AUTORKA: Już wiem, skąd czerpałam inspirację, pisząc to opowiadanie. Jakoś się wypaliłam ostatnio i postanowiłam czegoś spróbować. Gdy zaczęłam pisać to ff, czytałam pewną genialną (tzn świetnie napisaną, bo w rzeczywistości sama historia bohaterki nie była za wesoła) powieść o Eleanor Calder. Begin Again - o tym tutaj mowa. Przez ferie przeczytam to opowiadanie od nowa i mam nadzieję, pomysły mi na ATAL wrócą. :)
Ja tu piszę o inspiracji, a tak naprawdę to coraz mniej osób komentuje... MIMO ŻE WEJRZEŃ JEST NAPRAWDĘ DUŻO Wiem, że ostatnie dwa rozdziały nie były jakieś mistrzowskie, ale jednak ... Czy ja się aż tak opuściłam w pisaniu? ;c
Londyn, 2013
Przez jednych święta były lubiane; przez innych trochę mniej. Zazwyczaj większość ludzi, w przedświątecznej gorączce, szalała po galeriach w poszukiwaniu odpowiedniego prezentu dla swoich najbliższych, ale nie Perrie. Młoda blondynka wolała spędzać ten czas ze swoim narzeczonym albo siedząc w Pepper Mint, gdzie zapach cynamonu, świeżo zaparzonej kawy i mandarynek wprawiał ją w świąteczny nastrój.
Było po jedenastej rano, gdy Edwards po raz kolejny tego dnia sprzedała ciasto z makiem, które zrobiła pani Horan, korzystając ze specjalnego przepisu polskiej znajomej, która mieszkała kilka bloków obok. Perrie uwielbiała próbować nowych rzeczy, a kiedy jej kubki smakowe przyjęły coś tak dobrego jak powyższy wypiek; dziewczyna nie potrafiła nie rzucać tęsknego spojrzenia w kierunku szklanej lady, za którą znajdowało się kilka kawałków maku zawiniętego w ciasto.
Tak to już z nią było. Jak nie lubiła pewnych rzeczy, to najlepiej jakby każdy wokół niej tego nie jadł, ale jeśli coś jej bardzo posmakowało - chciała zdobyć jak najwięcej przysmaku, aby zadowolić się nim do znudzenia. Jednak dumania Perrie na temat polskiego ciasta zostały przerwane przez dźwięk zatrzaskiwanych drzwi. Zerknęła w lewo, w poszukiwaniu źródła tegoż hałasu. Spostrzegła Niall'a; ubrany był w białą bluzkę z rękawami 3/4, której górny guzik przy szyi był odpięty, czarne spodnie, standardowo: dopasowane oraz Vansy, na których widok blondynka wywróciła oczami. Mimo to, zauważyła jego idealnie ułożone włosy oraz sympatyczny błysk w tych błękitnych tęczówkach.
- Jest zima. - stwierdziła Perrie, odwracając swój wzrok od Irlandczyka.
- No wiem? - słychać było po tonie głosu chłopaka, iż miał dobry humor.
- Więc dlaczego ubrałeś się jakby był środek wiosny?
Horan uniósł swoje brwi ku górze, nie do końca wiedząc, co miała na myśli jego pracownica. Właśnie wtedy, Edwards wskazała brodą na jego buty.
- Przecież nie ma śniegu. - wzruszył ramionami - Z resztą, patrz - wyrzucił dłoń w powietrze, pokazując na okno - świeci słońce.
- Niall, jest zimno. - powtórzyła swobodnie blondynka nic sobie nie robiąc z uwagi szefa.
- Naprawdę chcesz mi matkować, Pezz? - głos Niall'a brzmiał jakby chłopak powstrzymywał się od wybuchnięcia śmiechem.
- Nie - pokręciła głową blondynka - po prostu jesteś moim kolegą i się o ciebie martwię.
- To bardzo miłe z twojej strony, ale serio - Horan posłał jej przyjazny uśmiech - nie musisz. Jestem już dużym chłopcem, umiem o siebie zadbać.
Perrie bardzo chciała kontynuować tę pogawędkę, jednak przeszkodził jej w tym klient, który właśnie wszedł do lokalu i zamówił dużą Latte Macchiato z podwójną pianką. Musiała zrealizować jego zamówienie, a to, iż Niall stał obok wysokiego mężczyzny o surowych rysach twarzy, wcale nie dodawało jej pewności siebie. Gdy w końcu, udało się jej podać zamówienie klientowi, przyjęła od niego pieniądze i uśmiechnęła się do niego sympatycznie, tak jak miała to wyćwiczone przy większości kupujących. Następnie, kiedy gość wyszedł, przeniosła ponownie spojrzenie na Horan'a, który bawił się swoją komórką. Tym razem nie wyglądał na skorego do jakichkolwiek żartów, co odrobinkę zaskoczyło blondynkę.
- Perrie, chciałbym porozmawiać, ale tak... - zrobił dosłownie sekundową przerwę - na poważnie.
Edwards przyjrzała się uważnie twarzy chłopaka; naprawdę chciał odbyć z nią poważną rozmowę i to nie wyglądało na coś błahego, więc przyjęła, iż musiało stać się coś na tle zawodowym. Podparła swoją głowę na dłoniach, opierając się o ladę i wlepiła swoje niebieskie oczy w Irlandczyka, oczekując jakieś akcji.
- Wal śmiało.
Czasami, ta bezpośredniość Perrie zaskakiwała Niall'a, a jej intensywne spojrzenie wcale nie ułatwiało mu tego, co powtarzał sobie w myślach od kilkunastu dni. Uznał, iż powinien to zrobić, ponieważ zależało mu na blondynce. Można było tutaj mówić o takiej bratersko-siostrzanej więzi, jaka, w rzeczywistości, ich nie łączyła.
- Pamiętasz ten dzień, w którym korzystałaś z mojego komputera? - szepnął, wpatrując się w swoje dłonie leżące swobodnie na ladzie - Nie chciałem być wścibski, dobrze wiesz, że taki nie jestem, ale widziałem.. niechcący.. stronę, którą przeglądałaś.
Oczy Perrie zwężyły się niczym u węża. W tamtym momencie miała ochotę się rozpłakać i krzyczeć, jednocześnie. Nic nie uprawniało Niall'a do tego, by zobaczył, co takiego robiła na jego komputerze, jednak blondynka doskonale wiedziała, iż chłopak mógł zrobić praktycznie wszystko. Przecież był jej szefem. Choć sam powiedział, że stało się to niechcący.
Edwards pokręciła głową na boki, prostując się. Założyła ręce pod piersiami i wbiła swoje ciskające błyskawicami spojrzenie w chłopaka, choć osoba spostrzegawcza, mogłaby wychwycić w nich zdenerwowanie i wstyd.
- Chciałbym wam pomóc. - odparł pewnym siebie głosem.
Przez myśli dziewczyny przesuwały się różne obrazy i choć nie miała na nie wpływu; były to chwile, które spędziła w Pepper Mint. Jej rozmowa kwalifikacyjna, która skończyła się wylaniem przez Niall'a kawy na biurko, przy którym prowadzili rozmowę, co musiała przyznać, było urocze; pierwszy dzień w pracy, pierwsza wypłata, pomoc przy ozdabianiu tego miejsca w zeszłym roku, awans.
Usta Perrie ułożyły się w poziomą linię.
- Jak niby miałbyś to zrobić, co? - syknęła - Radzimy sobie i nie potrzebujemy litości.
- Po prostu jest mi przykro, że-
- To niech ci nie będzie przykro. - przerwała mu blondynka, wyraźnie wkurzona.
- Pezz...
Dziewczyna, zazwyczaj była dość wybuchowa. I tym razem tak było.
- Niall, naprawdę nie chcę, abyś mi i Zayn'owi pomagał. Poradzimy sobie!
- Nie twierdzę, że nie, ale może mógłbym was wspomóc finansowo, czy coś. - wzruszył ramionami, próbując jakoś przekonać Perrie do jego pomysłu.
- Nie! Nie zamierzam brać od ciebie żadnych pieniędzy. - syknęła blondynka.
Czasami jej temperament był wadą, której nie dało się poskromić. Najpierw robiła, potem myślała. Tak było i wtedy.
- Słuchaj-
- To ty posłuchaj, Niall. - przerwała mu ponownie blondynka - Zależy mi na naszej znajomości... nie wiem jak, ale naprawdę zależy. Jesteś dla mnie ważny, bo spędzamy ze sobą mnóstwo czasu, ale to do niczego cię nie zobowiązuje. Zwłaszcza do tego. Jeśli bym potrzebowała pieniędzy, to porozmawiałabym z tobą, a nie...
Perrie już sama nie wiedziała, co chciała powiedzieć.
- Nie zrobiłabyś tego. - odparł spokojnie Irlandczyk - Traktuję cię jak siostrę, więc proszę, przyjmij moją pomoc.
- Nie. - odpowiedź Pezz była natychmiastowa i krótka.
- Proszę. - powtórzył zdesperowanym głosem chłopak.
W odpowiedzi na jego prośbę, czy też błaganie, w zależności jak kto to odbierze, Edwards odeszła od lady i zniknęła na chwilę za rogiem, skąd wzięła swoją kurtkę i torebkę. Założyła płaszczyk na ramiona, dopinając guziki i ciasno zawiązując sobie szalik wokół szyi.
Nim Niall mógł dostrzec jakikolwiek inny ruch, Pezz przeszła obok niego i skierowała się do wyjściowych drzwi z lokalu.
- Gdzie ty idziesz? - Horan nie brzmiał na zdenerwowanego, lecz zmartwionego.
- Biorę sobie wolne na resztę dnia. - odpowiedziała cicho blondynka.
Nie czekała na odpowiedź chłopaka. Po prostu opuściła Pepper Mint. Chłodne, niemalże grudniowe powietrze uszczypnęło ją w policzki. Mimo, iż zima w Anglii nie była aż taka sroga, tego roku chyba zmieniła zdanie. Może i było -2 stopnie, słońce na gołym niebie, jednak ten delikatny mrozik dawał o sobie znać.
Jakimś cudem, Perrie szła dobrych dziesięć minut, zanim całkowicie, cała złość z niej upłynęła. Zayn niejednokrotnie przypominał jej, aby próbowała opanować swój ciężki temperament, jednak nigdy go nie słuchała. Bynajmniej do tej chwili, w której sobie obiecała, iż zacznie nad sobą pracować.
Brytyjkę omijało wielu ludzi, którym spieszno było do domów, czy też pracy. Perrie czasem zapominała, że żyła w stolicy Anglii, gdzie było inaczej niż w jej rodzinnym mieście. Ludzie nie znali każdego z osobna, a tempo, jakim prowadził się Londyn nie zawsze było dla niej odpowiednio wolne, by nadążała.
Poczuła szarpnięcie przy swoim prawym ramieniu i mimowolnie się odwróciła, aby móc ujrzeć przed sobą drobną brunetkę, której brązowa torba spadła z ramienia. Szara beanie na jej głowie oraz czarny płaszcz były dobrym połączeniem, które dziewczyna bardzo lubiła nosić. Z początku, Perrie skrzywiła się, jednak po kilku sekundach uświadomiła sobie, iż kojarzy osobę, która na nią wpadła.
Padolsky także rozpoznała blondynkę. Trudno by jej było zapomnieć osobę, która odnalazła Louise, gdy ta uciekła. Brunetka poprawiła swoją torbę i posłała przepraszający uśmiech w stronę Edwards.
- Przepraszam, zagapiłam się i cię nie zauważyłam. - wytłumaczyła się brunetka - Perrie, tak?
- W porządku. Nic się nie stało. - odpowiedziała dziewczyna, kiwając głową - Margaret, co słychać u Louise?
- Ostatnio dostała rolę w szkolnym przedstawieniu. Nic wielkiego, ale się denerwuje. - uśmiechnęła się ciepło niższa Brytyjka - Jak u ciebie i twojego męża?
- Narzeczonego. - poprawiła ją sympatycznie blondynka, a Mer mentalnie się spoliczkowała - Nic nowego, ale... - rozejrzała się, aby ponownie wrócić wzrokiem na swoją rozmówczynię - może masz ochotę na kawę?
Margaret uśmiechnęła się do znajomej i skinęła.
- Właśnie szłam do Pepper Mint, więc-
- Proszę, chodźmy gdzieś indziej. - Perrie nie ukrywała tego, iż nie chciała do końca dnia pojawiać się w pracy.
- W porządku. - zgodziła się Padolsky, rozglądając się dokoła - Może - jej wzrok napotkał szyld kawiarenki, po przeciwnej stronie ulicy - Rear Window? - wskazała głową w miejsce, gdzie patrzyła. Blondynka jej przytaknęła. Była bardzo zdesperowana, a świadomość, iż nie miała się komu wygadać coraz bardziej się u niej nasilała.
Dziewczyny przeszły przez ulicę i już po chwili znalazły się w lokalu, gdzie na samym początku, do ich nozdrzy dotarł zapach starych książek połączony z aromatem jaśminowej herbaty. W pomieszczeniu nie było za wielu gości; dwójka mężczyzn, czytających w kącie oraz pani w podeszłym wieku. Pomijając personel, praktycznie było pusto.
Przez jednych święta były lubiane; przez innych trochę mniej. Zazwyczaj większość ludzi, w przedświątecznej gorączce, szalała po galeriach w poszukiwaniu odpowiedniego prezentu dla swoich najbliższych, ale nie Perrie. Młoda blondynka wolała spędzać ten czas ze swoim narzeczonym albo siedząc w Pepper Mint, gdzie zapach cynamonu, świeżo zaparzonej kawy i mandarynek wprawiał ją w świąteczny nastrój.
Było po jedenastej rano, gdy Edwards po raz kolejny tego dnia sprzedała ciasto z makiem, które zrobiła pani Horan, korzystając ze specjalnego przepisu polskiej znajomej, która mieszkała kilka bloków obok. Perrie uwielbiała próbować nowych rzeczy, a kiedy jej kubki smakowe przyjęły coś tak dobrego jak powyższy wypiek; dziewczyna nie potrafiła nie rzucać tęsknego spojrzenia w kierunku szklanej lady, za którą znajdowało się kilka kawałków maku zawiniętego w ciasto.
Tak to już z nią było. Jak nie lubiła pewnych rzeczy, to najlepiej jakby każdy wokół niej tego nie jadł, ale jeśli coś jej bardzo posmakowało - chciała zdobyć jak najwięcej przysmaku, aby zadowolić się nim do znudzenia. Jednak dumania Perrie na temat polskiego ciasta zostały przerwane przez dźwięk zatrzaskiwanych drzwi. Zerknęła w lewo, w poszukiwaniu źródła tegoż hałasu. Spostrzegła Niall'a; ubrany był w białą bluzkę z rękawami 3/4, której górny guzik przy szyi był odpięty, czarne spodnie, standardowo: dopasowane oraz Vansy, na których widok blondynka wywróciła oczami. Mimo to, zauważyła jego idealnie ułożone włosy oraz sympatyczny błysk w tych błękitnych tęczówkach.
- Jest zima. - stwierdziła Perrie, odwracając swój wzrok od Irlandczyka.
- No wiem? - słychać było po tonie głosu chłopaka, iż miał dobry humor.
- Więc dlaczego ubrałeś się jakby był środek wiosny?
Horan uniósł swoje brwi ku górze, nie do końca wiedząc, co miała na myśli jego pracownica. Właśnie wtedy, Edwards wskazała brodą na jego buty.
- Przecież nie ma śniegu. - wzruszył ramionami - Z resztą, patrz - wyrzucił dłoń w powietrze, pokazując na okno - świeci słońce.
- Niall, jest zimno. - powtórzyła swobodnie blondynka nic sobie nie robiąc z uwagi szefa.
- Naprawdę chcesz mi matkować, Pezz? - głos Niall'a brzmiał jakby chłopak powstrzymywał się od wybuchnięcia śmiechem.
- Nie - pokręciła głową blondynka - po prostu jesteś moim kolegą i się o ciebie martwię.
- To bardzo miłe z twojej strony, ale serio - Horan posłał jej przyjazny uśmiech - nie musisz. Jestem już dużym chłopcem, umiem o siebie zadbać.
Perrie bardzo chciała kontynuować tę pogawędkę, jednak przeszkodził jej w tym klient, który właśnie wszedł do lokalu i zamówił dużą Latte Macchiato z podwójną pianką. Musiała zrealizować jego zamówienie, a to, iż Niall stał obok wysokiego mężczyzny o surowych rysach twarzy, wcale nie dodawało jej pewności siebie. Gdy w końcu, udało się jej podać zamówienie klientowi, przyjęła od niego pieniądze i uśmiechnęła się do niego sympatycznie, tak jak miała to wyćwiczone przy większości kupujących. Następnie, kiedy gość wyszedł, przeniosła ponownie spojrzenie na Horan'a, który bawił się swoją komórką. Tym razem nie wyglądał na skorego do jakichkolwiek żartów, co odrobinkę zaskoczyło blondynkę.
- Perrie, chciałbym porozmawiać, ale tak... - zrobił dosłownie sekundową przerwę - na poważnie.
Edwards przyjrzała się uważnie twarzy chłopaka; naprawdę chciał odbyć z nią poważną rozmowę i to nie wyglądało na coś błahego, więc przyjęła, iż musiało stać się coś na tle zawodowym. Podparła swoją głowę na dłoniach, opierając się o ladę i wlepiła swoje niebieskie oczy w Irlandczyka, oczekując jakieś akcji.
- Wal śmiało.
Czasami, ta bezpośredniość Perrie zaskakiwała Niall'a, a jej intensywne spojrzenie wcale nie ułatwiało mu tego, co powtarzał sobie w myślach od kilkunastu dni. Uznał, iż powinien to zrobić, ponieważ zależało mu na blondynce. Można było tutaj mówić o takiej bratersko-siostrzanej więzi, jaka, w rzeczywistości, ich nie łączyła.
- Pamiętasz ten dzień, w którym korzystałaś z mojego komputera? - szepnął, wpatrując się w swoje dłonie leżące swobodnie na ladzie - Nie chciałem być wścibski, dobrze wiesz, że taki nie jestem, ale widziałem.. niechcący.. stronę, którą przeglądałaś.
Oczy Perrie zwężyły się niczym u węża. W tamtym momencie miała ochotę się rozpłakać i krzyczeć, jednocześnie. Nic nie uprawniało Niall'a do tego, by zobaczył, co takiego robiła na jego komputerze, jednak blondynka doskonale wiedziała, iż chłopak mógł zrobić praktycznie wszystko. Przecież był jej szefem. Choć sam powiedział, że stało się to niechcący.
Edwards pokręciła głową na boki, prostując się. Założyła ręce pod piersiami i wbiła swoje ciskające błyskawicami spojrzenie w chłopaka, choć osoba spostrzegawcza, mogłaby wychwycić w nich zdenerwowanie i wstyd.
- Chciałbym wam pomóc. - odparł pewnym siebie głosem.
Przez myśli dziewczyny przesuwały się różne obrazy i choć nie miała na nie wpływu; były to chwile, które spędziła w Pepper Mint. Jej rozmowa kwalifikacyjna, która skończyła się wylaniem przez Niall'a kawy na biurko, przy którym prowadzili rozmowę, co musiała przyznać, było urocze; pierwszy dzień w pracy, pierwsza wypłata, pomoc przy ozdabianiu tego miejsca w zeszłym roku, awans.
Usta Perrie ułożyły się w poziomą linię.
- Jak niby miałbyś to zrobić, co? - syknęła - Radzimy sobie i nie potrzebujemy litości.
- Po prostu jest mi przykro, że-
- To niech ci nie będzie przykro. - przerwała mu blondynka, wyraźnie wkurzona.
- Pezz...
Dziewczyna, zazwyczaj była dość wybuchowa. I tym razem tak było.
- Niall, naprawdę nie chcę, abyś mi i Zayn'owi pomagał. Poradzimy sobie!
- Nie twierdzę, że nie, ale może mógłbym was wspomóc finansowo, czy coś. - wzruszył ramionami, próbując jakoś przekonać Perrie do jego pomysłu.
- Nie! Nie zamierzam brać od ciebie żadnych pieniędzy. - syknęła blondynka.
Czasami jej temperament był wadą, której nie dało się poskromić. Najpierw robiła, potem myślała. Tak było i wtedy.
- Słuchaj-
- To ty posłuchaj, Niall. - przerwała mu ponownie blondynka - Zależy mi na naszej znajomości... nie wiem jak, ale naprawdę zależy. Jesteś dla mnie ważny, bo spędzamy ze sobą mnóstwo czasu, ale to do niczego cię nie zobowiązuje. Zwłaszcza do tego. Jeśli bym potrzebowała pieniędzy, to porozmawiałabym z tobą, a nie...
Perrie już sama nie wiedziała, co chciała powiedzieć.
- Nie zrobiłabyś tego. - odparł spokojnie Irlandczyk - Traktuję cię jak siostrę, więc proszę, przyjmij moją pomoc.
- Nie. - odpowiedź Pezz była natychmiastowa i krótka.
- Proszę. - powtórzył zdesperowanym głosem chłopak.
W odpowiedzi na jego prośbę, czy też błaganie, w zależności jak kto to odbierze, Edwards odeszła od lady i zniknęła na chwilę za rogiem, skąd wzięła swoją kurtkę i torebkę. Założyła płaszczyk na ramiona, dopinając guziki i ciasno zawiązując sobie szalik wokół szyi.
Nim Niall mógł dostrzec jakikolwiek inny ruch, Pezz przeszła obok niego i skierowała się do wyjściowych drzwi z lokalu.
- Gdzie ty idziesz? - Horan nie brzmiał na zdenerwowanego, lecz zmartwionego.
- Biorę sobie wolne na resztę dnia. - odpowiedziała cicho blondynka.
Nie czekała na odpowiedź chłopaka. Po prostu opuściła Pepper Mint. Chłodne, niemalże grudniowe powietrze uszczypnęło ją w policzki. Mimo, iż zima w Anglii nie była aż taka sroga, tego roku chyba zmieniła zdanie. Może i było -2 stopnie, słońce na gołym niebie, jednak ten delikatny mrozik dawał o sobie znać.
Jakimś cudem, Perrie szła dobrych dziesięć minut, zanim całkowicie, cała złość z niej upłynęła. Zayn niejednokrotnie przypominał jej, aby próbowała opanować swój ciężki temperament, jednak nigdy go nie słuchała. Bynajmniej do tej chwili, w której sobie obiecała, iż zacznie nad sobą pracować.
Brytyjkę omijało wielu ludzi, którym spieszno było do domów, czy też pracy. Perrie czasem zapominała, że żyła w stolicy Anglii, gdzie było inaczej niż w jej rodzinnym mieście. Ludzie nie znali każdego z osobna, a tempo, jakim prowadził się Londyn nie zawsze było dla niej odpowiednio wolne, by nadążała.
Poczuła szarpnięcie przy swoim prawym ramieniu i mimowolnie się odwróciła, aby móc ujrzeć przed sobą drobną brunetkę, której brązowa torba spadła z ramienia. Szara beanie na jej głowie oraz czarny płaszcz były dobrym połączeniem, które dziewczyna bardzo lubiła nosić. Z początku, Perrie skrzywiła się, jednak po kilku sekundach uświadomiła sobie, iż kojarzy osobę, która na nią wpadła.
Padolsky także rozpoznała blondynkę. Trudno by jej było zapomnieć osobę, która odnalazła Louise, gdy ta uciekła. Brunetka poprawiła swoją torbę i posłała przepraszający uśmiech w stronę Edwards.
- Przepraszam, zagapiłam się i cię nie zauważyłam. - wytłumaczyła się brunetka - Perrie, tak?
- W porządku. Nic się nie stało. - odpowiedziała dziewczyna, kiwając głową - Margaret, co słychać u Louise?
- Ostatnio dostała rolę w szkolnym przedstawieniu. Nic wielkiego, ale się denerwuje. - uśmiechnęła się ciepło niższa Brytyjka - Jak u ciebie i twojego męża?
- Narzeczonego. - poprawiła ją sympatycznie blondynka, a Mer mentalnie się spoliczkowała - Nic nowego, ale... - rozejrzała się, aby ponownie wrócić wzrokiem na swoją rozmówczynię - może masz ochotę na kawę?
Margaret uśmiechnęła się do znajomej i skinęła.
- Właśnie szłam do Pepper Mint, więc-
- Proszę, chodźmy gdzieś indziej. - Perrie nie ukrywała tego, iż nie chciała do końca dnia pojawiać się w pracy.
- W porządku. - zgodziła się Padolsky, rozglądając się dokoła - Może - jej wzrok napotkał szyld kawiarenki, po przeciwnej stronie ulicy - Rear Window? - wskazała głową w miejsce, gdzie patrzyła. Blondynka jej przytaknęła. Była bardzo zdesperowana, a świadomość, iż nie miała się komu wygadać coraz bardziej się u niej nasilała.
Dziewczyny przeszły przez ulicę i już po chwili znalazły się w lokalu, gdzie na samym początku, do ich nozdrzy dotarł zapach starych książek połączony z aromatem jaśminowej herbaty. W pomieszczeniu nie było za wielu gości; dwójka mężczyzn, czytających w kącie oraz pani w podeszłym wieku. Pomijając personel, praktycznie było pusto.
Margaret zajęła stolik przy oknie, zasłoniętym do połowy brązową roletą i zdjęła ze swoich ramion kurtkę, co także zrobiła blondynka. Obie zerknęły na kartę napoi, jakie proponowała kawiarnia. Gdy kelnerka przyszła przyjąć od nich zamówienie, Perrie wybrała Cappuccino, a Mer postawiła standardowo na herbatę malinową.
Edwards poczekała z rozpoczęciem rozmowy aż do momentu, kiedy rudowłosa kelnerka nie postawiła przed nimi gorących trunków. Dopiero wtedy, podniosła swój wzrok na brunetkę, która objęła dłońmi szaro-czerwony kubek. Jej szare tęczówki wyrażały spokój i, z jakiegoś powodu, Perrie nie mogła się jej go nadziwić. W końcu widziały się praktycznie tylko raz.
Niebieskooka nabrała powietrza do ust i uśmiechnęła się blado.
- Wiesz, że jesteś jedyną osobą, której to powiem? - zaczęła cicho blondynka, czym zwróciła całą uwagę swojej towarzyszki - Nawet Zayn o tym nie wie. Nie tak naprawdę.
Mer siedziała w milczeniu obserwując dziewczynę. Była dobrą słuchaczką. Zazwyczaj w liceum, to ona udzielała rad swoim koleżankom, a sama o takie nie prosiła. I to nie dlatego, iż nie potrzebowała pomocy; tylko dlatego, że bała się o cokolwiek zapytać. Taka już była.
- Nawet nie wiem od czego zacząć. - zaśmiała się nerwowo Perrie - Razem z moim narzeczonym nie mamy zbyt dużej ilości pieniędzy na normalne życie... No i doszedł jeszcze problem tego, że Zayn nie może mieć dzieci..
- Nawet nie wiem od czego zacząć. - zaśmiała się nerwowo Perrie - Razem z moim narzeczonym nie mamy zbyt dużej ilości pieniędzy na normalne życie... No i doszedł jeszcze problem tego, że Zayn nie może mieć dzieci..
Brunetka nadal milczała. Chciała dać szansę swojej rozmówczyni na to, aby ta dokończyła myśl. Nie oceniała jej; nie lubiła tego robić. W końcu nie szata zdobi człowieka.
- Na domiar złego, Niall, mój szef, dowiedział się o tym, że rozważam in-vitro i zaproponował, że to sfinansuje. - mruknęła blondynka - Przepraszam, że cię tym obarczam, ale naprawdę nie mam z kim na ten temat porozmawiać.
Recepcjonistka posłała dziewczynie jeden ze swoich najszczerszych uśmiechów. Chciała ją w ten sposób zapewnić, iż jej to wcale nie przeszkadza.
- A Zayn? - zapytała cicho Padolsky - Czy on, no wiesz, nie robi niczego, co mogłoby jakoś wpłynąć na jego, em, płodność?
- Badania, badania i jeszcze raz badania. Tylko tyle może robić. Na razie lekarze nie wiedzą, co było tego powodem. - odparła Perrie.
- Perrie, naprawdę nigdy nie byłam w takiej sytuacji i pierwszy raz w życiu nie wiem, co powiedzieć. - rzekła szczerze brunetka - Jednak jestem jednego pewna; twój narzeczony cię kocha i jeśli jest między wami coś specjalnego, a wiem, że tak, to nic nie jest w stanie was zniszczyć.
Blondynka przytaknęła.
- Wiem, ale oboje chcemy mieć dziecko. W końcu przyjdzie ten czas, kiedy moi, czy jego rodzice będą oczekiwali wnuka, a my nie będziemy mogli im go dać.
Przez krótką chwilę, obie milczały, upijając łyk swojego trunku.
- Długo staracie się już o dziecko? - zagadnęła brunetka.
Edwards skupiła swoją uwagę na jej słowach i w myślach zaczęła kalkulować, kiedy, mniej więcej podjęli taką decyzję.
- Jakoś z pięć miesięcy.
- Och - mruknęła Mer - Okej, to jeśli byłabym na twoim miejscu... - dziewczyna spojrzała w oczy blondynki, aby się upewnić, iż może mówić dalej - ... Spróbowałabym jeszcze jakiś czas to ciągnąć, zrobić konkretne badania, a jeśli to by nie poskutkowało, to przeniosłabym się do innej kliniki. Mam na myśli... Jest wiele placówek, które prowadzą takie badania, prawda?
- Tak, ale są cholernie drogie. - odpowiedziała Perrie - Nie musisz mi niczego doradzać, Mer. Doceniam to, że w ogóle zgodziłaś się mnie wysłuchać.
- Pezz, jesteś świetną dziewczyną. Dlaczego miałabym cię olać? - zapytała zaskoczona brunetka.
- Większość ludzi ma gdzieś problemy innych. A jak już słyszą o takiego typu kłopotach to kombinują jak się tylko da, aby uciec. - w głosie Edwards można było usłyszeć zawód. - Dziękuję ci.
- Dobra, ludzie są obojętni na krzywdę innych, bo sami się jej boją. - odparła Margaret, patrząc w swój kubek. Czuła na sobie intensywne, pytające spojrzenie blondynki. - Wiem to, ponieważ nikt mi nie pomógł, kiedy zaszłam w ciążę, osiem lat temu. Matka się na mnie wypięła, ojca praktycznie nie znam.. Byłam sama.
- Przykro mi. - burknęła Perrie - Ale poradziłaś sobie. Masz cudowną córeczkę i wspaniałego chłopaka.
Przez chwilę, Mer zastanawiała się, skąd Perrie mogła wiedzieć o tym, z kim się spotykała. Jednak potem uświadomiła sobie, że przecież każdy musiał to wiedzieć. W końcu Louis Tomlinson był na okładkach magazynów sportowych, bilboardach reklamujących sklepy odzieżowe, także sportowe. Już nie wspominając o telewizji, radiu, czy internecie.
- Tak, ale wiesz co było w tym wszystkim najpiękniejsze? - zapytała cicho Mer - Louis pokochał mnie pomimo tego, że miałam córkę, dziwną przeszłość. Nawet nie przeszkadzało mu aż tak to, że ojcem Louise jest jego najlepszy przyjaciel.
- Naprawdę cię kocha. - uśmiechnęła się blado blondynka - Szkoda, że nie poznałyśmy się wcześniej. Jesteś bardzo sympatyczna i potrafisz słuchać.
Na ustach Padolsky pojawił się promienny uśmiech.
- Dlatego proponuję, abyś wpadła ze swoim narzeczonym w piątek na kolację. I nie chcę słyszeć odmowy. Proszę?
- Skoro tak, to nie mogę odmówić. - uśmiechnęła się ciepło Perrie.
- Świetnie! Podaj mi swój numer, to dogadamy się, co do godziny. - Mer wyciągnęła swoją komórkę i dziewczyny wymieniły się numerami. Pod koniec ich spotkania, które upłynęło bardzo miło, Margaret spojrzała w oczy swojej koleżance - Uwierz mi, Niall cię zrozumie. Tylko z nim porozmawiaj.
To była kolejna sesja, na którą Eleanor szła całkowicie w innym humorze niż robiła to zazwyczaj. Odkąd rozmawiała z Margaret, a jej brat przyjął jej zeznania, poczuła jakby ciężar, jaki dźwigała, choć trochę zelżał. Mogła spokojnie spać; już nie miała koszmarów. Już nie była w rozsypce, bynajmniej nie w takiej jak przed paroma dniami, czy tygodniem. Czerpała radość nawet z oglądania telewizji albo słuchania muzyki; w większości przypadkach pomijała te smętne kawałki, by móc posłuchać tych weselszych. Coraz częściej się uśmiechała; był to szczery uśmiech. Zdarzały się nawet dni, kiedy wychodziła ze swojego pokoju, aby pomóc Margaret w przygotowaniu obiadu lub spędzić czas z Louise. Fakt, czasem czuła się zbędna w domu Padolsky i myślała już nawet o powrocie do swojego mieszkania, jednak nie była na to jeszcze gotowa. Mimo tego, iż jej samopoczucie się polepszało - nie potrafiła wrócić do pustego mieszkania, gdzie bałaby się dosłownie wszystkiego, a najbardziej tego, że Bennett mógłby ją znowu najść.
- Panno Calder? - usłyszała dość sympatyczny głos trzydziestoparoletniej psycholożki, siedzącej za drewnianym biurkiem. Na pierwszy rzut oka wyglądała na wredną, jednak Eleanor ją polubiła; nie odkryła w niej niczego nad przeciętnie, sympatycznego, ale darzyła ją szacunkiem - właśnie przez ten dystans, z jakim podchodziła do swoich pacjentów. Megan Grant była żoną lekarza, który się nią zajmował tamtego wieczoru. Może dlatego ta z pozoru wredna blondynka tak ją wspierała. - Znowu się zamyśliłaś. - stwierdziła z zarysem uśmiechu na ustach lekarka.
- Przepraszam - mruknęła Eleanor, a pod wpływem jej słów, spojrzenie pani psycholog złagodniało. Kobieta uniosła swoje brwi ku górze i wlepiła brązowe tęczówki w brunetkę.
- O czym myślałaś? - zainteresowała się.
Eleanor nie zaskoczyło to pytanie. Bardziej zainteresował ją sposób, w jaki Grant je wypowiedziała. Nigdy jeszcze nie czuła od jakiegokolwiek psychologa takiego prawdziwego odruchu opiekuńczego jak przed chwilą u Megan. Brunetka pokręciła ledwo widocznie głową na boki; sama już nie wiedziała, co myśleć o psycholożce.
- Zastanawiam się, czy nie jestem ciężarem dla Margaret i Louis'a. - odparła zgodnie z prawdą - Nie chcę im więcej zawadzać w domu. Zwłaszcza, że jestem byłą dziewczyną Lou i mam wrażenie, iż Margaret nie jest zbyt szczęśliwa, że tam mieszkam.
Megan skinęła głową, notując coś w zeszycie.
- Czy Margaret insynuuje ci w jakiś sposób, że jej się nie podoba twoja obecność?
Elanor przemyślała chwilę odpowiedź, którą ułożyła sobie w głowie. Czy Mer coś takiego robiła? Nie, to w Calder siedziało uczucie, iż powinna się przeprowadzić z powrotem do siebie; mimo strachu.
- Nie - szepnęła brunetka - sama chcę się wynieść z jej mieszkania.
Psycholog ponownie skinęła jej głową.
- Jesteś pewna, że poradzisz sobie sama? Człowiek, który cię zranił nadal jest na wolności i może w każdej chwili zapukać do twoich drzwi. - głos Megan był spokojny, a słowa odpowiednio dobrane.
- Przebywając u Margaret... - zaczęła dziewczyna - w pewnym sensie, narażam ją na niebezpieczeństwo, a przez ten czas, który u niej jestem, zdążyłam już ich polubić.
- Rozumiem, że zaakceptowałaś Magaret i jej rodzinę, ale nie powinnaś tego odbierać w taki sposób. Skoro nie powiedziała ci, abyś się wyprowadziła, to moim zdaniem powinnaś zostać. Przynajmniej dopóki nie zamkną Bennett'a.
Tym razem Eleanor nie potrafiła powstrzymać dreszczy, jakie przeszły przez jej ciało. Może faktycznie trochę wyolbrzymiała sprawę i była zbyt wrażliwa na to, co mówiono. Albo po prostu nadal się bała. Matka zawsze jej mówiła, że to nic złego się bać, co ojciec podważał, twierdząc, iż strach jest dla ludzi słabych. Eleanor pokręciła głową na boki; żaden z jej rodziców nie wiedział, co się jej stało.
- Może po kolei - ciszę między nimi przerwała starsza kobieta. Patrzyła na swoją pacjentkę z troską w oczach. - znajdź pracę, bo do butiku już nie wrócisz, prawda?
Ponownie pokręciła głową. Nie zamierzała więcej być w tamtym miejscu, choć tak naprawdę nie wydarzyło się tam nic złego. Poza tym, że pierwszy raz całowała się z Niall'em. Na to wspomnienie, kąciki jej ust powędrowały do góry.
- Poszukam pracy. - ostatecznie odparła brunetka - I przemyślę jeszcze tę przeprowadzkę. - dodała.
- W porządku. Chciałabyś jeszcze o czymś porozmawiać?
Eleanor przez ułamek sekundy się wahała, jednak nie odpowiedziała nic. Po raz kolejny, jej odpowiedzią było pokręcenie przecząco głową.
- W takim razie, do zobaczenia w przyszłym tygodniu. - kobieta wstała z fotela i obeszła biurko, aby stanąć z Calder i spojrzeć jej w oczy - Pamiętaj, że zawsze możesz do mnie dzwonić. O każdej porze dnia i nocy.
- Dziękuję, Megan. - uśmiechnęła się blado młodsza dziewczyna i uścisnęła dłoń blondyny. - Do widzenia.
Brunetka posłała jeszcze starszej kobiecie delikatny uśmiech, po czym zdjęła z wieszaka swój płaszcz i opuściła gabinet psycholog Grant. Spotkania były dla niej ważne i starała się ich nie opuszczać. Poza tym, widać było, iż jej pomagają. W końcu samej nie udałoby się jej pozbierać po takich przejściach. Mimo poprzednich sesji, które załatwiał jej szpital, nie czuła się lepiej; dopiero wtedy, gdy Louis znalazł profesor Megan Grant, coś się zmieniło. Eleanor nie wiedziała, skąd szatyn znał tę kobietę, jednak zanotowała sobie w pamięci, aby jakoś podziękować swojemu przyjacielowi. W końcu zrobił aż za dużo.
Sekretarka psycholożki, zaprosiła gestem dłoni, aby Calder do niej podeszła i podpisała parę papierów. Dziewczyna uśmiechnęła się słabo do starszej pani w idealnym koku na głowie i chwyciła długopis do ręki, aby złożyć swój podpis tam, gdzie zaszła taka potrzeba. Po tym jak starannie napisała swoje nazwisko w wyznaczonym miejscu, przyjrzała się dokładniej kartce, którą trzymała w dłoni. Widniały tam jej dane, ilość sesji w tygodniu, nazwisko jej psychologa oraz... przyjaciela. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w wydrukowane dane piłkarza, aby następnie przenieść swoje zdziwione spojrzenie na sekretarkę.
- Dlaczego tutaj jest napisane Louis Tomlinson? - zapytała się, a usta kobiety rozciągnęły się w promiennym uśmiechu. Założyła swoje okulary na nos i zerknęła na kartkę, którą pokazała jej Calder.
- Och, pan Tomlinson finansuje pani sesje. Uroczy chłopiec.
Eleanor nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. Zdawała sobie sprawę z tego, iż szpitalni psycholodzy brali pieniądze za spotkania, choć w większości przypadkach płacił im za to szpital, ale nie wiedziała, że Megan Grant jest aż taka droga.
- To znaczy, że płaci za moje spotkania z doktor Grant? - głos Eleanor zadrżał.
- Oczywiście, że tak. Ma wielkie serce. - sekretarka odłożyła swoje okulary do etui i spojrzała na brunetkę.
- To duża kwota - szepnęła jakby do siebie dziewczyna, wpatrując się w liczbę, jaką musiał płacić Louis za jej jedno spotkanie. 1500 funtów. Eleanor nigdy nie sądziła, że można tyle zapłacić za psychologa. - Dziękuję za informację. Do widzenia.
- Miłego dnia, panno Calder. - odwzajemniła uśmiech starsza kobieta.
Eleanor opuściła budynek. Zanim zdecydowała się, w którą stronę iść, wyjęła z torby swój telefon i wykręciła numer do swojego przyjaciela. Nie mogła pozwolić sobie na to, aby Louis płacił za jej spotkania z psychologiem, zwłaszcza, że nie były to małe pieniądze. Poza tym, już wiedziała, skąd u doktor Megan takie zainteresowanie jej stanem zdrowia. W końcu płacono jej za to, aby się nią opiekowała.
Rozejrzała się wokół siebie. Wyczekiwała samochodu Niall'a, ponieważ chłopak obiecał, iż po nią przyjedzie.
- Hej, tu Louis. Niestety nie mogę teraz odebrać, więc zostaw wiadomość, jeśli to ważne. - usłyszała głos piłkarza, jednak szybko zrozumiała, iż była to tylko automatyzcna sekretrka.
- Cześć, tu Eleanor. - zaczęła powoli brunetka - Zadzwoń do mnie. To ważne. - podkreśliła ostatnie zdanie, po czym się rozłączyła. W tym samym momencie jej oczom ukazał się blondyn, idący w jej stronę.
- Długo czekasz? - przytulił ją do siebie Horan, a następnie spojrzał w piwne tęczówki dziewczyny, która wzruszyła ramionami.
- Kilka minut - odparła głosem bez emocji.
Irlandczyk uśmiechnął się.
- Przepraszam, ale miałem problemy z zamknięciem Pepper Mint. - mruknął - Drobna sprzeczka z Perrie i w ogóle.
- Mam nadzieję, że wszystko się wyjaśni. - odpowiedziała brunetka.
- Yeah, ja też. - westchnął - A teraz jedziemy do mnie. - na te słowa Eleanor uniosła swoje brwi ku górze - Moja mama nalegała, abym cię zaprosił na obiad.
- To nie zabrzmiało jak zaproszenie. - zauważyła Calder, dotrzymując kroku blondynowi, kierując się do samochodu chłopaka.
- Gdybym cię zaprosił, to byś odmówiła.
Eleanor uśmiechnęła się delikatnie. Zawsze, kiedy była w towarzystwie Niall'a, czuła się jakby całe zło świata zniknęło, choćby na kilka minut.
- Nie chcę się narzucać. - mruknęła dziewczyna, siadając na miejsce pasażera, do samochodu Horan'a.
- Nie żartuj - chłopak zapiął pasy - Moja mama nie jest taka zła.
Calder przytaknęła głową, jednak nie była aż taka przekonana, co do odwiedzin pani Horan. Jak miałaby się przedstawić przed rodzicielką swojego przyjaciela? Jako dziewczyna, która się z nim raz całowała? Ofiara gwałtu? Żałosna kretynka, która nieumyślnie wykorzystuje przyjaźń wspaniałych ludzi?
- Właśnie - przypomniała sobie Eleanor - wiedziałeś o tym, że Louis płaci za moje spotkania z doktor Grant?
Dziewczyna obserwowała twarz swojego towarzysza. Z początku zerknął na nią, krótko, bo musiał patrzeć na drogę, jednak i tak widziała, iż był zaskoczony jej pytaniem.
- Wiedziałeś. - stwierdziła Eleanor, z wyrzutem.
- El, to dla twojego dobra. - wytłumaczył.
- Okej, rozumiem! Ale to zbyt dużo. - mruknęła - Mogłeś mi powiedzieć.
Niall spojrzał na brunetkę.
- Przepraszam. Louis nie chciał, żebyś wiedziała... nie ja.
- Dlaczego? - dopytywała się Calder, choć wiedziała, iż pyta się niewłaściwej osoby.
Chłopak wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Porozmawiaj z nim. - poradził jej blondyn.
Brunetka przyjęła jego odpowiedź westchnieniem. Nie chciała się kłócić, więc postanowiła załagodzić sytuację.
- Przepraszam, Niall. Pogadam z nim. - posłała mu cień uśmiechu, co Irlandczyk odwzajemnił.
Calder musiała w końcu coś ze sobą zrobić, i na pewno podjęła już jedną decyzję. Może działa zbyt pochopnie i nie przemyślała tego, ale nie mogła tego dalej ciągnąć.
To była kolejna sesja, na którą Eleanor szła całkowicie w innym humorze niż robiła to zazwyczaj. Odkąd rozmawiała z Margaret, a jej brat przyjął jej zeznania, poczuła jakby ciężar, jaki dźwigała, choć trochę zelżał. Mogła spokojnie spać; już nie miała koszmarów. Już nie była w rozsypce, bynajmniej nie w takiej jak przed paroma dniami, czy tygodniem. Czerpała radość nawet z oglądania telewizji albo słuchania muzyki; w większości przypadkach pomijała te smętne kawałki, by móc posłuchać tych weselszych. Coraz częściej się uśmiechała; był to szczery uśmiech. Zdarzały się nawet dni, kiedy wychodziła ze swojego pokoju, aby pomóc Margaret w przygotowaniu obiadu lub spędzić czas z Louise. Fakt, czasem czuła się zbędna w domu Padolsky i myślała już nawet o powrocie do swojego mieszkania, jednak nie była na to jeszcze gotowa. Mimo tego, iż jej samopoczucie się polepszało - nie potrafiła wrócić do pustego mieszkania, gdzie bałaby się dosłownie wszystkiego, a najbardziej tego, że Bennett mógłby ją znowu najść.
- Panno Calder? - usłyszała dość sympatyczny głos trzydziestoparoletniej psycholożki, siedzącej za drewnianym biurkiem. Na pierwszy rzut oka wyglądała na wredną, jednak Eleanor ją polubiła; nie odkryła w niej niczego nad przeciętnie, sympatycznego, ale darzyła ją szacunkiem - właśnie przez ten dystans, z jakim podchodziła do swoich pacjentów. Megan Grant była żoną lekarza, który się nią zajmował tamtego wieczoru. Może dlatego ta z pozoru wredna blondynka tak ją wspierała. - Znowu się zamyśliłaś. - stwierdziła z zarysem uśmiechu na ustach lekarka.
- Przepraszam - mruknęła Eleanor, a pod wpływem jej słów, spojrzenie pani psycholog złagodniało. Kobieta uniosła swoje brwi ku górze i wlepiła brązowe tęczówki w brunetkę.
- O czym myślałaś? - zainteresowała się.
Eleanor nie zaskoczyło to pytanie. Bardziej zainteresował ją sposób, w jaki Grant je wypowiedziała. Nigdy jeszcze nie czuła od jakiegokolwiek psychologa takiego prawdziwego odruchu opiekuńczego jak przed chwilą u Megan. Brunetka pokręciła ledwo widocznie głową na boki; sama już nie wiedziała, co myśleć o psycholożce.
- Zastanawiam się, czy nie jestem ciężarem dla Margaret i Louis'a. - odparła zgodnie z prawdą - Nie chcę im więcej zawadzać w domu. Zwłaszcza, że jestem byłą dziewczyną Lou i mam wrażenie, iż Margaret nie jest zbyt szczęśliwa, że tam mieszkam.
Megan skinęła głową, notując coś w zeszycie.
- Czy Margaret insynuuje ci w jakiś sposób, że jej się nie podoba twoja obecność?
Elanor przemyślała chwilę odpowiedź, którą ułożyła sobie w głowie. Czy Mer coś takiego robiła? Nie, to w Calder siedziało uczucie, iż powinna się przeprowadzić z powrotem do siebie; mimo strachu.
- Nie - szepnęła brunetka - sama chcę się wynieść z jej mieszkania.
Psycholog ponownie skinęła jej głową.
- Jesteś pewna, że poradzisz sobie sama? Człowiek, który cię zranił nadal jest na wolności i może w każdej chwili zapukać do twoich drzwi. - głos Megan był spokojny, a słowa odpowiednio dobrane.
- Przebywając u Margaret... - zaczęła dziewczyna - w pewnym sensie, narażam ją na niebezpieczeństwo, a przez ten czas, który u niej jestem, zdążyłam już ich polubić.
- Rozumiem, że zaakceptowałaś Magaret i jej rodzinę, ale nie powinnaś tego odbierać w taki sposób. Skoro nie powiedziała ci, abyś się wyprowadziła, to moim zdaniem powinnaś zostać. Przynajmniej dopóki nie zamkną Bennett'a.
Tym razem Eleanor nie potrafiła powstrzymać dreszczy, jakie przeszły przez jej ciało. Może faktycznie trochę wyolbrzymiała sprawę i była zbyt wrażliwa na to, co mówiono. Albo po prostu nadal się bała. Matka zawsze jej mówiła, że to nic złego się bać, co ojciec podważał, twierdząc, iż strach jest dla ludzi słabych. Eleanor pokręciła głową na boki; żaden z jej rodziców nie wiedział, co się jej stało.
- Może po kolei - ciszę między nimi przerwała starsza kobieta. Patrzyła na swoją pacjentkę z troską w oczach. - znajdź pracę, bo do butiku już nie wrócisz, prawda?
Ponownie pokręciła głową. Nie zamierzała więcej być w tamtym miejscu, choć tak naprawdę nie wydarzyło się tam nic złego. Poza tym, że pierwszy raz całowała się z Niall'em. Na to wspomnienie, kąciki jej ust powędrowały do góry.
- Poszukam pracy. - ostatecznie odparła brunetka - I przemyślę jeszcze tę przeprowadzkę. - dodała.
- W porządku. Chciałabyś jeszcze o czymś porozmawiać?
Eleanor przez ułamek sekundy się wahała, jednak nie odpowiedziała nic. Po raz kolejny, jej odpowiedzią było pokręcenie przecząco głową.
- W takim razie, do zobaczenia w przyszłym tygodniu. - kobieta wstała z fotela i obeszła biurko, aby stanąć z Calder i spojrzeć jej w oczy - Pamiętaj, że zawsze możesz do mnie dzwonić. O każdej porze dnia i nocy.
- Dziękuję, Megan. - uśmiechnęła się blado młodsza dziewczyna i uścisnęła dłoń blondyny. - Do widzenia.
Brunetka posłała jeszcze starszej kobiecie delikatny uśmiech, po czym zdjęła z wieszaka swój płaszcz i opuściła gabinet psycholog Grant. Spotkania były dla niej ważne i starała się ich nie opuszczać. Poza tym, widać było, iż jej pomagają. W końcu samej nie udałoby się jej pozbierać po takich przejściach. Mimo poprzednich sesji, które załatwiał jej szpital, nie czuła się lepiej; dopiero wtedy, gdy Louis znalazł profesor Megan Grant, coś się zmieniło. Eleanor nie wiedziała, skąd szatyn znał tę kobietę, jednak zanotowała sobie w pamięci, aby jakoś podziękować swojemu przyjacielowi. W końcu zrobił aż za dużo.
Sekretarka psycholożki, zaprosiła gestem dłoni, aby Calder do niej podeszła i podpisała parę papierów. Dziewczyna uśmiechnęła się słabo do starszej pani w idealnym koku na głowie i chwyciła długopis do ręki, aby złożyć swój podpis tam, gdzie zaszła taka potrzeba. Po tym jak starannie napisała swoje nazwisko w wyznaczonym miejscu, przyjrzała się dokładniej kartce, którą trzymała w dłoni. Widniały tam jej dane, ilość sesji w tygodniu, nazwisko jej psychologa oraz... przyjaciela. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w wydrukowane dane piłkarza, aby następnie przenieść swoje zdziwione spojrzenie na sekretarkę.
- Dlaczego tutaj jest napisane Louis Tomlinson? - zapytała się, a usta kobiety rozciągnęły się w promiennym uśmiechu. Założyła swoje okulary na nos i zerknęła na kartkę, którą pokazała jej Calder.
- Och, pan Tomlinson finansuje pani sesje. Uroczy chłopiec.
Eleanor nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. Zdawała sobie sprawę z tego, iż szpitalni psycholodzy brali pieniądze za spotkania, choć w większości przypadkach płacił im za to szpital, ale nie wiedziała, że Megan Grant jest aż taka droga.
- To znaczy, że płaci za moje spotkania z doktor Grant? - głos Eleanor zadrżał.
- Oczywiście, że tak. Ma wielkie serce. - sekretarka odłożyła swoje okulary do etui i spojrzała na brunetkę.
- To duża kwota - szepnęła jakby do siebie dziewczyna, wpatrując się w liczbę, jaką musiał płacić Louis za jej jedno spotkanie. 1500 funtów. Eleanor nigdy nie sądziła, że można tyle zapłacić za psychologa. - Dziękuję za informację. Do widzenia.
- Miłego dnia, panno Calder. - odwzajemniła uśmiech starsza kobieta.
Eleanor opuściła budynek. Zanim zdecydowała się, w którą stronę iść, wyjęła z torby swój telefon i wykręciła numer do swojego przyjaciela. Nie mogła pozwolić sobie na to, aby Louis płacił za jej spotkania z psychologiem, zwłaszcza, że nie były to małe pieniądze. Poza tym, już wiedziała, skąd u doktor Megan takie zainteresowanie jej stanem zdrowia. W końcu płacono jej za to, aby się nią opiekowała.
Rozejrzała się wokół siebie. Wyczekiwała samochodu Niall'a, ponieważ chłopak obiecał, iż po nią przyjedzie.
- Hej, tu Louis. Niestety nie mogę teraz odebrać, więc zostaw wiadomość, jeśli to ważne. - usłyszała głos piłkarza, jednak szybko zrozumiała, iż była to tylko automatyzcna sekretrka.
- Cześć, tu Eleanor. - zaczęła powoli brunetka - Zadzwoń do mnie. To ważne. - podkreśliła ostatnie zdanie, po czym się rozłączyła. W tym samym momencie jej oczom ukazał się blondyn, idący w jej stronę.
- Długo czekasz? - przytulił ją do siebie Horan, a następnie spojrzał w piwne tęczówki dziewczyny, która wzruszyła ramionami.
- Kilka minut - odparła głosem bez emocji.
Irlandczyk uśmiechnął się.
- Przepraszam, ale miałem problemy z zamknięciem Pepper Mint. - mruknął - Drobna sprzeczka z Perrie i w ogóle.
- Mam nadzieję, że wszystko się wyjaśni. - odpowiedziała brunetka.
- Yeah, ja też. - westchnął - A teraz jedziemy do mnie. - na te słowa Eleanor uniosła swoje brwi ku górze - Moja mama nalegała, abym cię zaprosił na obiad.
- To nie zabrzmiało jak zaproszenie. - zauważyła Calder, dotrzymując kroku blondynowi, kierując się do samochodu chłopaka.
- Gdybym cię zaprosił, to byś odmówiła.
Eleanor uśmiechnęła się delikatnie. Zawsze, kiedy była w towarzystwie Niall'a, czuła się jakby całe zło świata zniknęło, choćby na kilka minut.
- Nie chcę się narzucać. - mruknęła dziewczyna, siadając na miejsce pasażera, do samochodu Horan'a.
- Nie żartuj - chłopak zapiął pasy - Moja mama nie jest taka zła.
Calder przytaknęła głową, jednak nie była aż taka przekonana, co do odwiedzin pani Horan. Jak miałaby się przedstawić przed rodzicielką swojego przyjaciela? Jako dziewczyna, która się z nim raz całowała? Ofiara gwałtu? Żałosna kretynka, która nieumyślnie wykorzystuje przyjaźń wspaniałych ludzi?
- Właśnie - przypomniała sobie Eleanor - wiedziałeś o tym, że Louis płaci za moje spotkania z doktor Grant?
Dziewczyna obserwowała twarz swojego towarzysza. Z początku zerknął na nią, krótko, bo musiał patrzeć na drogę, jednak i tak widziała, iż był zaskoczony jej pytaniem.
- Wiedziałeś. - stwierdziła Eleanor, z wyrzutem.
- El, to dla twojego dobra. - wytłumaczył.
- Okej, rozumiem! Ale to zbyt dużo. - mruknęła - Mogłeś mi powiedzieć.
Niall spojrzał na brunetkę.
- Przepraszam. Louis nie chciał, żebyś wiedziała... nie ja.
- Dlaczego? - dopytywała się Calder, choć wiedziała, iż pyta się niewłaściwej osoby.
Chłopak wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Porozmawiaj z nim. - poradził jej blondyn.
Brunetka przyjęła jego odpowiedź westchnieniem. Nie chciała się kłócić, więc postanowiła załagodzić sytuację.
- Przepraszam, Niall. Pogadam z nim. - posłała mu cień uśmiechu, co Irlandczyk odwzajemnił.
Calder musiała w końcu coś ze sobą zrobić, i na pewno podjęła już jedną decyzję. Może działa zbyt pochopnie i nie przemyślała tego, ale nie mogła tego dalej ciągnąć.