sobota, 13 września 2014

Epilog

6 lat później
Zakończeniu zazwyczaj towarzyszy dobry humor, szczęście bohaterów, czy też wieczna miłość. Jednak czasami są pewne wyjątki. Jak na przykład Niall Horan. Zdobył serce Eleanor, byli razem półtora roku, a później... Później w życiu tego ułożonego Irlandczyka pojawił się ktoś inny, ktoś, kto rozświetlał jego dzień bardziej niż uśmiech Calder. Ktoś, komu zależało na jego sercu bardziej niż na jego pieniądzach. Tym kimś była nowa znajoma Perrie - Cheryl, która pracowała w amerykańskim wydaniu Pepper Mint. 
Niall poznał ją, kiedy pierwszy raz poleciał do Los Angeles, by otworzyć swoją kawiarnię. Nie od razu poczuł "to coś". Dopiero po dłuższych, częstszych rozmowach z brunetką odkrył, iż mają ze sobą wiele wspólnego. Najpierw bzauroczenie, potem miłość i nic nie było w stanie go powstrzymać. 
Ich związek trwa już cztery lata, a od roku są zaręczeni; od dwóch miesięcy planują ślub.
Co sie stalo z Eleanor? Wróciła do swojego rodzinnego miasta, gdzie spotkała swojego kolegę ze szkoły, który zaoferował jej pracę w swojej firmie, mieszczącej się w stolicy. Po dwóch tygodniach odpoczynku w Doncaster, Calder wróciła do Londynu i zaczęła karierę asystentki szefa dużej korporacji. Z Niallem starała się utrzymywać przyjacielskie relacje, jednak nie przychodziło jej to łatwo. Znowu musiała się odkochać, więc postanowiła, iż w najbliższym czasie będzie omijać facetów szerokim łukiem.
Kontakt utrzymywała tylko z Tomlinsonami i Perrie; czasami spotykała się z Harrym i jego dziewczyną, ale bardzo rzadko. Podobało się jej tak jak było.
Ku zaskoczeniu wszystkim jego znajomym, Harry był z Blair od wielu lat i nie planował na razie z nią ślubu. Oboje stwierdzili, że życie "na kocią" łapę im odpowiada, gdyż nie mają większych problemów. Czasami zdarzają im sie kłótnie, dzięki którym Styles ląduje w salonie Louisa i Mer, przesypiając noc, jednak tak szybko jak Blair się obraża, tak szybko godzi ze swoim chłopakiem. I mimo upływu lat - nic sie nie zmieniło. Poza... Przygarnięciem przez parę psa. Karmelowy labrador, Theodor, zastępował im, na razie nieplanowane, dziecko.
Harry nadal utrzymywał kontakt ze swoją córką. Czternastoletnia Louise może nie spotykała się z nim codziennie, ale kochała go i starała znajdować czas między treningami a szkołą, byle tylko porozmawiać z ojcem.
Ciekawi was, co działo się z rodziną Payne?
Otóż, Liam nadal jest szefem swoich linii hotelów, jednak z takim wyjątkiem, iż mieszkają na obrzeżach Londynu, będąc jednocześnie sąsiadami Tomlinsonów. Sześcioletnia Ivy, dziewczynka o brązowych oczkach i falowanych włosach oraz wiecznie opalonej skórze chodzi do szkoły, zadziwiając swoich rodziców z dnia na dzień coraz bardziej. 
Po urlopie, Danielle wróciła do pracy nauczycielki w gimnazjum. 
Trzy lata temu, Payne'owie doczekali się drugiej córki, którą nazwali Grace. Dziecko było czystym odzwierciedleniem Liama, w przeciwieństwie do Ivy.
Relacje Mer i jej matki nieco się poprawiły, ale tylko i wyłącznie ze względu na ślub Padolsky z Tomlinsonem i faktem, iż Jay z Anne były teraz teściowymi. Może nie były one typowe dla matki-córki, jednak nie takie jak przed paroma laty, gdy Anne wręcz gardziła swoim dzieckiem. Warto dodać, iż Robert także się do tego przyczynił, ponieważ porozmawiał i wyrzucił swojej rodzicielce, że jest niesprawiedliwa, oceniając swoją córkę w ten sposób. Padolsky zastanowiła się nad swoim zachowaniem i ze skruchą przeprosiła Margaret. Brunetka, na samym początku, przez kilka miesięcy utrzymywała dystans, jednak z każdym kolejnym dniem, starała się wybaczyć swojej mamie.
Teraz, po tylu latach, rozmawiały ze sobą, ale nadal w sercu Mer utrzymywały się te złe chwile związane z Doncaster, także udawała tylko, że jest jej wszystko jedno, a w rzeczywistości nie była w stanie zapomnieć o tym, co się stało.
Louis był jej jedynym oparciem, jedyną osobą, która potrafiła wywołać na jej ustach cudowny, szczery uśmiech. Podobnie jak Louise oraz Dylan, młodszy brat dziewczynki, który właśnie teraz obchodził swoje szóste urodziny.
Chłopiec o karmelowych włosach i szarych oczach z cudownym uśmiechem stał przed tortem i wpatrywał się w sześć świeczek. Myślał nad życzeniem. Czego mógł sobie życzyć? Pragnął być odważnym chłopcem podobnym do strażaków, tak, chciał być strażakiem. 
- Zdmuchnij świeczki! - wyszczerzyła się chrzestna małego Tomlinsona, robiąc mu zdjęcie.
Perrie wcale się nie zmieniła, nadal była bezpośrednią menadżerką Pepper Mint, żoną Zayna Malika i.. I matką dla Jason'a Javaad'a Malika.
Trzy lata temu, blondynka dowiedziała się, iż jest w ciąży. Lekarze określali to jako cud, ponieważ szanse były naprawdę małe, ale udało się i możecie sobie tylko wyobrazić ich radość z posiadania potomka. Jason był absolutnym odzwierciedleniem swojego taty, z wyjątkiem noska, który odziedziczył po swojej mamie. Oczywiście ta ciąża nie należała do najłatwiejszych dla Perrie, dlatego że w połowie powiedziano jej, że dziecko urodzi się z wadą serca. Chłopiec przeszedł badania i wykazało to, iż potrzebuje operacji, jednak w wieku ośmiu, dziewięciu lat, nic zagrażającemu życiu.
Zayn pękał z dumy, kiedy widział swojego syna bawiącego się z Nelly, brytyjskim kotem Louise.
- Lou, przyniesiesz talerzyki z kuchni? - Mer spojrzała w stronę swojego męża, a ten skinął jej głową i podążył przez długi przedpokój.
Przestał trenować, zajął się nauczaniem. Może to zabrzmi dziwnie, ale cztery lata temu, zdecydował się na kursy psychologii przyspieszonej, na której uczył się, w jaki sposób radzić sobie z dziećmi. Było mu to potrzebne do otwarcia własnego klubu piłkarskiego, którego był szefem jak i trenerem, a w którym, w damskiej drużynie, trenowała Louise.
Louise i Ethan nadal się przyjaźnili, w zasadzie to byli najlepszymi przyjaciółmi, którzy praktycznie nie odstępowali się na krok. Czasami Niall docinał swojemu bratu, że zakochał się w brunetce, jednak ten w odpowiedzi tylko się rumienił i uderzał blondyna w ramię. Jak było naprawdę?
Tomlinson wyjął z szafki właściwą ilość naczyń, a następnie wrócił z nimi do salonu; ich wspólnego salonu, w ich nowym domu. Mieszkał wraz ze swoją żoną, Dylanem oraz Louise na obrzeżach Londynu, w cichej okolicy, gdzie ich sąsiadami było małżeństwo Payne'ów. Co szło za tym, iż sześcioletni Dylan i Ivy spędzali ze sobą bardzo dużo czasu, grając w ogrodzie któregoś z domów.
Mer, widząc jak jej Louis wchodzi do pomieszczenia, wstała z krzesła i podeszła do niego, biorąc od niego kilka talerzyków i rozstawiając je przed gośćmi, a w jej ślady poszedł szatyn. Następnie Robert, jako chrzestny Dylana, pokroił z pomocą solenizanta tort i rozdał każdemu z obecnych, włączając w to swoją dziewczynę, Hanne Walker.
Jednym słowem, wszyscy zapomnieli już o kiepskim epizodzie z Bennettem w roli głównej. Harry z uśmiechem przytulał do siebie Blair, Perrie robiła zdjęcia każdemu, choć jej największym zainteresowaniem okazał się Jason, Ivy i Dylan oraz Grace. Louise z Ethanem grali na swoich telefonach, siedząc na sofie, Zayn rozmawiał z Danielle i Niallem. Jego dziewczyny nie było, ponieważ miała ważny egzamin na swojej uczelni w Los Angeles. Wspomniałam już, iż Horan planuje przeprowadzkę do słonecznego Kalifornii?
Brakowało jeszcze tylko Eleanor, która była w delegacji.
Natomiast w przyszłym tygodniu, rodzina Tomlinsonów miała  jechać do Doncaster, do rodziców Louisa i przy okazji wpaść się przywitać do mamy Mer.
Wszystko zmierzało ku dobremu.
Sama Margaret kilka miesięcy temu zrezygnowała z posady recepcjonistki, by móc przyjąć pracę w agencji reklamowej jako asystentka głównego marketingowca, gdyż skończyła odpowiednie kursy.
Brunetka poczuła ramiona przyciągające ją do siebie, więc uśmiechnęła się, dotykając dłoni swojego męża. Chłopak nachylił się nad dziewczyną i cmoknął ją w policzek.
- Mamy wspaniałego syna. - szepnął Louis, wskazując kiwnięciem na Dylana, zatapiającego rączki w kawałku ciasta.
- O tak. - zachichotała Mer.
- Chodźcie do rodzinnego zdjęcia! - powiedziała głośno Danielle, zabierając aparat od Perrie - Chrzestni, rodzice i ty też Louise, nie wymigasz się kochana! Ustawcie się przy Dylanie.
Margaret jęknęła w duchu, jednak zaczęła iść w stronę swojego synka, ciągnąc za sobą Louisa. Szatyn objął ją w talii, a obok nich stanęła Lulu uśmiechając się ciepło w stronę obiektywu.
Szczęśliwa rodzina.
Właśnie w ten sposób, Mer chciała spędzić resztę życia. Będąc kochaną i kochać.


Doczekałyśmy się  końca Another Time, another life. Jest mi cholernie smutno, jednak nie będę się rozklejać ani jakoś szczególnie rozpisywać. Epilog napisany tak średnio ciekawie, ale nie było, czego więcej pisać.  Wszystko ułożyło się idealnie, dla niektórych.
Dziękuję za to, że byłyście, poświęcałyście czas temu opowiadaniu i komentowałyście, to naprawdę wiele dla mnie znaczy, bo rozpoczynając pisać ATAL, nie sądziłam, iż komukolwiek się ono spodoba.
Zapraszam was na mój najnowszy projekt: Sweet Despair, który piszę tylko na wattpadzie, ponieważ jest mi to na rękę, gdyż rozdział mogę napisać bez włączania laptopa.
Mam nadzieję, że miło spędziłyście ze mną okres tego roku. Kocham was i życzę wszystkiego, co najlepsze.
Wasza Olka (: xx

sobota, 6 września 2014

Rozdział Czterdziesty Dziewiąty

wygląda to jak wygląda, bo pisałam w wattpadzie.



Londyn, 2014
Bezchmurne niebo i grzejące wiosennie promienie słoneczne - właśnie tego potrzebowała najbardziej Perrie. Gdy wstała z łóżka doskonale wiedziała, jaki był dzień; jej ślub z najwspanialszym mężczyzną na świecie. W życiu by nie pomyślała, iż dożyje momentu, w którym założy białą suknię i powie przed ołtarzem osobie, którą kocha, że chce spędzić z nią, oficjalnie, wieczność. A cztery miesiące później, opuści na zawsze granice Anglii, by móc zamieszkać w Ameryce.
Ktoś mógłby powiedzieć, iż Edwards zbyt się poświęca, jednak na tym polegało uczucie, jakie żywiła do Zayn'a; chciała, aby spełniał swoje marzenia, a perspektywa wyjechania do Los Angeles była bardzo, ale to bardzo dla niej kusząca. Już nie chodziło o to, że mieli rozpocząć nowy rozdział; on jako nauczyciel języka angielskiego w liceum, a ona jako menadżerka Pepper Mint. Nie oszukujmy się, Perrie powoli się już nudził wiecznie pochmurny Londyn; pragnęła poczuć jak to jest mieszkać w miejscu, gdzie zazwyczaj jest ciepło i nie ma tych dużych, irytujących, czerwonych autobusów.
- To już dzisiaj, jeju, ale szybko minęło. - usłyszała radosny głos jednej ze swoich przyjaciółek; Margaret stanęła obok niej przed wielkim lustrem i posłała jej jednej z tych ciepłych uśmiechów. - Aw, jak ty ślicznie wyglądasz. - jęknęła wpatrując się w blondynkę.
Suknie ślubne zazwyczaj były przerobione; wielkie, zwracające na siebie uwagę, jednak nie ta, w którą ubrana była panna młoda. Prosta, skromna, sięgająca do ziemi z rękawami do łokci. Nic nadzwyczajnego. Włosy spięte w koka, a kosmyki wyciągnięte z niego i opuszczone po bokach doskonale podkreślały jej kości policzkowe.
Perrie skinęła jej delikatnie głową i westchnęła.
- Nie jestem do tego przekonana... - mruknęła pod nosem przyszła pani Malik, a Mer uniosła brew ku górze, czekając aż dziewczyna wytłumaczy jej to, co miała na myśli. - Boję się. Cholera, jak ja bardzo się denerwuję! Mer, ja nie-
- Nie mów tak. - weszła jej w słowo brunetka - To twój dzień. Kochasz Zayn'a, a on ciebie. Wasze życie dopiero się zaczyna. W tym momencie powinnaś być szczęśliwa, mając przy sobie takiego chłopaka.
Głos recepcjonistki, z każdym kolejnym słowem, uspokajał odrobinkę Edwards, która odwróciła się w stronę swojej towarzyszki.
- Z resztą, to normalne, że się stresujesz. Każdy by się stresował tym, iż musisz stać przed tyloma ludźmi i do tego jeszcze... Oh, nie pomagam ci w tym momencie, prawda?
Perrie zaśmiała się nerwowo.
- Odrobinkę. - pokiwała głową.
Sekundę później do pokoju weszła Eleanor oraz Danielle, która także została zaproszona na ślub. Calder ubrana była w szarą sukienkę z białymi kołnierzykami, a jej włosy były związane w warkocza, natomiast Payne założyła granatową, sięgającą jej przed kolana kreację z odsłoniętymi plecami, zazwyczaj kręcone włosy miała tym razem wyprostowane, z wyjątkiem grzywki zaczesanej na bok.
Obie podeszły do panny młodej i Mer, uśmiechając się do siebie po najprawdopodobniej miłej pogawędce.
- Tak więc, obeszłyśmy cały hotel i wyszło na to, że chłopcy są piętro niżej. - powiedziała od razu Danielle, podziwiając wygląd blondynki.
- Nie mogłyście do nich po prostu zadzwonić? - zdziwiła się Edwards.
- Wtedy nie byłoby tej zabawy. - wywróciła wesoło oczami Eleanor, a Margaret zachichotała, jednak słysząc kolejne słowa brunetki, spoważniała - Okay, wszystko masz?
Perrie uniosła brwi ku górze, nie rozumiejąc, o czym mówi.
- Coś pożyczonego, niebieskiego, używanego, nowego... - wzruszyła ramionami Danielle jakby mówiła o najnormalniejszej rzeczy na świecie.
- Grosik na szczęście! - wtrąciła się Waliyha, która właśnie weszła do pokoju.
- Ma rację. - zgodziła się z nią Payne, zakładając ręce na piersi - Więc? - spojrzała na pannę młodą.
Edwards pokręciła tylko głową.
- Na szczęście masz nas. - wyszczerzyła się Eleanor, wyjmując z torebki niebieską podwiązkę i podając ją dziewczynie - Należała do mamy Niall'a. Powiedziała, że musisz ją mieć.
Blondynka  posłała jej ciepły uśmiech, po czym założyła podwiązkę na nogę.
- Coś używanego... - Margaret pojawiła się przy przyjaciółce, zdejmując swoją srebrną bransoletkę. Następnie chwyciła jej nadgarstek i zapięła.
- Pożyczonego - zauważyła Danielle i wpięła w koka blondynki srebrną wsuwkę z niewielkim kwiatem na końcu.
Tym razem podeszła do niej siostra Zayn'a i wręczyła czerwone pudełeczko.
- Coś nowego. - wyszczerzyła się siedemnastolatka.
Perrie otworzyła prezencik, a jej oczom ukazały się kolczyki-perełki.
- Aw, dziękuję wam. - do oczu napłynęły jej łzy, co natychmiast zauważyły towarzyszące jej dziewczyny.
- Nie płacz - odezwała się Payne, pocierając jej ramię - kochanie, to będzie najpiękniejszy dzień w twoim życiu, nie możesz płakać.
Blondynka pociągnęła nosem.
- To łzy szczęścia. - uśmiechnęła się delikatnie. - W życiu bym nie powiedziała, że wyjdę za mąż i będę mieć tak wspaniałe przyjaciółki i-i-
Po pokoju rozeszło się ciche 'aw', a następnie Danielle uścisnęła blondynkę, uspokając ją.
*
Powiedzenie sobie „tak” przed ołtarzem było czymś, co dla Margaret potwierdzało prawdziwą miłość. Przez ostatnie kilka dni i przez jej myśli przechodziły wizje, kiedy to właśnie ona stoi tam, na miejscu Perrie i wyznaje nieśmiertelną miłość. Co było w tym najpiękniejsze? Zamiast Zayn'a stał tam Louis; ubrany w swój idealny, granatowy garnitur i uśmiechający się do idącej ku niemu brunetce w sukni ślubnej.
- Mer - z zamyślenia wyrwał ją głos Tomlinson'a. Przeniosła na niego swój wzrok i zmarszczyła delikatnie brwi - Zatańczysz?
Usta wykrzywiły się jej w uśmiechu.
- Ty widzisz jak ja wyglądam? - pokazała na siebie, przede wszystkim podkreślając swój brzuch - Jak hipopotam.
Louis pochylił się w jej stronę, jednocześnie kładąc rękę na jej  kolanie.
- Wyglądasz pięknie. - szepnął jej do ucha.
- Nie powinieneś więcej pić, gadasz bzdury.
- Daj spokój - uśmiechnął się, muskając jej skórę na szyi - Nie daj się prosić.
Brunetka westchnęła. Następnym, co poczuła to dłoń szatyna zaciśnięta na jej nadgarstku, który ciągnął ją na środek hotelowej sali; nie była ona wielka, ponieważ para młoda nie zaprosiła wielu znajomych; tylko tych bliskich.
- Mer?
Brunetka uniosła głowę ku górze, by moc ujrzeć jasnoniebieskie tęczówki swojego partnera, upatrujące sie w nią z widoczną fascynacją.
- Mhm?
Dłonie szatyna spoczęły na jej biodrach, a swoje położyła na jego ramionach. Ruszali sie powoli, wraz z kilkoma innymi parami w rytm muzyki, granej przez zespół.stojący na scenie.
- Pamiętasz jak mi powiedziałaś, że Louise jest twoją córką? - Zapytał bełkotliwym tonem.
Margaret uniosła brwi ku górze, zastanawiając się nad tym, dlaczego zdecydował się zadać jej akurat to pytanie i to po tak długim czasie.
Niepewnie skinęła głową.
- Wiesz, kiedy pierwszy raz zobaczyłem Louise.. Od razu skojarzyłem ją sobie z Harrym. I-i... - Przerwał na sekundę, by założyć kosmyk jej włosów za ucho - jak mi powiedziałaś, że jest twoją siostrą... Pomyślałem, że miałaś powód, żeby mnie okłamywać i..
- To było żałosne. - Weszła mu w słowo Padolsky.
- Daj mi skończyć. - Poprosił grzecznie, zwilżając swoje wargi - W momencie, gdy wyznałaś mi prawdę, na naszej kolacji, poczułem, że kamień spada mi z serca. Cieszyłem sie, bo w końcu to powiedziałaś. Przez resztę wieczoru chciałem do ciebie zadzwonić, ale coś mi w tym przeszkadzało. Jakbym stracił całą pewność siebie i... Cholera, wtedy wiedziałem, że sie w tobie naprawdę zakochuję.
Mer zamrugała kilka razy, analizując to, co właśnie usłyszała. Nie potrafiła pozbierać swoich własnych myśli. Jakby wszystko stanęło.
- Jesteś wspaniała, wiesz? - Zapytał po kilku sekundach, a płynność, z jaką mówił poprzednio wyparowała. - Kocham cię i.. I nawet nie wiem, w jaki sposób mam ci to pokazać, bo... Bo tyle, tyle razem przeszliśmy, w zasadzie to ty tyle przeszłaś i-i...
- Lou, nie mam pojęcia, co chcesz mi przez to powiedzieć, ale-
- Będziemy mieć razem dziecko i... - Przerwał jej całkowicie ignorując komentarz swojej dziewczyny - W życiu nie czułem się bardziej spełniony, ale... Ale jedna, jest jedna rzecz, która mnie męczy.
Tomlinson wygląd teraz na poważnego; bardziej niż przedtem, o ile było to w ogóle możliwe, będąc po trzech kieliszkach dobrego szampana oraz dwoch głębszych. Mer poczuła jak zaciska palce na jej talii.
- Chciałbym, aby nasz syn był wychowywany w pełnej, prawdziwej rodzinie. Chcia-chciałbym, żebyśmy byli razem, oficjalnie. I... Kurwa, nie wyobrażasz sobie jak często o tym myślałem i-i... - Przymknął na sekundę oczy, po czym je otworzył i odetchnął - I jeszcze ten ślub Perrie i Zayna... Margaret, chciałbym, a-abyś była moją żoną. Więc... - nabrał powietrza - Wyjdziesz za mnie?
Brunetka stała przez dłuższą chwilę zaskoczona tym, co słyszy, po raz kolejny. Louis sie jej oświadczył, będąc odrobinę wciętym; ma brać jego oświadczyny na poważnie? Oczywiście, że go kochała, nie było ku temu żadnych wątpliwości, jednak... W takim razie, czy Louis był na tyle trzeźwym, by jutro o tym pamiętać?
- Chcesz bym była twoją żoną? - Uniosła zdziwiona brwi ku górze.
- Bardzo. A ty chcesz nią być?
- Tak - pokiwała twierdząco głową, uśmiechając sie promiennie do swojego narzeczonego. Już teraz, narzeczonego. - Tak, cholernie bardzo chce być twoja żoną, Lou. - Poczuła jak do oczu napływają jej łzy. Następnie przytuliła sie do niego, na tyle na ile pozwalał jej spory brzuch.
- Niech żyje młoda para! - wydarł się na cały głos Niall, unosząc w górę swój kieliszek i zwracając w ten sposób uwagę pozostałych gości, którzy zaczęli wiwatować i bić brawa państwu Malik, jednocześnie wyrywając Mer i Louisa z zamyślenia. 
Wszystko zmierzało w dobrą w stronę.


Ten oto rozdział pisałam od 20 sierpnia, a wyszedł... Wyszedł jak zwykle. Taki krótki. Taki happy.
Zapraszam was jeszcze na swoje najnowsze opowiadanie Sweet Despair, całkowicie inne, z Lou.
kocham was i jeszcze trudniej jest mi powiedzieć, iż został mi tylko do napisania tutaj epilog:(
Także miłej niedzieli! xx

wtorek, 19 sierpnia 2014

Rozdział Czterdziesty Ósmy

To dla twojego dobra. I dla dobra twoich dzieci.
Margaret nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Serce biło jej cholernie szybko, a w głowie delikatnie huczało, nie pozwalając dopuścić dźwięków z zewnątrz. Jakby organizm reagował obronnie na każdy gest, ruch jej matki, która siedziała na przeciwko niej, unikając jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego ze swoją córką. Dziewczyna zajęła miejsce na podwójnym łóżku, splatając razem swoje dłonie i wzdychając za każdym razem, gdy na korytarzu usłyszała kroki. Robert przyprowadził ją do pokoju ich matki, by porozmawiały, jednak jedyną rzeczą, jakie obie robiły od ośmiu minut było wpatrywanie się w przestrzeń, całkowicie milcząc. Brat Padolsky ją wystawił; tylko takie było dobre wyjaśnienie dla jego długiego zniknięcia. 
Kiedy weszli do pokoju hotelowego, nie minęła minuta, a brunet odebrał telefon, który był ważny, więc nie mógł pozwolić sobie na zignorowanie go. Teoretycznie, rozmowa mogła trwać tak długo, jednak Mer nie sądziła, iż tak było; Rob mógł być w tym momencie przy recepcji, rozmawiając z Hanną albo mógł jeść w restauracji, nie zwracając uwagi na to, co mogło się dziać w tym pomieszczeniu. Praktycznie, gdyby któraś z kobiet porwałaby się na zabójstwo drugiej - nie dowiedziałby się o tym wcześniej niż za dwadzieścia minut, za które, tak szacowała brunetka, mógł przyjść, usprawiedliwiając się irytującym, nieogarniętym pracownikiem, niezdolnym do odnalezienia potrzebnych dokumentów. A przecież obiecał.
Recepcjonistka nie wiedziała jak czuje się jej matka, mogła tylko zgadywać. Czy była zła? A może nienawiść do własnego dziecka całkowicie przysłoniła jej uczucia? Obmyślała plan pozbycia się swojej córki? Lub po prostu chciała tak samo nawrzeszczeć na Roberta jak Margaret. 
Młodsza dziewczyna nie zamierzała rozpoczynać rozmowy. Nie miała swojej matce nic do powiedzenia. Niczym nie zawiniła, przynajmniej w jej mniemaniu.
- Będziesz tutaj tak siedzieć? - z zamyślenia wyrwał ją surowy głos Anne. Kobieta założyła nogę na nogę i przeniosła spojrzenie na brunetkę - Bo nie mam całego dnia na te dziecinne gierki.
Mer w tamtym momencie poczuła się jakby to ona była tutaj dojrzalszą osobą.
- Ja także. - mruknęła, starając się zdobyć w sobie odwagę na wypowiedzenie kolejnych słów - Robert chciał, żebyśmy porozmawiały, więc... rozmawiajmy.
Kobieta prychnęła.
- Naprawdę?
Nie, tak sobie siedzę tutaj z własnej, nieprzymuszonej woli, pomyślała brunetka, wzruszając ramionami i starając się zignorować przenikliwe spojrzenie swojej rodzicielki.
Przez następne trzydzieści sekund obie milczały. Recepcjonistka zdobyła się na to, by podnieść wzrok ze swoich kolan i umieścić go w Annie; lekarka wcale się nie zmieniła; ciemne, brązowe włosy upięte były w idealnego koka, oczy podkreślone tuszem oraz cieniem do powiek, usta muśnięte szminką o kolorze jasnego różu, podobnie jak policzki. Prosto obcięta grzywka przysłaniała jej czoło, a brązowe tęczówki sunęły po każdym przedmiocie w pomieszczeniu, doskonale omijając Mer.
Brunetka westchnęła, sprawiając, iż wzrok jej matki padł na nią.
- Nadal z nim jesteś? - zapytała wypranym z emocji głosem pani doktor, a Margaret zmarszczyła brwi - Z synem Jay?
- Tak - odpowiedziała - Dlaczego cię to interesuje?
- A dlaczego nie? Jesteś moją córką.
Tym razem to Mer prychnęła, odwracając wzrok od matki na sekundę. Następnie ponownie na nią spojrzała, a jej oczy ciskały w nią błyskawicami. Choć miała ochotę ją wyśmiać.
- Jesteś pewna? Bo ostatnio mi mówiłaś, że nie masz córki, żebym wynosiła się z twojego domu, żebym zapomniała o tobie i Robie, żebym całkowicie odeszła i-
- To było osiem lat temu. - mruknęła od niechcenia, wchodząc w słowo swojej córce.
- I te osiem lat wystarczyło, bym zrozumiała, że nie mam żadnych, absolutnie żadnych powodów ku temu, by czuć się winna całej tej sytuacji! - Padolsky nieświadomie uniosła głos na końcu.
- Nie podnoś głosu, bo-
- Bo co mi zrobisz? - przerwała jej Mer - Wydziedziczysz mnie? Spoliczkujesz?
- Nie żartuj sobie. - wywróciła oczami - Nie podniosłabym na ciebie ręki. - po tych słowach, Margaret wybuchła śmiechem; dość gorzkim.
- Jasne, a kiedy ci powiedziałam, że jestem w ciąży, twoja dłoń sama poleciała do mojego policzka.
Padolsky czuła się okropnie, wspominając chwile, które tak bardzo chciała zapomnieć. Nie było możliwości o tym, by całkowicie odciąć się od tego, co wydarzyło się w Doncaster; to nie było tak, iż nie próbowała.
Widząc wyraz twarzy swojej matki, recepcjonistka zwątpiła całkowicie w to, że pomysł jej brata mógłby się kiedykolwiek powieść.
- Boże, ty nawet tego nie żałujesz. - szepnęła, czując jak łzy cisną się jej do oczu - Nie żałujesz, że uderzyłaś swoją własną córkę, praktycznie za nic!
- Złamałaś zasadę czystości. - weszła jej w słowo lekarka.
- Gówno nie zasadę! - krzyknęła Margaret, nie myśląc nad tym, co robi - Miałaś w dupie to, czy poradzę sobie, czy nie. Miałaś gdzieś to, czy Louise przeżyje! Wiesz, że równie dobrze mogłam trafić pod most i błagać o jakieś pieniądze? Wiesz, że gdyby nie dobre serce właściciela tego hotelu, najprawdopodobniej już by mnie tutaj nie było?!
Brunetka nie kontrolowała swoich łez; pozwoliła im spływać po jej gorących policzkach. Nawet nie zauważyła, kiedy wstała, dzięki czemu jej matka mogła się jej przyglądać w całej okazałości.
- Nigdy nie myślałaś nad tym, czego potrzebuję, czego Rob potrzebuje, jakie ma marzenia; nic, kompletnie. - zaczęła ciszej - Dla ciebie najważniejsze były pieprzone zasady... One.. Były ważniejsze od nas.
Przez kilka sekund, w pomieszczeniu o kremowych ścianach panowała cisza, zagłuszana tylko ciężkim oddechem młodszej Padolsky. Mer zdawała sobie sprawę z tego, iż nie powinna się denerwować; nie powinna czuć tego, co czuje, jednak... Nie potrafiła się kontrolować. Jakby wszystko to, co powiedziała, zbierało się w niej od lat, jakby czekała tylko na moment, w którym wykrzyczy swojej matce to, co myśli.
Anne westchnęła, wstając i podchodząc do komody, stojącej pod poziomym lustrem. Oparła na niej swoje dłonie i opuściła głowę w dół.
- Wiedziałaś o tym, że Robert chciał trenować piłkę nożną? - głos Mer był cichy i ochrypły - Wiedziałaś o jego marzeniu bycia piłkarzem, bycia docenianym, kochanym przez tysiące? 
Kobieta pokręciła przecząco głową, co z trudem zauważyła brunetka. Jej mama wyprostowała się i odwróciła do swojego dziecka.
- Oczywiście, skąd miałaś o tym wiedzieć, skoro nie słuchałaś. Ba, wątpię nawet w to, by ci o tym powiedział, za pewne się bał twojej reakcji na coś tak głupiego. Przecież miał być kimś, kto nie musiałby zapierdzielać w życiu, kimś, kto mógłby zapewnić sobie przyszłość i-i...
- Przyszłaś tutaj, aby mi powiedzieć, że jestem złą matką!? - wybuchła Padolsky - Popatrz na siebie! Wychowujesz córkę bez ojca i widzę, że ten piłkarzyna zrobił ci dziecko, znowu będziesz robić z siebie ofiarę, bo matka się ciebie wyrzekła! Dorośnij, nikogo nie obchodzą twoje problemy, a Tomlinson zostawi cię przy najlepszej okazji. Znowu będziesz sama, tyle że tym razem z dwójką dzieciaków.
Margaret poczuła jak serce ją zaczyna kłuć. Nie spodziewała się, po raz kolejny, usłyszeć od swojej rodzicielki takich słów. Jakby na to nie spojrzeć, gdzieś głęboko miała nadzieję, iż Anne jej to zapomni i jakoś spróbują to naprawić. 
Wyszło całkowicie odwrotnie.
Recepcjonistka zaczęła kręcić przecząco głową, próbując odrzucić słowa, jakie wypowiedziała jej matka. Chciała jak najszybciej stąd wyjść i już nigdy nie wracać; skoro Anne Padolsky nie chce odzyskać swojej jedynej córki - to proszę bardzo.
- Mam nadzieję, że żadne z moich dzieci nie będzie chciało poznać swojej babci. - szepnęła w przypływie gniewu i odwagi - Będą tyle szczęśliwsze.
Po tych słowach, opuściła pokój hotelowy zarezerwowany dla jej matki. Nacisnęła przycisk przywołujący windę i jęknęła, kiedy musiała spuścić głowę, by nie przestraszyć starszej pani, która właśnie wchodziła na korytarz. Mer weszła do prostokątnej maszyny i nacisnęła przycisk, dzięki któremu winda ruszyła na parter. 
Brunetka oparła się o jedną ze ścian i schowała głowę w dłoniach. Miała powód, dla którego nie spotykała się ze swoją matką; właśnie jeden z jej największych koszmarów się sprawdził. Dzięki jej bratu, wszystko to, co próbowała odbudować przez ostatnie lata poszło się jebać. Skąd u niej tyle nienawiści? Uczyła się od najlepszych.
Gdy drzwi windy się otworzyły, odsunęła dłonie od twarzy, a  jej oczom ukazało się dwóch zmartwionych chłopaków. Jeden z nich, natychmiast wziął ją w swoje objęcia, podczas kiedy drugi stał w drzwiach przyglądając się jej z głupią miną.
Do jej nozdrzy dotarł delikatny zapach wody kolońskiej, którą dopasowała do Liam'a Payne'a; tylko on używał tej pachnącej cytrusami, bryzą morską i piżmem. Mimowolnie wtuliła twarz w zagłębienie jego szyi, nie zastanawiając się nad tym, dlaczego to właśnie jej szef, a nie brat ją przytulił. W tamtej chwili - miała to gdzieś, chciała zniknąć, uciec, zaszyć się w jakimś małym pokoiku separując się od reszty okrutnego świata. To chyba ukazywało to jak bardzo była krucha i wrażliwa. Choć powiedziała sobie, że będzie silna, Anne Padolsky zniszczyła jej postanowienie w piętnaście minut.
Szlochając w czarną koszulę Payne'a, Margaret poczuła jak ktoś wchodzi do windy i masuje ją po plecach. Wiedziała, iż był to Robert, jednak nijak na to zareagowała; wolała towarzystwo Liam'a.
- Zabierz mnie stąd, proszę. - szepnęła w koszulę swojego przełożonego tak, że tylko on mógł to usłyszeć, a sekundę później oboje wyszli z windy. Brunetka zdołała zauważyć smutny wyraz twarzy jej brata, po czym drzwi windy się zamknęły.
Poczuła jak jej przyjaciel obejmuje ją w talii i prowadzi wzdłuż korytarza; nie była pewna, gdzie dokładnie, ponieważ jej oczy znowu zaszły łzami. Nie wiedziała, dlaczego tym razem płakała, być może dlatego, że po prostu nie potrafiła przestać. Nie potrafiła przestać myśleć o swojej matce, o tym, co jej powiedziała i o tym, w jaki sposób ją potraktowała.
Minutę później siedziała na skórzanej sofie, a po zapachu pomieszczenia, uznała, iż znajduje się w gabinecie Liam'a. Chłopak wręczył jej chusteczki i podszedł do swojego biurka, chwytając słuchawkę od telefonu stacjonarnego. Jego słowa były ciche albo to Mer ogłuchła; w każdym razie, nie słyszała, co mówił. Następne, co zdołała zarejestrować to ciemny blondyn zajmujący miejsce obok niej i to jak objął ją jedną ręką pocierając jej plecy.
- Zadzwoniłem do Louis'a. Powiedział, że za kwadrans przyjedzie po ciebie. - powiadomił ją.
- N-nie musiałeś. - szepnęła - O-on ma teraz trening i... I nie powinien.. go opuszczać i..
- Mer, przyjedzie po ciebie. - powtórzył miękko, przyglądając się swojej przyjaciółce. - Twój brat chciał dobrze, wiesz o tym, prawda?
Padolsky pokręciła przecząco głową, nie myśląc, co robi.
- Tak - odparła pewniejszym głosem niż sekundy temu, dopiero wtedy sobie uświadamiając, iż zrobiła dwa sprzeczne ruchy - tylko zapomniał, że nasza matka nie miała chęci do... spotkania się ze mną.
Liam skinął jej powoli głową, dochodząc do wniosku, iż należy odpuścić ten temat.
- Przez najbliższy tydzień masz wolne. - powiedział - Nie chcę, byś się przemęczała.
Margaret jęknęła, wycierając łzy.
- Dlaczego każdy chce mnie na siłę uszczęśliwić?
- Ponieważ sama nie widzisz tego, co najbardziej potrzebujesz. - odpowiedział jej z delikatnym uśmiechem ciemny blondyn - Najchętniej kazałbym ci siedzieć w domu przez najbliższe dwa lata, ale raczej byś mnie nie posłuchała, co dopiero Louis'a albo... Eh, nie ważne. Po prostu proszę cię, dla własnego dobra, odpocznij.
Brunetka zacisnęła usta w wąską linię, a następnie pokiwała powoli głową. Mimo, iż spędziła przyjemny tydzień w Australii, wracając do Anglii, musiała przyznać przed samą sobą, że tutaj rzeczy były trudniejsze.
Przez najbliższe dziesięć minut, para zdążyła porozmawiać o wszystkim, byle nie o tym, co się wydarzyło w jednym z pokojów hotelu. Dopiero w momencie, gdy do gabinetu Payne'a ktoś zapukał, Mer wróciła do rzeczywistości, całkowicie zapominając o dobrych kilku minutach w towarzystwie Liam'a. 
Nie minęło kilka sekund, a w gabinecie ciemnego blondyna pojawił się zdyszany piłkarz ubrany, standardowo, w jeansową kurtkę oraz czarne rurki. Włosy miał niechlujnie ułożone, a policzki czerwone, najprawdopodobniej od pośpiechu. Jego wzrok skanował pomieszczenie w poszukiwaniu Margaret, a gdy ich spojrzenia się spotkały, odetchnął i podszedł do niej. Brunetka wstała i rzuciła się na szyję swojemu chłopakowi, który przyciągnął ją do siebie w ciasnym uścisku. Payne wyszedł z pokoju pod pretekstem przyniesienia rzeczy Padolsky, więc para była sama.
- Już dobrze, cii - szeptał jej do ucha Louis jakby bał się, iż dziewczyna znowu się rozpłacze.
- Przykro mi, że musiałeś zerwać się z treningu - mruknęła w jego koszulkę - Nie chciałam, ale Liam się uparł i-
- Okay, spokojnie, nic się nie stało. - usta szatyna były zaraz przy uchu brunetki - I tak nie robiliśmy nic... Ciekawego. - wzruszył delikatnie ramionami.
Margaret odsunęła się od niego, by móc spojrzeć mu w oczy i odnaleźć w nich choć odrobinę smutku, jednak tak się nie stało; stał tam, na przeciwko niej z ustami uniesionymi ku górze, próbując zrozumieć, dlaczego jego dziewczyna zalała się łzami w pracy.
- Zabiorę cię na lunch i opowiesz mi o tym, co wymyślił twój brat, dobra? - zapytał.
Pokiwała głową, zgadzając się na jego propozycję, a chwilę później oboje byli w drodze do recepcji, skąd wzięli rzeczy Mer i pożegnali się z Hannah oraz Liamem.
Zgodnie stwierdzili, iż pojadą do Pepper Mint.



Autorka: nie oszukujmy się, planuję jeszcze z 3 albo 4 rozdziały jak nie mniej i koniec. Jednak chciałabym się dowiedzieć, czy ktoś byłby zainteresowany, jeśli zaczęłabym pisać nowe opowiadania. Prawdopodobnie także z Louis'em w roli głównej, ale całkowicie inne; bez takich, um, rodzinnych problemów.. coś jak bardziej no nie wiem, nie powiem, że główny bohater będzie bad boyem, ale na pewno nie będzie takiego czegoś jak tutaj... 
Także napiszcie w komentarzu, czy czytałybyście coś nowego, bo jeśli nie, to nawet nie będę zaczynała, gdyż w tym roku matura bla bla bla
Pozdrawiam i całuję oraz przepraszam za krótki rozdział, poprawię się, może xd

piątek, 15 sierpnia 2014

Rozdział Czterdziesty Siódmy

Londyn, 2014 
pięć tygodni później...

Pewnych wydarzeń z życia nie da się ot tak wymazać niczym niepotrzebnej kreski ołówka. Obrazy zawsze pozostaną w naszych głowach, twarze ludzi, którzy nas skrzywdzili zawsze będą pojawiać się nam przed oczami w najmniej oczekiwanym momencie. Trzeba się z tym pogodzić i żyć dalej.
Po całym tygodniu spędzonym w Australii, Louis wraz z Mer wrócili do Londynu całkowicie wypoczęci i szczęśliwi. Choć byli odcięci od swoich przyjaciół przez cały ten czas (z wyjątkiem mamy piłkarza; Padolsky musiała mieć stały kontakt ze swoim dzieckiem), wychodząc z terminalu na angielskim lotnisku Heathrow od razu zatęsknili za słonecznym Sydney. Mimo tego, cieszyli się z powrotu ze swoich wakacji.
Jay z Fizzy zostały kolejne dwa dni w Londynie, a później zostały pożegnane przez parę i Louise, która pokochała już panie Tomlinson. Nie obyło się również bez zaproszenia przez starszą kobietę obu Padolskich do Doncaster, co Margaret przyjęła z uśmiechem, choć w głębi serca zamierzała omijać swoje rodzinne miasto szerokim łukiem.
Tydzień później, do mieszkania Mer zapukał jej brat, a u jego boku stała Blair, całkowicie odmieniona, można byłoby rzec; zamiast mocnego nacisku szminki na jej usta, postanowiła podkreślić oczy, a i włosy miała krótsze niż zazwyczaj, choć nadal były w tym pięknym odcieniu brązu, podobnie jak jej oczy. Brunetka wpuściła policjantów do środka i zaproponowała, by zostali, na co się jednogłośnie zgodzili; po prostu chcieli odczekać śnieżycę, która rozwiała się nad miastem.
Robert powiadomił swoją siostrę, iż wraz z Louis'em muszą się wstawić na rozprawie przeciwko Troy'owi Bennettowi, mającej miejsce dwa dni później.
Oczywiście podobne powiadomienia uzyskał Harry, Elanor oraz Niall. Z tego, co zdołała wyciągnąć ze swojego brata Mer, dowiedziała się, iż Zayn także był świadkiem w sprawie; chodziło w większości o nachodzenie Louise w szkole, a chłopak jakby na to nie spojrzeć, wiedział co nieco o Ashtonie, który "zaprzyjaźnił" się z siedmiolatką.
Cztery dni później, wszyscy na swój własny sposób świętowali zamknięcie niebezpiecznego dilera narkotyków w więzieniu na kolejne 20 lat; może tylko tyle, ale zawsze zostawał sądowy zakaz zbliżania się do ludzi dotkniętych ostatnimi wydarzeniami. Bardzo duże znaczenie miały zeznania Calder, ponieważ to właśnie ona została najbardziej poszkodowana. I choć straszenie, nachodzenie i brutalne pobicie, nie wspominając już o dilerce i poprzednie wyjście z paki w zawisach, wystarczyło, to sędzia musiał przyznać, że do listy jego uczynków dochodziło jeszcze zastraszanie Ashton'a i nakazanie mu zabicia chłopaka, z którym tamtego dnia była umówiona Eleanor. Sam podwładny Bennetta dostał osiem lat w zawieszeniu na sześć, ponieważ jego prawnik potrafił odpowiednio go 'wystylizować' na ofiarę zastraszania.
Troy musiał także wypłacić Tomlinsonowi i Calder odszkodowanie za straty moralne i uszczerbek na zdrowiu.
Na kolejnej rozprawie, gdzie na ławie oskarżonych siedział Danny Morgell, jeden z piłkarzy London Club, inny sędzia oczyścił Louis'a z zarzutów i zażądał od człowieka, który wrobił go w posiadanie i handel narkotyków, by ten wypłacił mu też odszkodowanie, a sam poszedł na dwa lata do więzienia, w zawieszeniu. Tomlinson jednak nie przyjął pieniędzy od swojego kolegi z klubu, ponieważ, jakby na to nie spojrzeć, niegdyś dobrze się ze sobą dogadywali i nie mógł pozwolić na to, żeby Danny poszedł na dno, gdyż był naprawdę dobrym obrońcom w ich klubie. Dlatego też powiedział, głośno, przed sędzią, iż pieniądze, które mu się powinny należeć przeznacza na Ośrodek Terapii Uzależnień "Przebudzenie", gdzie także powinien znaleźć się jego kolega.
Trzeba było przyznać, iż Eleanor nie było łatwo mówić o tym, co się wydarzyło; po raz kolejny. Jednak była jedna osoba, która pomogła jej przez to przejść: Niall Horan. Chłopak, który zawrócił brunetce w głowie sprawił, iż udawało się im iść dalej i nie przypominać sobie tej strasznej sytuacji. Czasami jednak bywały takie nocne, gdzie Calder budziła się z krzykiem, a pierwszą rzeczą, jaką robił Irlandczyk, to objęcie jej i przyciągnięcie do swojej piersi, szepcząc jej do ucha, że to był tylko zły sen. Zazwyczaj jej to pomagało i tak bardzo jak to dziwnie zabrzmi, nie chciała nigdy wyswobadzać się z mocnego uścisku swojego chłopaka. Nie wspomniałam? Zeszli się oficjalnie, półtora tygodnia po przyjeździe Louisa i Mer do kraju.
Kolejne dwa tygodnie minęły szybko, jednak bardzo intensywnie.
Perrie z Zaynem wybrali termin swojego ślubu; 27 kwietnia, a Margaret była pierwszą druhną swojej przyjaciółki, podobnie jak siostra Malik'a oraz Eleanor. Przy boku nauczyciela będzie stał Louis, Jonnie, starszy brat Perrie i jeden z jego kuzynów.
Do uroczystości zostało trzy tygodnie, a Perrie wraz z Danielle szalały. Perrie, ponieważ się stresowała, a Danielle, bo bała się, iż narzeczona jej kolegi z pracy spanikuje i ucieknie sprzed ołtarza, co naprawdę zaczynało być na niektórych z ich przyjaciół zabawne.
Tego dnia, przed pracą, Margaret poszła do ginekologa, gdzie towarzyszył jej Louis. Bardzo chciał usłyszeć bicie serduszka swojego dziecka i być przy Padolsky, kiedy doktor poinformuje ich o płci i stanie zdrowia malucha.
Lekarz stwierdził, iż chłopiec jest okazem zdrowia i rozwija się prawidłowo. Przekazał wskazówki dotyczące utrzymania odpowiedniej diety przez Mer oraz umówił na kolejną wizytę za miesiąc.
Przez całą drogę do Grand Payne Hotel, Louis nie potrafił usiedzieć spokojnie w siedzeniu, a warto zauważyć, że to on prowadził swojego czarnego seat'a. Padolsky co chwilę chichotała z jego reakcji na to, iż będą mieli syna, a widząc szczerą radość w oczach swojego ukochanego, musiała przyznać, że naprawdę doceniała jego obecność. Boże, Mer tak bardzo się cieszyła, że w jej życiu pojawił się ktoś taki jak Tomlinson; ktoś, kto potrafi ją wyciągnąć z dołka, kto wywołuje u niej uśmiech, kto potrafi zająć się Louise, komu nie przeszkadzało to, że ojcem Lu był jego najlepszy przyjaciel i- Margaret nie potrafiła sobie wyobrazić życia bez tego uroczego karmelowo-włosego piłkarza o niebiańskim uśmiechu i pięknym odcieniu błękitu, jaki przybierały jego oczy.
Gdy samochód stanął pod hotelem, brunetka pochyliła się na swoim siedzeniu i pocałowała Louisa w policzek.
- Przyjedziesz po mnie o drugiej? - zapytała cicho dziewczyna.
Usłyszała westchnięcie swojego chłopaka, które mogło świadczyć tylko o jednym; ich rozmowa z poprzedniego wieczoru wcale się nie skończyła.
- Nie powinnaś pracować w takim stanie. - powiedział z pewnym wahaniem, jednak Mer wywróciła oczami na jego wypowiedź.
- Louis, po pierwsze, ciąża to nie choroba. - powtórzyła swój argument już chyba po raz czwarty - Po drugie, Liam rozumie moją sytuację i daje mi luźne godziny pracy.
- A po trzecie? - uniósł zrezygnowany brew ku górze.
- Po trzecie, nie chcę się z tobą kłócić. - uśmiechnęła się delikatnie - Proszę, zaufaj mi. Muszę zarabiać. - widząc, iż już otwierał usta, by coś powiedzieć, dodała - I nie, nie odejdę z pracy tylko dlatego, że mam chłopaka, który zarabia miesięcznie tyle, co ja rocznie.
- Wcale tak nie jest. - mruknął szatyn, odrobinkę urażony słowami swojej towarzyszki, a widząc jej proszące spojrzenie, ponownie westchnął - Po prostu nie chcę, byś się przemęczała, okay?
- Okay, rozumiem to, ale proszę, nie każ mi rezygnować z czegoś, na czym mi zależy.
Przez kilka sekund chłopak milczał, jednak zgodził się z recepcjonistką.
- Ale trzy miesiące przed porodem, weźmiesz urlop, dobrze? - kontynuował.
- Dobra. - uśmiechnęła się lekko, a gdy jej dłoń dotknęła klamki, zatrzymała się jeszcze na chwilę, by spojrzeć na chłopaka - Jesteś pewny, że zdążysz odebrać Louise?
Szatyn pochylił się i pocałował Margaret w usta. Ich pocałunek był krótki, jednak zdołał wywołać delikatne dreszcze, przeszywające się po kręgosłupie brunetki.
- Trening kończę godzinę przed końcem lekcji Louise, zdążę. A jak utknę w korkach, to zadzwonię do Zayn'a, by poczekał chwilę z Lu. Spokojnie, kochanie.
Padolsky skinęła powoli głową, przekonana tym, co powiedział jej ukochany.
- W takim razie do zobaczenia o drugiej? - upewniła się.
Louis uśmiechnął się wesoło, a uśmiech dosięgnął jego oczu.
- Już za wami tęsknię.
- My za tobą też. - zachichotała krótko brunetka - Kocham cię, pa.
Jak zamykała drzwi, usłyszała jeszcze jego pożegnanie, a następnie dźwięk odjeżdżającego auta. Odwróciła się na pięcie i stanęła przodem do wejścia hotelu. Przed wielkimi, eleganckimi drzwiami stało kilku starszych panów, którzy musieli zatrzymać się w GPH na czas wykładów o biznesie, organizowanych w jednej z auli placówki. Raz na trzy miesiące, Liam pozwalał na takie naukowe eventy. A przyglądając się mężczyznom w garniturach, z bardzo ulizanymi włosami i żółtymi zębami, Mer stwierdziła, iż te wykłady musiały należeć chyba do najnudniejszych w całej jej karierze, jakie widziała.
Mijając obcych jej ludzi, kilku z nich skinęło lekko głową w jej stronę, na co ta delikatnie się uśmiechnęła. To nie tak, że chciała być niegrzeczna.
Weszła do ciepłego holu, gdzie zastała za recepcją hotelową Hannę. Dziewczyna była w wyjątkowo dobrym humorze. W sumie, to odkąd dowiedziała się o ciąży Margaret, ciężko było ją zastać w beznadziejnym humorze, a świadomość, iż ojcem jej dziecka był sam Louis Tomlinson, dopełniał wszystko.
- Cześć, Mer! - blondynka uśmiechnęła się promiennie do brunetki.
- Hej - przeszła ladę i uścisnęła swoją koleżankę z pracy. Ostatnio ich relacje się poprawiły. - Nie miałaś być dzisiaj na drugiej zmianie?
- Um, nie. Calum poprosił mnie, bym się zamieniła. Wiesz, ma jakieś problemy z siostrą. Masakra jak to określił.
- No, wspominał coś tam, że Emma chce sobie tatuaż zrobić, czy coś. Ile ona ma lat? 15? - Padolsky zdjęła płaszcz i oparła się o ścianę, wpatrując się w Walker.
- 14. - odpowiedziała, wzdychając - Boże, współczuję mu. Nie dość, że laska go zostawiła, to jeszcze użerać się musi z tą gówniarą.
Margaret dawno nie słyszała od Hanny tak szczerych słów.
- Hannah, to było chamskie.
- Ale on tego nie słyszał. - Mer wywróciła oczami na jej wypowiedź, a następnie zostawiła blondynkę samą, kierując się do szatni, gdzie odwiesiła swój płaszcz i poprawiła białą koszulkę. Następnie, z uśmiechem na ustach, stanęła przy recepcji, przyglądając się jak jej towarzyszka wręcza klucz wysokiej blondynie. Jak kobieta zniknęła w windzie, Walker odwróciła się do Padolsky. - Właśnie! Jak było u lekarza? Znasz już płeć?
Margaret pokiwała jej twierdząco głową.
- Więc? - domagała sie odpowiedzi.
- Będziemy mieć synka.
- O jeju. - ucieszyła się Hannah - Tak bardzo ci gratuluję, słonko. - przytuliła się do brunetki - Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. Może nie jako opiekunka do dzieci, ale zawsze pomogę ci w wyborze odpowiednich ciuchów.
- Dziękuję. - zaśmiała się wesoło brunetka - Właściwie to-
- Dzień dobry. - przerwała jej średniego wzroku starsza kobieta.
Uśmiech zniknął Mer z twarzy, kiedy rozpoznała w niej swoją matkę. Serce spadło jej do żołądka, a oddech przyspieszył.
- Mama? - poruszyła ustami, ledwo wypowiadając to jedno słowo.
Anna Padolsky wyprostowała się i wykrzywiła usta w sztucznym uśmiechu.
- Witaj, Margaret. - następnie zwróciła się do drugiej recepcjonistki - Miałam zarezerwowany pokój na nazwisko Padolsky.
Hannah zaczęła szukać czegoś w komputerze jak Mer nadal wpatrywała się w swoją rodzicielkę.
- C-co tutaj robisz? - z trudem przełknęła łzy. Chciała być silna. W końcu, matka dała jej jasno do zrozumienia, iż nie ma córki.
- Odwiedzam syna. - odpowiedziała prosto kobieta.
Na szczęście, dla Mer, głos zabrała Hannah.
- Proszę, oto pani klucz. Pokój numer 372. - uśmiechnęła się równie sztucznie, co Anna, blondynka, wręczając klucz Padolsky - Poprosić kogoś o zaniesie bagażu?
- Nie, dziękuję.... - zerknęła na plakietkę, mieszczącą się na piersi dziewczyny - Hanno. Prosiłabym tylko o to, by za kwadrans przysłano mi posiłek, proszę wybrać coś dobrego.
W momencie, kiedy kobieta zaczynała kierować się do wind, ciągnąc za sobą szarą walizkę, Margaret opadła na jedno z krzeseł stojących pod ścianą i zamknęła oczy, próbując unormować oddech.
Walker zauważyła pogorszenie się jej humoru, kto by tego nie zauważył, więc podeszła do niej i złapała za ramiona.
- Mer, wszystko w porządku? - zmartwiony głos koleżanki dotarł do uszu Brytyjki.
Brunetka pokręciła przecząco głową, czując jak robi się jej słabo.
- Chcesz wody?
Tym razem pokiwała twierdząco.
- Okay, nie ruszaj się stąd. - poleciła jej blondynka, po czym podniosła słuchawkę od telefonu i nacisnęła czwórkę, by połączyć się z szefem. - Liam, przynieś szklankę wody do recepcji. Mer gorzej się poczuła.
Nie czekała na odpowiedź chłopaka, rozłączyła się i wróciła do przyjaciółki.
- Mer, spójrz na mnie, proszę. - jak Padolsky wykonała jej prośbę, ta lekko odetchnęła, widząc, iż twarz jej koleżanki nie była taka blada jak przed kilkunastoma sekundami. - Liam zaraz przyniesie ci wodę. Lepiej się czujesz?
- T-Tak. - mruknęła cicho dziewczyna - Podasz mi moją torebkę?
- Jasne. - odpowiedziała szybko Hannah i zniknęła w szatni.
W tym samym czasie, przy recepcji pojawił się Payne z plastikowym kubeczkiem zapełnionym do połowy wodą. Wręczył ją Margaret, a ta upiła kilka łyków. Sama nie wiedziała, dlaczego Walker zadzwoniła akurat do jej szefa, kiedy mogła po prostu zadzwonić na kuchnię albo wyjść na korytarz, gdzie stał automat.
- Dzięki, Liam. - westchnęła brunetka w tej samej chwili, gdy Hannah wróciła z jej brązową torebką. Położyła ją jej na kolanach i stanęła obok Payne'a.
- Co się stało? - zainteresował się zmartwionym głosem ciemny blondyn.
Jak Mer grzebała w torebce, szukając swojego telefonu, Walker wytłumaczyła szefowi, co się wydarzyło. Chłopak jęknął cicho i oparł dłonie o ladę.
- Powinnaś wrócić do domu. - zwrócił się do brunetki.
- Nie teraz. - odparła rzeczowo, klikając coś na swoim telefonie, a potem przykładając go sobie do ucha.
- Co? Do kogo ty dzwonisz? - zapytał Payne.
- Dlaczego, do jasnej cholery, nasza matka przyjechała do hotelu, w którym pracuję, co? - zignorowała pytania Liam'a i zwróciła się do osoby, z którą się połączyła, zdobywając się na silny ton. - Czemu mi nie powiedziałeś, że do ciebie przyjeżdża?
Robert westchnął.
- Też dowiedziałem się wczoraj wieczorem. - powiedział, opanowując gniew - Nie miałem jak zadzwonić.
- To cię nie usprawiedliwia! - teraz to nawet kilku eleganckich panów zwróciło swoją uwagę na brunetkę siedzącą za ladą. - Miała tyle hotelów do wyboru, równie dobrze mogła zatrzymać się u ciebie, ale nie! Musiała przyjść akurat, akurat tutaj.
- Nie wiń mnie za to, Mer. Nie mówiłem jej, w którym hotelu pracujesz.
- Jesteś tego pewien? Bo wcale nie była zaskoczona, kiedy mnie zobaczyła! - jęknęła, czując jak oczy zaczynają ją piec.
- Mer, uspokój się. Nie powinnaś się denerwować, tak?
Padolsky skinęła sama do siebie, biorąc kilka głębokich oddechów. Napotkała zaniepokojone spojrzenie Walker i zmarszczone brwi Liam'a.
- Rob, jesteś moim bratem. - zaczęła cicho - Powinieneś był mi napisać, że ona tu będzie. Zwłaszcza wtedy, gdy nienawidzi mnie z całego serca i wcale nie boli jej to, by mi to okazywać.
- A wy obie nie potraficie się pogodzić, prawda? - zapytał zrezygnowany.
- Doskonale wiesz, że to nie ja wyrzekłam się własnej córki, tylko ona. - szepnęła Margaret tak, by kilkoro ludzi przechodzących obok lady, jej nie usłyszało.
Przez dosłownie pięć sekund chłopak milczał.
- Okay, przyjadę do was i porozmawiamy. Wszyscy. W trójkę.
- Robe-
- Bez dyskusji. Musicie dojść do porozumienia. - odpowiedział dobitnie - Nie wymiguj się, bo prędzej czy później ta rozmowa miałaby miejsce.
- Ale nie teraz, proszę. - prawie zaszlochała - Nie jestem gotowa, a Louis-
- Louis nie ma tutaj nic do rzeczy. - wszedł jej w słowo - Będę tam i jeśli coś będzie się działo, coś, co cię zdenerwuje, na pewno wejdę do akcji. Nie martw się, Mer. - zapewnił ją - To dla twojego dobra. I dla dobra twoich dzieci.
Margaret zacisnęła usta w wąską linie, zamykając oczy. Westchnęła i się zgodziła, po czym rozłączyła, trzymając mocno w dłoni telefon.
Bała się jak cholera.



Autorka: jak bardzo was zanudziłam? Ugh, inaczej trochę wyobrażałam sobie ten rozdział, ale jest tak jak jest.
Szkoda, że na bloggerze, pod poprzednim rozdziałem był tylko jeden komentarz (
nie mówię tutaj o osobach, które komentują na wattpadzie, dziękuję wam). To potwierdza mnie w przekonaniu, iż powinnam jak najszybciej zakończyć to opowiadanie. Mam nawet pomysł jak i kiedy. I ile rozdziałów nam zostało.
Także miłego weekendu.

środa, 13 sierpnia 2014

Rozdział Czterdziesty Szósty

Sydney, 2014
Lot z Londynu do Sydney trwał około 22 godzin. Trzeba było przyznać, iż w stanie Margaret tak długi i wyczerpujący lot powinien być zabroniony, jednak ginekolog, z którym spotkała się w dzień, kiedy umówił ją z nim Louis, powiedział, że wszystko jest w porządku, byle tylko na siebie uważała i nie jadła ryb, ani innych podobnych rzeczy.
Musiała przyznać, że naprawdę nie spodziewała się po swoim chłopaku takiej opiekuńczości i troski; nikt nigdy jej tyle nie okazywał czułości, co piłkarz. Bolał ją tylko fakt, iż była zmuszona się poddać i pozwolić chłopakowi na pokrycie kosztów ich podróży. Rozumiała, że chciał jej coś pokazać, jednak nie mogła pozwolić mu na finansowanie każdej zachcianki, wyjazdu; nie była z nim dla pieniędzy, a jeszcze dochodziło to, że Tomlinson był chwilowo wyłączony z treningów. Już nie wspominając o zapewnieniach Jay; gdy dowiedziała się, iż będzie babcią, na samym początku była w szoku i nie chciała dopuścić do siebie tej myśli. Jednak z każdą kolejną minutą, przyglądając się Mer i swojemu synowi, stwierdziła, że nie ma nic piękniejszego od posiadania dziecka, słońce. Nie ma też słów, którymi mogłabym wyrazić swoją radość. Boże, będę babcią! I to w tak młodym wieku!, a Padolsky słysząc jej wypowiedź, uśmiechnęła się promiennie, przytulając kobietę do siebie i powstrzymując łzy, które zaczęły się jej formować w kącikach oczu.
Podobną reakcję uzyskali od Fizzy; dziewiętnastolatka nie mogła uwierzyć własnym uszom. Nie potrafiła wykrztusić z siebie ani jednego słowa; podeszła do swojego brata i go uścisnęła, podobnie zrobiła z Margaret, szepcząc jej, iż nie wyobrażała sobie czegoś tak niezwykłego. Z całą pewnością była szczęśliwa, ponieważ na zakupach, na które poszły razem z Gemmą i Jay, siostra Louisa nie szczędziła sobie zakupu dziecięcych ciuszków, co zmusiło Mer do tłumaczeń względem Styles. I tak oto większość jej znajomych już wiedziała, iż spodziewała się dziecka.
Teraz Padolsky siedziała w wielkim hotelowym pokoju z otwartą walizką na przeciwko siebie, zastanawiając się, co takiego ubrać. Był piękny, słoneczny dzień, praktycznie środek lata w Sydney, więc brunetka miała dylemat. W zasadzie, to nie miała potrzeby ukrywania swojego brzucha ciążowego pod dużymi sukienkami, ponieważ nie był on jeszcze aż tak bardzo widoczny.
Para przyleciała wczorajszego wieczoru do Crowne Plaza Hotel Coogee Beach, gdzie bardzo miło ich powitano. Mer natychmiast napisała esemesa do Fizzy, która wręcz ją ubłagała, aby dała jak najszybciej znać o tym, iż dotarli bezpiecznie na miejsce. A ponieważ Brytyjka nie była w stanie wykonać normalniej rozmowy telefonicznej, postanowiła napisać krótką, jednak treściwą wiadomość.
Następnego dnia, planowali, by przejść się po okolicy i poznać nowe miejsce.
Gdy wskazówka zegara wybiła dwunastą cztery, z łazienki wyszedł Louis ubrany tylko w granatowe spodenki do pływania, a jego włosy poruszały się z każdym jego krokiem. Chłopak podszedł do swojej dziewczyny, zajmując miejsce obok niej i przyglądając się przez kilka sekund w jej ubrania.
- Nie mów mi, że przez cały ten czas, kiedy byłem w łazience, ty nadal nie wybrałaś, co założysz. - Mer nie patrząc się na niego, mogła stwierdzić, iż się uśmiechał.
- To wcale nie jest takie łatwe, na jakie wygląda. - mruknęła brunetka, biorąc do ręki błękitny top i wpatrując się w niego głupio.
Piłkarz wywrócił oczami, uśmiechając się.
- Owszem jest.
Margaret odrzuciła top i przeniosła swoje zmęczone spojrzenie na Tomlinson'a. Widząc go bez koszulki, jęknęła; uwielbiała się mu przyglądać jak był prawie, że topless. Wtedy była w stanie podziwiać jego liczne tatuaże, które zazwyczaj ukrywa pod koszulką. I ten wyrzeźbiony, idealny tors...
Przyłapała się na tym, iż zagryza dolną wargę, więc natychmiast pokręciła głową i westchnęła cicho.
- Łatwo ci mówić, bo łapiesz pierwszą lepszą koszulkę, spodnie i wychodzisz. A ja muszę dopasować do siebie wszystko, a na dodatek makijaż-
- Równie pięknie wyglądasz bez niego. - uśmiechnął się ciepło chłopak - I ubrania też nie są ci potrzebne, by wyglądać bosko.
- Louis! - jęknęła dziewczyna, uderzając go w ramię, co wywołało tylko u niego śmiech - Naprawdę mi nie pomagasz.
 Chłopak westchnął, po czym pochylił się nad walizką i wyciągnął z niej przypadkową, białą, luźną sukienkę, a następnie wręczył ją recepcjonistce.
- Co... Ty..
- Właśnie wybrałem ci sukienkę, w którą wpatrywałaś się przez ostatnie dziesięć minut. Nie ma za co, kochanie. - puścił jej oczko, a następnie położył się na łóżku, czekając aż jego dziewczyna się przebierze i w końcu będą mogli pójść na plażę.
- Dziękuję. - szepnęła brunetka, a następnie zdjęła z siebie czarną koszulkę, w której spała oraz spodenki. Wcześniej założyła na siebie brązowy kostium kąpielowy, więc nie czuła się niekomfortowo przebierając się w towarzystwie swojego chłopaka. W sumie, to on i tak wiele razy już widział ją nagą.
Kilkanaście sekund później, stanęła przed lustrem, uśmiechając się do siebie.
- Wyglądasz cudownie. - ni stąd, ni zowąd, za nią pojawił się szatyn. Objął ją w talii i przytulił do siebie, kładąc brodę o jej ramię.
- Dzięki. - powtórzyła brunetka, czując jak zaczyna się rumienić.
- Gotowa na zwiedzanie? - zmienił temat.
- Jak nigdy wcześniej. - uśmiechnęła się do niego, a następnie odsunęła się od niego i złapała za lustrzankę, którą przywiózł chłopak. - Chodź! - pociągnęła go za rękę jak brał jeszcze z szafki swoje okulary przeciwsłoneczne i czarny tank top, który udało mu się założyć w drodze ku wyjściu z hotelu. Mieli szczęście, iż śniadanie zamówili do pokoju kilka godzin wcześniej.
Kiedy wyszli na świeże powietrze, słońce od razu chwyciło ich w swoje objęcia, muskając swoimi niesamowicie gorącymi promieniami. Trzeba było przyznać jedno; Australia to raj, pod względem choćby samej pogody. Nie to, co wiecznie zachmurzony Londyn, gdzie okazjonalnie można było nacieszyć się ciepłym powietrzem. Tutaj żyło się inaczej.
Mer powiesiła sobie aparat na szyi, a następnie chwyciła dłoń Louis'a i splotła ich palce razem. Chłopak założył na swój nos okulary i uśmiechnął się na gest brunetki. Pociągnął ją w prawo na drogę, która prowadziła na plażę. Nie chciał na razie zwiedzać miasta, gdyż było za gorąco. Przecież tutaj było lato, podczas, gdy nad Anglią panowały śnieżne, zimowe chmury. Postanowił zostawić to na później, w końcu Sydney nocą wygląda jeszcze piękniej niż w dzień, prawda?
W pewnym momencie, wokół pary zgromadził się dość spory tłum, który wydawać by się mogło, nie miał końca. Margaret uniosła brwi w zdumieniu, a Louis jęknął cicho, uświadamiając sobie, iż jego wakacje wcale nie będą tak piękne jak mógłby sobie to wyobrazić. Fani, kibice, jakkolwiek by ich nie nazwać, musieli dowiedzieć się o tym, że jest w Australii ze swoją dziewczyną, ponieważ pytania także kierowali do niej. I jak widać, mimo hałasu, jaki panował, Mer czuła się dobrze w towarzystwie jego wielbicieli, a raczej, w większości, wielbicielek. Podczas, gdy on rozdawał autografy, starając się jak najszybciej uwinąć od obcych mu ludzi, Padolsky świetnie się bawiła, rozmawiając z kilkoma dziewczynami, a nawet robiąc sobie z nimi zdjęcia. Piłkarz uśmiechnął się do siebie, podpisując koszulkę ze swoim nazwiskiem na widok brunetki aż tak wyluzowanej i pewnej siebie. Musiał przyznać, iż Mer prezentowałaby się doskonale w świetle reflektorów. Posiada urok i osobowość. No i była piękna.
Przez sekundę jego głowę zaprzątnęła jedna, mała myśl; dlaczego nie wzięli ze sobą ochroniarza?!
- Louis, planujesz przyszłość z tą dziewczyną? - usłyszał pytanie od pewnej obcej Australijki i natychmiast odwrócił głowę w jej stronę, z zaciekawieniem, unosząc brew ku górze. Kiedy blondynka zauważyła, że chłopak słucha, ponownie się odezwała - Ostatnio bardzo często widać cię w jej towarzystwie. Niby potwierdziłeś swój związek, jednak jestem ciekawa, czy naprawdę czujesz coś do niej, bo kilka miesięcy przecież byłeś z Eleanor i-i...
- Kocham Margaret. - uśmiechnął się przyjaźnie do dziewczyny. Zazwyczaj nie odpowiadał na pytania związane z jego życiem prywatnym, ale w tamtym momencie marzył o tym, by cały świat się dowiedział, co czuje. Zdawał sobie sprawę z tego, iż na oko, szesnastolatka zaraz napisze o tym, co powie na twitterze i wszyscy będą o tym mówić. - Jest najważniejszą kobietą w moim życiu i tak, wiążę z nią swoją przyszłość. Eleanor jest moją przyjaciółką i to się nigdy nie zmieni. Zawsze może liczyć na moje wsparcie i pomoc, jednak jesteśmy i zawsze byliśmy tylko przyjaciółmi.
Padolsky niespodziewanie znalazła się przy swoim chłopaku, obejmując go w pasie i całując w policzek. Była pewna, że w tym samym czasie zrobiono im chyba z dziesięć zdjęć. Choć nigdzie nie widziała dziennikarzy, widocznie jeszcze nie dotarli, przekonana była, iż te fotografie obiegną cały świat.
- Margaret, tak? - ta sama dziewczyna zwróciła się do brunetki, a ta skinęła jej głową. To nie tak, że żerowała na popularności i sławie swojego chłopaka; po prostu chciała spróbować się dostosować. - Co ujęło cię w Louisie? To znaczy, wiem, że jest przystojny ale, um.. - piłkarz w tym momencie uśmiechnął się pod nosem.
Brytyjka podniosła trochę głos, by mogła ją usłyszeć nieznajoma.
- Jak masz na imię? - zainteresowała się.
- Kimberly.
- Więc, Kimberly, wiesz, co jest najpiękniejsze w kochaniu kogoś? - dziewczyna pokręciła głową - Małe rzeczy. To one sprawiają, że zaczynasz doceniać to, co masz i dostrzegasz to, czego inni nie potrafią. Louis jest troskliwy i opiekuńczy. - uśmiechnęła się na te słowa - Potrafi mnie rozśmieszyć, wysłuchać, kiedy trzeba. Kocham go za to, że jest sobą i nikogo nie udaje; za jego uwielbienie do picia herbaty oraz noszenia beanie, co jest naprawdę urocze, swoją drogą.
- Aw, jesteście najpiękniejszą parą, jaką kiedykolwiek widziałam! - odezwała się jakaś brunetka, a kilka innych jej przytaknęło.
- Tak! Powinniście wziąć ślub! - zaśmiała się inna.
- Dla mnie to bez różnicy z kim będzie Louis, ważne, by był szczęśliwy.
- Dziękuję wam za poświęcenie mi swojego czasu. - uśmiechnęła się Kimberly, chowając komórkę do kieszeni - Wszystko zachowam dla siebie. Dziękuję jeszcze raz. Życzę wam szczęścia.
Gdy dziewczyna zamierzała odejść, Louis złapał ją za rękę i przytulił do siebie, domyślając się, ile to może dla niej znaczyć. Mimo tego, iż nie zdradzał szczegółów swojego życia prywatnego, dostrzegał to, w jaki sposób jego, um, kibice/fani reagują na pewne newsy. A informacja o jego związku z Mer została przyjęta nadzwyczaj miło.
Po pożegnaniu się z fanami oraz zagorzałymi kibicami piłki nożnej, para skierowała się na plażę, którą było już widać na horyzoncie. Trudno się dziwić, w końcu Louis wybrał hotel z widokiem na ocean; najpiękniejszy obraz, jaki kiedykolwiek można było sobie wyobrazić. Spróbujcie obudzić się rano i wyjrzeć przez okno, za którym widać cudowną plażę oraz ocean i spróbujcie nie uśmiechnąć się na ten widok.
Margaret zrobiła kilka większych kroków, by iść tyłem, a zarazem przodem do swojego chłopaka i przysunęła aparat do swojej twarzy, aby zrobić mu kilka zdjęć, co spotkało się ze śmiechem piłkarza i chęcią odebrania jej sprzętu.
- Lou, uśmiechnij się ładnie! - jęknęła, śmiejąc się brunetka.
- Jesteś niemożliwa, wiesz? - przy tych słowach się uśmiechnął, więc dziewczyna mogła cyknąć mu parę fot.
- A ty kochany.
Kiedy przejrzała fotografie, stwierdziła, iż są średnie, ponieważ chłopak miał na nosie okulary przeciwsłoneczne. Padolsky podeszła do niego i cmoknęła go w policzek, jednocześnie zabierając jego ulubione Ray-bany pilotki. Założyła je sobie, uśmiechając się promiennie.
- Ej!
- Teraz będzie lepiej. - mruknęła i odwróciła aparat w stronę chłopaka, co spotkało się z rozbawieniem w jego niebieskich oczach.
- Już wiem dlaczego nie powinienem był brać aparatu na wakacje. - wymamrotał pod nosem piłkarz.
- Och, nie marudź. - rozpromieniła się Mer - Chcę mieć jakieś pamiątki z tego miejsca. - powiedziała, robiąc zdjęcie plaży, przy której stali.
- I dlatego robisz zdjęcia właśnie mi? - uniósł brew ku górze, podchodząc do swojej dziewczyny i obejmując ją w talii.
- Dokładnie. - odpowiedziała wesoło.
- Daj mi aparat.
- Co? Nie!
- Mer.
- Ugh, okay. - mruknęła i zdjęła urządzenie ze swojej szyi, po czym wręczyła je chłopakowi, a ten włączył lustrzankę i wysunął rękę przed ich twarzami, obiektywem zwróconym ku nim. - Co ty robisz?
- Zdjęcie. - odparł prosto szatyn, a następnie spojrzał w aparat - Uśmiechnij się, kochanie.
Margaret zrobiła to, o co prosił ją chłopak, mimo kompletnego zaskoczenia. Następnie Louis zrobił im zdjęcie jak się całowali i śmiali. Musiała przyznać, iż nigdy nie spodziewałaby się, że jej chłopak będzie tak szczęśliwy, zwłaszcza po tym jak jakiś czas temu opuścił mury więzienia.
Jak dla niej, tak mogłoby zostać już na zawsze; ten uśmiech, skaczące od radości iskierki w jego oczach - były dla niej najpiękniejszym widokiem na świecie.



Blair wyjrzała przez okno, gdzie jej sąsiadka stała ze swoim owczarkiem. Od kilku dni czegoś jej brakowało.. Pewnego rodzaju spokoju ducha. Od momentu, kiedy dowiedziała się, że Harry Styles wraz ze swoim kolegą Niallem Horanem poszli łapać przestępcę na własną rękę i zostali jeszcze zranieni... Myśl, iż mogłoby stać im się coś gorszego rozszarpywała Monk od środka. Może bardziej wyobrażenie wysokiego bruneta zalanego krwią z dziurą w sercu. Dosłownie.
Brytyjka próbowała sobie wmówić , już wiele razy, że nie pasują do siebie. Ona jest policjantką-nowicjuszką, bez rodziny, z beznadziejną przeszłością, a on chłopakiem z małego miasteczka, z dzieckiem, o którym do niedawna nie wiedział, z kochającą go matką i siostrą oraz przyjaciółmi. Przyjaciółmi, którzy jak widać, wskoczyliby dla niego w ogień.
Nie to co ona; dziewczyna mieszkająca w ciasnej kawalerce, wynajętej za pieniądze, odłożone od dawna, by zostać w stolicy i nie wrócić do miejsca pełnego smutnych wspomnień. Kto chciałby mieć przy sobie osobę, niepotrafiącą wyrazić swoich uczuć, zamkniętą w sobie? Kto chciałby umawiać się z policjantką, zbyt pochłoniętą nadgodzinami, próbującą zapomnieć albo zamazać swoje życie prywatne..? Kto byłby w stanie wytrzymać z kimś takim?
- Harry.. - szepnęła do siebie brunetka, a następnie wyprostowała się i wyjęła z kieszeni swoich dresów telefon. Odnalazła numer do chłopaka, z którym chciała się skontaktować, po czym nacisnęła zieloną słuchawkę.
Ledwo usłyszała pierwszy sygnał, jakiś impuls kazał się jej rozłączyć. Prawie rzuciła swoją komórką jakby była bóg wie jak trująca. Schowała swoją twarz w dłoniach i westchnęła, mając nadzieję, iż chłopak nie zdążył nawet zauważyć, że dzwoniła.
Kilka sekund później, usłyszała dźwięk przychodzącego esemesa. Przeraziła się, wpatrując w Samsunga przez kilkanaście minut. Dopiero po tym czasie, pochyliła się nad ladą i wzięła do rąk komórkę. Odblokowała ekran i kliknęła w wiadomość.

OD: Harry Styles
dzwoniłaś? stało się coś?

Taka krótka wiadomość wprawiła jej serce w szybsze bicie. Do głowy przychodziło jej mnóstwo pytań; martwił się o nią? A może po prostu nie chciał być niemiły? Domyślił się, iż dzwoniła do niego, by dowiedzieć się, czy wszystko gra? Może to nie on, a ktoś inny odpowiedział na jej połączenie?
- Uh, jestem taka głupia. - jęknęła brunetka, klikając 'odpisz'.

DO: Harry Styles
nic się nie stało, chciałam się tylko dowiedzieć, czy wszystko okay? Więc... Wszystko okay?

Gdyby nie szybka odpowiedź chłopaka, z pewnością uderzyłabym głową w ścianę. I to niejednokrotnie. 

OD: Harry Styles
Jest lepiej. Mogę cię o coś zapytać?

Blair przełknęła ślinę, wpatrując się w wyświetlacz swojej komórki. 

DO: Harry Styles
Jeśli musisz :)

Kilka sekund się wahała, trzymając kciuka nad odpowiednim klawiszem, odpowiedzialnym za wysłanie wiadomości. Jednak uległa. Co takiego złego może się wydarzyć?
Następne, co usłyszała to dźwięk dzwonka swojego telefonu.
Och tak, już wiedziała, co mogło się wydarzyć; mógł zadzwonić.
Zanim odebrała połączenie, wypuściła powietrze z ust i odwróciła się przodem do okna, by widzieć jak płatki śniegu zaczynają opadać powoli na ulice.
- Chyba nie myślałaś, że zadam ci to pytanie pisząc głupie esemesy, huh? - zachichotał Harry - Cześć.
- Hej. - mruknęła brunetka, próbując pozbierać swoje myśli do kupy - Dlaczego dzwonisz?
Kiedy uświadomiła sobie, iż chłopak właśnie jej to wytłumaczył, walnęła się mentalnie z otwartej dłoni w twarz.
- Nie - powiedziała szybko - odpowiadaj.
Znowu usłyszała jego śmiech. Dlaczego on musiał się właśnie śmiać?! Czy nie powinien ujadać z bólu? Okay, zły dobór słów. Kolejne mentalne uderzenie.
- Nie odzywałaś się przez... kilka tygodni. - no co ty nie powiesz, Sherlocku. - Czemu?
Temu, że się w tobie zakochałam i nie chciałam, abyś i ty zakochał się we mnie. Miłość boli, a w moim wypadku - podwójnie.
- Mnóstwo roboty, w większości tej papierkowej. - mruknęła, wzruszając ramionami, tym samym odganiając nieproszone myśli.
Z jego ust wyrwało się ciche 'ah'.
- Jednym słowem, nic godnego zainteresowania. - dodała pośpiesznie - Powiedz lepiej, czy dobrze się czujesz? Słyszałam o waszej bardzo mądrej akcji i, um... Jest dobrze?
- Tsa, nie musisz mi urządzać wykładu. - jęknął chłopak - Wyręczyła cię Gemma, Louis i Eleanor. Ach, nawet Mer miała coś do dodania, jednak w jej stanie to zrozumiałe.
Monk uniosła brew ku górze, słysząc jego wypowiedź.
- A co się jej stało?
- Jest w, um, ciąży? - odpowiedział jej pytaniem na pytanie.
- Z kim? Co? Jak?
- Blair, spokojnie, dlaczego wszystkie musicie tak reagować i wszystko natychmiast wiedzieć? - mruknął jakby do siebie - Z Louis'em, w bodajże trzecim miesiącu? Nie wiem, nie pytałem o szczegóły. Z resztą, dowiedziałem się od siostry.
Policjantka uśmiechnęła się do siebie.
- To musi być coś pięknego. - szepnęła - Posiadanie kogoś, komu na tobie zależy i kocha cię bezgranicznie.
- Yeah, na pewno. - ponownie mruknął - Blair, chciałabyś wpaść jutro do mnie na kawę?
Brunetka zastygła w bezruchu, próbując odtworzyć jego słowa na nowo i na nowo w swojej głowie. Serce krzyczało tak, a rozum stanowcze nie.
- Przykro mi, Harry, muszę pojechać do Doncaster z Robertem po dokumenty Bennett'a. Tamtejsza policja nie potrafiła nam ich przesłać. - westchnęła zrezygnowana. Miała tylko nadzieję, iż zdoła przekonać samą siebie, że ten wyjazd jest czymś dobrym.
- Och, okay, spoko. - odpowiedział brunet - W takim razie zostaje mi druga opcja.
- Jaka? - zainteresowała się.
- Siedzenie ze starszą siostrą przed telewizorem i oglądanie powtórek seriali. - westchnął.
- Powinieneś się cieszyć. - zauważyła Blair, wchodząc do łazienki i przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze.
Chłopak prychnął.
- Na oglądanie po raz setny tej samej serii The Walking Dead? To się już nudne robi.
- Nie. - odparła stanowczo brunetka - Na spędzenie czasu z siostrą. Powinieneś się nim cieszyć, póki jeszcze możesz. Nigdy nie wiadomo, kiedy Gemma cię zostawi, bo pozna jakiegoś przystojnego chłopaka, z którym zapragnie żyć.
- Na to właśnie liczę. - uśmiechnął się, mogła to wyczuć przez telefon - Ale serio, szkoda, że nie możesz przyjść.
Brytyjka zagryzła dolną wargę, zakładając kosmyk ciemnych włosów za ucho.
- Ta, mi też. - mruknęła słabo.
Przez kilka sekund oboje milczeli, rozmyślając nad tym, co im wpadło do głowy. Blair miała przed sobą obraz jej i Harry'ego, rozmawiających na kanapie i jedzących popcorn, podczas gdy serial lecący w telewizji właśnie się skończył. W pewnym momencie chłopak przybliża się do niej i...
- Miło było usłyszeć twój głos. - przewał jej rozmyślania Styles - Może to nie to samo, co na żywo, ale zawsze coś.
Usta brunetki wykrzywiły się w uśmiechu.
- Z tobą też fajnie mi się rozmawiało. - odparła - Zdzwonimy się jeszcze?
Strzeliła sobie w czoło. Tego miała akurat nie mówić.
- Jasne, musimy w końcu kiedyś się spotkać i pogadać.
- Jak dla mnie okay. - zapewniła - To do usłyszenia?
Nie, nie, nie, nie. To nie miało tak wyglądać.
- To usłyszenia.
Gdy chłopak się rozłączył, poczuła pewnego rodzaju radość, czego czuć nie powinna. Powinna była nie odbierać od niego telefonu. Powinna była wyłączyć komórkę albo zakopać ją w doniczce, cokolwiek byłoby lepsze od tego. Nie mogła pozwolić sobie na to, aby Harry się w niej zakochał. Mógł zbyt wiele na tym stracić.
- Zajebiście. - mruknęła do siebie, zakładając dłonie na umywalce i wzdychając - Po prostu zajebiście.




Aut.: Loumer mi się podoba, nawet, choć wydaje się mi być ten rozdział odrobinkę niedopracowany, ale nie wiem, co już poprawić, więc dodaję.
Dawno nie było Blarry'ego. 
Pozdrawiam wczasowiczów, a tych, co siedzą dupą w domu, jak ja, gorąco ściskam i całuję (; x  
 

czwartek, 7 sierpnia 2014

Rozdział Czterdziesty Piąty

Możecie czytać i komentować, jeśli chcecie, tylko na wattpadzie :) Wiem, że dla niektórych to łatwiejsze jest, więc daję wam wybór.

Autorka: Wiem, krótki jest, ale taki uroczy i tak bardzo mi się podoba! A to się rzadko  zdarza XD
Miałam coś jeszcze dopisać, ale zapomniałam... Cóż, trudno.  PRZYPOMNIAŁAM SOBIE! 4 sierpnia minął rok od powstania tego opowiadania!
Miłej lekturki  ;*



Londyn, 2014
Margaret w przerwie na lunch wysłała esemesa do swojego brata, aby zadzwonił do niej tak szybko jak tylko będzie mógł. Miało to związek z jej nagłym urlopem i brakiem opieki dla Louise. Musiała przyznać, iż perspektywa spędzenia wakacji w ciepłym miejscu, takim jak Sydney była bardzo kusząca, zwłaszcza, gdy miała przez cały ten czas być tylko i wyłącznie ze swoim chłopakiem. Louis proponował jej wypad w inne miejsca, jednak ona wybrała właśnie Australię, ponieważ od dawien dawna jej marzeniem było tam pojechać. Oczywiście nie pozwoliła Louisowi na sfinansowanie wszystkiego, choć bardzo się przy tym upierał; kompromis pozwolił im spokojnie cieszyć się planami na najbliższy tydzień. Padolsky miała zapłacić za siebie, tak przynajmniej zdecydowali. Dziewczyna nie miała pojęcia, ile do końca wyniesie ich pobyt, ponieważ Tomlinson nie pozwolił jej zobaczyć hotelu, w którym zrobił rezerwację na całe osiem dni. Mer obawiała się, iż jej fundusze mogą nie wystarczyć, dlatego pojawiła się w pracy, dwa dni przed ich wspólnym wylotem na Brytyjską kolonię, aby ubłagać Liam'a o wcześniejszą wypłatę.
Westchnęła zrezygnowana, kiedy po kilku minutach ślęczenia nad telefonem, Robert do niej nie zadzwonił. Zależało jej na tym, aby zajął się swoją siostrzenicą, zważywszy na to, że nie opuścił jeszcze stolicy Anglii.
- Mer, wpatrując się w komórkę, nie sprawisz, że ona zadzwoni. - zaśmiała się Hannah, siadając obok niej na ławce w szatni i szukając czegoś w torebce.
- Ugh, czekam na telefon od brata. - mruknęła, pocierając czoło - Nie mam z kim zostawić Louise na czas, kiedy polecimy do Australii. 
- A jej ojciec? - nie przestawała przeszukiwać swojej torby.
- Ma złamaną rękę i ogólnie jest odrobinkę poturbowany. - jęknęła podirytowana - Liam zaoferował się, że wraz z Danielle zajmą się Lu, ale przecież mają teraz Ivy i mnóstwo innych rzeczy na głowie. Nie mogę dorzucić im jeszcze swojego dziecka. - przerwała, chowając głowę w dłoniach - To bezsensu, odwołam wszystko i po sprawie.
Walker odłożyła torbę na bok i odwróciła się do brunetki. Jej niebieskie oczy analizowały dokładnie dziewczynę, podczas gdy jej usta ułożyły się w wąską linię.
- Zabierzcie Louise ze sobą.
- Ta, chcieliśmy, ale w ostatniej chwili przypomniałam sobie, że mała nie ma paszportu.
- A rodzice Louisa? 
- Jest środek roku szkolnego i Loui- ty, dobrze gadasz. - zaskoczyła w pewnej chwili Padolsky - Napiszę do Lou, by się dowiedział, czy jego mama może przyjechać na tydzień do Londynu. - odwróciła się do koleżanki - Boże, Hannah, jesteś najlepsza! - przytuliła ją szybko, po czym wstała.
- Kiedykolwiek w to wątpiłaś?
Mer uśmiechnęła się do niej promiennie, kręcąc głową na boki, a następnie wybiegła prawie z szatni, kierując się prosto do biura Payne'a. Kiwnęła uprzejmie jego sekretarce, bez pytania wchodząc do jego gabinetu, uprzednio pukając.
- Liam, mogę? - zapytała cichym głosem, a gdy ujrzała przed sobą chłopaka, którego głowa leżała bezwładnie na biurku, dotarło do niej, iż jej szef spał. Kąciki jej ust uniosły się ku górze jak przemierzyła odległość jaka dzieliła ją do niego, a kiedy znalazła się przy fotelu ciemnego blondyna, szturchnęła go w ramię - Liam?
 Z ciężkim sercem stwierdziła, że musi go obudzić. Powtórzyła swój ruch, mówiąc głośniej jego imię, jednak chłopak ani drgnął.
- Okay - mruknęła pod nosem - Przepraszam cię za to szefie, ale nie mam innego wyjścia. - dodała po chwili, a kilkanaście sekund później stała nad nim z plastikowym kubeczkiem pełnym wody, którą wzięła z jego własnej, tutejszej łazienki. 
Wylała całą ciecz na twarz Payne'a, co poskutkowało natychmiast; podniósł głowę i zaskoczone spojrzenie utkwił w swojej pracownicy. Minęło z pół minuty nim jego wzrok na powrót stał się zmęczony.
- Co ty robisz? - spytał sennym głosem, biorąc od Padolskiej chusteczki, które trzymała w dłoni.
- Spałeś.
- Nie mogłaś mnie obudzić trochę... Jakby to ładnie ująć? Normalnej? - posłał jej piorunujące spojrzenie.
Dziewczyna wzruszyła ramionami, opierając się o biurko i spoglądając na niego.
- To nic nie dawało, próbowałam. - broniła się - Co, Ivy w nocy spać wam nie daje?
- No, chciałem dać Danielle pospać i sam zarwałem nockę. - westchnął.
- Aw, jaki wzorowy mąż. - zachichotała - Mam sprawę, ważną. -  spoważniała.
Payne wrzucił zużyte chusteczki do kosza na śmieci, a następnie założył ręce na piersi.
- Zamieniam się w słuch.
- Mógłbyś mi wcześniej dać wypłatę? - zapytała z nadzieją - Wiem, że termin jest dopiero za tydzień, ale naprawdę potrzebuję tych pieniędzy.
Chłopak przyglądał się jej uważnie.
- Dla mnie to nie problem. - powiedział, a Padolsky odetchnęła z ulgą - Ale... - w  tym momencie cała jej radość prysła niczym bańka mydlana - Ale nie mogę.
- Co? Dlaczego? Przecież sam powiedziałeś, że to nie problem. - zauważyła brunetka.
- Louis cię uprzedził i poprosił mnie, bym nie wypłacał ci żadnych pieniędzy przed waszym wyjazdem. - odpowiedział niepewnie ciemny blondyn.
- Louis- Co?! - powtórzyła nie będąc w stanie uwierzyć w to,  co się właśnie działo.
Odwróciła wzrok od chłopaka, wpatrując się w okno, gdzie właśnie zza  chmur wyszło słońce, a deszcz najwidoczniej poszedł w zapomnienie.
- Mer, nie miej do niego pretensji. Też bym nie pozwolił Danielle płacić za cokolwiek na nasze wakacje. A mając na uwadze twoje zarobki, to mimo tego, iż nie są małe, to nie mogłabyś pozwolić sobie na ten wyjazd. - w jego głosie było słychać smutek.
- Dobrze powiedziane, nasze, wspólne wakacje. Czyli powinien pozwolić mi włożyć swój wkład, a nie z góry zakładać, że za mnie zapłaci. - szepnęła.
Gdy spojrzała na Payne'a, na jego twarzy widziała tylko i wyłącznie zrozumienie, a kiedy otwierał  usta, by coś powiedzieć, kontynuowała.
- Okay... Um, przepraszam za kłopot, Liam. - burknęła, wstając na nogi - Pójdę już. - skierowała się do drzwi.
- Mer, weź sobie wolne. Dzisiaj i jutro, będziesz miała czas dla siebie i w ogóle.
- Zadzwonię do ciebie później.
- Po co- stało-
- Dam ci znać, czy mój urlop jest nadal aktualny. - po tych słowach opuściła gabinet swojego szefa.

*

Brunetka weszła do domu i od  razu skierowała się do kuchni, skąd słyszała rozmowy. Jak stanęła w progu, ujrzała swojego chłopaka rozmawiającego przez telefon. Po sposobie, w jakim się wyrażał do drugiej osoby, stwierdziła, iż musiał dzwonić do Jay. Odwrócił się przodem do dziewczyny, a widząc jej wściekłe spojrzenie, po kilkunastu sekundach się pożegnał i rozłączył.
- Hej, co tak wcześnie? - uniósł brew ku górze, odkładając iPhone'a na stół - Coś się stało?
Margaret policzyła w głowie do trzech i dopiero wtedy się odezwała.
- Dlaczego zabroniłeś Liamowi wcześniejszego przelewu wypłaty na konto?
Szatyn wypuścił ciche 'aah', a następnie podrapał się po karku, nie pozwalając sobie na odwrócenie wzroku od oczu dziewczyny.
- Louis, nie chcę, żebyś wtrącał się w moje sprawy finansowe! - miała szczęście, iż Louise była w szkole - To, że masz bóg wie ile pieniędzy nie daje ci prawa do zarządzania moim kontem!
Brunetka skrzywiła się; nie chciała się denerwować, jednak chłopak nie pozostawiał jej innego wyboru.
- Mer - szepnął robiąc krok w jej stronę - Dobrze się czujesz? - zapytał, gdy ujrzał jak Padolsky łapie się za brzuch i cicho jęczy. - Potrzebujesz czegoś?
- Uh, niezależności. - wymamrotała niemalże niesłyszalnie, jednak Louis był na tyle blisko, by ją usłyszeć, co mimowolnie wprawiło go w uśmiech, który nie trwał dłużej cztery sekundy.
- Zaniosę cię do łóżka, okay? - gdy brunetka skinęła głową, zamykając oczy jak piłkarz chwycił ją w pod kolana i plecy, by ją podnieść i zanieść do sypialni. Położył ją delikatnie na łóżku i zdjął z niej ubranie wierzchnie oraz buty, następnie przykrył kołdrą, a kiedy chciał wyjść, zatrzymała go dłoń brunetki.
- Zostań, proszę. - usłyszał jej szept i nie mógł go zignorować. 
Bez słowa obszedł łóżko i położył się obok niej, obejmując ją dłonią za brzuch i delikatnie poruszając swoimi palcami.
- Boję się. - ponownie szepnęła Margaret, a przez głowę Tomlinsona przebiegło mnóstwo myśli na raz; czy ten ból mógł zagrozić ich dziecku? Czy to przez niego jego dziewczyna dostała tych bóli? A co, jeśli ich maleństwo już nie ż-
- Jestem przy tobie. - przerwał swój natłok myśli, nie pozwalając ostatniej nawet się rozwinąć - Nie masz się czego bać, kochanie. - pocałował ją w tył głowy, próbując przekonać tym samego siebie. Nie był pewny, czy powinien zadzwonić do lekarza, czy nie.
- Tak wiele teraz się mówi o poronieniach, że, że.. - Louis usłyszał jak powstrzymuje płacz.
- Mer, jesteś silna, tak samo jak nasze dziecko. - szepnął szatyn, przyciągając ją do siebie i obejmując ciasno, mrucząc do ucha słowa, że wszystko będzie dobrze.
Po piętnastu minutach zauważył, iż brunetka zasnęła, więc wyplątał się delikatnie z jej uścisku i cicho opuścił sypialnią, zabierając przy okazji jej płaszcz oraz buty i odłożył je do przedpokoju. Następnie przeszukał jej torebkę w celu odnalezienia komórki, co od razu mu się udało. Odnalazł w spisie kontaktów numer do jej ginekologa i zadzwonił, wyjaśniając sytuację i umawiając dziewczynę na wizytę jutro z samego rana. 
Trzy i pół godziny później wszedł do pokoju Margaret i postawił na półce nocnej, obok lampki, szklankę z wodą i talerzyk z kanapkami. Żałował tego, że przez jego głupie 'widzi mi się' ciąża Mer była w niebezpieczeństwie, choć ginekolog powiedział, iż to nie było nic groźnego, to szatyn nie mógł sobie tego wybaczyć.
Przez cały sen dziewczyny, Tomlinson zdążył zrobić śniadanie, odebrać Louise ze szkoły i podjechać do Harry'ego, by podrzucić mu środki przeciwbólowe, o które prosił go w esemesie. Okazało się, iż Gemma musiała iść wcześniej do pracy i nie była w stanie zająć się swoim bratem.
Poza tym, piłkarz dostał odpowiedź od swojej mamy, od czego mu ulżyło; Jay mogła przyjechać na tydzień do Londynu, by zająć się Louise. W zasadzie, nie znała jeszcze dziewczynki, co nie ułatwiało sprawy, jednak powiedziała, iż weźmie ze sobą Felicity, która z pewnością złapie wspólny język z dziewczynką. Chłopak trochę się obawiał przyjazdu matki do Mer, zwłaszcza w takim stanie i to w dodatku nazajutrz. 
Westchnął cicho, siadając przy swojej dziewczynie i delikatnie zgarniając włosy z jej czoła. Jej policzki były odrobinę różowe, jednak nie wyczuł u niej temperatury. Nie minęło kilka sekund, a brunetka zaczęła się budzić, otwierając oczy.
- Uh, ile spałam? - zapytała, łapiąc się za głowę i zerkając na szatyna.
- Trzy i pół godziny. - odpowiedział niskim głosem, a widząc zaskoczoną twarz Margaret, natychmiast dodał - Spokojnie, odebrałem Lu ze szkoły i rozmawiałem jeszcze z mamą. Zgodziła się zostać z Louise na czas naszego wyjazdu. Przyjedzie jutro z Fizzy. - odpowiedział - O ile nadal chcesz ze mną jechać.
- Oczywiście, że chcę. - szepnęła - Tylko proszę nie rób tego więcej; nie interweniuj w tych sprawach. I nie mieszaj w to naszych przyjaciół, okay?
Nachylił się nad nią i dotknął jej policzka.
- Obiecuję. - odparł krótko - Umówiłem cię na jutro do ginekologa, tak na wszelki wypadek.
- Dziękuję ci, za oba. - uśmiechnęła się krótko dziewczyna - I przepraszam za mój poprzedni wybuch. Nie powinnam tak reagować.
- W porządku. - mruknął, a Mer dotknęła w tym czasie jego ręki, która znajdowała się na jej policzku i delikatnie ją z niego zdjęła, wplątując swoje palce w jego - Też się nie popisałem.
Padolsky skinęła głową, a następnie chłopak podał jej szklankę z wodą i talerzyk z kanapkami. Mer mu podziękowała i wzięła się za konsumowanie posiłku, przygotowanego przez piłkarza. 
Przez kilka minut panowała cisza między parą, jednak to szatynowi nie przeszkadzało w przyglądaniu się swojej dziewczynie.
- Więc mówisz, że twoja mama przyjeżdża do mnie, tak? - zagadnęła brunetka, odkładając talerzyk na szafkę.
- Yeah, z Fizzy. - dodał, potwierdzając jej słowa.
- Nie pomyślałam o tym, by przedstawić Jay Louise. Rany, w zasadzie ona nie wie o jej istnieniu! - złapała się za głowę.
- Spokojnie, Mer. - powiedział łagodnie Louis - Moja mama wie o istnieniu Louise i wie kim ona jest. I jestem pewien, że Lu ją pokocha.
- Boże. - jęknęła, opadając na poduszkę.
- Co? Boli cię coś? - zareagował od razu chłopak.
Padolsky zachichotała króciutko, kręcąc głową na boki.
- W takim razie, co jest? - uniósł brwi ku górze piłkarz.
- Nie jestem spakowana, a za dwa dni lecimy. Muszę kupić jeszcze tyle rzeczy! - jęknęła brunetka, chowając twarz pod kołdrą.
Louis wypuścił tylko powietrze z ust i zaśmiał się.
- Możesz iść jutro na zakupy z Fizzy jak chcesz. - wzruszył ramionami.
- Dobry pomysł, zadzwonię do Gemmy, żeby dołączyła. - uśmiechnęła się - Zostaniesz z Louise, prawda? Albo nie, wezmę ją ze sobą. A ty będziesz mógł pokazać swojej mamie miasto. Albo nie-
- Wiesz, kocham cię, ale wolę, kiedy śpisz. - zachichotał Louis, za co obdarowany został piorunującym spojrzeniem.
Margaret czuła się już lepiej; a mała kłótnia, a raczej naskok na Tomlinsona poszła w całkowite zapomnienie. Dokładnie tak jak chciała. Wolała już nie być w takiej sytuacji. Wolała zachowywać się rozsądnie i odpowiedzialnie.
Od teraz, pomyślała, będę robić wszystko, aby nasze dziecko było bezpieczne.

Obserwatorzy