzedniego wieczoru, przeprowadziła z nim szczerą rozmowę na temat jej myśli samobójczych. Nie wiedziała, że zaufa mu w stu procentach i z taką łatwością przyjdzie jej zwierzanie się. Tamto spotkanie było pełne emocji. Z początku oboje milczeli i wpatrywali się w siebie. Ciszę zagłuszyła dziewczyna, informując chłopaka, że jest umówiona na spotkanie z terapeutką, co Niall, przyjął z ukrywaną radością.
Harry obserwował przez chwilę brunetkę, a kiedy zdał sobie sprawę, że dziewczyna nic nie powie, usiadł obok niej i położył swoją dłoń na jej ramieniu, na co Eleanor wzdrygnęła się. Styles cofnął swoją rękę, kładąc ją na swoim kolanie. Brytyjka nie kontrolowała swoich odruchów. Bardzo chciała czyjeś bliskości, jednak to jedno wydarzenie nie pozwalało jej na jakikolwiek czuły gest ze strony kogokolwiek. Zrobiło jej się jeszcze smutniej, gdy zobaczyła zmartwiony wyraz twarzy przyjaciela.
- Bennett zostanie ukarany za to, co ci zrobił. - szepnął z jadem w głosie chłopak. Eleanor milczała, ponieważ uważała to za swój najlepszy stan. Sama też nie wiedziała, co powinna odpowiedzieć na słowa bruneta. Odwróciła głowę w stronę okna i poczuła łzy spływające po policzkach. Tak bardzo jak chciała przytulić się do Harry'ego, tak bardzo się bała tego zbliżenia.
- Aa, takie tam. Babskie sprawy. - odpowiedziała Mer, uśmiechając się do piłkarza.
- Jesteście taką słodką parą. - usta Jay rozciągnęły się w promiennym uśmiechu. Kobieta była spokojna, wiedząc, iż jej jedyny syn był pod opieką kogoś takiego jak Padolsky.
Louis, pod wpływem słów swojej matki, poczuł ciepło rozpływające się po jego sercu. Pragnął, by Johanna w pełni zaakceptowała jego dziewczynę. Chciał, aby Margaret zaznała miłości, nie tylko z jego strony, ale także jego rodzicielki.
- Dobra, dzieciaki. - brunetka podniosła się z krzesła i spojrzała na zegar wiszący nad kuchenką - Idę do sąsiadki na herbatę. Przyjdę za godzinkę, dwie. Nie zdemolujcie mi domu.
Tommo przewrócił oczami.
- Mamo, czy ja wyglądam na nastolatka z nadmiarem energii? - szatyn spojrzał na kobietę z zażenowaniem, a Mer siedziała i spokojnie obserwowała Tomlinsonów.
- Daisy jest od ciebie dojrzalsza, a ma szesnaście lat. - odpowiedziała, a następnie przeniosła swój wzrok na brunetkę - Margaret, skarbie, przypilnuj, proszę mojego syna, by nie zniszczył kolejnego wazonu. Byłabym bardzo ci wdzięczna.
- Oczywiście, Jay. Dopilnuję tego. - Padolsky uśmiechnęła się ciepło w stronę kobiety.
- Czy ty o tym kiedykolwiek zapomnisz? - wtrącił się Lou, zerkając na Jay. Ta tylko wzruszyła ramionami i wyszła z salonu, po czym, po domu rozszedł się dźwięk zamykanych drzwi. Louis zajął miejsce swojej matki, na przeciwko Mer i przyjrzał sie jej uważniej. Dziewczyna była w kiepskim nastoju, to było widać, a powodem tego wszystkiego, musiały być informacje, jakie uzyskała na temat Eleanor. Tomlinson nie zamierzał kłamać w kwestii swojej przyjaciółki. Powiedział recepcjonistce, że Calder została ofiarą gwałtu i ciężkiego pobicia, co doprowadziło Margaret do, nawet, płaczu. Nie tyle współczucia, co właśnie łez. Piłkarz, jedynie mógł sobie zarzucić to, iż pominął część z Troy'em i przeszłością Harry'ego oraz El. Uznał, że na razie i tak za wiele działo się w życiu Mer, by doszła do niej jeszcze wiadomość, że ojciec jej dziecka był zamieszany w handel narkotykami. Zdawał sobie sprawę, iż nie powinien zarządzać życiem dziewczyny, ale okoliczności skłoniły go do takiej, a nie innej decyzji.Chciał ją chronić. - Mer... Naprawdę chciałbym, żebyś została tutaj.
Brunetka pokręciła przecząco głową. Nadal, umiejętnie unikając wzroku chłopaka.
- To, co mi powiedziałeś wieczorem, wcale mnie nie uspokoiło. - odpowiedziała na jednym wdechu, jednak, po chwili, zdała sobie sprawę, że jej ton był zbyt szorstki - Martwię się o Eleanor. Boję się o Lulu. Louis, naprawdę nie mogę wystawić swojej córki na pewne niebezpieczeństwo. Zwłaszcza po tym, co od ciebie usłyszałam.
Piłkarz złapał dłoń swojej ukochanej i w ten sposób sprawił, iż dziewczyna na niego zerknęła. Choć na chwilkę widział jej zmartwione spojrzenie.
- Jeśli mi obiecasz... - zaczął powoli - jeśli mi obiecasz, że zostaniesz, przywiozę tutaj Louise.
Mer otworzyła szerzej oczy ze zdumienia.
- Chyba sobie żartujesz.
- Nie, ja...
- Louis, nie mogę tutaj zostać. Bardzo lubię Jay, ale ona przyjaźni się z moją mamą. W każdej chwili Anne może tutaj wejść i zrobić mi awanturę o wszystko. - powiedziała pewnie dziewczyna - Wrócę z tobą do Londynu. Dzisiaj.
Tomlinson nie spodziewał się aż takiej pewności ze strony brunetki. Nie chciał jej opuszczać, choćby na krok, jednak nie chciał też, by była narażona na większe niebezpieczeństwo niż powinna być. Jakby w ogóle to było możliwe.
- Jesteś uparta. - odparł szatyn, z nieskrywaną irytacją.
- Powiedział ten, co nie jest. - prychnęła brunetka.
Między parą nastała chwila ciszy. Oboje pogrążeni byli w swoich myślach, ale i tak wszystko sprowadzało się do jednego.
-Tutaj będziesz bezpieczna. - powiedział powoli Louis, ale pod wpływem spojrzenia swojej dziewczyny, uśmiechnął się pod nosem - Nie namówię cię, prawda?
- Nie. - odpowiedziała Margaret. Następnie wstała z krzesła i pocałowała swojego chłopaka w policzek. - Pójdę się spakować.
Lou skinął głową i pozwolił towarzyszce wyjść do jego pokoju, a sam podparł głowę na dłoniach i westchnął. Nie chciał, by Mer jechała z nim do stolicy, jednak nie miał jak wpłynąć na swoją ukochaną.
Eleanor, po raz kolejny spojrzała spod swoich przymrużonych powiek na terapeutę. Grubsza kobieta o niebieskich oczach, podkreślonych eyelinerem oraz średniej ilości pudru i różu na twarzy, zapisywała każdą, choćby najmniejszą reakcję swojej pacjentki w kajeciku. Jej blond włosy były spięte w koka, a na ramionach leżała lawendowa koszulka, z rozpiętymi, dwoma pierwszymi guziczkami. Kobieta siedziała przed nią od dobrych trzydziestu minut i starała się jakoś wpłynąć na jej osobę. Nie naciskała na Calder, ale dawała znaki, które zachęciłyby dziewczynę do rozmowy.
Brunetka nie czuła się najlepiej w towarzystwie tej kobiety. Jej jedyną deską ratunku było zdanie relacji z tego, co czuje i co zamierza zrobić, jednak nie znała odpowiedzi na te pytania. Chciała jak najszybciej wyjść z tego sterylnie wysprzątanego gabinetu, a następnie opuścić ten obrzydliwy szpital, by utonąć w swojej kawowej pościeli i zatopić smutki w całodniowym spaniu i płaczu, na zmianę.
- Jestem tutaj, by ci pomóc, Eleanor. - powiedziała, już po raz dwunasty, pani Shaw, podczas tej sesji.
- Nie można pomóc osobie, która nie chce tej pomocy. - odpowiedziała cicho Calder, a terapeutka uniosła ze zdziwienia brwi ku górze. Była zaskoczona, nie tylko tym, iż dziewczyna coś powiedziała, ale przede wszystkim wrogością wobec niej.
- Rozumiem, że przechodzisz teraz piekło, ale nie możesz tłumić w sobie tych emocji. Powinnaś dać im upust. - Shaw starała się mówić spokojnie.
- Nic pani nie rozumie. - odparła gorzko Brytyjka. Jej brązowe włosy opadły na policzki. - Skończyłyśmy już?
Terapeutka, czując się bezużyteczna, skinęła głową swojej pacjentce, pozwalając w ten sposób na opuszczenie gabinetu. Eleanor nie czekała na jakiekolwiek zaproszenie do wyjścia. Podniosła się z ciemnego fotelu i skierowała do drzwi.
Gdy tylko znalazła się w szpitalnym korytarzu, odetchnęła. Nie lubiła tej kobiety. Nie chciała zwierzać się komuś obcemu, pod pretekstem tego, iż owa osoba miała w zamiarze jej pomóc. Wierzyła, że jedynymi ludźmi, którzy mogli jej pomóc, byli jej przyjaciele. Nie jakaś psycholożka, ale prawdziwi przyjaciele.
Brunetka zaszła pod salę, w której leżała. Lekarze poinformowali ją, przed wizytą u terapeutki, iż następnego dnia dostanie wypis. Eleanor bała się wyjścia z tego wielkiego, publicznego gmachu. Obawiała się, że, gdy tylko jej stopa stanie poza terenem tej placówki, Troy ją znajdzie i zniszczy.
- El? - z zamyślenia wyrwał ją męski głos, na którego dźwięk, po jej ciele przeszły nieprzyjemne dreszcze, a serce przestało na sekundę bić. - Nie powinnaś być u psychologa?
Calder odwróciła się powoli do źródła głosu, a gdy to zrobiła, ujrzała przed sobą wysokiego bruneta o zielonych tęczówkach, które nie spuszczały z jej z oczu. Ucieszyła się, że to był tylko Harry.
- Skończyłyśmy wcześniej. - odpowiedziała krótko, jednak jedna, mała rzecz przykuła jej uwagę, kiedy ponownie spojrzała na swojego przyjaciela. Był jakoś dziwnie przygnębiony, jak nigdy.
- Louis przyjedzie po ciebie jutro. - rzekł Styles.
- Mieliście do niego nie dzwonić.
- Nie radzisz sobie z tym wszystkim i nie zamierzam patrzeć na to i nie działać. - pewny siebie głos bruneta przygwoździł Eleanor do ściany. Nie chciała, by szatyn został w to zamieszany, a skoro wiedział Tomlinson, to i Margaret, więc Calder tym bardziej nie miała zamiaru dopuszczać do siebie piłkarza. Za bardzo jej zależało na jego szczęściu.
- Jestem dorosła. - szepnęła, wchodząc do swojej sali szpitalnej.
- To nie znaczy, że we wszystkim samodzielna. - sprostował Harry - El, zrozum. Chcemy, abyś była bezpieczna.
Dziewczyna już nic nie powiedziała. Usiadła na swoim łóżku i wlepiła wzrok w podłogę. Marzyła o tym, by zniknąć z tego świata i przenieść się w miejsce, gdzie będzie sobie żyła spokojnie. Jedyną osobą, która trzymała ją na tej cholernej ziemi, był Niall. Poprzedniego wieczoru, przeprowadziła z nim szczerą rozmowę na temat jej myśli samobójczych. Nie wiedziała, że zaufa mu w stu procentach i z taką łatwością przyjdzie jej zwierzanie się. Tamto spotkanie było pełne emocji. Z początku oboje milczeli i wpatrywali się w siebie. Ciszę zagłuszyła dziewczyna, informując chłopaka, że jest umówiona na spotkanie z terapeutką, co Niall, przyjął z ukrywaną radością.
Harry obserwował przez chwilę brunetkę, a kiedy zdał sobie sprawę, że dziewczyna nic nie powie, usiadł obok niej i położył swoją dłoń na jej ramieniu, na co Eleanor wzdrygnęła się. Styles cofnął swoją rękę, kładąc ją na swoim kolanie. Brytyjka nie kontrolowała swoich odruchów. Bardzo chciała czyjeś bliskości, jednak to jedno wydarzenie nie pozwalało jej na jakikolwiek czuły gest ze strony kogokolwiek. Zrobiło jej się jeszcze smutniej, gdy zobaczyła zmartwiony wyraz twarzy przyjaciela.
- Bennett zostanie ukarany za to, co ci zrobił. - szepnął z jadem w głosie chłopak. Eleanor milczała, ponieważ uważała to za swój najlepszy stan. Sama też nie wiedziała, co powinna odpowiedzieć na słowa bruneta. Odwróciła głowę w stronę okna i poczuła łzy spływające po policzkach. Tak bardzo jak chciała przytulić się do Harry'ego, tak bardzo się bała tego zbliżenia.
* in vitro - metoda zapłodnienia polegająca na doprowadzeniu do połączenia komórki jajowej i plemnika w warunkach laboratoryjnych, poza żeńskim układem rozrodczym {wikipedia}
Hm, nie wiem od czego zacząć... Ale może od tego, że bardzo się cieszę, że pojawił się tutaj rozdział :) Czekałam na niego z niecierpliwością i znów mnie nie zawiodłaś, kochana!
OdpowiedzUsuńCoraz więcej Zerrie widzę! I niech tak będzie dalej, bo strasznie uwielbiam tą parę, ale oczywiście nie tak samo jak Loumer, bo ich to nikt nie pobije. Ten horror Pezz mnie przeraził. Mam nadzieję, że to nie zapowiedź czegoś niedobrego i te całe zabobony w które wierzy dziewczyna się nie sprawdzą. Nie chcę żeby jeszcze ich spotkało coś niedobrego. Już wystarczy, że muszą borykać się z tym, ze nie maja wystarczających funduszy i szansy na potomstwo. Bardzo spodobało mi się, że bardziej przybliżyłaś ich postacie, a szczególnie ten moment zaręczyn. Przemowa Zayna była taka piękna.
Co Perrie kombinuje? Co chodzi po jej głowie? Naprawdę ma zamiar wziąć kredyt i poddać się in vitro? A co na to Zayn? Jeju, ile mam pytań, ale strasznie mnie to ciekawi co wymyślisz w związku z nimi i ich problemem.
Druga część opowiadania i znowu się zmartwiłam. Tak, chodzi o El, o kogo by innego. Zresztą nad losem Harry’ego i Lou również drżę, bo Bennett pokazał, że jest do wszystkiego zdolny. Mogę sobie tylko trzymać kciuki, żeby facet sobie darował, ale wiem, że to by było za proste. Pewnie dobrze myślę? Szykuje coś jeszcze? Ech.. Nienawidzę tego człowieka z całego serca i życzę mu jak najgorzej. Sorry not sorry, bro.
Dziękuję za umilenie mi wieczoru <3
Do następnego.
KC x
Ale się porobiło.. Jejku nawet nie wiesz jak się ucieszyłam na informacje o nowym rozdziale. Tak kocham te opowiadanie. Wciąż nie mogę wyjść z podziwu, że mimo tylu interesujących wątków, akcji, bohaterów ty wciąż potrafisz stworzyć z tego spójną i harmonijną całość. Sama jestem w szoku, ze jeszcze się w tym nie pogubiłam ;) hehe, ale to tylko zasługa twoich niesamowitych opisów.
OdpowiedzUsuńWątek z Zerrie był cudowny. Uwielbiam tą parę. Tak się cieszę, ze postanowiłaś kontynuować ich udział w tej historii. Te ich drobne gesty, czułe słowa są przepiękne. Właśnie tak widzę ich relacje. Nie na publicznym obściskiwaniu się ale na dyskretnych, czułych gestach przepełnionych miłością i zaufaniem. Co prawda motyw z koszmarami Perrie wydaje mi się straszny i czuje, że nie wprowadziłaś go tutaj przypadkowo. Mam nadzieje, że nie sprawdzą się te koszmary. Oni zasługują na normalne, szczęśliwe życie.
Horan znów mi zapunktował. Zachował się tak wspaniale w stosunku do blondynki. Wiem, że przyczyną był też fakt, ze potrzebował spokoju i samotności, ale to nie zmienia faktu, że nie musiał jej zwalniać do domu.
Loumer - ta para jest zajebista. Te ich droczenie się i sprzeczanie jest super. Podobają mi się ich dialogi. Stworzyłaś miedzy nimi cudowną relację i wciąż utrzymuje się na stanowisku, ze to moja ulubiona para w tym ff.
Coraz bardziej rozbudowujesz watek Eleanor, a ja coraz bardziej współczuje tej dziewczynie. Przeszła cholernie dużo i mam nadzieje, ze zazna chociaż trochę spokoju i normalności w swoim życiu.
Kocham tą historię i z niecierpliwością czekam na kolejny cudowny rozdział <3
Kocham Cię! xx
Btw, dostaniesz tego obiecanego kopniaka za nie poinformowanie mnie wcześniej o tym blogu 1D jako aniołowie. Zobaczysz :** hehe
Zeeeeeeeerie! <3 Jak czytam jak im się trudno żyje, jak ledwo wiążą koniec z końcem, jak Zayn poświęca się dla Perrie to tak mi smutno, bo nie zasłużyli sobie :(
OdpowiedzUsuńAle te zaręczyny były urocze. I ta wypowiedź Malika hshybdubshs *__*
Cała reszta spokojniejsza, choć jestem ciekawa spotkania Calder i Tommo.
Warto było czekać, żeby znowu poczytać o odpowiedzialnej stronie Horan'a. Dobrze, że przynajmniej w tym opowiadaniu ma tę stronę osobowości, bo w MTF człowiek czasem ma ochotę go udusić.
Niektórzy nie lubią komentować, tak to jest. Ale głowa do góry. Rozdziały są świetne!
Też Cię kochamy! Już nie mogę doczekać się next'a :D
Kochana, powiedz jeszcze raz, że to jest do niczego i niespójne, to osobiście pójdę 2 ulice dalej i zasadzę Ci kopniaka w tyłek :)
OdpowiedzUsuńA teraz ta miła część :D
No więc. Nie wiem, jak to robisz, ale cudnie i doskonale łączysz te wszystkie wątki w jedną, spójną i logiczną całość, przez co to odpowiadanie jest po prostu idealne. Uwielbiam je całym serduchem. Wyobrażam je sobie tak idealnie, że czuję, jakbym sama osobiście brała w nim udział. Podziwiam Cię za to, masz naprawdę wielki dar i talent do pisania. Do tego to się bardzo dobrze czyta. Jesteś lepsza niż pewni, znani i doceniani pisarze, serio.
I coraz więcej Zerrie i Eleanor. Te wątki są piękne i życiowe. I o to chyba tu chodzi :) a Lou i Mer, ah idealna para po prostu. Szkoda, że ja nigdy nie trafię na takiego chłopaka, ale to opowiadanie chyba ma za zadanie mi go zastąpić ':D
A Harry taki jest kochany i opiekuńczy. Pięknie go opisujesz. Ideał przyjaciela i ojca.
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział, ilysm <3
Zerie *-* , szkoda El :( , rozdział piękny <3 czekam na następny :)
OdpowiedzUsuńmam wielkie wyrzuty sumienia żę nie skomentowałam rozdziału 19 przepraszam ;c szczerze mówiąc sama się zdziwiłam ze mam zaległości... ale to nie ważne, jeszcze raz przepraszam <3
OdpowiedzUsuńa więc tak rozdział... chciałabym tyle powiedzieć a jakoś dzisiaj nie mogę się wysłowić i to chyba jeszcze pozostałości z poprzedniego opowiadania które wprawiło mnie w kompletnie zamieszanie, ale to również nie ważne... Niall - osoba, której ból czuję na samej sobie i męczę się razem z nim kiedy to Eleanor odrzuca jego pomoc, miłość. naprawdę czuję w tym opowiadaniu jakąś "magiczną" moc przez co tak cholernie mi go szkoda i najchętniej uchyliłabym mu nieba. jeszcze chyba ta dzisiejsza sytuacja z chrzcin Theo tak mnie dręczy ;/
Zerrie - związek, który zasługuje na tak wiele a ma tak mało. im także uchylłabym nieba i co by tylko chcieli (chociaż ich skromność nie znająca granic nie pozwoliłaby mi na pomoc im to i tak wiele bym dała zeby byli szczęśliwi, choć i tak są) trzymam mocno kciuki za to żeby udało im się i in vitro zadziałało
Loumer - najchętniej to powiedziałabym kilka niemiłych słów mamie Mer jednak niestety nie żyję w tym ff. Louis niby nic złego nie zrobił a zdenerwowała mnie jego postawa kiedy to rozmiawiał przez telefon z Horanem, a on nie jest niczemu winien
ogółem to ten i 19. rozdział odczułam bardzo "boleśnie" i nie chodzi tu o to że mi się nie podoba bo jak zwykle jest cudowny jednak dzisiaj jakoś podeszłam do tego emocjonalnie ;/
najlepszym komentarzem podsumującym to wszystko bd cytat z tego rozdziału: " dlaczego dobrych ludzi zawsze spotyka coś złego".
dziękuję :)
@WTuszynska
P.S. ah i mimo iż nie kojarzę kto to Blair Monk i nie wiem czy wynika to z tego czy źle czytam (i jeżeli tak jest to jest mi bardzo wstyd przepraszam) czy jeszcze ta postać nie pojawiła się w opowiadaniu to ciesze się że wygląda ja Cher ^.^
Blair jest nową postacią :)
UsuńDziękuję za twój komentarz. Uwielbiam je <3
Jak zwykle rozdział zawierający wiele emocji,bardzo emocjonalny. Zerrie <3 są cudowną parą i trzymam kciuki za ewentualnyzabieg. Loumer <3 idealni <3 uwielbiam odpowiedzialność Mer i chęć chronienia Maggie za wszelką cenę ze strony Louis'a <3 Niall jest dla mnie taki ideał pracodawcy,przyjaciela,ukochanego,bohatera <3 zależy mu na Eleanor <3 a Harry to świetny przyjaciel i nawet ojciec dla Lulu(kocham ją <3). Pozdrawiam :*
OdpowiedzUsuńJestem! Mam trochę opóźnienia, ale wiesz, że staram się wpadać jak najszybciej, ponieważ powoli przestaję ogarniać swoje życie :c ale zawsze będę, nie odpuszczę ani Tobie, ani Twoim ff :D Tak tylko mówię ;)
OdpowiedzUsuńPo pierwsze - nie wiem, co planujesz, wprowadzając motyw tych dziwacznych snów Perrie, ale ostrzegam Cię, jeśli zrobisz tej parze jakąkolwiek krzywdę - zjawię się pod Twoim domem i sobie porozmawiamy! A tak serio - nie możesz, błagam Cię. Kocham tę parę z całego serca, są razem idealni, poza tym - i tak przeżywają jedną wielką tragedię. Pozwól im na odrobinę szczęścia, i tak stało się już zbyt wiele złego... Bardzo Cię proszę, przez wzgląd na naszą starą znajomość :D Weź sobie do serca fakt, że będziesz miała na sumieniu jedno ludzkie istnienie!
I wiedziałam, że Mer się nie zgodzi, aby pozostać w Doncaster. Przecież główna bohaterka musi być w centrum zdarzeń :D Uwielbiam, kiedy się ze sobą ścierają - oboje są uparci, ale to Padolsky zawsze wygrywa i bardzo się z tego cieszę ;)
Jeśli chodzi o Horana - wykreowałaś jego postać w tak cudowny sposób, że chyba... się zakochałam. Przysięgam. Jest idealny. Na początku denerwował mnie trochę tym swoim imprezowaniem, ale teraz... Wow, wielki szacunek dla Ciebie. Zazdroszczę Eleanor, że zakochał się w niej ktoś taki, jak Niall, serio :) Mam nadzieję, że z biegiem czasu zauważy, jak wspaniałą osobę ma obok siebie i to doceni.
A Calder jest mi tak szkoda... po prostu serce mi się kraje, jak czytam o tym, co przeżywa. Sama zabiłabym Troya na milion najwymyślniejszych sposób, ALE zaczęłabym od kastracji. Wzięłabym najokrąglejszą łyżeczkę z zastawy i właśnie nią przeprowadziła cały zabieg. Bardzo długi i bardzo bolesny zabieg. Potem otworzyłabym mu czaszkę i... Dobra, nieważne, jestem popieprzona, ale nie każdy musi o tym wiedzieć :D
Więcej Twojej twórczości w krótszym czasie, proszę! <3