Autorka: przepraszam za tak krótki, denny i cholernie nudny rozdział, ale kolejny będzie ciekawszy, bynajmniej nie będzie takiej "sielanki", jakby.
Dobra, cofam to, co było napisane a jest skreślone. Lubię ten rozdział, naprawdę go lubię. Jest chyba najdłuższym, jaki w tym roku napisałam, z czego jestem cholernie dumna. Pisałam go cały dzień, oczywiście z przerwami, ale jednak. Wiecie, taka delikatna ekscytacja przed wtorkowym koncertem R94 :D
Więc Asia moja najdroższa podsunęła mi pomysł, kim mogłaby być siostra Harry'ego, za co ci dziekuję :*
Dobra, cofam to, co było napisane a jest skreślone. Lubię ten rozdział, naprawdę go lubię. Jest chyba najdłuższym, jaki w tym roku napisałam, z czego jestem cholernie dumna. Pisałam go cały dzień, oczywiście z przerwami, ale jednak. Wiecie, taka delikatna ekscytacja przed wtorkowym koncertem R94 :D
Więc Asia moja najdroższa podsunęła mi pomysł, kim mogłaby być siostra Harry'ego, za co ci dziekuję :*
Londyn, 2013
Wyjątkowo, w tym roku, Mer spędziła święta ze swoim młodszym bratem. W ten piękny, historyczny wieczór, towarzyszyła im także Blair, zaproszona przez Roberta, oczywiście za zgodą Margaret. Brunetka, znając krótki życiorys Monk, stwierdziła, iż dziewczyna nie powinna spędzać tego dnia sama, a perspektywa wspólnych świąt wręcz nadawała się idealnie dla Blair. Poza tym, w przeddzień Wigilii, Louis pojechał do Doncaster, aby móc tam, choć dwa dni, po przebywać z rodziną. Po długim pożegnaniu z Margaret, wsiadł w samochód i odjechał, obiecując, iż za dwa dni wróci do Londynu. Co jak co, nie był ze swoją dziewczyną na święta, to musi być z nią na powitanie Nowego Roku.
Eleanor została zaproszona na kolację do Niall'a, a Harry był u Mer, ponieważ przełożył wyjazd do Holmes Chapel o trzy dni. Wolał spędzić święta ze swoją córką, ich pierwsze wspólne święta, które rozpoczęli ozdabianiem choinki, w salonie.
Margaret rozmawiała już ze Styles'em na temat ewentualnego wyjazdu Louise do jego rodziców. Gdy Harry usłyszał ten pomysł, nie mógł opanować swojego szczęścia. Przez resztę wieczoru, szczerzył się jak głupek, co spotkało się z dziwnymi spojrzeniami rzucanymi przez Roberta i Blair, którzy jeszcze nie wiedzieli, co takiego zamierzała zrobić Mer.
Padolsky musiała przyznać, że bardzo polubiła policjantkę. Znalazły wspólny język, mianowicie obgadując Roberta, który rzucał im kąśliwe uwagi. Obie miały niezły ubaw, drażniąc się z chłopakiem do tego stopnia, że Mer niemalże spaliła ciasto, z czego później śmiali się panowie.
Wyjątkowo, w tym roku, Mer spędziła święta ze swoim młodszym bratem. W ten piękny, historyczny wieczór, towarzyszyła im także Blair, zaproszona przez Roberta, oczywiście za zgodą Margaret. Brunetka, znając krótki życiorys Monk, stwierdziła, iż dziewczyna nie powinna spędzać tego dnia sama, a perspektywa wspólnych świąt wręcz nadawała się idealnie dla Blair. Poza tym, w przeddzień Wigilii, Louis pojechał do Doncaster, aby móc tam, choć dwa dni, po przebywać z rodziną. Po długim pożegnaniu z Margaret, wsiadł w samochód i odjechał, obiecując, iż za dwa dni wróci do Londynu. Co jak co, nie był ze swoją dziewczyną na święta, to musi być z nią na powitanie Nowego Roku.
Eleanor została zaproszona na kolację do Niall'a, a Harry był u Mer, ponieważ przełożył wyjazd do Holmes Chapel o trzy dni. Wolał spędzić święta ze swoją córką, ich pierwsze wspólne święta, które rozpoczęli ozdabianiem choinki, w salonie.
Margaret rozmawiała już ze Styles'em na temat ewentualnego wyjazdu Louise do jego rodziców. Gdy Harry usłyszał ten pomysł, nie mógł opanować swojego szczęścia. Przez resztę wieczoru, szczerzył się jak głupek, co spotkało się z dziwnymi spojrzeniami rzucanymi przez Roberta i Blair, którzy jeszcze nie wiedzieli, co takiego zamierzała zrobić Mer.
Padolsky musiała przyznać, że bardzo polubiła policjantkę. Znalazły wspólny język, mianowicie obgadując Roberta, który rzucał im kąśliwe uwagi. Obie miały niezły ubaw, drażniąc się z chłopakiem do tego stopnia, że Mer niemalże spaliła ciasto, z czego później śmiali się panowie.
Teraz wszystko było wspomnieniem, ponieważ, gdy kolejnego dnia, do Londynu przyjechał Louis, witając się z Margaret namiętnym pocałunkiem i prezentem, dziewczyna całkowicie zapomniała, o czym myślała. Cieszyła się, że jej chłopak w końcu przyjechał i może to zabrzmi samolubnie, nie chciała, by kiedykolwiek wyjeżdżał na dłużej niż to byłoby konieczne. Oczywiście, nie zapomniała o tym, by kupić mu urodzinowy prezent; nigdy nie była za dobra w wybieraniu podarunków, więc i tym razem czuła, iż zawiodła samą siebie, wręczając Louis'owi srebrny zegarek. Niby nie był on niskiej jakości, jednak i tak to była tylko rzecz, której zazwyczaj nie okazuje się żadnych ważnych uczuć, co równało się z tym, że może szatyn zapomni o jej wtopie. Tomlinson podziękował swojej dziewczynie za cudowny, jego zdaniem, prezent i stwierdził, iż nie potrzebuje ich więcej, ponieważ ma przy sobie kogoś, kogo bardzo kocha i to się dla niego najbardziej liczy, co Mer przyjęła z gorącym uśmiechem.
Ku zaskoczeniu Margaret, Louis kupił prezent jej córce. Louise dostała od niego notebook'a i to nie taniego. Brunetka z początku nie była zbyt zadowolona z tego, iż jej siedmioletnia córka została obdarowana czymś taki drogim, jednak odpuściła i pozwoliła Lu bawić się komputerem.
- Na pewno wszystko wzięłaś? - dopytywała się brunetka - Pidżamę, swetry, spodnie, um-
- Na pewno, mamo. - jęknęła siedmioletnia dziewczynka, biorąc pod pachę Wally'iego, maskotkę, którą dostała kiedyś od Louis'a - Jestem gotowa, by poznać moją babcię.
- I ciocię. - wtrącił Harry, szczerząc się jak głupi, czyli bez zmiennie od dwóch dni.
- W takim razie, chodźmy. - zarządziła Mer - Louis powinien już tu-
- Czeka w samochodzie. - ponownie, wszedł jej w słowo brunet.
- Dobra. - uśmiechnęła się słabo recepcjonistka, łapiąc torebkę w biegu. Gdy opuściła mieszkanie, uprzednio upewniwszy się, iż wszystko zostało wyłączone, zamknęła na klucz drzwi i zeszła na dół, aby dołączyć do reszty.
Nie martwiła się tym, czy Eleanor będzie miała jak wejść do domu, ponieważ chwilowo, przebywała u Niall'a, który przyjął ją do siebie z otwartymi ramionami twierdząc, iż przyda mu się towarzystwo. Ponadto, El przyjęła pracę w szkole Louise jako sekretarka.
Margaret usiadła na miejscu pasażera, ponieważ jak to powiedział Louis: „Nie będzie prowadziła jego samochodu.” I właśnie dlatego, Mer, nie chciała brać jego seat'a. Stwierdziła wtedy, iż każdy facet tak samo traktuje swoje auto. Niczym rzecz- nie, coś ponad wszystko.
Podróż spędzili w miłej atmosferze, rozmawiając. Harry grał z Louise w karty, a Mer śmiała się z jego przegranych. Musiała sama przed sobą przyznać, iż nigdy nie sądziłaby, że będzie normalnie rozmawiać, przebywać w jednym pomieszczeniu, w tym wypadku pojeździe, z Harry'm. Była tym wszystkim zaskoczona, jednak cieszyła się, że w końcu jej córka poznała swojego tatę i może wychowywać się, może nie w pełnej rodzinie, ale w miarę normalnym środowisku. Poza tym, wyjazd do Holmes Chapel miał też inne, dobre strony, jakie dostrzegała cała trójka dorosłych w samochodzie. Louise mogła być bezpieczna. Mimo tego, iż Troy był dalekim kuzynem Harry'ego, nie znał aktualnego położenia jego ciotki. Warto też zauważyć, że Bennett nie był w ogóle spokrewniony z Anne; tylko z jej byłym mężem, a ojcem Harry'ego i Gemmy.
Po trzech i pół godzinie, Tomlinson zaparkował na tak dobrze mu znajomym podjeździe, przy średniej wielkości domku w koloru karmelu z granatowym dachem. W ogródku znajdowało się wysokie drzewo, na którym zamontowana była huśtawka z opony. Czerwone drzwi, na których zawieszony był świąteczny stroik, wręcz zachęcały do odwiedzenia domowników.
Louis wyłączył silnik i odpiął pasy, a w jego ślady poszła reszta pasażerów. Mer trochę się bała, musiała to przyznać przed samą sobą, w końcu nigdy w życiu nie rozmawiała z Anne Cox. Natomiast Harry z Louise śmiali się z jakiegoś dowcipu chłopaka, na co Margaret wywróciła oczami. Zastanawiało ją, dlaczego ten brunet nie mógł być chociaż przez pięć minut poważny. Od swojego dziecka tego nie wymagała. W końcu Lu miała tylko 7 lat.
Gdy Styles wraz ze swoją córką opuścił samochód, upewniając się, iż Louise jest szczelnie opatulona szalikiem, poszli do domu. Harry postanowił zapukać do drzwi, a kilkanaście sekund później otworzyła mu niska kobieta o zielonych oczach i promiennym uśmiechu. Miała długie, brązowe włosy i naprawdę sympatyczną twarz. Margaret już wiedziała, po kim Harry odziedziczył tak piękny uśmiech, a wraz z nim Louise.
- Idziesz? - rozmyślania przerwał jej opanowany głos szatyna, który od dłuższego czasu przyglądał się swojej dziewczynie. Widział jak jej uśmiech powoli znika z twarzy, a na jego miejscu pojawia się koncentracja. - Mer?
- Myślisz, że... myślisz, że mogę?
- Zadajesz głupie pytania. - piłkarz otworzył drzwi i wyszedł na świeże powietrze, od którego zrobiło mu się zimno. Następnie przeszedł na stronę pasażera i tam otworzył drzwi, aby jego dziewczyna mogła opuścić auto - Będzie dobrze, Anne jest wspaniałą kobietą.
- Jesteś drugą osobą, która mi to mówi. - mruknęła brunetka i rozejrzała się dokoła, aby potwierdzić swoje przypuszczenia, iż Harry wraz z Louise byli już w środku domu. - A jeśli będzie miała do mnie pretensje o to, że nie powiedziałam-
- Daj spokój, Mer. Pokocha cię. - wszedł jej w słowo Louis, nie chcąc słuchać tych bzdur. - Chodź, bo zmarzniesz. - złapał ją za rękę i przyciągnął do swojego boku, po czym oboje skierowali się do rodzinnego domu Styles'a.
Ku zdziwieniu Margaret, Louis nawet nie zapukał, jak to powinni mieć w zwyczaju kulturalni ludzie, jednak wyrzuciła złe myśli na temat swojego chłopaka z głowy, gdy ujrzała radosną twarz Anne Cox. Nie mogła się nadziwić temu, jak bardzo Harry był do niej podobny, a co za tym idzie, Louise.
Kobieta, podobnie jak Jay, jakiś czas temu w Doncaster, przytuliła do siebie Louis'a, nie mogąc zachwycić się jak bardzo wydoroślał, co odrobinkę rozbawiło brunetkę stojącą zaraz za szatynem. Nigdzie nie mogła dostrzec swojej córki, ale tłumaczyła sobie, że za pewne musiała być gdzieś z Harry'm. Gdy zaczęła się rozglądać, podziwiając prostotę mebli, czy też innych przedmiotów domowych, została porwana w objęcia. Z początku nie mogła sprecyzować, kto taki ją przytula, ale po kilku sekundach rozpoznała w tej osobie mamę Harry'ego.
Margaret niepewnie objęła kobietę, odwzajemniając gest, jednak nadal czuła się z tym niekomfortowo. Dawno nikt jej tak nie przytulał. Nawet Jay Tomlinson, mimo swojego opiekuńczego objęcia, nie mogła się równać z tym jak przytulała ją do siebie Anne.
- Nie wyobrażasz sobie jak się cieszę, że mogę w końcu poznać swoją wnuczkę, Margaret. - szepnęła mama Harry'ego we włosy brunetki, a Mer mogła poczuć jak do oczu napływają jej łzy. Nie sądziła, że kiedykolwiek pomyśli, iż źle postąpiła, nie mówiąc nikomu o tym, kim był ojciec Louise. Bała się, że Harry mógłby zabrać jej dziecko, a teraz żałowała wszystkiego, co zrobiła, albo czego nie zrobiła.
Padolsky odsunęła się powoli od pani Cox i posłała jej delikatny uśmiech.
- Przepraszam. - szepnęła ledwo słyszalnie, a Anne ponownie ją do siebie przytuliła. Mer już wiedziała, czym różniły się uściski mam Harry'ego i Louis'a; Jay była ostrożna, by nie naruszyć przestrzeni osobistej Margaret, a Anne nie. Ta kobieta przytulała jak prawdziwa matka, która stęskniła się za swoim dzieckiem. Recepcjonistka, broń boże, nie krytykowała Jahanny, jednak musiała przyznać, iż przy Anne czuła się jakby miała mamę.
- Mamo, daj jej już spokój. - jęknął Harry, gdy zszedł na dół i ujrzał swoją rodzicielkę, ściskającą dziewczynę jego najlepszego kumpla, który, z resztą, rozsiadł się na kanapie, czekając aż Mer i Anne skończą robić to, co robiły. - Louis, moja mama dusi twoją dziewczynę, a ty nie reagujesz? - tym razem brunet zwrócił się do szatyna.
- Uściski Anne jeszcze nigdy nikogo nie udusiły, Harry. - odpowiedział, zgodnie z prawdą Tomlinson. - Poza tym, Mer tego potrzebowała. - to zdanie niemalże szepnął.
- Co nie zmienia faktu, że- ugh, mamo! - Harry podszedł do swojej rodzicielki i złapał ją za ramiona - Daj jej odetchnąć, Louise potrzebuje matki, a nie jej trupa.
- Wybacz, skarbie. - Anne posłała przepraszający uśmiech w stronę Mer i Styles'a. - Zostaniecie na obiedzie, prawda? - jej zielone oczy spoczęły wyczekująco na drobnej osóbce Margaret, która za Chiny nie widziała, co ma odpowiedzieć. Niby została miło przywitana przez Anne Cox, jednak coś jej mówiło, aby opuścić ten dom.
U boku Mer pojawił się Louis, który wyglądał na zadowolonego. Objął swoją dziewczynę i uśmiechnął się do mamy swojego przyjaciela.
- Oczywiście, że zostaniemy, Anne.
Kiedy kobieta chciała coś powiedzieć, drzwi wejściowe się otworzyły, a do przedpokoju, w którym znajdowała się czwórka osób, weszła piąta - Gemma. Dziewczyna o turkusowo-różowych włosach przez chwilę przyglądała się Louis'owi i Mer, jednak po chwili zdjęła z siebie płaszcz i powiesiła go na wieszak, a zakupy, które trzymała w dłoniach, odłożyła tymczasowo pod ścianę. Podeszła do Harry'ego i przytuliła go do siebie, co wywołało tylko jęki młodszego brata dziewczyny.
- Pójdę kończyć kurczaka. - stwierdziła Anne i zniknęła w kuchni, zostawiając młodych Brytyjczyków.
- Gemms, dawno się nie widzieliśmy! - uśmiechnął się do niej Louis, biorąc ją do przyjacielskiego uścisku.
Margaret stała z boku i przyglądała się całemu obrazkowi. Czuła się odrobinę wyobcowana, ponieważ wszyscy tutaj się znali, a ona była kimś nowym, niekoniecznie mile widzianym przez siostrę Harry'ego.
Gdy szatyn i kolorowo-włosa skończyli swoje powitanie, dziewczyna odwróciła się do Mer, a na jej ustach widniał ciepły uśmiech, podobnie jak u Anne. Mer doszła do wniosku, iż, jakimś dziwnym trafem, Louise miała więcej z Gemmy niż z Harry'ego. Mogła to powiedzieć, ponieważ poznała już wszystkich Stylesów, no poza ich ojcem, ale jednak. Te, na pierwszy rzut, zimne, zielono-niebieskie oczy dziewczyny przyglądały się dokładnie Padolsky, a w prawym policzku zaczął formować się dołeczek, tak bardzo charakterystyczny dla tej rodziny.
- Znając życie, mama się nawet nie przedstawiła - bąknęła dziewczyna jakby do siebie, wywracając oczami - Jestem Gemma Styles, starsza, opiekuńcza, siostra Harry'ego, powszechnie znana jako „ta mądrzejsza”. - wyciągnęła dłoń ku brunetce, a po chwili ta ją uścisnęła. - Ty musisz być Margaret, mam rację?
- Tak, miło mi. - uśmiechnęła się Padolsky, próbując się rozluźnić, jednak przenikliwe spojrzenie siostry Harry'ego jej to uniemożliwiało.
- Pójdę pomóc mamie - mruknął brunet, który nadal wpatrywał się w swoją siostrę z przerażeniem w oczach. - Lou, chodź ze mną.
- Cooo? Nie wydaje mi się, aby twoja mama potrzebowała pomocy przy- okay. - Tomlinson zrezygnował z dalszego dyskutowania i grzecznie pomaszerował za przyjacielem, jednak gdy mijał swoją dziewczynę, pocałował ją jeszcze w czoło, co wywołało u niej delikatny uśmiech.
- Tommo, zakupy! - krzyknęła za nim Gemma - Idioci.
Margaret zachichotała na uwagę kolorowo-włosej. Pomyślała sobie, że może diabeł nie taki zły jak go malują i jakimś dziwnym cudem uda jej się jakoś zaprzyjaźnić, albo chociaż utrzymywać dobre kontakty z siostrą Harry'ego.
Kiedy Louis wziął reklamówki i zniknął w kuchni, Gemma spojrzała na Mer, uśmiechając się przyjacielsko do obcej dziewczyny.
- Czy ten pacan, zwany moim bratem, zaproponował ci coś do picia? - zapytała się Styles, a Margaret pokręciła przecząco głową - Tak myślałam. Chodź, zrobię ci herbaty. Albo nie, zaczekaj tu, to znaczy w salonie, zaraz przyjdę, okay?
- Jasne. - Mer ledwo udało się powstrzymać chichot z powodu zachowania dziewczyny. Wydawała się być cholernie zakręcona, podobnie jak Hannah.
Padolsky skierowała się do salonu, który urządzony był w nowoczesnym stylu, jednak nie na tyle, aby zagubić prostotę i historię. Ciemne panele, beżowe ściany, jedna z nich pokryta czerwoną tapetą z dziwnymi wzorami, których brunetka nie potrafiła sprecyzować, a do tego duży, plazmowy telewizor wbudowany w szafki w taki sposób, że gdyby domownicy chcieli, to nie by został znaleziony. Wygodna, czarna kanapa, stojąca na środku, a przed nią szklany stolik kawowy, na którym znajdowało się parę gazet i kilka pachnących świeczek. Wcale nie było widać, aby Anne Cox borykała się z biedą, jak to wspomniał jej kiedyś Louis. Widocznie udało się jej już wszystko sprostować i dobrze powodzić.
Margaret usiadła na sofie i założyła dłonie na piersi, masując sobie ramiona, aby się trochę ogrzać. To nie było tak, że w domu było zimno, tylko zmarzła w samochodzie i podczas drogi do środka. Poza tym, bolała ją głowa i czuła jakby nie jadała przez kilka dni.
- Mamo? - usłyszała znajomy, dziecięcy głosik ze schodów, więc natychmiast odgoniła myśli o głodzie daleko od siebie.
- Tak, skarbie? - brunetka oparła głowę na dłoniach, które umieściła na swoich kolanach, aby móc ujrzeć swoją córeczkę z Wally'im pod pachą, idącą w jej stronę.
Gdy Louise usiadła obok swojej mamy, zaczęła bawić się maskotką, oparłszy głowę na ramieniu Mer. Dopiero w tej chwili dotarło do Margaret jak bardzo będzie tęsknić za swoją małą księżniczką. Nie przemyślała dokładnie tej decyzji, ponieważ samo to, jak bardzo było jej brak Lu podczas wizyty w Doncaster powinno jakoś na nią wpłynąć. Jednak bezpieczeństwo dziecka było ponad to. Musiała być pewna, że Bennett nic nie zrobi jej dziecku i choć przebywanie na wsi mogło nie być odpowiedzialną decyzją, plus, zostawienie siedmioletniego dziecka pod opieką babci-
- Musisz wracać do Londynu?
Serce Padolsky połamało się na miliony kawałeczków, gdy usłyszała pytanie swojej córeczki. Tak bardzo jak chciała opuścić to miejsce, czując się intruzem, tak chciała zabrać Louise z powrotem do stolicy i żyć starym życiem.
- Muszę, kochanie. Ale - próbowała znaleźć jakieś usprawiedliwienie dla siebie, jednak nic mądrego nie przychodziło jej do głowy - Harry się tobą zaopiekuje.
- Wiem, tata próbuje ci dorównać. - szepnęła dziewczynka, a Mer zmarszczyła brwi - Ale nikt ci nie dorówna, mamuś.
Margaret przytuliła brunetkę do siebie, powstrzymując łzy. Padolsky nigdy nie myślała o Lulu jako o niechcianym dziecku. Od początku ją kochała.
- Obiecuję ci, że jak wrócisz w styczniu do domu, zrobimy sobie babski wieczór z Perrie i Danielle, co ty na to? - zaproponowała brunetka.
- Zaprosisz Eleanor? Lubię ją. - uśmiechnęła się Lu.
- W takim razie z Eleanor, Danielle i Perrie. - poprawiła się recepcjonistka, a gdy uniosła swój wzrok, ujrzała w progu siostrę Harry'ego z tacą, na której znajdowały się dwa kubki herbaty oraz jakieś czekoladowe ciasteczka. Dziewczyna wyglądała z początku na przestraszoną, jednak gdy jej oczy spoczęły na małej brunetce, jej twarz rozjaśnił uśmiech - Louise, poznałaś już ciocię Gemmę? - Mer zwróciła się do swojej córeczki, która w odpowiedzi pokręciła głową.
Gemma postawiła na stoliku kawowym tackę i odwróciła się w stronę Padolskich, aby móc bliżej przyjrzeć się swojej bratanicy.
- Cześć. - Styles się uśmiechnęła do dziewczynki - Jestem Gemma.
- Hej, Gemma. - brunetka uśmiechnęła się ciepło do swojej cioci - Dlaczego masz kolorowe włosy?
Jedno krótkie pytanie, zadane przez siedmiolatkę sprawiło, iż siostra Harry'ego zaśmiała się wesoło, co także udzieliło się Margaret.
- Lubię się wyróżniać. - odpowiedziała najspokojniej jak umiała - Nie widziałaś nigdy ludzi z kolorowymi włosami? - uniosła brwi ku górze.
- Widziałam, ale jednokolorowymi włosami, a ty masz... tęczę. - stwierdziła dziewczynka, a uśmiech Gemmy powiększył się bardziej.
- W takim razie osiągnęłam to, co chciałam. - odparła Styles - Wyróżniać się, skarbie. Ciastka? - chwyciła talerzyk z czekoladowymi smakołykami i podała je dziewczynce, co Margaret przyjęła z wesołą miną.
Tym razem Gemma podała Padolsky kubek z herbatą, a sama wzięła swój i usiadła w fotelu, na przeciwko Brytyjki.
- Luu, idę do sklepu, chcesz dołączyć? - w salonie pojawił się uśmiechnięty Harry, ubrany w kurtkę i szalik, z beanie na głowie.
- Mogę? - Louise spojrzała na Margaret.
- Idź, idź. - odpowiedziała ciepło brunetka, a siedmiolatka, zostawiając maskotkę obok Mer, pobiegła do przedpokoju się ubrać - Tylko, Harry, proszę, nie zgub mi dziecka.
- Widzę, że już za długo przebywałaś w jednym pomieszczeniu z moją siostrą, bo jej humorek ci się udzielił.
- Ej! - obruszyła się Gemma, łapiąc za pierwsze, co miała pod ręką, czyli poduszkę i nieudolnie rzucając ją w Harry'ego, co spotkało się tylko z jego donośnym śmiechem. - Lepiej idź, jeśli chcesz mieć jeszcze te swoje bujne włosy na tym pustym łbie.
- Ge- mamo, czy ty ją słyszysz?! - oburzył się Styles, sięgając po ciężką broń.
- Boże, dzieci, jesteście dorośli, więc załatwiajcie sprawy jak należy. - w progu pojawiła się Anne, a zza niej można było usłyszeć chichot Louis'a.
- Mam ją uderzyć patelnią? - zasugerował Harry, a jego matka wywróciła oczami.
- Boże, dziecko, jaki ty dajesz przykład swojej córce? Żeby własną siostrę bić patelnią. Idź do tego sklepu i niech cię nie widzę przez najbliższe piętnaście minut na oczy. - po tym jak to powiedziała, zniknęła w kuchni, skąd dochodził głośny smiech Tomlinson'a.
Margaret pomyślała sobie, że muszą mieć tutaj naprawdę wesoło, gdy rodzeństwo jest same w domu.
Po salonie rozniósł się dźwięczny śmiech Gemmy Styles, która usiłowała złapać oddech, jednak za każdą jej próbą, nie dochodziło do niczego więcej poza kolejną salwą śmiechu.
- A ty z czego tak rżysz? - mruknął, zrezygnowany brunet.
- Z ciebie, braciszku. - odpowiedziała kolorowo-włosa. I gdyby nie fakt, iż Louise była w tym samym pomieszczeniu, co Harry, brunet z pewnością zrobiłby coś, co sprawiłoby ból jego siostrze. Jakie to urocze.
W następnych dwóch minutach Styles wraz z Louise opuścili dom, więc zapanowała przyjemna cisza. Margaret upiła łyk swojej herbaty, a gdy spostrzegła, że Gemma się jej przygląda z zainteresowaniem, posłała jej delikatny uśmiech.
- Naprawdę nie wiem, co widziałaś w moim bracie. - stwierdziła z grubej rury dziewczyna.
- To było dawno. Byłam pijana. - odpowiedziała brunetka, siląc się na poważny ton.
- Ale to i tak niczego nie zmienia. - zachichotała Gemma, pijąc swoją herbatę - Z resztą, widzę, że wolisz piłkarzy. - poruszyła zabawnie brwiami, a Margaret powstrzymała się od wywrócenia oczami.
- Wcale nie. - broniła się brunetka, jednak tej bitwy nie wygrała. Gemma wydawała się przejrzeć ją całą - Okay, może trochę.
- Chyba trochę bardzo, skarbie. - zachichotała kolorowo-włosa.
Margaret była zdziwiona tym, z jaką łatwością udaje się jej rozmawiać z praktycznie obcą jej osobą. Samo to, że jest siostrą Harry'ego, może w jakiś sposób sprawiło, iż Gemma zaczęła traktować Mer jako kogoś bliższego albo.. Albo po prostu potrzebowała sama porozmawiać z kimś nowym.
- Z resztą, muszę przyznać, że lepiej trafić nie mogłaś. Louis jest zajebistym kandydatem na chłopaka. - cóż za bezpośrednie stwierdzenie, pomyślała Mer, uśmiechając się do koleżanki znad kubka z herbatą. Przez sekundę jedna myśl nie chciała od niej odejść; mianowicie ta, w której przed oczami widziała Louis'a z Gemmą razem, jednak tak szybko jak tylko potrafiła, odrzuciła ją. Umysł jej zaczynał wariować z powodu głodu, tak to musiało być to.
Przez krótką chwilę w salonie panowała cisza, ale nie taka niezręczna; normalna. Margaret w tym czasie dokończyła pić swoją herbatę, a do jej nozdrzy dotarł przyjemny dla nosa zapach jakieś potrawy. W tym samym momencie, poczuła jak zaczęło jej burczeć w brzuchu.
- Czym się zajmujesz? - Mer spróbowała jakoś zagłuszyć ten irytujący dźwięk.
- Och, jestem fotografem i fryzjerką.. Studiowałam też florystykę, ale to nie dla mnie. Poza tym zaczęłam kursy dziennikarskie. - odpowiedziała z uśmiechem dziewczyna. - A ty?
- Jestem recepcjonistką w hotelu Liam'a Payne'a. - wzruszyła ramionami brunetka, jednak doszła do wniosku, iż życie Gemmy było o wiele lepsze niż jej. Bynajmniej jej część z edukacją.
- Tego Liam'a Payne'a? - Styles wyglądała na zaskoczoną - Nieźle. Ale nie myślałaś nad czymś.. innym? Nie nudzi cię ta praca?
- Może jest trochę monotonna, ale nie mam czasu na studia, kursy, czy inne rzeczy. Mam dziecko. - odpowiedziała zgodnie z prawdą dziewczyna.
- Mam pomysł. - minęło kilkanaście sekund nim Gemma ponownie przemówiła, gdyż wyjęła z gazet jakieś kolorowe broszurki - Przejrzyj to. Wszystko jest w Londynie, a ja mam już po uszy tej nauki, więc.. tobie się bardziej przyda.
- Dzięki. - Mer przejrzała, z grubsza, reklamy i doszła do wniosku, iż powinna spróbować. W końcu Louise nie ma już dwóch lat i nie potrzebuje opieki 24/7, no bynajmniej nie takiej jak kiedyś. - Serio, dziękuję, Gemma.
Gdy kolorowo-włosa miała zamiar coś powiedzieć, do salonu wszedł Louis i usiadł na starym miejscu Louise, obejmując swoją dziewczynę ramieniem.
- Mam nadzieję, że mnie nie obgadujecie. - zauważył, wpatrując się to w siostrę Harry'ego, to w Margaret, która tylko wzruszyła beznamiętnie ramionami.
- Ależ oczywiście, że nie, LouLou. - zaśmiała się Gemma - Jestem przekonana, że to co zostało powiedziane w tym pokoju, zostaje w tym pokoju. Bądź tego pewien.
W tym momencie oczy Tomlinson'a zwężyły się na (dawną) brunetkę, próbując ją jakoś rozgryść, czego nie potrafił zrobić odkąd ją poznał. Zawsze bezpośrednia, wesoła, szczera i pewna siebie dziewczyna nie okazywała prawdziwej Gemmy, a była to tylko maska nałożona na wrażliwą i delikatną osobę, którą poznał, kiedy straciła swojego najlepszego przyjaciela w wypadku samochodowym. Od tamtego czasu minęło sześć lat i właśnie od tego czasu stała się taka... inna. Jednak jeśli sprawiało jej to ulgę i pomagało normalnie funkcjonować, nikt nie zamierzał jej tego odbierać - tej pewności siebie.
- Gdzie jest Dusty? - zainteresowała się kolorowo-włosa, rozglądając się dokoła siebie - Dusty! Kocie głupi, chodź tu. Dusty- Wybaczcie mi na chwilę, muszę znaleźć tego olbrzymiego potwora zanim wyczai, że mam wolne łóżko.
Po tych słowach, Gemma opuściła salon, szukając swojego kota. Może zabrzmiało to dziecinnie, jednak taka była właśnie starsza siostra Harry'ego; czy miała tę maskę, czy nie; była szalona.
Mer zachichotała na zachowanie dziewczyny, ale nikt poza Louis'em nie mógł jej usłyszeć. Chłopak przejechał dłonią po swoich włosach, poprawiając w ten sposób oklapniętą na jego czoło grzywkę.
- Szalona dziewczyna - stwierdziła cicho Margaret, sięgając po czekoladowe ciastko, gdyż jej głód dał o sobie znać.
- Poczekaj aż zobaczysz ją pijaną. - odparł rzeczowo szatyn, a Padolsky spojrzała na niego spod uniesionych brwi - No co? Jak mieszkali w Doncaster, spędzałem tam prawie całe dnie.
- Oboje macie wspaniałe matki, Lou. - odpowiedziała szczerze Padolsky, wgryzając się w czekoladową fakturę ciastka - Pozazdrościć.
Piłkarz przyjrzał się dokładniej swojej dziewczynie, jednak nie mógł nic wyczytać z jej twarzy. Była skupiona na konsumowaniu ciastka.
- Mer - powiedział spokojnie Tommo - twoja też była-
- Nie, nie zaczynaj. Nie chcę o tym myśleć. - weszła mu w słowo dziewczyna - Cieszmy się tym, co jest teraz, dobrze?
Chłopak w odpowiedzi skinął jej głową.
Mimo tego, iż brunetka jadła ciastko, nie udało się jej oszukać żołądka i ten wybierając sobie najbardziej nieodpowiedni moment w całym życiu, zaczął wręcz żądać czegoś do jedzenia.
- Jak bardzo jesteś głodna? - zapytał się wesoło Tomlinson, próbując powstrzymać śmiech, za co został uderzony przez swoją partnerkę w ramię.
- Bardzo! - jęknęła Margaret, próbując jakoś przestać myśleć o tym, co Anne robiła w kuchni.
I jakby Bóg wysłuchał jej próśb, kobieta opuściła to pomieszczenie i stanęła w salonie z promiennym uśmiechem wymalowanym na ustach.
- Czekacie na Harry'ego i Louise, czy chcecie zjeść teraz? - zapytała.
- Musimy być jeszcze dzisiaj w Londynie, więc... - zaczął Louis, a Anne skinęła tylko głową.
- To zapraszam. - uśmiechnęła się promiennie do brunetki.
W takim momencie jak ten nie potrafisz przestać myśleć o jedzeniu. Naprawdę, gdybyś na śniadanie zjadła tylko rogalika z dżemem, a przez kolejne cztery godziny twoim jedynym posiłkiem byłby jeden baton i łyk kawy na stacji - byłbyś wdzięczny niebiosom za kogoś takiego utalentowanego kulinarnie jak Anne Cox. Margaret dziękowała jej już setki raz za tak przepysznego kurczaka, a matka Harry'ego obiecała, iż nauczy ją go przyrządzać.
Po długim pożegnaniu Mer z Louise, brunetka wraz ze swoim chłopakiem wsiedli do samochodu i odjechali spod domu Stylesów. Padolsky z ciężkim sercem zostawiała swoją córkę w, nie oszukujmy się, obcym miejscu, a sama wracała do Londynu, gdzie czekał na nią potężny stos naczyń do zmycia. Louis i tym razem nie pozwolił jej na zajęcie miejsca przy kierownicy, więc Margaret po zapięciu pasów, podparła głowę o rękę i pustym wzrokiem wpatrywała się w drogę przed nimi. Ciszę między parą przerywała tylko muzyka z radia, jak to zwykle bywało, jednak im to wcale nie przeszkadzało.
Na zewnątrz było się ciemno, co równało się z tym, iż w stolicy będą dopiero w godzinach bardzo wieczornych. Mimo tego, że były święta, Margaret musiała iść do pracy, chociaż na trzy godzinki, aby jakoś wspomóc Hannah, która nie pojechała do Wolverhampton na święta z powodu kłótni, jaką wszczął jej ojciec. Padolsky było jej trochę szkoda, ponieważ bardzo jej zależało na tym, aby spędzić te dni z rodziną, a oni się od niej odwrócili. Więc planem brunetki było zebranie wszystkich świątecznych przysmaków z domu i wręczenie ich Walker.
Dźwięk esmesa wyrwał dziewczynę z rozmyśleń. Spojrzała na swojego chłopaka, który wyjął telefon z kieszeni kurtki i podał go Mer, aby odczytała wiadomość.
- O, Danielle jest w szpitalu. - przeczytała powoli Margaret - I rodzi. Louis, Danielle rodzi!
- To świetnie. - uśmiechnął się do niej szatyn - W końcu Liam będzie miał zajęcie.
- To nie jest śmieszne. - jęknęła Padolsky - Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo byś się przejmował, gdyby twoja żona była właśnie na porodówce.
Auto zatrzymało się na światłach, więc Louis mógł spojrzeć na Mer i dostrzec, iż mówiła całkowicie poważnie.
- Skarbie, ja to coś innego. - próbował się bronić szatyn, jednak nie szło mu to za dobrze. Doskonale wiedział, że gdyby kiedykolwiek miał mieć żonę, która spodziewałaby się dziecka, nie zniósłby tego czekania i najchętniej od razu przyspieszył czas trwania ciąży. - Poza tym, dam sobie rękę uciąć, że Liam zemdleje.
- Jesteś wredny. - stwierdziła brunetka, oddając mu telefon.
- Zakładasz się? - drążył temat dalej, będąc ciekawym, jak postąpi jego dziewczyna.
- Dobra, jak Liam nie zemdleje, zmywasz przez tydzień.
- Stoi, ale jeśli jednak zemdleje, to... - zielone światło błysnęło mu przed oczami, przez co musiał przerwać na chwilę swoją wypowiedź.
- To? - zainteresowała się Margaret.
- Zobaczysz. - jego łobuzerski uśmiech wcale nie pomagał Mer rozszyfrować jego planów. Mógł być mylący, choć w przypadku Louis'a nic nie było mylące. Cholera, Margaret założyła się o coś, czego za pewne będzie później żałować.
skomentuj, proszę:)
Ku zaskoczeniu Margaret, Louis kupił prezent jej córce. Louise dostała od niego notebook'a i to nie taniego. Brunetka z początku nie była zbyt zadowolona z tego, iż jej siedmioletnia córka została obdarowana czymś taki drogim, jednak odpuściła i pozwoliła Lu bawić się komputerem.
- Na pewno wszystko wzięłaś? - dopytywała się brunetka - Pidżamę, swetry, spodnie, um-
- Na pewno, mamo. - jęknęła siedmioletnia dziewczynka, biorąc pod pachę Wally'iego, maskotkę, którą dostała kiedyś od Louis'a - Jestem gotowa, by poznać moją babcię.
- I ciocię. - wtrącił Harry, szczerząc się jak głupi, czyli bez zmiennie od dwóch dni.
- W takim razie, chodźmy. - zarządziła Mer - Louis powinien już tu-
- Czeka w samochodzie. - ponownie, wszedł jej w słowo brunet.
- Dobra. - uśmiechnęła się słabo recepcjonistka, łapiąc torebkę w biegu. Gdy opuściła mieszkanie, uprzednio upewniwszy się, iż wszystko zostało wyłączone, zamknęła na klucz drzwi i zeszła na dół, aby dołączyć do reszty.
Nie martwiła się tym, czy Eleanor będzie miała jak wejść do domu, ponieważ chwilowo, przebywała u Niall'a, który przyjął ją do siebie z otwartymi ramionami twierdząc, iż przyda mu się towarzystwo. Ponadto, El przyjęła pracę w szkole Louise jako sekretarka.
Margaret usiadła na miejscu pasażera, ponieważ jak to powiedział Louis: „Nie będzie prowadziła jego samochodu.” I właśnie dlatego, Mer, nie chciała brać jego seat'a. Stwierdziła wtedy, iż każdy facet tak samo traktuje swoje auto. Niczym rzecz- nie, coś ponad wszystko.
Podróż spędzili w miłej atmosferze, rozmawiając. Harry grał z Louise w karty, a Mer śmiała się z jego przegranych. Musiała sama przed sobą przyznać, iż nigdy nie sądziłaby, że będzie normalnie rozmawiać, przebywać w jednym pomieszczeniu, w tym wypadku pojeździe, z Harry'm. Była tym wszystkim zaskoczona, jednak cieszyła się, że w końcu jej córka poznała swojego tatę i może wychowywać się, może nie w pełnej rodzinie, ale w miarę normalnym środowisku. Poza tym, wyjazd do Holmes Chapel miał też inne, dobre strony, jakie dostrzegała cała trójka dorosłych w samochodzie. Louise mogła być bezpieczna. Mimo tego, iż Troy był dalekim kuzynem Harry'ego, nie znał aktualnego położenia jego ciotki. Warto też zauważyć, że Bennett nie był w ogóle spokrewniony z Anne; tylko z jej byłym mężem, a ojcem Harry'ego i Gemmy.
Po trzech i pół godzinie, Tomlinson zaparkował na tak dobrze mu znajomym podjeździe, przy średniej wielkości domku w koloru karmelu z granatowym dachem. W ogródku znajdowało się wysokie drzewo, na którym zamontowana była huśtawka z opony. Czerwone drzwi, na których zawieszony był świąteczny stroik, wręcz zachęcały do odwiedzenia domowników.
Louis wyłączył silnik i odpiął pasy, a w jego ślady poszła reszta pasażerów. Mer trochę się bała, musiała to przyznać przed samą sobą, w końcu nigdy w życiu nie rozmawiała z Anne Cox. Natomiast Harry z Louise śmiali się z jakiegoś dowcipu chłopaka, na co Margaret wywróciła oczami. Zastanawiało ją, dlaczego ten brunet nie mógł być chociaż przez pięć minut poważny. Od swojego dziecka tego nie wymagała. W końcu Lu miała tylko 7 lat.
Gdy Styles wraz ze swoją córką opuścił samochód, upewniając się, iż Louise jest szczelnie opatulona szalikiem, poszli do domu. Harry postanowił zapukać do drzwi, a kilkanaście sekund później otworzyła mu niska kobieta o zielonych oczach i promiennym uśmiechu. Miała długie, brązowe włosy i naprawdę sympatyczną twarz. Margaret już wiedziała, po kim Harry odziedziczył tak piękny uśmiech, a wraz z nim Louise.
- Idziesz? - rozmyślania przerwał jej opanowany głos szatyna, który od dłuższego czasu przyglądał się swojej dziewczynie. Widział jak jej uśmiech powoli znika z twarzy, a na jego miejscu pojawia się koncentracja. - Mer?
- Myślisz, że... myślisz, że mogę?
- Zadajesz głupie pytania. - piłkarz otworzył drzwi i wyszedł na świeże powietrze, od którego zrobiło mu się zimno. Następnie przeszedł na stronę pasażera i tam otworzył drzwi, aby jego dziewczyna mogła opuścić auto - Będzie dobrze, Anne jest wspaniałą kobietą.
- Jesteś drugą osobą, która mi to mówi. - mruknęła brunetka i rozejrzała się dokoła, aby potwierdzić swoje przypuszczenia, iż Harry wraz z Louise byli już w środku domu. - A jeśli będzie miała do mnie pretensje o to, że nie powiedziałam-
- Daj spokój, Mer. Pokocha cię. - wszedł jej w słowo Louis, nie chcąc słuchać tych bzdur. - Chodź, bo zmarzniesz. - złapał ją za rękę i przyciągnął do swojego boku, po czym oboje skierowali się do rodzinnego domu Styles'a.
Ku zdziwieniu Margaret, Louis nawet nie zapukał, jak to powinni mieć w zwyczaju kulturalni ludzie, jednak wyrzuciła złe myśli na temat swojego chłopaka z głowy, gdy ujrzała radosną twarz Anne Cox. Nie mogła się nadziwić temu, jak bardzo Harry był do niej podobny, a co za tym idzie, Louise.
Kobieta, podobnie jak Jay, jakiś czas temu w Doncaster, przytuliła do siebie Louis'a, nie mogąc zachwycić się jak bardzo wydoroślał, co odrobinkę rozbawiło brunetkę stojącą zaraz za szatynem. Nigdzie nie mogła dostrzec swojej córki, ale tłumaczyła sobie, że za pewne musiała być gdzieś z Harry'm. Gdy zaczęła się rozglądać, podziwiając prostotę mebli, czy też innych przedmiotów domowych, została porwana w objęcia. Z początku nie mogła sprecyzować, kto taki ją przytula, ale po kilku sekundach rozpoznała w tej osobie mamę Harry'ego.
Margaret niepewnie objęła kobietę, odwzajemniając gest, jednak nadal czuła się z tym niekomfortowo. Dawno nikt jej tak nie przytulał. Nawet Jay Tomlinson, mimo swojego opiekuńczego objęcia, nie mogła się równać z tym jak przytulała ją do siebie Anne.
- Nie wyobrażasz sobie jak się cieszę, że mogę w końcu poznać swoją wnuczkę, Margaret. - szepnęła mama Harry'ego we włosy brunetki, a Mer mogła poczuć jak do oczu napływają jej łzy. Nie sądziła, że kiedykolwiek pomyśli, iż źle postąpiła, nie mówiąc nikomu o tym, kim był ojciec Louise. Bała się, że Harry mógłby zabrać jej dziecko, a teraz żałowała wszystkiego, co zrobiła, albo czego nie zrobiła.
Padolsky odsunęła się powoli od pani Cox i posłała jej delikatny uśmiech.
- Przepraszam. - szepnęła ledwo słyszalnie, a Anne ponownie ją do siebie przytuliła. Mer już wiedziała, czym różniły się uściski mam Harry'ego i Louis'a; Jay była ostrożna, by nie naruszyć przestrzeni osobistej Margaret, a Anne nie. Ta kobieta przytulała jak prawdziwa matka, która stęskniła się za swoim dzieckiem. Recepcjonistka, broń boże, nie krytykowała Jahanny, jednak musiała przyznać, iż przy Anne czuła się jakby miała mamę.
- Mamo, daj jej już spokój. - jęknął Harry, gdy zszedł na dół i ujrzał swoją rodzicielkę, ściskającą dziewczynę jego najlepszego kumpla, który, z resztą, rozsiadł się na kanapie, czekając aż Mer i Anne skończą robić to, co robiły. - Louis, moja mama dusi twoją dziewczynę, a ty nie reagujesz? - tym razem brunet zwrócił się do szatyna.
- Uściski Anne jeszcze nigdy nikogo nie udusiły, Harry. - odpowiedział, zgodnie z prawdą Tomlinson. - Poza tym, Mer tego potrzebowała. - to zdanie niemalże szepnął.
- Co nie zmienia faktu, że- ugh, mamo! - Harry podszedł do swojej rodzicielki i złapał ją za ramiona - Daj jej odetchnąć, Louise potrzebuje matki, a nie jej trupa.
- Wybacz, skarbie. - Anne posłała przepraszający uśmiech w stronę Mer i Styles'a. - Zostaniecie na obiedzie, prawda? - jej zielone oczy spoczęły wyczekująco na drobnej osóbce Margaret, która za Chiny nie widziała, co ma odpowiedzieć. Niby została miło przywitana przez Anne Cox, jednak coś jej mówiło, aby opuścić ten dom.
U boku Mer pojawił się Louis, który wyglądał na zadowolonego. Objął swoją dziewczynę i uśmiechnął się do mamy swojego przyjaciela.
- Oczywiście, że zostaniemy, Anne.
Kiedy kobieta chciała coś powiedzieć, drzwi wejściowe się otworzyły, a do przedpokoju, w którym znajdowała się czwórka osób, weszła piąta - Gemma. Dziewczyna o turkusowo-różowych włosach przez chwilę przyglądała się Louis'owi i Mer, jednak po chwili zdjęła z siebie płaszcz i powiesiła go na wieszak, a zakupy, które trzymała w dłoniach, odłożyła tymczasowo pod ścianę. Podeszła do Harry'ego i przytuliła go do siebie, co wywołało tylko jęki młodszego brata dziewczyny.
- Pójdę kończyć kurczaka. - stwierdziła Anne i zniknęła w kuchni, zostawiając młodych Brytyjczyków.
- Gemms, dawno się nie widzieliśmy! - uśmiechnął się do niej Louis, biorąc ją do przyjacielskiego uścisku.
Margaret stała z boku i przyglądała się całemu obrazkowi. Czuła się odrobinę wyobcowana, ponieważ wszyscy tutaj się znali, a ona była kimś nowym, niekoniecznie mile widzianym przez siostrę Harry'ego.
Gdy szatyn i kolorowo-włosa skończyli swoje powitanie, dziewczyna odwróciła się do Mer, a na jej ustach widniał ciepły uśmiech, podobnie jak u Anne. Mer doszła do wniosku, iż, jakimś dziwnym trafem, Louise miała więcej z Gemmy niż z Harry'ego. Mogła to powiedzieć, ponieważ poznała już wszystkich Stylesów, no poza ich ojcem, ale jednak. Te, na pierwszy rzut, zimne, zielono-niebieskie oczy dziewczyny przyglądały się dokładnie Padolsky, a w prawym policzku zaczął formować się dołeczek, tak bardzo charakterystyczny dla tej rodziny.
- Znając życie, mama się nawet nie przedstawiła - bąknęła dziewczyna jakby do siebie, wywracając oczami - Jestem Gemma Styles, starsza, opiekuńcza, siostra Harry'ego, powszechnie znana jako „ta mądrzejsza”. - wyciągnęła dłoń ku brunetce, a po chwili ta ją uścisnęła. - Ty musisz być Margaret, mam rację?
- Tak, miło mi. - uśmiechnęła się Padolsky, próbując się rozluźnić, jednak przenikliwe spojrzenie siostry Harry'ego jej to uniemożliwiało.
- Pójdę pomóc mamie - mruknął brunet, który nadal wpatrywał się w swoją siostrę z przerażeniem w oczach. - Lou, chodź ze mną.
- Cooo? Nie wydaje mi się, aby twoja mama potrzebowała pomocy przy- okay. - Tomlinson zrezygnował z dalszego dyskutowania i grzecznie pomaszerował za przyjacielem, jednak gdy mijał swoją dziewczynę, pocałował ją jeszcze w czoło, co wywołało u niej delikatny uśmiech.
- Tommo, zakupy! - krzyknęła za nim Gemma - Idioci.
Margaret zachichotała na uwagę kolorowo-włosej. Pomyślała sobie, że może diabeł nie taki zły jak go malują i jakimś dziwnym cudem uda jej się jakoś zaprzyjaźnić, albo chociaż utrzymywać dobre kontakty z siostrą Harry'ego.
Kiedy Louis wziął reklamówki i zniknął w kuchni, Gemma spojrzała na Mer, uśmiechając się przyjacielsko do obcej dziewczyny.
- Czy ten pacan, zwany moim bratem, zaproponował ci coś do picia? - zapytała się Styles, a Margaret pokręciła przecząco głową - Tak myślałam. Chodź, zrobię ci herbaty. Albo nie, zaczekaj tu, to znaczy w salonie, zaraz przyjdę, okay?
- Jasne. - Mer ledwo udało się powstrzymać chichot z powodu zachowania dziewczyny. Wydawała się być cholernie zakręcona, podobnie jak Hannah.
Padolsky skierowała się do salonu, który urządzony był w nowoczesnym stylu, jednak nie na tyle, aby zagubić prostotę i historię. Ciemne panele, beżowe ściany, jedna z nich pokryta czerwoną tapetą z dziwnymi wzorami, których brunetka nie potrafiła sprecyzować, a do tego duży, plazmowy telewizor wbudowany w szafki w taki sposób, że gdyby domownicy chcieli, to nie by został znaleziony. Wygodna, czarna kanapa, stojąca na środku, a przed nią szklany stolik kawowy, na którym znajdowało się parę gazet i kilka pachnących świeczek. Wcale nie było widać, aby Anne Cox borykała się z biedą, jak to wspomniał jej kiedyś Louis. Widocznie udało się jej już wszystko sprostować i dobrze powodzić.
Margaret usiadła na sofie i założyła dłonie na piersi, masując sobie ramiona, aby się trochę ogrzać. To nie było tak, że w domu było zimno, tylko zmarzła w samochodzie i podczas drogi do środka. Poza tym, bolała ją głowa i czuła jakby nie jadała przez kilka dni.
- Mamo? - usłyszała znajomy, dziecięcy głosik ze schodów, więc natychmiast odgoniła myśli o głodzie daleko od siebie.
- Tak, skarbie? - brunetka oparła głowę na dłoniach, które umieściła na swoich kolanach, aby móc ujrzeć swoją córeczkę z Wally'im pod pachą, idącą w jej stronę.
Gdy Louise usiadła obok swojej mamy, zaczęła bawić się maskotką, oparłszy głowę na ramieniu Mer. Dopiero w tej chwili dotarło do Margaret jak bardzo będzie tęsknić za swoją małą księżniczką. Nie przemyślała dokładnie tej decyzji, ponieważ samo to, jak bardzo było jej brak Lu podczas wizyty w Doncaster powinno jakoś na nią wpłynąć. Jednak bezpieczeństwo dziecka było ponad to. Musiała być pewna, że Bennett nic nie zrobi jej dziecku i choć przebywanie na wsi mogło nie być odpowiedzialną decyzją, plus, zostawienie siedmioletniego dziecka pod opieką babci-
- Musisz wracać do Londynu?
Serce Padolsky połamało się na miliony kawałeczków, gdy usłyszała pytanie swojej córeczki. Tak bardzo jak chciała opuścić to miejsce, czując się intruzem, tak chciała zabrać Louise z powrotem do stolicy i żyć starym życiem.
- Muszę, kochanie. Ale - próbowała znaleźć jakieś usprawiedliwienie dla siebie, jednak nic mądrego nie przychodziło jej do głowy - Harry się tobą zaopiekuje.
- Wiem, tata próbuje ci dorównać. - szepnęła dziewczynka, a Mer zmarszczyła brwi - Ale nikt ci nie dorówna, mamuś.
Margaret przytuliła brunetkę do siebie, powstrzymując łzy. Padolsky nigdy nie myślała o Lulu jako o niechcianym dziecku. Od początku ją kochała.
- Obiecuję ci, że jak wrócisz w styczniu do domu, zrobimy sobie babski wieczór z Perrie i Danielle, co ty na to? - zaproponowała brunetka.
- Zaprosisz Eleanor? Lubię ją. - uśmiechnęła się Lu.
- W takim razie z Eleanor, Danielle i Perrie. - poprawiła się recepcjonistka, a gdy uniosła swój wzrok, ujrzała w progu siostrę Harry'ego z tacą, na której znajdowały się dwa kubki herbaty oraz jakieś czekoladowe ciasteczka. Dziewczyna wyglądała z początku na przestraszoną, jednak gdy jej oczy spoczęły na małej brunetce, jej twarz rozjaśnił uśmiech - Louise, poznałaś już ciocię Gemmę? - Mer zwróciła się do swojej córeczki, która w odpowiedzi pokręciła głową.
Gemma postawiła na stoliku kawowym tackę i odwróciła się w stronę Padolskich, aby móc bliżej przyjrzeć się swojej bratanicy.
- Cześć. - Styles się uśmiechnęła do dziewczynki - Jestem Gemma.
- Hej, Gemma. - brunetka uśmiechnęła się ciepło do swojej cioci - Dlaczego masz kolorowe włosy?
Jedno krótkie pytanie, zadane przez siedmiolatkę sprawiło, iż siostra Harry'ego zaśmiała się wesoło, co także udzieliło się Margaret.
- Lubię się wyróżniać. - odpowiedziała najspokojniej jak umiała - Nie widziałaś nigdy ludzi z kolorowymi włosami? - uniosła brwi ku górze.
- Widziałam, ale jednokolorowymi włosami, a ty masz... tęczę. - stwierdziła dziewczynka, a uśmiech Gemmy powiększył się bardziej.
- W takim razie osiągnęłam to, co chciałam. - odparła Styles - Wyróżniać się, skarbie. Ciastka? - chwyciła talerzyk z czekoladowymi smakołykami i podała je dziewczynce, co Margaret przyjęła z wesołą miną.
Tym razem Gemma podała Padolsky kubek z herbatą, a sama wzięła swój i usiadła w fotelu, na przeciwko Brytyjki.
- Luu, idę do sklepu, chcesz dołączyć? - w salonie pojawił się uśmiechnięty Harry, ubrany w kurtkę i szalik, z beanie na głowie.
- Mogę? - Louise spojrzała na Margaret.
- Idź, idź. - odpowiedziała ciepło brunetka, a siedmiolatka, zostawiając maskotkę obok Mer, pobiegła do przedpokoju się ubrać - Tylko, Harry, proszę, nie zgub mi dziecka.
- Widzę, że już za długo przebywałaś w jednym pomieszczeniu z moją siostrą, bo jej humorek ci się udzielił.
- Ej! - obruszyła się Gemma, łapiąc za pierwsze, co miała pod ręką, czyli poduszkę i nieudolnie rzucając ją w Harry'ego, co spotkało się tylko z jego donośnym śmiechem. - Lepiej idź, jeśli chcesz mieć jeszcze te swoje bujne włosy na tym pustym łbie.
- Ge- mamo, czy ty ją słyszysz?! - oburzył się Styles, sięgając po ciężką broń.
- Boże, dzieci, jesteście dorośli, więc załatwiajcie sprawy jak należy. - w progu pojawiła się Anne, a zza niej można było usłyszeć chichot Louis'a.
- Mam ją uderzyć patelnią? - zasugerował Harry, a jego matka wywróciła oczami.
- Boże, dziecko, jaki ty dajesz przykład swojej córce? Żeby własną siostrę bić patelnią. Idź do tego sklepu i niech cię nie widzę przez najbliższe piętnaście minut na oczy. - po tym jak to powiedziała, zniknęła w kuchni, skąd dochodził głośny smiech Tomlinson'a.
Margaret pomyślała sobie, że muszą mieć tutaj naprawdę wesoło, gdy rodzeństwo jest same w domu.
Po salonie rozniósł się dźwięczny śmiech Gemmy Styles, która usiłowała złapać oddech, jednak za każdą jej próbą, nie dochodziło do niczego więcej poza kolejną salwą śmiechu.
- A ty z czego tak rżysz? - mruknął, zrezygnowany brunet.
- Z ciebie, braciszku. - odpowiedziała kolorowo-włosa. I gdyby nie fakt, iż Louise była w tym samym pomieszczeniu, co Harry, brunet z pewnością zrobiłby coś, co sprawiłoby ból jego siostrze. Jakie to urocze.
W następnych dwóch minutach Styles wraz z Louise opuścili dom, więc zapanowała przyjemna cisza. Margaret upiła łyk swojej herbaty, a gdy spostrzegła, że Gemma się jej przygląda z zainteresowaniem, posłała jej delikatny uśmiech.
- Naprawdę nie wiem, co widziałaś w moim bracie. - stwierdziła z grubej rury dziewczyna.
- To było dawno. Byłam pijana. - odpowiedziała brunetka, siląc się na poważny ton.
- Ale to i tak niczego nie zmienia. - zachichotała Gemma, pijąc swoją herbatę - Z resztą, widzę, że wolisz piłkarzy. - poruszyła zabawnie brwiami, a Margaret powstrzymała się od wywrócenia oczami.
- Wcale nie. - broniła się brunetka, jednak tej bitwy nie wygrała. Gemma wydawała się przejrzeć ją całą - Okay, może trochę.
- Chyba trochę bardzo, skarbie. - zachichotała kolorowo-włosa.
Margaret była zdziwiona tym, z jaką łatwością udaje się jej rozmawiać z praktycznie obcą jej osobą. Samo to, że jest siostrą Harry'ego, może w jakiś sposób sprawiło, iż Gemma zaczęła traktować Mer jako kogoś bliższego albo.. Albo po prostu potrzebowała sama porozmawiać z kimś nowym.
- Z resztą, muszę przyznać, że lepiej trafić nie mogłaś. Louis jest zajebistym kandydatem na chłopaka. - cóż za bezpośrednie stwierdzenie, pomyślała Mer, uśmiechając się do koleżanki znad kubka z herbatą. Przez sekundę jedna myśl nie chciała od niej odejść; mianowicie ta, w której przed oczami widziała Louis'a z Gemmą razem, jednak tak szybko jak tylko potrafiła, odrzuciła ją. Umysł jej zaczynał wariować z powodu głodu, tak to musiało być to.
Przez krótką chwilę w salonie panowała cisza, ale nie taka niezręczna; normalna. Margaret w tym czasie dokończyła pić swoją herbatę, a do jej nozdrzy dotarł przyjemny dla nosa zapach jakieś potrawy. W tym samym momencie, poczuła jak zaczęło jej burczeć w brzuchu.
- Czym się zajmujesz? - Mer spróbowała jakoś zagłuszyć ten irytujący dźwięk.
- Och, jestem fotografem i fryzjerką.. Studiowałam też florystykę, ale to nie dla mnie. Poza tym zaczęłam kursy dziennikarskie. - odpowiedziała z uśmiechem dziewczyna. - A ty?
- Jestem recepcjonistką w hotelu Liam'a Payne'a. - wzruszyła ramionami brunetka, jednak doszła do wniosku, iż życie Gemmy było o wiele lepsze niż jej. Bynajmniej jej część z edukacją.
- Tego Liam'a Payne'a? - Styles wyglądała na zaskoczoną - Nieźle. Ale nie myślałaś nad czymś.. innym? Nie nudzi cię ta praca?
- Może jest trochę monotonna, ale nie mam czasu na studia, kursy, czy inne rzeczy. Mam dziecko. - odpowiedziała zgodnie z prawdą dziewczyna.
- Mam pomysł. - minęło kilkanaście sekund nim Gemma ponownie przemówiła, gdyż wyjęła z gazet jakieś kolorowe broszurki - Przejrzyj to. Wszystko jest w Londynie, a ja mam już po uszy tej nauki, więc.. tobie się bardziej przyda.
- Dzięki. - Mer przejrzała, z grubsza, reklamy i doszła do wniosku, iż powinna spróbować. W końcu Louise nie ma już dwóch lat i nie potrzebuje opieki 24/7, no bynajmniej nie takiej jak kiedyś. - Serio, dziękuję, Gemma.
Gdy kolorowo-włosa miała zamiar coś powiedzieć, do salonu wszedł Louis i usiadł na starym miejscu Louise, obejmując swoją dziewczynę ramieniem.
- Mam nadzieję, że mnie nie obgadujecie. - zauważył, wpatrując się to w siostrę Harry'ego, to w Margaret, która tylko wzruszyła beznamiętnie ramionami.
- Ależ oczywiście, że nie, LouLou. - zaśmiała się Gemma - Jestem przekonana, że to co zostało powiedziane w tym pokoju, zostaje w tym pokoju. Bądź tego pewien.
W tym momencie oczy Tomlinson'a zwężyły się na (dawną) brunetkę, próbując ją jakoś rozgryść, czego nie potrafił zrobić odkąd ją poznał. Zawsze bezpośrednia, wesoła, szczera i pewna siebie dziewczyna nie okazywała prawdziwej Gemmy, a była to tylko maska nałożona na wrażliwą i delikatną osobę, którą poznał, kiedy straciła swojego najlepszego przyjaciela w wypadku samochodowym. Od tamtego czasu minęło sześć lat i właśnie od tego czasu stała się taka... inna. Jednak jeśli sprawiało jej to ulgę i pomagało normalnie funkcjonować, nikt nie zamierzał jej tego odbierać - tej pewności siebie.
- Gdzie jest Dusty? - zainteresowała się kolorowo-włosa, rozglądając się dokoła siebie - Dusty! Kocie głupi, chodź tu. Dusty- Wybaczcie mi na chwilę, muszę znaleźć tego olbrzymiego potwora zanim wyczai, że mam wolne łóżko.
Po tych słowach, Gemma opuściła salon, szukając swojego kota. Może zabrzmiało to dziecinnie, jednak taka była właśnie starsza siostra Harry'ego; czy miała tę maskę, czy nie; była szalona.
Mer zachichotała na zachowanie dziewczyny, ale nikt poza Louis'em nie mógł jej usłyszeć. Chłopak przejechał dłonią po swoich włosach, poprawiając w ten sposób oklapniętą na jego czoło grzywkę.
- Szalona dziewczyna - stwierdziła cicho Margaret, sięgając po czekoladowe ciastko, gdyż jej głód dał o sobie znać.
- Poczekaj aż zobaczysz ją pijaną. - odparł rzeczowo szatyn, a Padolsky spojrzała na niego spod uniesionych brwi - No co? Jak mieszkali w Doncaster, spędzałem tam prawie całe dnie.
- Oboje macie wspaniałe matki, Lou. - odpowiedziała szczerze Padolsky, wgryzając się w czekoladową fakturę ciastka - Pozazdrościć.
Piłkarz przyjrzał się dokładniej swojej dziewczynie, jednak nie mógł nic wyczytać z jej twarzy. Była skupiona na konsumowaniu ciastka.
- Mer - powiedział spokojnie Tommo - twoja też była-
- Nie, nie zaczynaj. Nie chcę o tym myśleć. - weszła mu w słowo dziewczyna - Cieszmy się tym, co jest teraz, dobrze?
Chłopak w odpowiedzi skinął jej głową.
Mimo tego, iż brunetka jadła ciastko, nie udało się jej oszukać żołądka i ten wybierając sobie najbardziej nieodpowiedni moment w całym życiu, zaczął wręcz żądać czegoś do jedzenia.
- Jak bardzo jesteś głodna? - zapytał się wesoło Tomlinson, próbując powstrzymać śmiech, za co został uderzony przez swoją partnerkę w ramię.
- Bardzo! - jęknęła Margaret, próbując jakoś przestać myśleć o tym, co Anne robiła w kuchni.
I jakby Bóg wysłuchał jej próśb, kobieta opuściła to pomieszczenie i stanęła w salonie z promiennym uśmiechem wymalowanym na ustach.
- Czekacie na Harry'ego i Louise, czy chcecie zjeść teraz? - zapytała.
- Musimy być jeszcze dzisiaj w Londynie, więc... - zaczął Louis, a Anne skinęła tylko głową.
- To zapraszam. - uśmiechnęła się promiennie do brunetki.
W takim momencie jak ten nie potrafisz przestać myśleć o jedzeniu. Naprawdę, gdybyś na śniadanie zjadła tylko rogalika z dżemem, a przez kolejne cztery godziny twoim jedynym posiłkiem byłby jeden baton i łyk kawy na stacji - byłbyś wdzięczny niebiosom za kogoś takiego utalentowanego kulinarnie jak Anne Cox. Margaret dziękowała jej już setki raz za tak przepysznego kurczaka, a matka Harry'ego obiecała, iż nauczy ją go przyrządzać.
Po długim pożegnaniu Mer z Louise, brunetka wraz ze swoim chłopakiem wsiedli do samochodu i odjechali spod domu Stylesów. Padolsky z ciężkim sercem zostawiała swoją córkę w, nie oszukujmy się, obcym miejscu, a sama wracała do Londynu, gdzie czekał na nią potężny stos naczyń do zmycia. Louis i tym razem nie pozwolił jej na zajęcie miejsca przy kierownicy, więc Margaret po zapięciu pasów, podparła głowę o rękę i pustym wzrokiem wpatrywała się w drogę przed nimi. Ciszę między parą przerywała tylko muzyka z radia, jak to zwykle bywało, jednak im to wcale nie przeszkadzało.
Na zewnątrz było się ciemno, co równało się z tym, iż w stolicy będą dopiero w godzinach bardzo wieczornych. Mimo tego, że były święta, Margaret musiała iść do pracy, chociaż na trzy godzinki, aby jakoś wspomóc Hannah, która nie pojechała do Wolverhampton na święta z powodu kłótni, jaką wszczął jej ojciec. Padolsky było jej trochę szkoda, ponieważ bardzo jej zależało na tym, aby spędzić te dni z rodziną, a oni się od niej odwrócili. Więc planem brunetki było zebranie wszystkich świątecznych przysmaków z domu i wręczenie ich Walker.
Dźwięk esmesa wyrwał dziewczynę z rozmyśleń. Spojrzała na swojego chłopaka, który wyjął telefon z kieszeni kurtki i podał go Mer, aby odczytała wiadomość.
- O, Danielle jest w szpitalu. - przeczytała powoli Margaret - I rodzi. Louis, Danielle rodzi!
- To świetnie. - uśmiechnął się do niej szatyn - W końcu Liam będzie miał zajęcie.
- To nie jest śmieszne. - jęknęła Padolsky - Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo byś się przejmował, gdyby twoja żona była właśnie na porodówce.
Auto zatrzymało się na światłach, więc Louis mógł spojrzeć na Mer i dostrzec, iż mówiła całkowicie poważnie.
- Skarbie, ja to coś innego. - próbował się bronić szatyn, jednak nie szło mu to za dobrze. Doskonale wiedział, że gdyby kiedykolwiek miał mieć żonę, która spodziewałaby się dziecka, nie zniósłby tego czekania i najchętniej od razu przyspieszył czas trwania ciąży. - Poza tym, dam sobie rękę uciąć, że Liam zemdleje.
- Jesteś wredny. - stwierdziła brunetka, oddając mu telefon.
- Zakładasz się? - drążył temat dalej, będąc ciekawym, jak postąpi jego dziewczyna.
- Dobra, jak Liam nie zemdleje, zmywasz przez tydzień.
- Stoi, ale jeśli jednak zemdleje, to... - zielone światło błysnęło mu przed oczami, przez co musiał przerwać na chwilę swoją wypowiedź.
- To? - zainteresowała się Margaret.
- Zobaczysz. - jego łobuzerski uśmiech wcale nie pomagał Mer rozszyfrować jego planów. Mógł być mylący, choć w przypadku Louis'a nic nie było mylące. Cholera, Margaret założyła się o coś, czego za pewne będzie później żałować.
skomentuj, proszę:)