AUTORKA: jak odpowiecie mi na pytanie, dlaczego po dobrym rozdziale zawsze muszę napisać coś gorszego, to będę wdzięczna.
Wiem, że musiałyście czekać miesiąc prawie na nowy rozdział, ale tak jakoś nie mogłam się zebrać w sobie, aby go skończyć pisać. Mam nadzieję, że was nie zawiodłam.
Enjoy :*
Wiem, że musiałyście czekać miesiąc prawie na nowy rozdział, ale tak jakoś nie mogłam się zebrać w sobie, aby go skończyć pisać. Mam nadzieję, że was nie zawiodłam.
Enjoy :*
Londyn, 2013
- Fałszywy alarm - poinformował przez telefon Payne.
Niestety, ku zaskoczeniu pary, żadne z nich nie miało racji odnośnie tego, czy Liam zemdleje, czy też nie. Okazało się, że Payne tak zaczął panikować, gdy Danielle mu powiedziała o kilku skurczach, iż musiał zawieść ją do szpitala. Lekarze nie stwierdzili niczego niepokojącego i wypuścili dziewczynę do domu. Czyli wyszło na to, że Payne'owie jeszcze nie doczekali się córeczki. Jednak Padolsky wraz z Tomlinsonem stwierdzili, iż ich zakład nadal jest aktualny.
Kiedy Louis dowiedział się o nadopiekuńczości swojego kolegi, pokręcił głową z bezsilności, czemu także towarzyszył głupi uśmieszek, natomiast Margaret skarciła krótkim spojrzeniem zachowanie swojego chłopaka. Nie wyobrażała sobie czegoś tak nieodpowiedzialnego ze strony piłkarza. Wolała nie myśleć, co by zrobił szatyn, gdyby okazało się, że to właśnie jego żona miałaby skurcze, niewytłumaczone, z resztą. Z jednej strony wolała nie oczerniać zachowania Tomlinson'a, ale na razie nie zrobił niczego, co mogłoby w jakiś sposób polepszyć jej opinię na jego temat. Mimo tego, iż go kochała, w tamtym momencie miała ochotę go złapać za tę śliczną buźkę i uderzyć nią kilka razy w ścianę. Drastycznie, jednak w chwili, gdy o tym myślała, nie przejmowała się tym, w jaki sposób widzi piłkarza. Tłumaczyła to sobie jako instynkt matczyny, czy troska o koleżankę.
Po tym jak para wróciła do mieszkania Mer, otworzyli butelkę czerwonego wina i spędzili przyjemny wieczór, można nawet powiedzieć pół nocy, w salonie, rozmawiając. Brunetka, wtulona w szatyna czuła się bezpieczna i była pewna, że nie jest zdana sama na siebie; miała osobę, która zawsze ją będzie wspierać i kochać. Louis traktował swoją dziewczynę jak księżniczkę; kogoś, kogo nigdy nie chciał stracić przez swoją głupotę. Był zaskoczony sam sobą, ponieważ jedyną osobą, którą darzył takim uczuciem stracił dawno temu przez jedną, głupią decyzję. Z czasem zdał sobie jednak sprawę z tego, że to, co czuł do tamtej dziewczyny, było niczym w porównaniu do tego, w jaki sposób widział Margaret.
Następnego dnia, o godzinie siedemnastej miał odbyć się ostatni w roku trening szatyna. Tomlinson obiecał Margaret, że zaraz po spotkaniu teamu, przyjedzie do niej i pomyślą nad tym jak spędzić Sylwestra. Oboje postanowili nic nie robić z Bennett'em aż do Nowego Roku. Mer była przekonana, że najlepiej będzie zostawić to wszystko policji, jednak gdzieś głęboko w sercu bardzo chciała pomóc przyjaciołom. Natomiast Louis, mimo obietnic, jakie składał Eleanor, nie zamierzał odpuszczać. Kimże by był, gdyby nie postawił na swoim? Z resztą, Harry był jego kumplem od dobrych kilku lat i zostawienie go samego, byłoby najgorszym, czego mógłby się po sobie spodziewać szatyn. Poza tym, Niall też został w to jakoś wciągnięty, a także był obcy tej sprawie, więc Louis wszedł w założenie, iż jego obowiązkiem było jakoś pomóc najbliższym, jednocześnie trzymając z daleka swoją dziewczynę, co było nie lada wyzwaniem.
Podczas gdy Margaret dzwoniła do Holmes Chapel, aby dowiedzieć się, jak czuje się jej córka, przy okazji porozmawiać z Gemmą, której obiecała telefon, Louis wraz z resztą piłkarzy pokonywali kolejną długość boiska. Mimo tego, iż był to ostatni trening, trener niczego im nie popuścił; wchodził w założenie, że im więcej trenują, tym lepszą mają formę, a fakt, iż było to ich ostatnie spotkanie wcale nie wykluczało mniejszego wysiłku niż zwykle.
Po dobrych dwóch godzinach gry na boisku, trener złożył im życzenia noworoczne i pożegnał się z piłkarzami. Aż do połowy lutego, miało nie być żadnych treningów ani meczy, co działało na korzyść każdego; potrzebowali odpoczynku.
Gdy Louis opuścił szatnię, było przed dwudziestą i wszyscy jego koledzy już pojechali do domu. Jak zwykle był ostatni. Przeczesał dłonią włosy, po czym założył na ramię torbę sportową, owijając się ciaśniej szalikiem. Ten wieczór nie należał do najcieplejszych, tak jak przystało na grudzień; mimo, iż na niebie nie było żadnej chmurki, mroźne powietrze uderzyło w twarz Brytyjczyka, gdy wyszedł z budynku. Skierował się na parking, gdzie pozostawił swój samochód.
Idąc chodnikiem, minął kilku przechodniów. Choć Londyn był wielkim miastem, rzadko kiedy widywało się ludzi urządzających sobie wieczorne, zimowe spacery. To właśnie wyróżniało stolicę Anglii od innych krajów; londyńczycy wydawali się być zbyt leniwi na jakikolwiek ruch, mimo ich zarzeczeń odnośnie trzymania formy.
W momencie, kiedy szatyn skręcił w podziemny parking, poczuł wibracje w swojej kieszeni. Wyjął swojego iPhone'a i uśmiechnął się widząc, kto dzwonił. Przejechał palcem po ekranie, po czym przyłożył telefon do ucha.
- Cześć, Lou.
- Cześć kochanie. - odpowiedział - Stało się coś?
- Dlaczego miało się coś stać? Nie mogę już zadzwonić do swojego chłopaka? - zainteresowała się Padolsky, a Louis wywrócił teatralnie oczami.
- Oczywiście, że możesz, ale nie wiem po co, skoro wiesz, że za pół godziny u ciebie będę. - ponownie kąciki jego ust uniosły się ku górze na myśl o tym, iż spędzi miły wieczór ze swoją dziewczyną.
- Tęskniłam?
Za każdym razem, gdy słyszał od niej to jedno słowo, jego serce zaczynało szybciej bić, a ciało momentalnie ogarniało przyjemne ciepło. Nie wyobrażał sobie już życia bez tej brunetki. Przyszło to do niego tak szybko i niespodziewanie; nie wiedział nawet, kiedy podporządkował całe swoje życie Margaret.
Tomlinson poprawił torbę na swoim ramieniu.
- Nie było mnie trzy i pół godziny.
- No i co? To dużo. - może nie mógł tego zobaczyć, ale wyobraził sobie jak dziewczyna wywraca oczami - Uważaj na drodze, Lou.
- Będę, obiecuję. - odpowiedział szatyn, przechodząc na drugą stronę wąskiej uliczki, by szybciej dostać się do swojego samochodu - Do zobaczenia. - po tych słowach się rozłączył.
Schował komórkę na swoje poprzednie miejsce, wzdychając. Trochę bawiło go to, w jaki sposób żył; praktycznie mieszkał u Mer, co oznaczało, iż bez potrzeby wynajmował pokój w hotelu, dodatkowo, każdą wolną chwilę spędzał ze swoją dziewczyną, ewentualnie z Niall'em albo Eleanor, a resztę czasu poświęcał na treningi. Musiał przyznać, że jego serce najbardziej wyczekiwało tego jednego spotkania z Margaret, niczego więcej bardziej nie pragnął. Może to brzmi głupio i przeciętnie, ale pomimo tak krótkiej, jak na ich, znajomości, czuje, że byłby idiotą, gdyby nie spędził reszty życia z Padolsky.
- Hej, ty!
Stanął w jednym miejscu i powoli rozejrzał się dokoła siebie; poza pomarańczowymi lampami oświetlającymi korytarze parkingu, było na tyle ciemno, aby nic nie mógł ujrzeć. Nie należał do osób, które bały się ciemności, jednak w tamtym momencie odrobinkę, dosłownie przez parę sekund, jego ciałem wstrząsnęło przerażenie.
Ignorując zaczepkę, przeszedł kilka metrów w stronę swojego samochodu, jednak nadal był na baczności, obserwując kątem oka otoczenie. Gdy nie wykrył zagrożenia, poprawił swoją torbę i wykonał parę kroków, jednak do seat'a nadal dzieliła go dość spora odległość. Westchnął, a w tym samym momencie, usłyszał nadchodzące kroki.
Louis nie spuszczał wzroku z mężczyzn; zauważył jak brunet skina głową na swojego towarzysza, który podszedł do szatyna i stanął za nim, czekając na dalsze komendy swojego szefa. Brytyjczyk wywrócił oczami; typowe zachowanie sługusa; zero samodzielności, samo podporządkowanie się i oddanie swojemu pracodawcy, o ile można było to tak nazwać.
- Widzę, że twoja przyjaciółeczka niczego się nie nauczyła, - mężczyzna odpalił papierosa, wkładając go sobie do ust i zaciągając się dymem. - a to źle.
Brytyjczyk zdjął ze swojego ramienia torbę i przygotował się na ewentualny atak ze strony dalekiego kuzyna Harry'ego, jednak takowy nie nastąpił.
- Dlatego przyszedłem do ciebie - dokończył Troy, opierając się o drzewo i paląc papierosa.
- Po co? - pierwszy raz odezwał się Louis - Przez ciebie, straciłbym przyjaciółkę, ty jebany gnoju!
- Och, nie unoś się tak, Tomlinson, bo nie zawaham się cię zabić. - zagroził Bennett - A chyba nie chciałbyś, aby wspaniała Margaret straciła osobę, którą kocha, co?
Na wspomnienie o swojej ukochanej, chłopak zamarł na kilka sekund.
- Chociaż, muszę przyznać, masz dobry gust. Ładna z niej dziewczyna. - dodał mężczyzna.
- Nie mieszaj jej w to! - krzyknął Louis.
- Sam to zrobiłeś. - prychnął starszy mężczyzna, uważnie przyglądając się szatynowi. Miał rację, a Tomlinson'a najbardziej bolało to, że koleś, którego tak bardzo nienawidził - wiedział to, co odrzucał od siebie chłopak. - Wydajesz się być rozsądny, więc posłuchaj, bo dwa razy powtarzać nie będę.
- Nie mam zamiaru-
- Dobrze ci radzę. - głos Bennett'a przybrał na sile, przerywając Brytyjczykowi - Przekaż Stylesowi i tej laluni, aby nie mieszali w to psów, bo inaczej pożałują.
Tym razem to piłkarz prychnął, a Ashton, mężczyzna stojący za nim, zrobił krok ku niemu.
- A jak nie? - Louis wiedział, że sam prosi się o lanie, jednak nie obchodziło go to. Może prowokacja nie była najlepszym pomysłem, ale żaden inny nie przychodził mu wtedy do głowy. Z resztą, nie chciał, żeby kryminalista zrobił cokolwiek jego najbliższym.
- Ucierpią na tym osoby, które kochasz. Nie obchodzi cię to już? - zakpił sobie z niego Troy - Ashton - tu wskazał na chłopaka stojącego za Louis'em - z chęcią pozna bliżej córkę twojego przyjaciela. Jak jej tam było? Louise?
Tomlinson zacisnął swoje dłonie w pięści, nie spuszczając wzroku z Bennett'a. Jego błękitne tęczówki śledziły każdy najmniejszy ruch bruneta, próbując w międzyczasie wymyślić sposób, w jaki byłby w stanie uciec.
- Jesteś dobry tylko w zastraszaniu ludzi! - Louis doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż Bennett już udowodnił, że to nie prawda - Potrzebujesz rozrywki? Zabawiaj się kimś innym, a moich przyjaciół zostaw w spokoju!
Złośliwy uśmieszek zawitał na ustach Troy'a, gdy skinął porozumiewawczo na Ashton'a. Chłopak natychmiast załapał, co miał na myśli jego pracodawca i wykonał szybki cios kolanem w brzuch szatyna. Oczywistością było to, iż Louis nie spodziewał się tego ruchu; zdawał sobie sprawę z tego, że prędzej czy później coś podobnego się wydarzy, ale nie sądził, iż tak szybko.
Piłkarz, mimowolnie, cofnął się o kilka kroków do tyłu, łapiąc bolącej części i zginając się. Nie był jakimś tam tchórzem, ale racjonalistą; nie miał szans ich pokonać, nawet jeśli by tego bardzo chciał. Było dwóch na jednego, więc najlepszym pomysłem była ucieczka.
- A miałem cię za mądrego, Tomlinson. - mruknął Bennett, zanim zamachnął się ręką złożoną w pięść i uderzył nią w szczękę Louis'a. Szatyn, pod wpływem siły, stracił na kilkanaście sekund koordynację i zakołysał się niebezpiecznie.
To nie było tak, że Louis zapomniał jak się bronić; był po prostu na przegranej pozycji zważywszy na to, jaką siłą dysponował jego przeciwnik. Pewne było, że gdyby przy szatynie stał jego przyjaciel, na pewno nie poszłoby tak łatwo. I znowu, może Tommo był sportowcem, ale nie znaczyło to od razu, iż potrafił walczyć; zanotował sobie w pamięci, aby w najbliższym czasie zapisać się na boks czy coś podobnego. Nie wyobrażał sobie podobnej sytuacji, w której udział brałaby jego dziewczyna. Nie bał się, że wyjdzie na mięczaka, choć to też zaważyło, ale obawiał się o bezpieczeństwo Mer.
Kolejny cios i kolejna próba podniesienia się do pozycji stojącej została pozbawiona sensu. Ponownie oberwał w brzuch, jednak tym razem kopnął go Ashton. Louis'owi zaczynało się już ściemniać przed oczami, gdy przypomniał sobie, iż on także powinien się w jakiś sposób bronić, pokazać, że nie jest bezbronny. I tak też zrobił; kiedy jeden z jego przeciwników zamachnął się, aby ponownie oddać bolesny cios, Tomlinson zrobił unik i tym razem to on uderzył prosto w nos Bennett'a. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jaką odczuje satysfakcję, gdy ponownie uderzył w szczękę mężczyzny. Na jego ustach pojawił się ten irytujący uśmieszek, który Louis tak bardzo zdążył już znienawidzić.
Ku nieszczęściu Louis'a, przeciwników miał dwóch, a co za tym szło, Ashton oddanie bronił swojego szefa, chwytając od tyłu ramion szatyna i odwracając go w swoją stronę, po czym oddając mocnego kopniaka w jego brzuch. Gdy Tomlinson zwijał się z bólu na chodniku, sługus Troy'a powtarzał swoje ruchy sprzed kilkunastu sekund, aby tylko jak najmocniej skrzywdzić swoją ofiarę.
Po kilku minutach męki, ciosów oddawanych tak regularnie i mocno, Louis przestał myśleć, jego twarz nie ukazywała grymasu, a zwykłe zobojętnienie. Już nawet nie próbował się bronić, bo i tak to by nic nie dało. Postanowił po prostu odpłynąć i jak najszybciej przestać czuć ból, jaki roznosił się po jego całym ciele.
W pewnym momencie - nie czuł nic. Przeszło mu przez myśl, iż stracił przytomność i przeniósł się w inne miejsce, jednak natychmiast odrzucił tę perspektywę, gdy usłyszał głos Bennett'a.
- Nie zapomnij, kto tu rozgrywa karty. - brunet przykucnął przy skulonym ciele Louis'a - I przekaż wiadomość Calder, bo inaczej was, kurwa, dorwę, a wtedy nie będzie miło.
Szatyn miał przymknięte oczy, ale mógł usłyszeć jak mężczyzna wstaje, a do niego dołącza Ashton.
- A więc do szybkiego zobaczenia. - odezwał się jeszcze Bennett, po czym odszedł w stronę parkingu, a za nim, jak potulny piesek, poszedł niższy chłopak.
Przez kilka minut, Louis leżał bezczynnie, usiłując unormować swój oddech, jednak potem, spróbował powoli wstać, co spotkało się tylko z cholernymi bólami. Mógł poczuć jak każdy, choćby najmniejszy jego mięsień pulsuje przez ciosy, jakie zostały mu zadane. Jednak nie rezygnował i pięć minut później, stał, trzymając się za brzuch jedną dłonią, a drugą podpierając o ścianę.
Kolejne sekundy nie ułatwiły mu niczego; każdy jego ruch przyprawiał go o zawroty głowy i skręt żołądka. Jeszcze nigdy w życiu nie został tak pobity. Fakt, zdarzały się takie sytuacje, ale zazwyczaj w pobliżu był jego przyjaciel albo ktoś, komu ufał. Teraz stał się ofiarą kryminalisty, który myśli, iż wszystko mu wolno i bezkarnie chodzi sobie po ulicach Londynu.
Tomlinson, z trudem, wyjął swój telefon z kieszeni i podpierając się dłonią o ścianę, wszedł w kontakty. Literki rozmazywały mu się przed oczami, co wcale nie ułatwiało zadania, jednak po wysiłku, jaki włożył w tę czynność, udało mu się znaleźć numer do Margaret. Już chciał nacisnąć zieloną słuchawkę, aby do niej zadzwonić, ale w ostatniej sekundzie z tego zrezygnował. Doszedł do wniosku, iż Mer oszalałaby z obawy, że coś mogłoby się mu stać, a perspektywa takiej Padolsky mu w tamtym momencie nie pomagała. Postanowił więc, że wykona połączenie do osoby, która nie będzie zadawać tysiąca pytań.
- Fałszywy alarm - poinformował przez telefon Payne.
Niestety, ku zaskoczeniu pary, żadne z nich nie miało racji odnośnie tego, czy Liam zemdleje, czy też nie. Okazało się, że Payne tak zaczął panikować, gdy Danielle mu powiedziała o kilku skurczach, iż musiał zawieść ją do szpitala. Lekarze nie stwierdzili niczego niepokojącego i wypuścili dziewczynę do domu. Czyli wyszło na to, że Payne'owie jeszcze nie doczekali się córeczki. Jednak Padolsky wraz z Tomlinsonem stwierdzili, iż ich zakład nadal jest aktualny.
Kiedy Louis dowiedział się o nadopiekuńczości swojego kolegi, pokręcił głową z bezsilności, czemu także towarzyszył głupi uśmieszek, natomiast Margaret skarciła krótkim spojrzeniem zachowanie swojego chłopaka. Nie wyobrażała sobie czegoś tak nieodpowiedzialnego ze strony piłkarza. Wolała nie myśleć, co by zrobił szatyn, gdyby okazało się, że to właśnie jego żona miałaby skurcze, niewytłumaczone, z resztą. Z jednej strony wolała nie oczerniać zachowania Tomlinson'a, ale na razie nie zrobił niczego, co mogłoby w jakiś sposób polepszyć jej opinię na jego temat. Mimo tego, iż go kochała, w tamtym momencie miała ochotę go złapać za tę śliczną buźkę i uderzyć nią kilka razy w ścianę. Drastycznie, jednak w chwili, gdy o tym myślała, nie przejmowała się tym, w jaki sposób widzi piłkarza. Tłumaczyła to sobie jako instynkt matczyny, czy troska o koleżankę.
Po tym jak para wróciła do mieszkania Mer, otworzyli butelkę czerwonego wina i spędzili przyjemny wieczór, można nawet powiedzieć pół nocy, w salonie, rozmawiając. Brunetka, wtulona w szatyna czuła się bezpieczna i była pewna, że nie jest zdana sama na siebie; miała osobę, która zawsze ją będzie wspierać i kochać. Louis traktował swoją dziewczynę jak księżniczkę; kogoś, kogo nigdy nie chciał stracić przez swoją głupotę. Był zaskoczony sam sobą, ponieważ jedyną osobą, którą darzył takim uczuciem stracił dawno temu przez jedną, głupią decyzję. Z czasem zdał sobie jednak sprawę z tego, że to, co czuł do tamtej dziewczyny, było niczym w porównaniu do tego, w jaki sposób widział Margaret.
Następnego dnia, o godzinie siedemnastej miał odbyć się ostatni w roku trening szatyna. Tomlinson obiecał Margaret, że zaraz po spotkaniu teamu, przyjedzie do niej i pomyślą nad tym jak spędzić Sylwestra. Oboje postanowili nic nie robić z Bennett'em aż do Nowego Roku. Mer była przekonana, że najlepiej będzie zostawić to wszystko policji, jednak gdzieś głęboko w sercu bardzo chciała pomóc przyjaciołom. Natomiast Louis, mimo obietnic, jakie składał Eleanor, nie zamierzał odpuszczać. Kimże by był, gdyby nie postawił na swoim? Z resztą, Harry był jego kumplem od dobrych kilku lat i zostawienie go samego, byłoby najgorszym, czego mógłby się po sobie spodziewać szatyn. Poza tym, Niall też został w to jakoś wciągnięty, a także był obcy tej sprawie, więc Louis wszedł w założenie, iż jego obowiązkiem było jakoś pomóc najbliższym, jednocześnie trzymając z daleka swoją dziewczynę, co było nie lada wyzwaniem.
Podczas gdy Margaret dzwoniła do Holmes Chapel, aby dowiedzieć się, jak czuje się jej córka, przy okazji porozmawiać z Gemmą, której obiecała telefon, Louis wraz z resztą piłkarzy pokonywali kolejną długość boiska. Mimo tego, iż był to ostatni trening, trener niczego im nie popuścił; wchodził w założenie, że im więcej trenują, tym lepszą mają formę, a fakt, iż było to ich ostatnie spotkanie wcale nie wykluczało mniejszego wysiłku niż zwykle.
Po dobrych dwóch godzinach gry na boisku, trener złożył im życzenia noworoczne i pożegnał się z piłkarzami. Aż do połowy lutego, miało nie być żadnych treningów ani meczy, co działało na korzyść każdego; potrzebowali odpoczynku.
Gdy Louis opuścił szatnię, było przed dwudziestą i wszyscy jego koledzy już pojechali do domu. Jak zwykle był ostatni. Przeczesał dłonią włosy, po czym założył na ramię torbę sportową, owijając się ciaśniej szalikiem. Ten wieczór nie należał do najcieplejszych, tak jak przystało na grudzień; mimo, iż na niebie nie było żadnej chmurki, mroźne powietrze uderzyło w twarz Brytyjczyka, gdy wyszedł z budynku. Skierował się na parking, gdzie pozostawił swój samochód.
Idąc chodnikiem, minął kilku przechodniów. Choć Londyn był wielkim miastem, rzadko kiedy widywało się ludzi urządzających sobie wieczorne, zimowe spacery. To właśnie wyróżniało stolicę Anglii od innych krajów; londyńczycy wydawali się być zbyt leniwi na jakikolwiek ruch, mimo ich zarzeczeń odnośnie trzymania formy.
W momencie, kiedy szatyn skręcił w podziemny parking, poczuł wibracje w swojej kieszeni. Wyjął swojego iPhone'a i uśmiechnął się widząc, kto dzwonił. Przejechał palcem po ekranie, po czym przyłożył telefon do ucha.
- Cześć, Lou.
- Cześć kochanie. - odpowiedział - Stało się coś?
- Dlaczego miało się coś stać? Nie mogę już zadzwonić do swojego chłopaka? - zainteresowała się Padolsky, a Louis wywrócił teatralnie oczami.
- Oczywiście, że możesz, ale nie wiem po co, skoro wiesz, że za pół godziny u ciebie będę. - ponownie kąciki jego ust uniosły się ku górze na myśl o tym, iż spędzi miły wieczór ze swoją dziewczyną.
- Tęskniłam?
Za każdym razem, gdy słyszał od niej to jedno słowo, jego serce zaczynało szybciej bić, a ciało momentalnie ogarniało przyjemne ciepło. Nie wyobrażał sobie już życia bez tej brunetki. Przyszło to do niego tak szybko i niespodziewanie; nie wiedział nawet, kiedy podporządkował całe swoje życie Margaret.
Tomlinson poprawił torbę na swoim ramieniu.
- Nie było mnie trzy i pół godziny.
- No i co? To dużo. - może nie mógł tego zobaczyć, ale wyobraził sobie jak dziewczyna wywraca oczami - Uważaj na drodze, Lou.
- Będę, obiecuję. - odpowiedział szatyn, przechodząc na drugą stronę wąskiej uliczki, by szybciej dostać się do swojego samochodu - Do zobaczenia. - po tych słowach się rozłączył.
Schował komórkę na swoje poprzednie miejsce, wzdychając. Trochę bawiło go to, w jaki sposób żył; praktycznie mieszkał u Mer, co oznaczało, iż bez potrzeby wynajmował pokój w hotelu, dodatkowo, każdą wolną chwilę spędzał ze swoją dziewczyną, ewentualnie z Niall'em albo Eleanor, a resztę czasu poświęcał na treningi. Musiał przyznać, że jego serce najbardziej wyczekiwało tego jednego spotkania z Margaret, niczego więcej bardziej nie pragnął. Może to brzmi głupio i przeciętnie, ale pomimo tak krótkiej, jak na ich, znajomości, czuje, że byłby idiotą, gdyby nie spędził reszty życia z Padolsky.
- Hej, ty!
Stanął w jednym miejscu i powoli rozejrzał się dokoła siebie; poza pomarańczowymi lampami oświetlającymi korytarze parkingu, było na tyle ciemno, aby nic nie mógł ujrzeć. Nie należał do osób, które bały się ciemności, jednak w tamtym momencie odrobinkę, dosłownie przez parę sekund, jego ciałem wstrząsnęło przerażenie.
Ignorując zaczepkę, przeszedł kilka metrów w stronę swojego samochodu, jednak nadal był na baczności, obserwując kątem oka otoczenie. Gdy nie wykrył zagrożenia, poprawił swoją torbę i wykonał parę kroków, jednak do seat'a nadal dzieliła go dość spora odległość. Westchnął, a w tym samym momencie, usłyszał nadchodzące kroki.
Uniósł swój wzrok, aby zobaczyć dwie postacie stojące przed nim; jedną z nich doskonale znał - był to mężczyzna o ciemnym charakterze, żądnym zemsty. Nikt inny jak Troy Bennett, człowiek będący koszmarem jego najlepszej przyjaciółki stał przed nim, śmiejąc się prosto w twarz piłkarza. Obok niego, trochę niższy, może o parę centymetrów znajdował się chłopak, na oko młodszy od przestępcy z równie czarnymi włosami o groźnym spojrzeniu. Oboje podeszli do Louis'a na tyle blisko, aby móc swobodnie z nim rozmawiać, jednak żaden z nich nic nie powiedział.
Piłkarz, w pierwszej chwili, wściekł się na kolesia, który zranił Eleanor, a z upływem kilkunastu sekund jego złość przeobraziła się w całkowitą nienawiść i pogardę tym człowiekiem. Dopiero w tamtym momencie zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo go nienawidził.Louis nie spuszczał wzroku z mężczyzn; zauważył jak brunet skina głową na swojego towarzysza, który podszedł do szatyna i stanął za nim, czekając na dalsze komendy swojego szefa. Brytyjczyk wywrócił oczami; typowe zachowanie sługusa; zero samodzielności, samo podporządkowanie się i oddanie swojemu pracodawcy, o ile można było to tak nazwać.
- Widzę, że twoja przyjaciółeczka niczego się nie nauczyła, - mężczyzna odpalił papierosa, wkładając go sobie do ust i zaciągając się dymem. - a to źle.
Brytyjczyk zdjął ze swojego ramienia torbę i przygotował się na ewentualny atak ze strony dalekiego kuzyna Harry'ego, jednak takowy nie nastąpił.
- Dlatego przyszedłem do ciebie - dokończył Troy, opierając się o drzewo i paląc papierosa.
- Po co? - pierwszy raz odezwał się Louis - Przez ciebie, straciłbym przyjaciółkę, ty jebany gnoju!
- Och, nie unoś się tak, Tomlinson, bo nie zawaham się cię zabić. - zagroził Bennett - A chyba nie chciałbyś, aby wspaniała Margaret straciła osobę, którą kocha, co?
Na wspomnienie o swojej ukochanej, chłopak zamarł na kilka sekund.
- Chociaż, muszę przyznać, masz dobry gust. Ładna z niej dziewczyna. - dodał mężczyzna.
- Nie mieszaj jej w to! - krzyknął Louis.
- Sam to zrobiłeś. - prychnął starszy mężczyzna, uważnie przyglądając się szatynowi. Miał rację, a Tomlinson'a najbardziej bolało to, że koleś, którego tak bardzo nienawidził - wiedział to, co odrzucał od siebie chłopak. - Wydajesz się być rozsądny, więc posłuchaj, bo dwa razy powtarzać nie będę.
- Nie mam zamiaru-
- Dobrze ci radzę. - głos Bennett'a przybrał na sile, przerywając Brytyjczykowi - Przekaż Stylesowi i tej laluni, aby nie mieszali w to psów, bo inaczej pożałują.
Tym razem to piłkarz prychnął, a Ashton, mężczyzna stojący za nim, zrobił krok ku niemu.
- A jak nie? - Louis wiedział, że sam prosi się o lanie, jednak nie obchodziło go to. Może prowokacja nie była najlepszym pomysłem, ale żaden inny nie przychodził mu wtedy do głowy. Z resztą, nie chciał, żeby kryminalista zrobił cokolwiek jego najbliższym.
- Ucierpią na tym osoby, które kochasz. Nie obchodzi cię to już? - zakpił sobie z niego Troy - Ashton - tu wskazał na chłopaka stojącego za Louis'em - z chęcią pozna bliżej córkę twojego przyjaciela. Jak jej tam było? Louise?
Tomlinson zacisnął swoje dłonie w pięści, nie spuszczając wzroku z Bennett'a. Jego błękitne tęczówki śledziły każdy najmniejszy ruch bruneta, próbując w międzyczasie wymyślić sposób, w jaki byłby w stanie uciec.
- Jesteś dobry tylko w zastraszaniu ludzi! - Louis doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż Bennett już udowodnił, że to nie prawda - Potrzebujesz rozrywki? Zabawiaj się kimś innym, a moich przyjaciół zostaw w spokoju!
Złośliwy uśmieszek zawitał na ustach Troy'a, gdy skinął porozumiewawczo na Ashton'a. Chłopak natychmiast załapał, co miał na myśli jego pracodawca i wykonał szybki cios kolanem w brzuch szatyna. Oczywistością było to, iż Louis nie spodziewał się tego ruchu; zdawał sobie sprawę z tego, że prędzej czy później coś podobnego się wydarzy, ale nie sądził, iż tak szybko.
Piłkarz, mimowolnie, cofnął się o kilka kroków do tyłu, łapiąc bolącej części i zginając się. Nie był jakimś tam tchórzem, ale racjonalistą; nie miał szans ich pokonać, nawet jeśli by tego bardzo chciał. Było dwóch na jednego, więc najlepszym pomysłem była ucieczka.
- A miałem cię za mądrego, Tomlinson. - mruknął Bennett, zanim zamachnął się ręką złożoną w pięść i uderzył nią w szczękę Louis'a. Szatyn, pod wpływem siły, stracił na kilkanaście sekund koordynację i zakołysał się niebezpiecznie.
To nie było tak, że Louis zapomniał jak się bronić; był po prostu na przegranej pozycji zważywszy na to, jaką siłą dysponował jego przeciwnik. Pewne było, że gdyby przy szatynie stał jego przyjaciel, na pewno nie poszłoby tak łatwo. I znowu, może Tommo był sportowcem, ale nie znaczyło to od razu, iż potrafił walczyć; zanotował sobie w pamięci, aby w najbliższym czasie zapisać się na boks czy coś podobnego. Nie wyobrażał sobie podobnej sytuacji, w której udział brałaby jego dziewczyna. Nie bał się, że wyjdzie na mięczaka, choć to też zaważyło, ale obawiał się o bezpieczeństwo Mer.
Kolejny cios i kolejna próba podniesienia się do pozycji stojącej została pozbawiona sensu. Ponownie oberwał w brzuch, jednak tym razem kopnął go Ashton. Louis'owi zaczynało się już ściemniać przed oczami, gdy przypomniał sobie, iż on także powinien się w jakiś sposób bronić, pokazać, że nie jest bezbronny. I tak też zrobił; kiedy jeden z jego przeciwników zamachnął się, aby ponownie oddać bolesny cios, Tomlinson zrobił unik i tym razem to on uderzył prosto w nos Bennett'a. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jaką odczuje satysfakcję, gdy ponownie uderzył w szczękę mężczyzny. Na jego ustach pojawił się ten irytujący uśmieszek, który Louis tak bardzo zdążył już znienawidzić.
Ku nieszczęściu Louis'a, przeciwników miał dwóch, a co za tym szło, Ashton oddanie bronił swojego szefa, chwytając od tyłu ramion szatyna i odwracając go w swoją stronę, po czym oddając mocnego kopniaka w jego brzuch. Gdy Tomlinson zwijał się z bólu na chodniku, sługus Troy'a powtarzał swoje ruchy sprzed kilkunastu sekund, aby tylko jak najmocniej skrzywdzić swoją ofiarę.
Po kilku minutach męki, ciosów oddawanych tak regularnie i mocno, Louis przestał myśleć, jego twarz nie ukazywała grymasu, a zwykłe zobojętnienie. Już nawet nie próbował się bronić, bo i tak to by nic nie dało. Postanowił po prostu odpłynąć i jak najszybciej przestać czuć ból, jaki roznosił się po jego całym ciele.
W pewnym momencie - nie czuł nic. Przeszło mu przez myśl, iż stracił przytomność i przeniósł się w inne miejsce, jednak natychmiast odrzucił tę perspektywę, gdy usłyszał głos Bennett'a.
- Nie zapomnij, kto tu rozgrywa karty. - brunet przykucnął przy skulonym ciele Louis'a - I przekaż wiadomość Calder, bo inaczej was, kurwa, dorwę, a wtedy nie będzie miło.
Szatyn miał przymknięte oczy, ale mógł usłyszeć jak mężczyzna wstaje, a do niego dołącza Ashton.
- A więc do szybkiego zobaczenia. - odezwał się jeszcze Bennett, po czym odszedł w stronę parkingu, a za nim, jak potulny piesek, poszedł niższy chłopak.
Przez kilka minut, Louis leżał bezczynnie, usiłując unormować swój oddech, jednak potem, spróbował powoli wstać, co spotkało się tylko z cholernymi bólami. Mógł poczuć jak każdy, choćby najmniejszy jego mięsień pulsuje przez ciosy, jakie zostały mu zadane. Jednak nie rezygnował i pięć minut później, stał, trzymając się za brzuch jedną dłonią, a drugą podpierając o ścianę.
Kolejne sekundy nie ułatwiły mu niczego; każdy jego ruch przyprawiał go o zawroty głowy i skręt żołądka. Jeszcze nigdy w życiu nie został tak pobity. Fakt, zdarzały się takie sytuacje, ale zazwyczaj w pobliżu był jego przyjaciel albo ktoś, komu ufał. Teraz stał się ofiarą kryminalisty, który myśli, iż wszystko mu wolno i bezkarnie chodzi sobie po ulicach Londynu.
Tomlinson, z trudem, wyjął swój telefon z kieszeni i podpierając się dłonią o ścianę, wszedł w kontakty. Literki rozmazywały mu się przed oczami, co wcale nie ułatwiało zadania, jednak po wysiłku, jaki włożył w tę czynność, udało mu się znaleźć numer do Margaret. Już chciał nacisnąć zieloną słuchawkę, aby do niej zadzwonić, ale w ostatniej sekundzie z tego zrezygnował. Doszedł do wniosku, iż Mer oszalałaby z obawy, że coś mogłoby się mu stać, a perspektywa takiej Padolsky mu w tamtym momencie nie pomagała. Postanowił więc, że wykona połączenie do osoby, która nie będzie zadawać tysiąca pytań.
Podczas podróży, jaką wykonał po kilkunastu minutach od swojego telefonu do kolegi, Louis zdążył już zignorować dwa połączenia od Margaret. Czuł się fatalnie z tym, iż musiał to robić, jednak żaden inny pomysł nie przychodził mu na razie do głowy. Mógł wymyślić setki powodów, dla których nie odbierał komórki, ale nic konkretnego nie potrafił w tamtym momencie wymyślić.
Kierowca, siedzący po prawej stronie samochodu, w ciszy zaparkował przy chodniku, przed swoją kamienicą. Zaskoczyło go to, iż Louis nie chciał jechać do swojej dziewczyny albo hotelu. Ba, był zdziwiony tym, że w ogóle Tomlinson do niego zadzwonił! Jednak mimo ciekawości, Zayn nie pytał. Zawsze wchodził w założenie, że jeśli ktoś będzie chciał, to sam zacznie rozmowę.
Malik wyłączył silnik i wyjął kluczyki ze stacyjki. Cisza, jaka ogarnęła auto im nie przeszkadzała. Louis pozwolił sobie oprzeć głowę o zagłówek i przymknąć oczy, wzdychając, co spowodowało ból w okolicy klatki piersiowej.
- Ja nie pytam, ale... Nie sądzę, aby Perrie się powstrzymywała. - głos zabrał Mulat, który wpatrywał się w samochód zaparkowany przed jego własnym.
Louis wzruszył ramionami, po czym otworzył oczy, przechylając głowę w stronę nauczyciela.
- Jeśli wam przeszkadzam, to mogę wezwać taksówkę i- i wrócić do hotelu. - powiedział cicho, czując jak żołądek mu fikołkuje. Zbierało mu się na wymioty.
- Źle zrozumiałeś moje słowa. - tym razem to Zayn westchnął - Mówię, że Perrie bywa czasami wścibska i wtrąca się w nie swoje sprawy, a nie, że chcę, żebyś w takim stanie pojechał do hotelu.
Piłkarz przyjrzał się dokładniej mężczyźnie siedzącemu obok niego; po ich poprzednim spotkaniu nigdy by nie powiedział, że będzie mu tak wdzięczny. Sam nie do końca wiedział, dlaczego tak a nie inaczej go potraktował na tej kolacji, którą urządziła Mer. Może miał zły humor, a może po prostu nie przepadał za Zayn'em.
- Dzięki. - mruknął szatyn w chwili, gdy Malik otworzył swoje drzwi i opuścił pojazd. Kilka sekund później, o wiele wolniej, zrobił to Louis i z pomocą mulata, wszedł do kamienicy, w której mieszkał nauczyciel wraz ze swoją narzeczoną.
Tak jak przypuszczał Zayn, Perrie zalała Louis'a lawiną pytań. I mimo spojrzeń, jakie jej rzucał brunet, nie zamierzała kończyć swojego przesłuchania. Ku zaskoczeniu obu chłopaków, w Edwards zapaliła się lampka odpowiedzialna za troskę i przy swoim policyjnym zachowaniu, obmywała rany Louis na nosie, wardze, czy też łuku brwiowym. Z tego, co mówił piłkarz, wolała nie widzieć jego żeber i brzucha, ponieważ wyobrażała sobie to, w jaki sposób musiały wyglądać. W międzyczasie, Malik zrobił gościowi herbatę i usiadł na przeciwko niego i blondynki, na sofie, przysłuchując się ich rozmowie. A raczej monologu Perrie.
- Pezz, daj spokój. Nic mu się nie stało, więc proszę, przestań go zadręczać domysłami typu: "co by było gdyby..." - zwrócił uwagę swojej narzeczonej Zayn, a w odpowiedzi dostał od Louis'a pełne wdzięczności spojrzenie.
- Każdy normalny człowiek pojechałby na pogotowie z takimi obrażeniami, a już nie wspomnę o zawiadomieniu policji o popełnieniu przestępstwa. - mruknęła jakby do siebie blondynka - Przecież pobicie kogoś jest karalne- do jasnej cholery, Louis, nie ruszaj się.
Twarz szatyna się skrzywiła, gdy wacik z jakimś środkiem odkażającym dotknął jego rany na policzku. I bez tej znienawidzonej substancji czuł jakby całe jego ciało płonęło. Perrie nie musiała mu tego utrudniać.
W czasie, gdy narzeczeni wymieniali się uwagami na temat tego, w jaki sposób powinien albo nie powinien zrobić Louis, komórka piłkarza ponownie tego wieczoru zaczęła wibrować, a na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie uśmiechniętej brunetki. Serce Tomlinson'a zaczęło szybciej bić, a ciało ogarnęło gorąco i to nie przez ból, jaki odczuwał do tej pory, a przez to, iż musiał jak najszybciej coś wymyślić, aby nie denerwować niepotrzebnie Mer.
- Odbierz w końcu ten telefon. - powiedziała stanowczo Perrie, przyglądając się szatynowi - Martwi się.
Louis nie miał pojęcia, skąd ta dziewczyna wiedziała, o co mu chodzi, ale cieszył się, pierwszy raz w swoim życiu, iż Edwards nakazała mu odebranie połączenia, bo sam by tego nie zrobił przez najbliższe osiem godzin. Jednak ponownie zwątpił.
- Co jej powiem? - zapytał głosem wytartym z emocji - Margaret nie jest głupia. Miałem przyjechać godzinę temu, a nadal mnie nie ma i... - Piłkarz sam się już gubił w swoich chaotycznych wypowiedziach.
- Powiedz jej prawdę. - odparła jakby nigdy nic Perrie.
- Żartujesz? Pół nocy by nie spała i-
- Powiedz, że zabrakło ci paliwa i musiałeś zostać w hotelu, cokolwiek! - wtrącił się Zayn, a Louis coraz bardziej mieszał się w swoich myślach. Z jednej strony zależało mu cholernie mocno na zaufaniu Mer i niej samej, a z drugiej obawiał się, iż zrobi mu wyrzuty, że nie powiadomił jej o tym. Choć samo to, że nie odbierał od niej telefonów przez godzinę powinno spotkać się z kłopotliwy dla niego pytaniami.
Skinął głową, po czym wykonał połączenie do swojej dziewczyny, podczas, gdy Perrie wrzuciła ostatni wacik do miseczki i wstała z sofy, aby pójść do kuchni. Malik poszedł za nią, za co Lou był mu wdzięczny, ponownie już tego wieczoru.
Margaret odebrała po drugim sygnale.
- Louis, dlaczego nie odbierałeś? - usłyszał od razu zmartwiony głos swojej ukochanej, a jego serce zawiązało się w supeł. - Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo się martwiłam.
- Mer, wszystko w porządku. Jestem cały. - zapewnił ją, próbując brzmieć wiarygodnie.
- Gdzie jesteś?
Tego pytania obawiał się najbardziej. Gdyby powiedziałby jej, że w Grand Payne Hotel, na pewno by to jakoś sprawdziła i doszła do wniosku, iż wcale go tam nie było, a co za tym szło, straciła by do niego zaufanie. Nie miał więc zbyt dużego wyboru..
- U Zayn'a. - odpowiedział, zmieniając pozycję siedzenia; oparł swoje dłonie na kolanach i przymknął oczy z powodu bólu, jaki przeszył jego ciało, gdy się poruszył.
- Co? Dlaczego? - mógłby przysiąc, iż w tamtym momencie między brwiami Mer pojawiła się drobna zmarszczka.
Potarł skroń, układając sobie w głowie odpowiedź na zadane mu pytania.
- Miałem drobny.... wypadek. - wymamrotał cicho - Ale wszystko jest okay. Zostanę na noc u Perrie i Zayn'a, a rano do ciebie przyjadę..
- Louis, jaki wypadek? - czy tylko tyle zdążyła wyłapać z jego odpowiedzi?
Tomlinson westchnął zrezygnowany.
- Proszę, porozmawiajmy o tym jutro. - odparł niepewnie - Nie chcę cię zamartwiać.
- Cholera, Lou, udało ci się, serio. - usłyszał po drugiej stronie połączenia. Wyczuł sarkazm, jakim posłużyła się jego dziewczyna, nie był debilem.
- Przepraszam cię, skarbie. - szepnął ledwo słyszalnie.
Przez krótką chwilę po drugiej stronie panowała cisza, a w tym samym czasie piłkarz czuł każde uderzenie swojego serca.
- Przyjadę po ciebie. - stwierdziła Mer.
- Nie, zostań w domu, proszę.
- Louis! Przecież słyszę, że coś się stało! - przez chwilę Tomlinson pomyślał, że Margaret płacze.
- Mer, proszę-
- Lou - weszła mu w słowo - nie chcę- cokolwiek się stało, powinieneś był do mnie zadzwonić.
Tym razem odpowiedzią na wypowiedź brunetki było milczenie chłopaka. Piłkarz wiedział doskonale, iż nie postąpił tak jak należy, ale co inne pozostało mu do zrobienia? Wystawienie Bennett'owi jego dziewczyny wprost? Może zadzwonienie po Zayn'a nie było jednym z jego perfekcyjnych pomysłów, ale przynajmniej Malik'a nie zna.
- W ogóle-
Margaret zamierzała coś powiedzieć, jednak Louis nie zdołał tego usłyszeć, gdyż jego komórka wyparowała mu z rąk; gdy po kilku sekundach zaskoczył, iż nie posiada swojego telefonu, rozejrzał się po małym salonie w poszukiwaniu złodzieja jego własności. I znalazł go; Perrie stała obok niego z iPhonem przyciśniętym do swojego ucha.
- Okay, w takim razie do zobaczenia. - zakończyła rozmowę blondynka i uśmiechnęła się do szatyna, który wpatrywał się w nią z szeroko otwartymi oczami. - Mer za chwilę tu będzie. - odpowiedziała na nie zadane pytanie chłopaka.
- Perrie! - jęknął przeciągle piłkarz, wstając z sofy i zabierając komórkę z dłoni dziewczyny, co tylko spotkało się z syknięciem szatyna z powodu bólu, jaki, znowu, wywołał mu ruch. - Nie chciałem jej niepokoić. - dodał nieco spokojniej.
- Jasne, okłamując swoją dziewczynę na pewno ją uspokoisz. - rzuciła Edwards.
- Wcale jej nie okłamałem. - bronił się Louis, jednak pod wpływem intensywnego spojrzenia blondynki, zrezygnował z dalszej defensywy - Okay, może trochę nagiąłem prawdę, ale dla jej dobra. - stwierdził.
- A mi się wydaje, że jesteś tchórzem.
- Co?
- Tak, dobrze usłyszałeś. - odparła Perrie, w tym samym czasie, do salonu wszedł Zayn, trzymając się bezpiecznie na odległość od swojej narzeczonej. - To, że masz wszystko, o czym tylko zapragniesz, nie znaczy, że powinieneś kitować ludzi!
- Pezz, przestań... - Mulat podjął próbę uciszenia Edwards, jednak nic tym nie osiągnął. Jedynie, Perrie wkurzyła się jeszcze bardziej, a co zaskakujące, nie wiedziała skąd u niej takie zachowanie.
- Nie! On musi wiedzieć, że okłamywanie najbliższych mu osób nie jest dobrym wyjściem!
- Nie masz bladego pojęcia, jakie niebezpieczeństwo grozi Margaret i nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo się mylisz, Perrie. - warknął Louis - To, że mam, jak to dałaś mi delikatnie do zrozumienia, mnóstwo kasy, wcale nie oznacza, że jestem zakłamanym dupkiem, którego nic nie obchodzi!
Tomlinson poczuł jak ogarnia go furia. Nienawidził, gdy ktoś go oceniał w ten sposób. Powierzchowność i uprzedzenia do bogatych osób były najgorszym z najgorszych. Zacisnął dłonie w pięści i stał, obolały, wpatrując się w drobną blondynkę stojącą z dwa metry przed nim, a za nią znajdował się Zayn, który na razie tylko obserwował zaistniałą sytuację.
- Nie wiesz jak to jest być ocenianym przez pryzmat twoich błędów i nawet sobie nie zdajesz sprawy, ile wysiłku trzeba włożyć w to, żeby nie stoczyć się na samo dno, nie robiąc absolutnie nic!
- Och, naprawdę? - Perrie uśmiechnęła się kpiąco - A wiesz jak to jest być ocenianym przez brak jakichkolwiek środków do życia? Wiesz jak to jest, kiedy musisz wybierać między zapłaceniem rachunku za prąd, a zrobieniem zakupów, bo nie masz, czego do garnka włożyć?! Byłeś kiedykolwiek w takiej sytuacji, gdzie musiałeś wybierać, czy kupić opał na zimę, czy nowy płaszcz, bo stary ci się rozleciał?!
Louis poczuł jak do gardła podchodzi mu gula, która uniemożliwia odpowiedź na pytania dziewczyny. Z pewnością odczuwał ból, ale sam już nie wiedział, czy to było spowodowane tym, iż został pobity, czy przez wzrok, jakim obdarowała go Edwards z oczami pełnymi łez.
Czy rzeczywiście nic nie wiedział na temat biedoty i ubóstwa? Czy naprawdę żył swoim zajebiście luksusowym życiem? Może serio był ślepy i nie widział tego, co powinien? Albo nie chciał tego widzieć.
W ostateczności, Louis pokręcił zrezygnowany głową na boki, a cisza, jaka między trójką zapadła była dość niezręczna. Nie chciał, aby tak wyszło; przecież nie uważał ich za prostaków. Nie wiedział jak to naprawić, a dźwięk domofonu przerwał jego rozmyślania. Perrie spuściła wzrok i westchnęła, po czym podeszła do drzwi i otworzyła Margaret drzwi. Także nie czuła się usatysfakcjonowana z tego, co się wydarzyło.
Gdy Mer przeszła przez próg, Louis natychmiast ruszył w jej stronę, chwytając swój płaszcz i torbę sportową i z bólem, dosłownie, pociągnął ją na zewnątrz, rzucając tylko głupim "cześć" do Zayn'a i opuszczając mieszkanie pary. Padolsky nie wiedziała, co naszło jej chłopaka, więc na razie nie protestowała, ale gdy znaleźli się na samym dole, przed bramą, postanowiła jakoś zareagować. Wyszarpała się z uścisku szatyna i zatrzymała go, łapiąc za dłoń.
Mimo bladego światła, jaki dawała pobliska lampa uliczna, Margaret mogła dostrzec rany na wardze, czy łuku brwiowym i policzku u chłopaka. Chłód nocy uderzył w twarz piłkarza, przez się skrzywił, gdyż płaszcz nadal trzymał w drugiej dłoni. Mer dotknęła niepewnie policzka szatyna, przez co Louis zamknął swoje oczy, wzdychając.
- Przepraszam. - szepnął, próbując odzyskać równomierny oddech.
- Za co? - zapytała z zainteresowaniem brunetka, przyglądając się chłopakowi. Wolała jeszcze nie zagłębiać się w szczegóły, dlaczego tak szybko wyszli z mieszkania Zayn'a i Perrie.
- Wszystko, Mer ja... - przerwał, otwierając oczy - Nie powinienem był mieszać cię w to całe gówno. Chciałbym móc jakoś to odwrócić i sprawić, byś była bezpieczna i szczęśliwa i.. i...
- Jestem szczęśliwa, Lou. - odpowiedziała, nie spuszczając kontaktu wzrokowego z Tommo.
- Ale nie bezpieczna. - westchnął szatyn.
Margaret zignorowała wypowiedź swojego chłopaka. Nie chciała słuchać tego, że jest w niebezpieczeństwie. Nie ponownie.
- Jedźmy do domu. - szepnęła dziewczyna, widząc jak piłkarz zaczyna drżeć z zimna.
Louis skinął jej tylko głową i skierowali się do Mini Cooper'a recepcjonistki. Co z tego, iż czuł się jakby matka odebrała go ze szkoły po tym jak wywołał bójkę? Ważne, że miał obok siebie dziewczynę, na której mu cholernie zależało i gdyby tylko mógł, to wywiózłby ją na kraniec świata, by tylko była bezpieczna. A po tym, co powiedziała mu Perrie; przecież było go stać.
Nadal czuł ten charakterystyczny ból w klatce piersiowej i podczas podróży samochodem nie wypowiedział ani słowa. Edwards miała rację do jednej rzeczy: nie wiedział jak to jest przez całe życie oszczędzać każdego centa, ale to wcale nie znaczyło, iż był egoistycznym snobem, który o nikogo nie dbał. Przecież przeznaczał pieniądze na cele charytatywne, finansował Eleanor sesje z psycholożką i płacił za studia swojej siostry.
Poza tym pozostawała jeszcze kwestia wytłumaczenia Mer, co takiego się stało, iż nie mógł do niej zadzwonić, to znaczy, nie chciał. Z ciężkim sercem musiał przyznać, że wszystko zaczynało być już coraz trudniejsze.
Niespełna dziesięć minut później, Margaret zaparkowała pod budynkiem, gdzie znajdowało się jej mieszkanie i w ciszy opuściła samochód, zamykając go na klucz, gdy Louis także z niego wyszedł. Oboje weszli do bramy, po czym przeszli na odpowiednie piętro. W domu, Mer zdjęła płaszcz oraz buty i zakluczyła drzwi, po czym spojrzała na szatyna, który wieszał swoje ubranie wierzchnie na wieszaku.
- Zrobić ci herbaty? - zapytała z troską dziewczyna, przyglądając się twarzy Louis'a, która w zwykłym świetle wyglądała jeszcze gorzej niż na podwórku.
- Dzięki, ale pójdę wziąć prysznic. - odpowiedział bez wyrazu, a zaraz po tym tego pożałował, więc zrobił krok w stronę brunetki i objął ją w talii. Mer położyła dłonie na jego klatce piersiowej, co wywołało u chłopaka syknięcie z powodu bólu.
- Boli cię coś? - zainteresowała się, cofając dłonie, jednak Louis pokręcił ledwo widocznie głową i ponownie przyciągnął ją do siebie, ignorując rwanie w okolicy żeber.
- Nie, kochanie. Wszystko jest okay. - mruknął, próbując brzmieć wiarygodnie.
Mer przyjrzała się dokładniej piłkarzowi, a gdy stwierdziła, iż nic więcej z niego dziś nie wydusi, skinęła.
- Okay. Pójdę się przebrać. - powiedziała cicho.
Po tych słowach, wyplątała się z objęć swojego chłopaka i zniknęła w swojej sypialni. Szatyn wstąpił tam jeszcze na chwilę, aby wziąć spodnie dresowe, w których spał oraz świeżą bieliznę, a następnie poszedł do łazienki, gdzie przypadkiem zostawił uchylone drzwi.
Zdjął swój granatowy sweter i przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze. Ku jego zaskoczeniu, w miejscu, gdzie znajdowały się żebra po lewej stronie uformował się sporych rozmiarów siniak. Po prawej stronie było odrobinę lepiej, jednak ból był jednakowy.
- Boże, Louis. - nawet nie zauważył, gdy Margaret weszła do łazienki i stanęła na przeciwko niego, ubrana w za dużą koszulkę i krótkie szorty.
Tomlinson westchnął, próbując nie dać po sobie znać, iż cierpiał.
- Nic cię nie boli, co? - mruknęła ledwo słyszalnie brunetka, a szatyn uśmiechnął się pod nosem - Zdajesz sobie sprawę z tego, że to poważne obrażenia? - uniosła na niego swoje skoncentrowany wzrok.
- Nawet, powiem ci, że to czuję. - w takim momencie potrafił obrócić to w żart.
Syknięcie wydostało się z jego ust, gdy Mer dotknęła siniaka pod lewą pachą. Natychmiast cofnęła swoją dłoń.
- Powinieneś pojechać do szpitala.
- Przejdzie mi. - stwierdził.
- Ból, czy głupota?
- Śmieszne - bąknął Louis, drapiąc się po karku - Mer, nic mi nie jest.
- Jasne, faceci i ich duma. - westchnęła - Przyniosę ci jakieś tabletki przeciwbólowe.
Piłkarz uśmiechnął się ciepło w stronę swojej dziewczyny, a gdy chciała wyjść z łazienki, złapał ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie. Gdy zderzyła się z jego klatką piersiową, ponownie syknął z bólu, a Padolsky uniosła brwi ku górze, przyglądając się swojemu chłopakowi.
- Jesteś wielka, dziękuję. - mimo pieczenia ran, jego uśmiech się poszerzył.
- Ale nadal mi nie powiesz, co się stało?
Twarz Lou przybrała poważny wyraz, gdy usłyszał jej pytanie.
- Czy to takie ważne? - próbował grać na zwłokę, mając nadzieję, iż Mer odpuści.
- Louis - nalegała dziewczyna - kto ci to zrobił?
Tomlinson westchnął.
- Bennett i ten Ashton, który przychodzi do Louise, do szkoły. - odparł.
Przez kilkanaście sekund, Margaret wydawała się być całkowicie nieobecna, a gdy jej wzrok na powrót spoczął na szatynie, wyrażał jedynie troskę.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? Przecież dzwoniłam.
- Bo cię kocham i nie chcę, aby stała ci się krzywda. - wyznał natychmiast chłopak.
- I dlatego postanowiłeś mi nic nie mówić? Miałeś nadzieję, że co, nie zauważę tych siniaków? - wskazała na fioletowe plamy w miejscu jego żeber.
Louis milczał, nie spuszczając wzroku z dziewczyny. Naprawdę jej na tym zależało i miała wyrzuty, iż jej nie powiedział od razu. Serce go zakuło.
- Przepraszam. - mruknął chłopak - Groził, że coś ci zrobi. Tobie i Louise. Nie mogłem postąpić inaczej. Jeśli nadal by tam był, z pewnością by to wykorzystał.
- Lou, mój brat jest policjantem. Myślisz, że przepuściłby okazję zlania Bennett'a, jeśli takowa by się nawinęła? - usta Mer drgnęły ku górze.
- Przepraszam cię. - powtórzył.
Margaret nawilżyła swoje usta, po czym położyła dłonie na policzkach piłkarza.
- Nie rób tego więcej. Proszę. - szepnęła - Martwiłam się.
- Obiecuję. - po wypowiedzianej obietnicy, pochylił się i musnął wargi swojej dziewczyny.
Nie za długi/nudny?
Skomentuj, proszę :)
- Lou - weszła mu w słowo - nie chcę- cokolwiek się stało, powinieneś był do mnie zadzwonić.
Tym razem odpowiedzią na wypowiedź brunetki było milczenie chłopaka. Piłkarz wiedział doskonale, iż nie postąpił tak jak należy, ale co inne pozostało mu do zrobienia? Wystawienie Bennett'owi jego dziewczyny wprost? Może zadzwonienie po Zayn'a nie było jednym z jego perfekcyjnych pomysłów, ale przynajmniej Malik'a nie zna.
- W ogóle-
Margaret zamierzała coś powiedzieć, jednak Louis nie zdołał tego usłyszeć, gdyż jego komórka wyparowała mu z rąk; gdy po kilku sekundach zaskoczył, iż nie posiada swojego telefonu, rozejrzał się po małym salonie w poszukiwaniu złodzieja jego własności. I znalazł go; Perrie stała obok niego z iPhonem przyciśniętym do swojego ucha.
- Okay, w takim razie do zobaczenia. - zakończyła rozmowę blondynka i uśmiechnęła się do szatyna, który wpatrywał się w nią z szeroko otwartymi oczami. - Mer za chwilę tu będzie. - odpowiedziała na nie zadane pytanie chłopaka.
- Perrie! - jęknął przeciągle piłkarz, wstając z sofy i zabierając komórkę z dłoni dziewczyny, co tylko spotkało się z syknięciem szatyna z powodu bólu, jaki, znowu, wywołał mu ruch. - Nie chciałem jej niepokoić. - dodał nieco spokojniej.
- Jasne, okłamując swoją dziewczynę na pewno ją uspokoisz. - rzuciła Edwards.
- Wcale jej nie okłamałem. - bronił się Louis, jednak pod wpływem intensywnego spojrzenia blondynki, zrezygnował z dalszej defensywy - Okay, może trochę nagiąłem prawdę, ale dla jej dobra. - stwierdził.
- A mi się wydaje, że jesteś tchórzem.
- Co?
- Tak, dobrze usłyszałeś. - odparła Perrie, w tym samym czasie, do salonu wszedł Zayn, trzymając się bezpiecznie na odległość od swojej narzeczonej. - To, że masz wszystko, o czym tylko zapragniesz, nie znaczy, że powinieneś kitować ludzi!
- Pezz, przestań... - Mulat podjął próbę uciszenia Edwards, jednak nic tym nie osiągnął. Jedynie, Perrie wkurzyła się jeszcze bardziej, a co zaskakujące, nie wiedziała skąd u niej takie zachowanie.
- Nie! On musi wiedzieć, że okłamywanie najbliższych mu osób nie jest dobrym wyjściem!
- Nie masz bladego pojęcia, jakie niebezpieczeństwo grozi Margaret i nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo się mylisz, Perrie. - warknął Louis - To, że mam, jak to dałaś mi delikatnie do zrozumienia, mnóstwo kasy, wcale nie oznacza, że jestem zakłamanym dupkiem, którego nic nie obchodzi!
Tomlinson poczuł jak ogarnia go furia. Nienawidził, gdy ktoś go oceniał w ten sposób. Powierzchowność i uprzedzenia do bogatych osób były najgorszym z najgorszych. Zacisnął dłonie w pięści i stał, obolały, wpatrując się w drobną blondynkę stojącą z dwa metry przed nim, a za nią znajdował się Zayn, który na razie tylko obserwował zaistniałą sytuację.
- Nie wiesz jak to jest być ocenianym przez pryzmat twoich błędów i nawet sobie nie zdajesz sprawy, ile wysiłku trzeba włożyć w to, żeby nie stoczyć się na samo dno, nie robiąc absolutnie nic!
- Och, naprawdę? - Perrie uśmiechnęła się kpiąco - A wiesz jak to jest być ocenianym przez brak jakichkolwiek środków do życia? Wiesz jak to jest, kiedy musisz wybierać między zapłaceniem rachunku za prąd, a zrobieniem zakupów, bo nie masz, czego do garnka włożyć?! Byłeś kiedykolwiek w takiej sytuacji, gdzie musiałeś wybierać, czy kupić opał na zimę, czy nowy płaszcz, bo stary ci się rozleciał?!
Louis poczuł jak do gardła podchodzi mu gula, która uniemożliwia odpowiedź na pytania dziewczyny. Z pewnością odczuwał ból, ale sam już nie wiedział, czy to było spowodowane tym, iż został pobity, czy przez wzrok, jakim obdarowała go Edwards z oczami pełnymi łez.
Czy rzeczywiście nic nie wiedział na temat biedoty i ubóstwa? Czy naprawdę żył swoim zajebiście luksusowym życiem? Może serio był ślepy i nie widział tego, co powinien? Albo nie chciał tego widzieć.
W ostateczności, Louis pokręcił zrezygnowany głową na boki, a cisza, jaka między trójką zapadła była dość niezręczna. Nie chciał, aby tak wyszło; przecież nie uważał ich za prostaków. Nie wiedział jak to naprawić, a dźwięk domofonu przerwał jego rozmyślania. Perrie spuściła wzrok i westchnęła, po czym podeszła do drzwi i otworzyła Margaret drzwi. Także nie czuła się usatysfakcjonowana z tego, co się wydarzyło.
Gdy Mer przeszła przez próg, Louis natychmiast ruszył w jej stronę, chwytając swój płaszcz i torbę sportową i z bólem, dosłownie, pociągnął ją na zewnątrz, rzucając tylko głupim "cześć" do Zayn'a i opuszczając mieszkanie pary. Padolsky nie wiedziała, co naszło jej chłopaka, więc na razie nie protestowała, ale gdy znaleźli się na samym dole, przed bramą, postanowiła jakoś zareagować. Wyszarpała się z uścisku szatyna i zatrzymała go, łapiąc za dłoń.
Mimo bladego światła, jaki dawała pobliska lampa uliczna, Margaret mogła dostrzec rany na wardze, czy łuku brwiowym i policzku u chłopaka. Chłód nocy uderzył w twarz piłkarza, przez się skrzywił, gdyż płaszcz nadal trzymał w drugiej dłoni. Mer dotknęła niepewnie policzka szatyna, przez co Louis zamknął swoje oczy, wzdychając.
- Przepraszam. - szepnął, próbując odzyskać równomierny oddech.
- Za co? - zapytała z zainteresowaniem brunetka, przyglądając się chłopakowi. Wolała jeszcze nie zagłębiać się w szczegóły, dlaczego tak szybko wyszli z mieszkania Zayn'a i Perrie.
- Wszystko, Mer ja... - przerwał, otwierając oczy - Nie powinienem był mieszać cię w to całe gówno. Chciałbym móc jakoś to odwrócić i sprawić, byś była bezpieczna i szczęśliwa i.. i...
- Jestem szczęśliwa, Lou. - odpowiedziała, nie spuszczając kontaktu wzrokowego z Tommo.
- Ale nie bezpieczna. - westchnął szatyn.
Margaret zignorowała wypowiedź swojego chłopaka. Nie chciała słuchać tego, że jest w niebezpieczeństwie. Nie ponownie.
- Jedźmy do domu. - szepnęła dziewczyna, widząc jak piłkarz zaczyna drżeć z zimna.
Louis skinął jej tylko głową i skierowali się do Mini Cooper'a recepcjonistki. Co z tego, iż czuł się jakby matka odebrała go ze szkoły po tym jak wywołał bójkę? Ważne, że miał obok siebie dziewczynę, na której mu cholernie zależało i gdyby tylko mógł, to wywiózłby ją na kraniec świata, by tylko była bezpieczna. A po tym, co powiedziała mu Perrie; przecież było go stać.
Nadal czuł ten charakterystyczny ból w klatce piersiowej i podczas podróży samochodem nie wypowiedział ani słowa. Edwards miała rację do jednej rzeczy: nie wiedział jak to jest przez całe życie oszczędzać każdego centa, ale to wcale nie znaczyło, iż był egoistycznym snobem, który o nikogo nie dbał. Przecież przeznaczał pieniądze na cele charytatywne, finansował Eleanor sesje z psycholożką i płacił za studia swojej siostry.
Poza tym pozostawała jeszcze kwestia wytłumaczenia Mer, co takiego się stało, iż nie mógł do niej zadzwonić, to znaczy, nie chciał. Z ciężkim sercem musiał przyznać, że wszystko zaczynało być już coraz trudniejsze.
Niespełna dziesięć minut później, Margaret zaparkowała pod budynkiem, gdzie znajdowało się jej mieszkanie i w ciszy opuściła samochód, zamykając go na klucz, gdy Louis także z niego wyszedł. Oboje weszli do bramy, po czym przeszli na odpowiednie piętro. W domu, Mer zdjęła płaszcz oraz buty i zakluczyła drzwi, po czym spojrzała na szatyna, który wieszał swoje ubranie wierzchnie na wieszaku.
- Zrobić ci herbaty? - zapytała z troską dziewczyna, przyglądając się twarzy Louis'a, która w zwykłym świetle wyglądała jeszcze gorzej niż na podwórku.
- Dzięki, ale pójdę wziąć prysznic. - odpowiedział bez wyrazu, a zaraz po tym tego pożałował, więc zrobił krok w stronę brunetki i objął ją w talii. Mer położyła dłonie na jego klatce piersiowej, co wywołało u chłopaka syknięcie z powodu bólu.
- Boli cię coś? - zainteresowała się, cofając dłonie, jednak Louis pokręcił ledwo widocznie głową i ponownie przyciągnął ją do siebie, ignorując rwanie w okolicy żeber.
- Nie, kochanie. Wszystko jest okay. - mruknął, próbując brzmieć wiarygodnie.
Mer przyjrzała się dokładniej piłkarzowi, a gdy stwierdziła, iż nic więcej z niego dziś nie wydusi, skinęła.
- Okay. Pójdę się przebrać. - powiedziała cicho.
Po tych słowach, wyplątała się z objęć swojego chłopaka i zniknęła w swojej sypialni. Szatyn wstąpił tam jeszcze na chwilę, aby wziąć spodnie dresowe, w których spał oraz świeżą bieliznę, a następnie poszedł do łazienki, gdzie przypadkiem zostawił uchylone drzwi.
Zdjął swój granatowy sweter i przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze. Ku jego zaskoczeniu, w miejscu, gdzie znajdowały się żebra po lewej stronie uformował się sporych rozmiarów siniak. Po prawej stronie było odrobinę lepiej, jednak ból był jednakowy.
- Boże, Louis. - nawet nie zauważył, gdy Margaret weszła do łazienki i stanęła na przeciwko niego, ubrana w za dużą koszulkę i krótkie szorty.
Tomlinson westchnął, próbując nie dać po sobie znać, iż cierpiał.
- Nic cię nie boli, co? - mruknęła ledwo słyszalnie brunetka, a szatyn uśmiechnął się pod nosem - Zdajesz sobie sprawę z tego, że to poważne obrażenia? - uniosła na niego swoje skoncentrowany wzrok.
- Nawet, powiem ci, że to czuję. - w takim momencie potrafił obrócić to w żart.
Syknięcie wydostało się z jego ust, gdy Mer dotknęła siniaka pod lewą pachą. Natychmiast cofnęła swoją dłoń.
- Powinieneś pojechać do szpitala.
- Przejdzie mi. - stwierdził.
- Ból, czy głupota?
- Śmieszne - bąknął Louis, drapiąc się po karku - Mer, nic mi nie jest.
- Jasne, faceci i ich duma. - westchnęła - Przyniosę ci jakieś tabletki przeciwbólowe.
Piłkarz uśmiechnął się ciepło w stronę swojej dziewczyny, a gdy chciała wyjść z łazienki, złapał ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie. Gdy zderzyła się z jego klatką piersiową, ponownie syknął z bólu, a Padolsky uniosła brwi ku górze, przyglądając się swojemu chłopakowi.
- Jesteś wielka, dziękuję. - mimo pieczenia ran, jego uśmiech się poszerzył.
- Ale nadal mi nie powiesz, co się stało?
Twarz Lou przybrała poważny wyraz, gdy usłyszał jej pytanie.
- Czy to takie ważne? - próbował grać na zwłokę, mając nadzieję, iż Mer odpuści.
- Louis - nalegała dziewczyna - kto ci to zrobił?
Tomlinson westchnął.
- Bennett i ten Ashton, który przychodzi do Louise, do szkoły. - odparł.
Przez kilkanaście sekund, Margaret wydawała się być całkowicie nieobecna, a gdy jej wzrok na powrót spoczął na szatynie, wyrażał jedynie troskę.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? Przecież dzwoniłam.
- Bo cię kocham i nie chcę, aby stała ci się krzywda. - wyznał natychmiast chłopak.
- I dlatego postanowiłeś mi nic nie mówić? Miałeś nadzieję, że co, nie zauważę tych siniaków? - wskazała na fioletowe plamy w miejscu jego żeber.
Louis milczał, nie spuszczając wzroku z dziewczyny. Naprawdę jej na tym zależało i miała wyrzuty, iż jej nie powiedział od razu. Serce go zakuło.
- Przepraszam. - mruknął chłopak - Groził, że coś ci zrobi. Tobie i Louise. Nie mogłem postąpić inaczej. Jeśli nadal by tam był, z pewnością by to wykorzystał.
- Lou, mój brat jest policjantem. Myślisz, że przepuściłby okazję zlania Bennett'a, jeśli takowa by się nawinęła? - usta Mer drgnęły ku górze.
- Przepraszam cię. - powtórzył.
Margaret nawilżyła swoje usta, po czym położyła dłonie na policzkach piłkarza.
- Nie rób tego więcej. Proszę. - szepnęła - Martwiłam się.
- Obiecuję. - po wypowiedzianej obietnicy, pochylił się i musnął wargi swojej dziewczyny.
Nie za długi/
Skomentuj, proszę :)