AUTORKA: Powiem to jasno: końcówka miała wyglądać inaczej, jednak mimo tego, jest nawet znośna. Cały rozdział mi się podoba. Ogólnie, to najbardziej Harry w szpitalu, ale okej - czytajcie :)
Jutro Halloween! Szkoda tylko, że w Polsce to "święto" nie jest świętem. Ugh, Polska to ogólnie kraj zacofań we wszystkim, co jest możliwe: kulturze przede wszystkim. Zauważyłyście, że mało jest Polaków, którzy są patriotami? To głupie, ale zrozumiałe. Osobiście nie czuje się patriotką. - Mamy w naszym zajebistym kraju za dużo świąt narodowych. Rany, do czego to doszło!? Jeszcze wam zacznę o polityce pisać, a to już będzie oznaka, iż Ola zachorowała na głowę.
Londyn, 2013
Środowe popołudnie było dla Harry’ego i Louise dość specyficzne. Córka Styles’a musiała jechać do Danielle i Liam’a, ponieważ brunet zaplanował odwiedzić Eleanor w szpitalu, a nie chciał, by prawie ośmioletnia dziewczynka była zmuszona do oglądania i przebywania w tym pełnym zarazków miejscu.
Lulu cieszyła się z każdej chwili, spędzonej z tatą. Czuła, iż jego obecność poprawiała jej humor. Pragnęła od zawsze mieć ojca, jednak Margaret nie chciała zdradzić jej informacji na jego temat. Teraz, gdy już go miała, nie miała zamiaru go opuszczać. Nie mówiła do niego per tato, ponieważ nie była na to jeszcze gotowa.
Taksówka zatrzymała się przed apartamentowcem, gdzie mieszkało małżeństwo Payne. Harry poprosił kierowcę, by ten na niego poczekał i wraz ze swoją córką, wyszedł z pojazdu. Louise wzięła go za rękę i oboje ruszyli w stronę drzwi, gdzie przywitał ich stróż, kierując na ósme piętro. Chłopak z łatwością znalazł windy i po kilku minutach już stali w progu mieszkania Danielle i Liam’a.
- Hej, Louise. Jak się miewasz? – dziewczyna uśmiechnęła się ciepło w stronę dziecka.
- Dzień dobry, pani Peazer. Bardzo dobrze, dziękuję. – odpowiedziała.
- Och, mów mi po imieniu, skarbie. – Danielle zaprosiła Padolsky do salonu, gdzie siedział Liam i pisał coś na swoim laptopie. Gdy Louise usiadła obok niego, ciemny blondyn zaprzestał pracy i zaczął rozmawiać z córką swojej pracownicy. – Harry, co się stało?
Brunet niepewnie zerknął na Peazer. Nauczycielka miała już widoczny, zaokrąglony brzuszek zakryty bordowym swetrem. Jej loki opadały bezwładnie na ramiona, co tylko dodawało jej uroku.
- Nie chcę cię denerwować. – odpowiedział krótko Styles.
- Daj spokój. Mów.
Harry wolał nie sprzeciwiać się kobiecie w ciąży.
- Eleanor jest w szpitalu. Została.. ciężko pobita i... tyle wiem.
- Co? – głos Danielle załamał się, choć wydawać by się mogło to niemożliwe w tak krótkim zapytaniu – Jak? Kiedy?
Peazer znała Calder bardzo dobrze. Dziewczyny niegdyś się często spotykały na zakupach i innych ciekawych imprezach organizowanych przez męża Dani.
- W sobotę wieczorem. Niall znalazł ją w jakieś alejce. – odparł chłopak. Wolał zataić to, iż napastnikiem Eleanor był diler narkotyków, z którym on także miał ‘na pieńku’.
Danielle złapała się za brzuch i powoli usiadła na jednej z mniejszych szafek na buty.
- Louis jest w Doncaster, tak? – zapytała, a Styles jej skinął – Dzwoniłeś do niego?
Właśnie tego pytania obawiał się najbardziej. Harry nie chciał psuć wyjazdu swojego przyjaciela i jego dziewczyny, mówiąc mu o tym, iż jego eks trafiła ciężko pobita do szpitala.
- Nie.
- Harry! – oburzyła się nauczycielka – A Niall?
- Nie wiem. Nie będziemy go niepokoić. Przecież wyjechał z Londynu. – Harry próbował się bronić.
- To, że opuścił miasto, nie oznacza, iż nie powinien wiedzieć. – stwierdziła ostro dziewczyna. – Harry, proszę cie. Zadzwoń do niego, jeszcze dzisiaj.
- Danielle, on jest tam z Margaret. Nie chcę im psuć wyjazdu. – powiedział cicho.
- Zepsujesz przyjaźń z Louis’em, jeśli tego nie zrobisz.
Payne umilkła, spoglądając na bruneta spod przymrużonych powiek. Jeszcze nie zamieniła z nim aż tylu zdań. Zazwyczaj niewiele rozmawiali, zważywszy na to, iż Styles zawsze musiał pracować, jednak ich kontakty były dobre.
- O której przyjedziesz po Louise? – Danielle zmieniła temat.
- Pasuje wam o siódmej? – zapytał niepewnie.
Louise była zmęczona dniem w szkole, jednak ucieszyła się na wiadomość, iż popołudnie spędzi ze swoją nauczycielką i jej mężem. Bardzo ich polubiła.
- Tak, niech będzie siódma. – zgodziła się Peazer.
Harry skinął jej głową i zajrzał jeszcze do salonu, gdzie Liam opowiadał małej brunetce historię o ciasteczkowym królu i jego królestwa, całego ze słodyczy.
- Lu, przyjadę po ciebie za trzy godziny. Będziesz grzeczna? – zapytał wprost, przerywając swojemu szefowi opowieść.
- Aham. – mruknęła wsłuchana w historię dziewczynka, a Harry, widząc, iż niczego już nie zdziała, odwrócił się na pięcie i odszedł od fotela, na którym siedziała.
- Harry. – zawołał go jeszcze Liam. Ciemny blondyn podniósł się z sofy i kuśtykając zabrał ze stolika teczkę, po czym podszedł, powoli, do bruneta – Mógłbyś podrzucić te papiery jeszcze do hotelu i zostawić w szufladzie, na recepcji?
Chłopak wziął teczkę od Payne’a i uśmiechnął się.
- Jasne. Jeszcze raz dziękuję za przypilnowanie Louise.
- Nie ma sprawy. Lu jest świetną kompanką do gry w chińczyka. – zaśmiał się Liam.
- W takim razie, do zobaczenia. – Harry posłał im jeszcze ciepły uśmiech i wyszedł z ich mieszkania.
Na recepcji, w szpitalu, skierowano go na inny oddział niż ten, o którym mówił mu przez telefon Niall. Okazało się, iż stan zdrowia Eleanor poprawił się na tyle, by dziewczyna mogła leżeć w sali, na zwykłym oddziale.
Pielęgniarka pokierowała Styles’em, a następnie wróciła do wypełniania jakiś papierów. Harry, wszedł na pierwsze piętro, po czym skręcił w prawo, tak jak mu mówiła blondynka i jego oczom ukazał się długi korytarz. Odszukał zwinnie salę numer 3 i zapukał. W dłoni trzymał białą teczkę Payne’a, ponieważ nie chciał jej zgubić oraz bombonierkę.
Nacisnął klamkę, po czym wszedł do beżowej sali. Ukazały mu się trzy łóżka, jednak tylko jedno było zajęte. Brązowa pościel, białe firanki, szary stolik i inne szpitalne przedmioty.
- Puk, puk. – uśmiechnął się ciepło w stronę brunetki, która siedziała na łóżku i piła herbatę. Obok niej, na krześle siedział jakiś mężczyzna w białym fartuchu lekarskim. – Och, przepraszam. Może przyjdę później?
- Nie, nie. Właśnie kończyliśmy. – odpowiedział starszy mężczyzna i wstał z krzesła – Do zobaczenia jutro, Eleanor. – skierował się w stronę drzwi i spojrzał na wyższego od siebie Harry’ego – Pan jest znajomym tej dziewczyny? – zapytał ściszonym głosem, a chłopak mu skinął – Jestem doktor Grand, psycholog. Panna Calder jest małomówna. Za pewne przyczyną tego jest ten napad i gwałt. Proszę jej nie przemęczać. Jest wykończona.
- Dziękuję, panie doktorze.
Psycholog wyszedł, a do Harry’ego dopiero wtedy dotarły jego słowa. Gwałt?
- Hej, El. – podszedł do łóżka brunetki. Dziewczyna miała rozpuszczone włosy oraz wory pod oczami – Jak się masz?
Ekspedientka nawet nie zaszczyciła go swoim spojrzeniem.
- Przepraszam cię, że przychodzę dopiero teraz, ale musiałem… miałem pewne sprawy… po prostu musiałem zająć się Louise. – usprawiedliwiał się brunet, ale dziewczyna nadal milczała – El, proszę. Powiedz coś.
Chłopak postawił na półce czerwoną bombonierkę i przyjrzał się przyjaciółce.
- Co mam ci powiedzieć? – głos Calder był ledwo słyszalny – Powiedz mi, co chcesz usłyszeć, Harry?
Styles wzdrygnął się na ton, jakim do niego mówiła. Nigdy nie była względem niego aż taka chłodna. Jej głos był po prostu wyprany z jakichkolwiek emocji. A do tego siny policzek oraz szwy na łuku brwiowym wyglądały przerażająco. Podpuchnięte lewe oko, bardziej od drugiego oraz wyraźne ślady odciśniętych palców na jej nadgarstkach.
- Chcę być pewien, że gdy wyjdziesz stąd, wyjedziesz poza miasto.
Eleanor momentalnie spojrzała na swojego przyjaciela. Jej piwne oczy się zwęziły, a kubek z herbatą zadrżał.
- Nie wymagaj tego ode mnie. – szepnęła – Zostanę tutaj i zrobię wszystko, by Bennett zgnił w pudle.
Styles chciał coś odpowiedzieć na jej słowa, jednak w tamtym momencie, do sali wszedł Horan, ubrany w białą bluzę z liczbą 78 oraz jeansy. Kiedy ujrzał swojego przyjaciela, uśmiechnął się do niego blado.
- Harry, przyszedłeś. W końcu. – odparł. Można było powiedzieć, iż to Niall bardziej cieszył się z jego wizyty niż sama pacjentka.
- Tak. Niall, mógłbyś na słówko? – zapytał się kolegi, gdy spostrzegł, że Eleanor powróciła do wpatrywania się w kubek z herbatą. Chłopcy wyszli na korytarz, a wtedy Harry zaczął mówić. – Dlaczego mam wrażenie, że nie powiedziałeś mi wszystkiego na temat tego, co zrobił jej Bennett?
Irlandczyk został przyciśnięty do, przysłowiowego, muru.
- Poza tym, że ją pobił, miała operację i badania wykazały, że… i ona… uh, została zgwałcona. – szepnął blondyn, wbijając spojrzenie w swoje buty Nike.
Brunet zaniemówił. Usłyszał od psychiatry, jak sądził, dziewczyny, że to wszystko przez gwałt, jednak nie zdawał sobie sprawy, iż to było tak poważne stwierdzenie. Nie mógł sobie wyobrazić tego, co czuła wtedy Calder. Ile bólu odczuwała każda jej komórka. Jednak jednego był pewien: Troy Bennett umrze.
- Cholerny sukinsyn! – Harry uderzył pięścią w ścianę, co przykuło na chwilę uwagę pacjentów siedzących na korytarzu. – Zabije tego skurwiela.
Niall doskonale zdawał sobie sprawę z tego, w jaki sposób zareaguje na tę informację jego przyjaciel, dlatego pozwolił sobie ją zataić i przekazać mu osobiście. Wiedział, że w towarzystwie Louise, Harry mógłby zrobić coś, czego potem by żałował, a tego chciał uniknąć.
Styles uważał Calder za swoją przyjaciółkę. Dziewczynę, której ufał. Wraz z Niall’em mieli ją chronić, aby uniknąć, właśnie, takich sytuacji. Nie obwiniał Horan’a. Po prostu czuł się źle i miał ochotę wyładować na czymś, bądź kimś tę agresję.
- Harry? – zapytał niepewnie blondyn – W ten sposób jej nie pomożesz.
Brunet zamknął na chwilę oczy, by policzyć cicho do dziesięciu. Następnie je otworzył i wyjął z kieszeni swoich spodni telefon.
- Co ty robisz? – zdziwił się Niall.
- Dzwonię do Louis’a. – szukał odpowiedniego kontaktu w komórce.
- Nie możesz tego zrobić! – Horan podszedł do niego, jednak Brytyjczyk się odwrócił. – Harry, Eleanor nie chce, byś dzwonił do Louis’a.
- Mam w dupie to, czego chce, a czego nie chce Eleanor. – warknął brunet – Wystarczająco już pokazała nam jak bardzo jest niezależna. Teraz kolej na nasz ruch, a ja nie zamierzam popuścić temu chujowi.
Niall się wycofał. W głębi serca czuł dokładnie to samo, co jego przyjaciel. Calder poprosiła go o to, by nie informować Tomlinson’a o całym zajściu. Ten miał powiedzieć o tym Harry’emu, ale równie dobrze mógł mówić do ściany. Choć, nie. Ta by więcej zrozumiała niż Harry Styles. Ten nietypowy Brytyjczyk nienawidził, kiedy mówiono mu, co ma robić, a rozkazywanie, czy powoływanie się na bliskie osoby działały na niego niczym płachta na byka. Harry miał swoją czułą i wrażliwą stronę, jednak, gdy chodziło o dobro przyjaciół – korzystał ze swojego wybuchowego temperamentu.
- Louis? – zapytał się do telefonu brunet, marszcząc brwi, a kiedy uzyskał potwierdzenie, kontynuował – Eleanor jest w szpitalu.
Dom Tomlinsonów był pusty. Poza parą, która spędzała tutaj już trzeci dzień na nic-nie-robieniu. Louis brał prysznic, w łazience na piętrze, a Mer przygotowywała obiad dla sióstr swojego chłopaka oraz ich matki.
W ostatnim czasie bardzo zbliżyła się do rodziny Louis’a i mogła sobie wyobrazić, jak bardzo szatyn tęsknił za nimi, gdy wyjeżdżał poza miasto. No, bo komu by nie brakowało przepysznych ciast swojej mamy, czy też filozoficznych zapędzeń Fizzy. Ciętego języka Lottie oraz różnic, jakie, jednak połączyły, Phoebe i Daisy. Dziewczynki były różne, nieprzewidywalne i na swój własny sposób intrygujące. Bliźniaczki okazały się być dobrymi tancerkami, bynajmniej jedna z nich. Phoebe wolała judo, w którym została już nie raz wyróżniona. Mer czuła, że powinna także w jakiś sposób przyczynić się do rozwoju swojej córki. Nie chciała, by Louise przez całe dzieciństwo się uczyła. Chciała, aby dziewczynka mogła rozwijać swoje umiejętności. Louis ją tylko w tym przekonywał. Szatyn zaproponował swojej dziewczynie, żeby zapisała ją do klubu piłkarskiego dla dziewczyn w tym samym miejscu, co teraz trenował on. Padolsky, wstępnie się zgodziła, jednak na podjęcie tej decyzji musiała poczekać, gdyż chciała przedstawić ją Harry’emu.
Margaret wrzuciła do miski kapustę pekińską i zaczęła siekać ogórki, gdy przypomniała sobie, kiedy Tommo zaprosił ją do jednego z barów.
Ten jeden wieczór sprawił, iż Mer na nowo poczuła się młodziej i pewniej. Wraz z kolejnymi kieliszkami drinków, śmielej okazywała uczucia i przez przypadek wygadała się swojemu towarzyszowi, że nigdy, tak naprawdę, nie tańczyła. Louis zbyt mocno przejął się jej wyznaniem i zaciągnął brunetkę na parkiet. Jej czarne szorty, ciemne rajstopy oraz biała bluzeczka z nadrukiem, która ukazywała czerwony stanik, były idealnym kompletem, który pasował do tego miejsca. Bar, gdzie Lou zabrał swoją ukochaną był jednym z tych miejsc, których Margaret, nigdy w życiu by nie odwiedziła. Dziwni kolesie, stojący pod ścianami i lustrujący jej nogi przenikliwym spojrzeniem oraz pary, niemalże uprawiające seks na parkiecie – nie były jej bajką. Tomlinson okazał się być lepszym partnerem, niż sądziła. Swoimi dłońmi kierował biodrami dziewczyny, oczami spoglądał w szarą nicość tęczówek brunetki. Szybsza piosenka sprawiła, iż Mer odwróciła się plecami do chłopaka i zaczęła ruszać się w rytm muzyki. Szatyn mruknął pod nosem, następnie odgarniając włosy swojej towarzyszki na bok i całując jej szyję. Z każdym kolejnym pocałunkiem zagryzał delikatną skórę Brytyjki, co powodowało przyjemność rozpływającą się po brzuchu Mer.
Na to krótkie wspomnienie, jak na zawołanie, dotknęła miejsca, gdzie Louis zostawiał mokre pocałunki. Uśmiechnęła się do siebie, jednak szybko spoważniała, kiedy usłyszała dzwonek do drzwi. Nie przejęła się nim, dopóki ponownie nie zadzwonił. Wtedy dotarło do niej, iż piłkarz go nie słyszał, więc wycierając dłonie w ścierkę, podeszła do drzwi i otworzyła je.
- Jay, przyniosłam ci ten przepis na sajgonki, o które mnie prosi… - kobieta o ciemnych włosach zamarła w bezruchu, kiedy wygrzebała w końcu kartkę z kieszeni swojej kurtki i spojrzała na twarz dziewczyny naprzeciwko niej. – Margaret?
Brunetka przyłożyła sobie dłoń do ust, a z jej oczu zaczęły sączyć się łzy. Nie chciała spotkać swojej matki, więc to los sprawił, by ta spotkała ją. Momentalnie jej dłonie zaczęły drżeć, jakby ujrzała co najmniej mordercę, a nie swoją własną rodzicielkę.
- Mama? – szepnęła Brytyjka i założyła kosmyk włosów za ucho.
- Co ty tutaj robisz? Przecież wyjechałaś do stolicy. – pani Padolsky najwyraźniej nie kryła niechęci do swojej jedynej córki.
- Przyjechałam z Louis’em do jego rodziny. – jej głos był cichy, ponieważ dziewczyna była w totalnym szoku.
- Z tym Louis’em? Synem Jay?
Mer skinęła jej głową, a chłodny wiatr omiótł jej gołe ramiona. Dopiero wtedy poczuła chłód i chęć schronienia się pod kocem. Jej czarny sweter, odkrywający ramiona nie był w tamtym momencie dobrym pomysłem.
- Znowu się szmacisz na prawo i lewo?! – głos jej matki był surowy - A co z twoim… dzieckiem? – Anne Padolsky wykorzystała ten swój wyprany z emocji ton.
- Louise ma siedem lat. – odpowiedziała brunetka.
W tym samym momencie, Mer usłyszała głosy dochodzące z piętra, które sygnalizowały, iż szatyn musiał już skończyć swój prysznic.
- O całe siedem za dużo. – mruknęła pod nosem Padolsky i podała swojej córce kartkę – Daj to Jay, jak wróci z pracy.
Po tych słowach, Anne odeszła spod drzwi rodziny Tomlinson. Margaret zamknęła drzwi i osunęła się po nich, siadając na zimne kafelki. Schowała twarz w dłoniach i zaczęła szlochać. Nie sądziła, iż wizyta jej matki wpłynie na nią aż tak. W tamtym momencie pragnęła wyjechać do domu. Jak najdalej od Doncaster.
- Mer, słyszałem dzwonek. Kto przysze-
Louis przerwał swoje pytanie, gdy ujrzał pozycję, w jakiej znajdowała się jego dziewczyna. Chłopak, ubrany w dresowe spodnie oraz bluzę, podszedł do brunetki i kucnął naprzeciwko niej.
- Hej, skarbie. Nie płacz. – otarł kciukiem łzy z jej policzków – Kto to był?
Margaret pociągnęła nosem, unosząc swoje szare tęczówki na chłopaka.
- Moja matka. – w tym momencie ponownie wybuchła płaczem – Nie zmieniła się. Ona nadal mnie nienawidzi. Gardzi mną. Tak wtedy, kiedy…
- Shh, już. – Tommo wziął ją w swoje ramiona i przytulił do siebie. – Nie płacz.
Piłkarz wziął brunetkę na ręce i zaniósł na sofę, gdzie usiadł razem z nią i muskał dłońmi jej plecy, aby się uspokoiła. Nie sądził, iż Anne Padolsky przyjdzie do jego domu, a co najważniejsze: nie przypuszczał, że zastanie Mer w drzwiach.
- Ona nie zasługuje na ciebie, M. - szepnął chłopak, muskając dłońmi jej ramię.
- Ona jest moją matką. - głos Brytyjki był ledwo słyszalny - Nie powinnam była tutaj, w ogóle, przyjeżdżać.
Louis pokręcił głową, jakby do siebie.
- Nie mów tak. Moja mama cię pokochała. Uwierz mi, że tak jest. - pocieszał ją szatyn - Twoja jeszcze zrozumie, że źle postępuje.
- Nie, Lou, ty nie rozumiesz. - brunetka podniosła głos, ocierając łzy ze swoich policzków i podpierając się dłońmi, usiadła tak, by móc spojrzeć w niebieskie tęczówki jej chłopaka - Anna Padolsky to ostatnia osoba, z którą chciałbyś zadrzeć. Zrobi z twojego życia piekło, jest zdolna do wszystkiego. To przez nią wyjechałam, to przez nią Rob nie mógł grać, to przez nią nie potrafię wyrażać w pełni swoich uczuć..
- Ale dzięki niej jesteś tutaj ze mną. - przerwał jej piłkarz - Ciężko jest to przyznać, ale, dzięki twojej matce jesteś silna i niezależna.
Margaret westchnęła.
- Nie ona mnie tego nauczyła, a życie. - odparła ciszej dziewczyna - i Louise.
Na wspomnienie o dziecku, Mer uśmiechnęła się delikatnie, co i także udzieliło się Tomlinson'owi. Szatyn złapał swoją dziewczyną za rękę i splótł ich palce razem. Po ciele brunetki od razu rozszedł się przyjemny, ciepły dreszcz. Bardzo lubiła, kiedy Louis ją dotykał, całkował, czy choćby na nią patrzył. Czuła się wtedy ważna.
- Jesteś najwspanialszą dziewczyną na świecie, Maggie.
Po słowach Lou, Mer wtuliła się w jego tors i poczuła się jakby świat przestał dla nich istnieć. Byli tylko oni. Kochała go i nie wyobrażała sobie życia bez tego zabawnego, wesołego, szczerego szatyna.
Kiedy płacz już nieco ustał, a Margaret zasypiała w ramionach swojego chłopaka, rozbrzmiała komórka Louis’a. Sięgnął po nią na stolik i odblokował, aby przyłożyć sobie urządzenie do ucha.
- Louis? – usłyszał zdenerwowany głos swojego przyjaciela. Potwierdził. – Eleanor jest w szpitalu.
Te słowa zadziałały na niego orzeźwiająco.
- Co się stało? – próbował opanować drżenie głosu, jednak nie potrafił.
- Bennett ją pobił i...
Tomlinson’a zamurowało. Zacisnął dłonie w pięści, co przykuło uwagę Margaret. Dziewczyna podniosła głowę z jego ramienia i poczęła wpatrywać się w jego tęczówki, które patrzyły wszędzie tylko nie na nią.
- Harry, w którym szpitalu leży Eleanor?
- Chyba nie zamierzasz przyjechać, co? – zdziwiony Harry odezwał się w komórce.
- Który. To. Szpital?
- St. Thomas' Hospital. – odpowiedział Styles.
- Będę tam wieczorem. – po tych słowach się rozłączył. – Cholera!
Mer wpatrywała się w załamaną twarz swojego chłopaka i powoli zapomniała, w jaki sposób potraktowała ją jej matka. Teraz liczył się problem szatyna.
- Lou, co się dzieje? – szepnęła.
- Muszę wrócić do Londynu, jeszcze dzisiaj. – odpowiedział, patrząc się w wyłączony telewizor przed nimi. – Chciałbym, żebyś została tutaj z moją mamą, okej?
- Nie rozumiem. – odparła brunetka, zgodnie z prawdą.
- Proszę nie utrudniaj mi tego. – poprosił cicho, patrząc na dziewczynę.
- Kto leży w szpitalu, Louis? – jej ton był nieco ostrzejszy. Zadała to pytanie, mimo tego, iż znała odpowiedź. Doskonale wiedziała, kto tam się znajdował, i czuła, że powinna coś z tym zrobić.
- Proszę, Mer. – głos chłopaka był ledwo słyszalny. – Nie chcę cię w to wciągać.
Padolsky wytarła łzy z policzków i złapała szatyna za prawą dłoń, co spowodowało, iż Tommo na nią spojrzał.
- Już to zrobiłeś, Lou. – szepnęła – Jesteśmy razem i… ja nie wymagam od ciebie tego, byś mi mówił każdy twój sekret, ale… wiesz, że możesz mi zaufać.
- Tutaj chodzi o twoje bezpieczeństwo.
- Louis..
- O bezpieczeństwo nas wszystkich, Louise też. – dokończył chłopak.
- Co?
Środowe popołudnie było dla Harry’ego i Louise dość specyficzne. Córka Styles’a musiała jechać do Danielle i Liam’a, ponieważ brunet zaplanował odwiedzić Eleanor w szpitalu, a nie chciał, by prawie ośmioletnia dziewczynka była zmuszona do oglądania i przebywania w tym pełnym zarazków miejscu.
Lulu cieszyła się z każdej chwili, spędzonej z tatą. Czuła, iż jego obecność poprawiała jej humor. Pragnęła od zawsze mieć ojca, jednak Margaret nie chciała zdradzić jej informacji na jego temat. Teraz, gdy już go miała, nie miała zamiaru go opuszczać. Nie mówiła do niego per tato, ponieważ nie była na to jeszcze gotowa.
Taksówka zatrzymała się przed apartamentowcem, gdzie mieszkało małżeństwo Payne. Harry poprosił kierowcę, by ten na niego poczekał i wraz ze swoją córką, wyszedł z pojazdu. Louise wzięła go za rękę i oboje ruszyli w stronę drzwi, gdzie przywitał ich stróż, kierując na ósme piętro. Chłopak z łatwością znalazł windy i po kilku minutach już stali w progu mieszkania Danielle i Liam’a.
- Hej, Louise. Jak się miewasz? – dziewczyna uśmiechnęła się ciepło w stronę dziecka.
- Dzień dobry, pani Peazer. Bardzo dobrze, dziękuję. – odpowiedziała.
- Och, mów mi po imieniu, skarbie. – Danielle zaprosiła Padolsky do salonu, gdzie siedział Liam i pisał coś na swoim laptopie. Gdy Louise usiadła obok niego, ciemny blondyn zaprzestał pracy i zaczął rozmawiać z córką swojej pracownicy. – Harry, co się stało?
Brunet niepewnie zerknął na Peazer. Nauczycielka miała już widoczny, zaokrąglony brzuszek zakryty bordowym swetrem. Jej loki opadały bezwładnie na ramiona, co tylko dodawało jej uroku.
- Nie chcę cię denerwować. – odpowiedział krótko Styles.
- Daj spokój. Mów.
Harry wolał nie sprzeciwiać się kobiecie w ciąży.
- Eleanor jest w szpitalu. Została.. ciężko pobita i... tyle wiem.
- Co? – głos Danielle załamał się, choć wydawać by się mogło to niemożliwe w tak krótkim zapytaniu – Jak? Kiedy?
Peazer znała Calder bardzo dobrze. Dziewczyny niegdyś się często spotykały na zakupach i innych ciekawych imprezach organizowanych przez męża Dani.
- W sobotę wieczorem. Niall znalazł ją w jakieś alejce. – odparł chłopak. Wolał zataić to, iż napastnikiem Eleanor był diler narkotyków, z którym on także miał ‘na pieńku’.
Danielle złapała się za brzuch i powoli usiadła na jednej z mniejszych szafek na buty.
- Louis jest w Doncaster, tak? – zapytała, a Styles jej skinął – Dzwoniłeś do niego?
Właśnie tego pytania obawiał się najbardziej. Harry nie chciał psuć wyjazdu swojego przyjaciela i jego dziewczyny, mówiąc mu o tym, iż jego eks trafiła ciężko pobita do szpitala.
- Nie.
- Harry! – oburzyła się nauczycielka – A Niall?
- Nie wiem. Nie będziemy go niepokoić. Przecież wyjechał z Londynu. – Harry próbował się bronić.
- To, że opuścił miasto, nie oznacza, iż nie powinien wiedzieć. – stwierdziła ostro dziewczyna. – Harry, proszę cie. Zadzwoń do niego, jeszcze dzisiaj.
- Danielle, on jest tam z Margaret. Nie chcę im psuć wyjazdu. – powiedział cicho.
- Zepsujesz przyjaźń z Louis’em, jeśli tego nie zrobisz.
Payne umilkła, spoglądając na bruneta spod przymrużonych powiek. Jeszcze nie zamieniła z nim aż tylu zdań. Zazwyczaj niewiele rozmawiali, zważywszy na to, iż Styles zawsze musiał pracować, jednak ich kontakty były dobre.
- O której przyjedziesz po Louise? – Danielle zmieniła temat.
- Pasuje wam o siódmej? – zapytał niepewnie.
Louise była zmęczona dniem w szkole, jednak ucieszyła się na wiadomość, iż popołudnie spędzi ze swoją nauczycielką i jej mężem. Bardzo ich polubiła.
- Tak, niech będzie siódma. – zgodziła się Peazer.
Harry skinął jej głową i zajrzał jeszcze do salonu, gdzie Liam opowiadał małej brunetce historię o ciasteczkowym królu i jego królestwa, całego ze słodyczy.
- Lu, przyjadę po ciebie za trzy godziny. Będziesz grzeczna? – zapytał wprost, przerywając swojemu szefowi opowieść.
- Aham. – mruknęła wsłuchana w historię dziewczynka, a Harry, widząc, iż niczego już nie zdziała, odwrócił się na pięcie i odszedł od fotela, na którym siedziała.
- Harry. – zawołał go jeszcze Liam. Ciemny blondyn podniósł się z sofy i kuśtykając zabrał ze stolika teczkę, po czym podszedł, powoli, do bruneta – Mógłbyś podrzucić te papiery jeszcze do hotelu i zostawić w szufladzie, na recepcji?
Chłopak wziął teczkę od Payne’a i uśmiechnął się.
- Jasne. Jeszcze raz dziękuję za przypilnowanie Louise.
- Nie ma sprawy. Lu jest świetną kompanką do gry w chińczyka. – zaśmiał się Liam.
- W takim razie, do zobaczenia. – Harry posłał im jeszcze ciepły uśmiech i wyszedł z ich mieszkania.
Na recepcji, w szpitalu, skierowano go na inny oddział niż ten, o którym mówił mu przez telefon Niall. Okazało się, iż stan zdrowia Eleanor poprawił się na tyle, by dziewczyna mogła leżeć w sali, na zwykłym oddziale.
Pielęgniarka pokierowała Styles’em, a następnie wróciła do wypełniania jakiś papierów. Harry, wszedł na pierwsze piętro, po czym skręcił w prawo, tak jak mu mówiła blondynka i jego oczom ukazał się długi korytarz. Odszukał zwinnie salę numer 3 i zapukał. W dłoni trzymał białą teczkę Payne’a, ponieważ nie chciał jej zgubić oraz bombonierkę.
Nacisnął klamkę, po czym wszedł do beżowej sali. Ukazały mu się trzy łóżka, jednak tylko jedno było zajęte. Brązowa pościel, białe firanki, szary stolik i inne szpitalne przedmioty.
- Puk, puk. – uśmiechnął się ciepło w stronę brunetki, która siedziała na łóżku i piła herbatę. Obok niej, na krześle siedział jakiś mężczyzna w białym fartuchu lekarskim. – Och, przepraszam. Może przyjdę później?
- Nie, nie. Właśnie kończyliśmy. – odpowiedział starszy mężczyzna i wstał z krzesła – Do zobaczenia jutro, Eleanor. – skierował się w stronę drzwi i spojrzał na wyższego od siebie Harry’ego – Pan jest znajomym tej dziewczyny? – zapytał ściszonym głosem, a chłopak mu skinął – Jestem doktor Grand, psycholog. Panna Calder jest małomówna. Za pewne przyczyną tego jest ten napad i gwałt. Proszę jej nie przemęczać. Jest wykończona.
- Dziękuję, panie doktorze.
Psycholog wyszedł, a do Harry’ego dopiero wtedy dotarły jego słowa. Gwałt?
- Hej, El. – podszedł do łóżka brunetki. Dziewczyna miała rozpuszczone włosy oraz wory pod oczami – Jak się masz?
Ekspedientka nawet nie zaszczyciła go swoim spojrzeniem.
- Przepraszam cię, że przychodzę dopiero teraz, ale musiałem… miałem pewne sprawy… po prostu musiałem zająć się Louise. – usprawiedliwiał się brunet, ale dziewczyna nadal milczała – El, proszę. Powiedz coś.
Chłopak postawił na półce czerwoną bombonierkę i przyjrzał się przyjaciółce.
- Co mam ci powiedzieć? – głos Calder był ledwo słyszalny – Powiedz mi, co chcesz usłyszeć, Harry?
Styles wzdrygnął się na ton, jakim do niego mówiła. Nigdy nie była względem niego aż taka chłodna. Jej głos był po prostu wyprany z jakichkolwiek emocji. A do tego siny policzek oraz szwy na łuku brwiowym wyglądały przerażająco. Podpuchnięte lewe oko, bardziej od drugiego oraz wyraźne ślady odciśniętych palców na jej nadgarstkach.
- Chcę być pewien, że gdy wyjdziesz stąd, wyjedziesz poza miasto.
Eleanor momentalnie spojrzała na swojego przyjaciela. Jej piwne oczy się zwęziły, a kubek z herbatą zadrżał.
- Nie wymagaj tego ode mnie. – szepnęła – Zostanę tutaj i zrobię wszystko, by Bennett zgnił w pudle.
Styles chciał coś odpowiedzieć na jej słowa, jednak w tamtym momencie, do sali wszedł Horan, ubrany w białą bluzę z liczbą 78 oraz jeansy. Kiedy ujrzał swojego przyjaciela, uśmiechnął się do niego blado.
- Harry, przyszedłeś. W końcu. – odparł. Można było powiedzieć, iż to Niall bardziej cieszył się z jego wizyty niż sama pacjentka.
- Tak. Niall, mógłbyś na słówko? – zapytał się kolegi, gdy spostrzegł, że Eleanor powróciła do wpatrywania się w kubek z herbatą. Chłopcy wyszli na korytarz, a wtedy Harry zaczął mówić. – Dlaczego mam wrażenie, że nie powiedziałeś mi wszystkiego na temat tego, co zrobił jej Bennett?
Irlandczyk został przyciśnięty do, przysłowiowego, muru.
- Poza tym, że ją pobił, miała operację i badania wykazały, że… i ona… uh, została zgwałcona. – szepnął blondyn, wbijając spojrzenie w swoje buty Nike.
Brunet zaniemówił. Usłyszał od psychiatry, jak sądził, dziewczyny, że to wszystko przez gwałt, jednak nie zdawał sobie sprawy, iż to było tak poważne stwierdzenie. Nie mógł sobie wyobrazić tego, co czuła wtedy Calder. Ile bólu odczuwała każda jej komórka. Jednak jednego był pewien: Troy Bennett umrze.
- Cholerny sukinsyn! – Harry uderzył pięścią w ścianę, co przykuło na chwilę uwagę pacjentów siedzących na korytarzu. – Zabije tego skurwiela.
Niall doskonale zdawał sobie sprawę z tego, w jaki sposób zareaguje na tę informację jego przyjaciel, dlatego pozwolił sobie ją zataić i przekazać mu osobiście. Wiedział, że w towarzystwie Louise, Harry mógłby zrobić coś, czego potem by żałował, a tego chciał uniknąć.
Styles uważał Calder za swoją przyjaciółkę. Dziewczynę, której ufał. Wraz z Niall’em mieli ją chronić, aby uniknąć, właśnie, takich sytuacji. Nie obwiniał Horan’a. Po prostu czuł się źle i miał ochotę wyładować na czymś, bądź kimś tę agresję.
- Harry? – zapytał niepewnie blondyn – W ten sposób jej nie pomożesz.
Brunet zamknął na chwilę oczy, by policzyć cicho do dziesięciu. Następnie je otworzył i wyjął z kieszeni swoich spodni telefon.
- Co ty robisz? – zdziwił się Niall.
- Dzwonię do Louis’a. – szukał odpowiedniego kontaktu w komórce.
- Nie możesz tego zrobić! – Horan podszedł do niego, jednak Brytyjczyk się odwrócił. – Harry, Eleanor nie chce, byś dzwonił do Louis’a.
- Mam w dupie to, czego chce, a czego nie chce Eleanor. – warknął brunet – Wystarczająco już pokazała nam jak bardzo jest niezależna. Teraz kolej na nasz ruch, a ja nie zamierzam popuścić temu chujowi.
Niall się wycofał. W głębi serca czuł dokładnie to samo, co jego przyjaciel. Calder poprosiła go o to, by nie informować Tomlinson’a o całym zajściu. Ten miał powiedzieć o tym Harry’emu, ale równie dobrze mógł mówić do ściany. Choć, nie. Ta by więcej zrozumiała niż Harry Styles. Ten nietypowy Brytyjczyk nienawidził, kiedy mówiono mu, co ma robić, a rozkazywanie, czy powoływanie się na bliskie osoby działały na niego niczym płachta na byka. Harry miał swoją czułą i wrażliwą stronę, jednak, gdy chodziło o dobro przyjaciół – korzystał ze swojego wybuchowego temperamentu.
- Louis? – zapytał się do telefonu brunet, marszcząc brwi, a kiedy uzyskał potwierdzenie, kontynuował – Eleanor jest w szpitalu.
Dom Tomlinsonów był pusty. Poza parą, która spędzała tutaj już trzeci dzień na nic-nie-robieniu. Louis brał prysznic, w łazience na piętrze, a Mer przygotowywała obiad dla sióstr swojego chłopaka oraz ich matki.
W ostatnim czasie bardzo zbliżyła się do rodziny Louis’a i mogła sobie wyobrazić, jak bardzo szatyn tęsknił za nimi, gdy wyjeżdżał poza miasto. No, bo komu by nie brakowało przepysznych ciast swojej mamy, czy też filozoficznych zapędzeń Fizzy. Ciętego języka Lottie oraz różnic, jakie, jednak połączyły, Phoebe i Daisy. Dziewczynki były różne, nieprzewidywalne i na swój własny sposób intrygujące. Bliźniaczki okazały się być dobrymi tancerkami, bynajmniej jedna z nich. Phoebe wolała judo, w którym została już nie raz wyróżniona. Mer czuła, że powinna także w jakiś sposób przyczynić się do rozwoju swojej córki. Nie chciała, by Louise przez całe dzieciństwo się uczyła. Chciała, aby dziewczynka mogła rozwijać swoje umiejętności. Louis ją tylko w tym przekonywał. Szatyn zaproponował swojej dziewczynie, żeby zapisała ją do klubu piłkarskiego dla dziewczyn w tym samym miejscu, co teraz trenował on. Padolsky, wstępnie się zgodziła, jednak na podjęcie tej decyzji musiała poczekać, gdyż chciała przedstawić ją Harry’emu.
Margaret wrzuciła do miski kapustę pekińską i zaczęła siekać ogórki, gdy przypomniała sobie, kiedy Tommo zaprosił ją do jednego z barów.
Ten jeden wieczór sprawił, iż Mer na nowo poczuła się młodziej i pewniej. Wraz z kolejnymi kieliszkami drinków, śmielej okazywała uczucia i przez przypadek wygadała się swojemu towarzyszowi, że nigdy, tak naprawdę, nie tańczyła. Louis zbyt mocno przejął się jej wyznaniem i zaciągnął brunetkę na parkiet. Jej czarne szorty, ciemne rajstopy oraz biała bluzeczka z nadrukiem, która ukazywała czerwony stanik, były idealnym kompletem, który pasował do tego miejsca. Bar, gdzie Lou zabrał swoją ukochaną był jednym z tych miejsc, których Margaret, nigdy w życiu by nie odwiedziła. Dziwni kolesie, stojący pod ścianami i lustrujący jej nogi przenikliwym spojrzeniem oraz pary, niemalże uprawiające seks na parkiecie – nie były jej bajką. Tomlinson okazał się być lepszym partnerem, niż sądziła. Swoimi dłońmi kierował biodrami dziewczyny, oczami spoglądał w szarą nicość tęczówek brunetki. Szybsza piosenka sprawiła, iż Mer odwróciła się plecami do chłopaka i zaczęła ruszać się w rytm muzyki. Szatyn mruknął pod nosem, następnie odgarniając włosy swojej towarzyszki na bok i całując jej szyję. Z każdym kolejnym pocałunkiem zagryzał delikatną skórę Brytyjki, co powodowało przyjemność rozpływającą się po brzuchu Mer.
Na to krótkie wspomnienie, jak na zawołanie, dotknęła miejsca, gdzie Louis zostawiał mokre pocałunki. Uśmiechnęła się do siebie, jednak szybko spoważniała, kiedy usłyszała dzwonek do drzwi. Nie przejęła się nim, dopóki ponownie nie zadzwonił. Wtedy dotarło do niej, iż piłkarz go nie słyszał, więc wycierając dłonie w ścierkę, podeszła do drzwi i otworzyła je.
- Jay, przyniosłam ci ten przepis na sajgonki, o które mnie prosi… - kobieta o ciemnych włosach zamarła w bezruchu, kiedy wygrzebała w końcu kartkę z kieszeni swojej kurtki i spojrzała na twarz dziewczyny naprzeciwko niej. – Margaret?
Brunetka przyłożyła sobie dłoń do ust, a z jej oczu zaczęły sączyć się łzy. Nie chciała spotkać swojej matki, więc to los sprawił, by ta spotkała ją. Momentalnie jej dłonie zaczęły drżeć, jakby ujrzała co najmniej mordercę, a nie swoją własną rodzicielkę.
- Mama? – szepnęła Brytyjka i założyła kosmyk włosów za ucho.
- Co ty tutaj robisz? Przecież wyjechałaś do stolicy. – pani Padolsky najwyraźniej nie kryła niechęci do swojej jedynej córki.
- Przyjechałam z Louis’em do jego rodziny. – jej głos był cichy, ponieważ dziewczyna była w totalnym szoku.
- Z tym Louis’em? Synem Jay?
Mer skinęła jej głową, a chłodny wiatr omiótł jej gołe ramiona. Dopiero wtedy poczuła chłód i chęć schronienia się pod kocem. Jej czarny sweter, odkrywający ramiona nie był w tamtym momencie dobrym pomysłem.
- Znowu się szmacisz na prawo i lewo?! – głos jej matki był surowy - A co z twoim… dzieckiem? – Anne Padolsky wykorzystała ten swój wyprany z emocji ton.
- Louise ma siedem lat. – odpowiedziała brunetka.
W tym samym momencie, Mer usłyszała głosy dochodzące z piętra, które sygnalizowały, iż szatyn musiał już skończyć swój prysznic.
- O całe siedem za dużo. – mruknęła pod nosem Padolsky i podała swojej córce kartkę – Daj to Jay, jak wróci z pracy.
Po tych słowach, Anne odeszła spod drzwi rodziny Tomlinson. Margaret zamknęła drzwi i osunęła się po nich, siadając na zimne kafelki. Schowała twarz w dłoniach i zaczęła szlochać. Nie sądziła, iż wizyta jej matki wpłynie na nią aż tak. W tamtym momencie pragnęła wyjechać do domu. Jak najdalej od Doncaster.
- Mer, słyszałem dzwonek. Kto przysze-
Louis przerwał swoje pytanie, gdy ujrzał pozycję, w jakiej znajdowała się jego dziewczyna. Chłopak, ubrany w dresowe spodnie oraz bluzę, podszedł do brunetki i kucnął naprzeciwko niej.
- Hej, skarbie. Nie płacz. – otarł kciukiem łzy z jej policzków – Kto to był?
Margaret pociągnęła nosem, unosząc swoje szare tęczówki na chłopaka.
- Moja matka. – w tym momencie ponownie wybuchła płaczem – Nie zmieniła się. Ona nadal mnie nienawidzi. Gardzi mną. Tak wtedy, kiedy…
- Shh, już. – Tommo wziął ją w swoje ramiona i przytulił do siebie. – Nie płacz.
Piłkarz wziął brunetkę na ręce i zaniósł na sofę, gdzie usiadł razem z nią i muskał dłońmi jej plecy, aby się uspokoiła. Nie sądził, iż Anne Padolsky przyjdzie do jego domu, a co najważniejsze: nie przypuszczał, że zastanie Mer w drzwiach.
- Ona nie zasługuje na ciebie, M. - szepnął chłopak, muskając dłońmi jej ramię.
- Ona jest moją matką. - głos Brytyjki był ledwo słyszalny - Nie powinnam była tutaj, w ogóle, przyjeżdżać.
Louis pokręcił głową, jakby do siebie.
- Nie mów tak. Moja mama cię pokochała. Uwierz mi, że tak jest. - pocieszał ją szatyn - Twoja jeszcze zrozumie, że źle postępuje.
- Nie, Lou, ty nie rozumiesz. - brunetka podniosła głos, ocierając łzy ze swoich policzków i podpierając się dłońmi, usiadła tak, by móc spojrzeć w niebieskie tęczówki jej chłopaka - Anna Padolsky to ostatnia osoba, z którą chciałbyś zadrzeć. Zrobi z twojego życia piekło, jest zdolna do wszystkiego. To przez nią wyjechałam, to przez nią Rob nie mógł grać, to przez nią nie potrafię wyrażać w pełni swoich uczuć..
- Ale dzięki niej jesteś tutaj ze mną. - przerwał jej piłkarz - Ciężko jest to przyznać, ale, dzięki twojej matce jesteś silna i niezależna.
Margaret westchnęła.
- Nie ona mnie tego nauczyła, a życie. - odparła ciszej dziewczyna - i Louise.
Na wspomnienie o dziecku, Mer uśmiechnęła się delikatnie, co i także udzieliło się Tomlinson'owi. Szatyn złapał swoją dziewczyną za rękę i splótł ich palce razem. Po ciele brunetki od razu rozszedł się przyjemny, ciepły dreszcz. Bardzo lubiła, kiedy Louis ją dotykał, całkował, czy choćby na nią patrzył. Czuła się wtedy ważna.
- Jesteś najwspanialszą dziewczyną na świecie, Maggie.
Po słowach Lou, Mer wtuliła się w jego tors i poczuła się jakby świat przestał dla nich istnieć. Byli tylko oni. Kochała go i nie wyobrażała sobie życia bez tego zabawnego, wesołego, szczerego szatyna.
Kiedy płacz już nieco ustał, a Margaret zasypiała w ramionach swojego chłopaka, rozbrzmiała komórka Louis’a. Sięgnął po nią na stolik i odblokował, aby przyłożyć sobie urządzenie do ucha.
- Louis? – usłyszał zdenerwowany głos swojego przyjaciela. Potwierdził. – Eleanor jest w szpitalu.
Te słowa zadziałały na niego orzeźwiająco.
- Co się stało? – próbował opanować drżenie głosu, jednak nie potrafił.
- Bennett ją pobił i...
Tomlinson’a zamurowało. Zacisnął dłonie w pięści, co przykuło uwagę Margaret. Dziewczyna podniosła głowę z jego ramienia i poczęła wpatrywać się w jego tęczówki, które patrzyły wszędzie tylko nie na nią.
- Harry, w którym szpitalu leży Eleanor?
- Chyba nie zamierzasz przyjechać, co? – zdziwiony Harry odezwał się w komórce.
- Który. To. Szpital?
- St. Thomas' Hospital. – odpowiedział Styles.
- Będę tam wieczorem. – po tych słowach się rozłączył. – Cholera!
Mer wpatrywała się w załamaną twarz swojego chłopaka i powoli zapomniała, w jaki sposób potraktowała ją jej matka. Teraz liczył się problem szatyna.
- Lou, co się dzieje? – szepnęła.
- Muszę wrócić do Londynu, jeszcze dzisiaj. – odpowiedział, patrząc się w wyłączony telewizor przed nimi. – Chciałbym, żebyś została tutaj z moją mamą, okej?
- Nie rozumiem. – odparła brunetka, zgodnie z prawdą.
- Proszę nie utrudniaj mi tego. – poprosił cicho, patrząc na dziewczynę.
- Kto leży w szpitalu, Louis? – jej ton był nieco ostrzejszy. Zadała to pytanie, mimo tego, iż znała odpowiedź. Doskonale wiedziała, kto tam się znajdował, i czuła, że powinna coś z tym zrobić.
- Proszę, Mer. – głos chłopaka był ledwo słyszalny. – Nie chcę cię w to wciągać.
Padolsky wytarła łzy z policzków i złapała szatyna za prawą dłoń, co spowodowało, iż Tommo na nią spojrzał.
- Już to zrobiłeś, Lou. – szepnęła – Jesteśmy razem i… ja nie wymagam od ciebie tego, byś mi mówił każdy twój sekret, ale… wiesz, że możesz mi zaufać.
- Tutaj chodzi o twoje bezpieczeństwo.
- Louis..
- O bezpieczeństwo nas wszystkich, Louise też. – dokończył chłopak.
- Co?
Louis wiedział, co robi. Uderzył w najczulszy punkt każdej matki.